Nawet nie wiecie ile zamieszania było z tą niespodzianką!
Musiałyśmy się strasznie śpieszyć, no ale jest i mamy nadzieję, że chociaż trochę się Wam spodoba :)
Pamiętajcie, że jest coraz zimniej i małe satryki potrzebują Waszej pomocy bardziej niż zwykle! (:
Już bez zbędnych kwestii, mamy zaszczyt zaprezentować Wam Świąteczną Niespodziankę!
+ Czytamy uważnie to co jest na dole!
___________________________________________
Oparłam
czoło o szybę samochodu z zachwytem wpatrując się w widok za nią. Nowy Jork
zimą, a zwłaszcza w okresie świątecznym, był jedną z rzeczy, które zdecydowanie
trzeba zobaczyć przed śmiercią.
Gruba warstwa śniegu pokrywała
dachy i parapety budynków, korony drzew i trawniki. Wielkie zaspy zalegały na
skrajach chodników, co chwila zwiększając się o kolejne warstwy przez
nieustający deszcz białego puchu i przez sprzedawców wywijających łopatami
przed swoimi sklepikami. Witryny, drzewa, a nawet niektóre samochody
przystrojone były przeróżnymi ozdobami świątecznymi. Zaczynając od kolorowych
łańcuchów i światełek, kończąc na błyszczących bombkach, gwiazdkach, stroikach
i gałązkach jemioły, a w radiu wciąż leciały świąteczne piosenki.
Na chwilę oderwałam wzrok od
świątecznej scenerii i odwróciłam głowę do środka samochodu.
Leo siedział nad kolejnym ze
swoich wynalazków, nieustannie dłubiąc coś w malutkim metalowym urządzeniu, a
Miranda z głową opartą na dłoni czytała cienką, wyglądającą na dość starą
książeczkę.
- Naprawdę? - jęknęłam – Za
oknem jest taki cudowny widok, a wy robicie... to – energicznym ruchem
wyciągnęłam przed siebie ręce wskazując na nich samych – Jesteście śmieszni.
- Montrose, jakbyś obchodziła
święta piętnaście razy z rzędu tak samo, to po pewnym czasie znudziłoby ci się
to – mruknęła córka Nyks, nawet nie podnosząc wzroku znad książki.
- Nie ma czym się zachwycać,
Lynn – dodał Leo – Święta jak święta, największą atrakcją i tak są prezenty.
- Och Hadesie, w ogóle się nie
znacie! - parsknęłam i wróciłam do obserwowania świata za oknem – Nie wierzę,
że nie czujecie tej cudownej atmosfery.
Fakt faktem, ja nie pamiętałam
swoich wcześniejszych świąt, a Leo i Miranda mieli ich za sobą dość sporą
kolekcję i to raczej w niezbyt wesołym wydaniu. Nie zmieniało to jednak tego,
że nie mogłam zrozumieć, jakim cudem nie czuli tego wszystkiego co się dookoła
działo. To było nie do opisania, ale wyraźnie widziałam tą magię świąt i nie
mogłam się nią nacieszyć.
Wtedy zauważyłam, że zbliżamy
się do naszego celu. Argus zatrzymał obozowy samochód na czerwonym świetle, na
rogu Szóstej Alei i 50 ulicy, co dało nam okazję do wyskoczenia na zewnątrz.
Pomachaliśmy mu energicznie
(to znaczy ja i Leo, Miranda była zbyt zajęta pomrukami niezadowolenia z faktu,
że przerwano jej czytanie), patrząc jak odjeżdża z powrotem do Obozu.
- Naprawdę nie wiem, czemu to
robię – mruknęła Miranda, wciskając książkę do czarnej, skórzanej torby, którą
miała przewieszoną przez ramię.
Spojrzeliśmy na siebie z Leo
znacząco. Momentami córka Nyks była jeszcze bardziej irytująca niż zwykle i
była to jedna z tych chwil.
- Mogłabyś kiedyś przestać
narzekać – parsknęłam w odpowiedzi.
- Wbrew pozorom, nie jest to
takie trudne jak się wydaje – dodał Leo, poprawiając zamek kurtki.
Swoją drogą, gdy tak na niego
patrzyłam, zrobiło mi się jeszcze zimniej. Ja i Miranda byłyśmy ubrane chyba w
pięćdziesiąt warstw ubrań. Za to Leo wyglądał jakby wybierał się na wiosenny
spacerek. Wzdrygnęłam się i wcisnęłam głowę głębiej w wełniany szalik.
- No to, w którą stronę do
naszego celu? - spytał chłopak.
Miranda skinęła głową w
kierunku 50 ulicy. Po chwili ruszyła razem z Leo w tamtą stronę. Ja jednak nie
ruszałam się z miejsca. Stałam w miejscu, wpatrując się w wysokie wieżowce,
ozdobione światełkami drzewa... Nawet na Music Hall, Radio City, usadowione na
parterze budynku po drugiej stronie ulicy. Czymkolwiek było, również nie mogłam
oderwać od tego wzroku.
- Bogowie, Lynn – usłyszałam
lekko zniecierpliwiony głos Leo. Po chwili poczułam jak chwyta mnie za rękę i
ciągnie za sobą – Zaraz cię zgubimy, a Chejron nam tego nie wybaczy.
Mruknęłam coś niezrozumiałego
w odpowiedzi, wciąż podziwiając wszystko dookoła. Szliśmy we trójkę. Sklepy,
które mijaliśmy były raczej przeznaczone dla ludzi bogatszych – markowe
ubrania, jubilerzy... Przecisnęliśmy się przez tłum ludzi, czekających w kolejce
na taras obserwacyjny, a po chwili skręciliśmy w deptak, który doprowadził nas
do ogromnej choinki ozdabiającej Rockefeller Center. Była to jedna z
najbardziej znanych choinek świątecznych w świecie i trzeba było przyznać, ze
robiła na człowieku ( i na herosie także!) ogromne wrażenie. Miliony kolorowych
światełek błyszczało na jej zielonych gałązkach, przywodząc mi na myśl sufit z
domku Mirandy. Spojrzałam na nią ukradkiem. Próbowała to ukryć, ja jednak
dobrze widziałam, że ona także nie może się na ten widok napatrzeć.
-
O której ma być Drake? - spytał Leo, spoglądając na zegarek na swoim
nadgarstku.
- Wpół do – odparłam, po czym
spojrzałam na złoty posąg Prometeusza znajdujący się poniżej choinki. To tam
umówiliśmy się z synem Hypnosa.
Zeszliśmy po schodach, a w
końcu stanęliśmy między barierką ogromnego lodowiska, a kamiennym murkiem,
oddzielającym nas od fontanny pośrodku której stał pomnik. Nad nim stała wcześniej wspomniana choinka, od której wciąż
nie mogliśmy oderwać wzroku. Mimo że stosunkowo niedawno Leo i Miranda
narzekali na monotonię świąt, ten widok wywarł na nich niemałe wrażenie. Staliśmy
jak kołki, z uniesionymi głowami wpatrując się w migające światełka i nie
zwracając uwagi na białe śnieżynki opadające nam na twarze.
- Miranda! Lynn! Leo! -
usłyszeliśmy nagle tak znany nam głos.
Oderwaliśmy się od choinki i
spojrzeliśmy w kierunku, z którego dobiegał. Naszym oczom ukazał się Drake,
sunący przez tłum i ciągnący za sobą jakąś kobietę.
Ubrana była w długą, kolorową
spódnicę zdobioną w najróżniejsze wzory, spod której wystawały końcówki
brązowych, skórzanych butów. Zarzucony miała na siebie beżowy, zamszowy
płaszczyk obszywany sztucznym futrem, a przez szyję przerzucony miała
niewiarygodnie długi, wełniany szalik w identycznej kolorystyce co spódnica. W jej uszach podzwaniały srebrne kolczyki w kształcie słoni, a na
ręce miała wciągnięte puchate rękawiczki. Rude włosy miała upięte w
luźnego koka, z którego wydostało się mnóstwo niesfornych kosmyków. Zielone oczy
błyszczały radośnie, a w niedużym, nakrapianym piegami nosie miała ledwo
widocznego kolczyka w kształcie obręczy.
Syn Hypnosa
dotarł do nas przed rudowłosą kobietą. Potraktował mnie niedźwiedzim uściskiem
i przybił piątkę z Leo. No i oczywiście gapił się na Mirandę jak piekielny ogar
na dziesięć kilo mięsa, a ona tylko skinęła głową.
- Jak
przekonaliście Chejrona? – zapytał Drake.
- Lynn
chodziła za nim trzy godziny – odpowiedział mu Leo.
- Nieprawda
– zaprzeczyłam urażona – Tylko dwie i czterdzieści minut.
- Och Drake,
skarbie, uszanuj proszę wątłe i słabe jak pierwszy mlecz po srogiej ziemie,
nogi swojej matki – rudowłosa kobieta, teraz już wiadomo, że pani Sherman,
stanęła zdyszana obok swojego syna.
- Mamo –
zaczął uroczyście Drake – To moi przyjaciele, Lynn i Leo – wskazał na nas rękę.
Wyszczerzyliśmy
zęby w uśmiechu.
- A to jest
Miranda – Drake powiedział to tak znaczącym tonem i zrobił przy tym taką minę,
że musiałam zakryć usta dłonią, żeby nie parsknąć śmiechem.
- Kochana,
tyle o tobie słyszałam! – wykrzyknęła pani Sherman i podbiegła, żeby uścisnąć
Mirandę. Córka Nyks zesztywniała – Mówiłeś, że jej włosy są czarne jak nocne
niebo– zwróciła się do swojego syna – Och Draki, gdzie ty masz oczy? Nocne
niebo, nawet w najciemniejszą noc nie ma takiego odcienia… Włosy tej uroczej
młodej damy wyglądają jak … Ropa!
Miranda
zaniemówiła. Nie wiedziała jak ma się zachować. Od razu pokochałam tę kobietę.
- Bardzo
miło panią poznać – powiedziałam.
- Wzajemnie
kochanie – odparła – Zupełnie nie przypominasz siebie z moich wyobrażeń.
Drake mówił, że zwykle nie jesteś zbyt miła, a wyglądasz całkiem słodko …
- Zapewniam
cię mamo, że o Lynnette można powiedzieć dużo, ale na pewno nie to, że jest
słodka – wtrącił Drake.
- Słuchaj
matki, gówniarzu – rzuciłam z uśmiechem w stronę syna Hypnosa.
- Shhh –
mama Drake przytknęła palec do ust – Moja piosenka!
Wyłapałam
melodie. Była bardzo … skoczna i pozytywna.
- I been runnin’ round an’ round –
zaczęła śpiewać pani Sherman.
- Mamo, proszę – powiedział
rozpaczliwie Drake.
- On a
tightrope, baby! – wykrzyknęła matka Drake, tak głośno, że ludzie w promieniu
dziesięciu metrów spojrzeli w naszą stronę.
Teraz już
nie mogłam powstrzymać parsknięcia, Leo od dawna trząsł się ze śmiechu. Nawet
Miranda zasłoniła usta dłonią. Drake natomiast, użył dłoni do pacnięcia się nią
w czoło.
- Skarbie,
całe dzieciństwo słuchałeś London Boysów i jakoś ci to nie przeszkadzało – to
powiedziawszy ruszyła przed siebie tanecznym rokiem i chcąc nie chcąc poszliśmy
za nią.
Nie wiem ile
dokładnie chodziliśmy po sklepach. Większość z nich była z ubraniami, a te
zazwyczaj omijaliśmy. Wstąpiliśmy tylko do jednego sklepu z materiałami, pani
Sherman wypatrzyła materiał, z którego uszyje sobie kreację idealną na
świętowanie przyjścia Nowego Roku. Ów materiał był … Cóż, jak dla mnie
przypomniał zszyte ze sobą worki na ziemniaki, pomalowane farbami plakatowymi.
Nikt nie zwracał na nas większej uwagi, do czasu wizyty w sklepie z narzędziami
ogrodowymi. Tam właśnie Leo wsiadł na jedną z wielkich kosiarek, uruchomił ją
(podobno niechcący) i wjechał nią w półkę ze szklanymi donicami. Uciekaliśmy
przed ochroniarzem przez połowę centrum. Myślałam, że już po nas, kiedy mama
Drake zaczepiła butami o swoją wielobarwną spódnicę i prawie upadła. Uratował
ją facet w stroju bałwana. Koleś już chyba przestanie być altruistą, bo Drake
zobaczył w jego czynie świetną okazję. Popchnął biednego faceta-bałwana na
goniącego nas ochroniarza. To dało nam trochę czasu i udało nam się schować w
ogromnym sklepie z książkami i płytami.
Mirandzie
taki obrót spraw bardzo przypadł do gustu. Od razu zniknęła między półkami.
Mama Drake także. Leo postanowił dobrać się do kas fiskalnych. Chciał dodać do
każdego paragonu napis „ Twoje pieniądze zostaną przeznaczone na akcję >>
Ratujemy małe satyrki! <<. Kozłonogi życzą Wesołych Świąt!”. I chyba nawet
mu się to udało. Ja i Drake udaliśmy się do stanowisk, gdzie można posłuchać
muzyki przez słuchawki.
Podeszłam do
jedynego wolnego, na ekranie widniała informacja, że leci „Make it stop” – Rise
Against. Nic mi to nie mówiło, ale założyłam słuchawki. Okazało się to jedną z
najlepszych decyzji tego dnia.
- To jest
genialne! – wykrzyknęłam i podałam słuchawki Drake’owi.
- „Który bóg
wypędziłby nas od siebie?” – zacytował teatralnym głosem – „Który bóg
mógłby…”*. Och Lynnette, nie wiedziałem, że jesteś taka romantyczna! Jestem
pewien, że bogowie wysłuchają twoich…
Przerwałam
ten idiotyczny komentarz trzepnięciem go po ramieniu.
- Nie znasz
się – odebrałam mu słuchawki i wysłuchałam piosenki do końca. Postanowiłam sama
zadbać o swój gwiazdkowy prezent i kupiłam całą ich płytę.
Posiedzieliśmy
tam jeszcze trochę. Miranda próbowała wymusić na jednym z pracowników rabat na
książki, ponieważ brakowało jej pieniędzy śmiertelników na wszystkie, które chciała kupić. Drake zaoferował, że
zapłaci za te książki. Widać było, że ta propozycja bardzo ją kusi, ale jej
duma zwyciężyła i musiała ograniczy się do zaledwie trzech sztuk.
Kiedy
przyszła pora obiadu udaliśmy się do części restauracyjnej. Wszędzie były
ogromne kolejki. Jednak mama Drake była na to przygotowana. Usiadła po turecki
na ziemi, bo oczywiście wszystkie stoliki były zajęte i wyciągnęła z torby pudełko
z kanapkami. Usiedliśmy koło niej i zabraliśmy się do jedzenia. Kanapki były
smaczne, ale wszystkie tylko z warzywami.
- Mama jest
wegetarianką – szepnął do mnie Drake. Sama pani Sherman raz po raz przygryzała
kawałek jakiejś zieleniny. Strzelam, że był to kawałek szpinaku.
- Muszę iść
na jogę – powiedziała, kiedy skończyliśmy jeść – Idziecie ze mną?
- Eee … -
zaczął Drake. Żadne z nas nie miało na to najmniejszej ochoty. Z opresji
uratowała nas, o dziwo, Miranda.
- Valdez,
stawiam dwie złote drachmy, że jestem lepsza od ciebie w jeździe na łyżwach –
rzuciła wyzywająco.
- A więc,
stan twojego konta dzisiaj stopnieje, moja droga – powiedział Leo, wstając –
Właśnie patrzysz na mistrza jazdy figurowej!
I tym
sposobem my poszliśmy na lodowisko, a mama Drake na zajęcia z jogi. Lodowisko
znajdowało się zaraz przy centrum, tuż obok pięknej choinki.
Okazało się, że Leo wcale nie umie jeździć na
łyżwach. Cóż za niespodzianka. Wywalał się co jakieś pięć metrów. Miranda
natomiast, jeździła bardzo dobrze, trzeba jej to przyznać. Mi na początku szło
kiepsko, ale z pomocą Drake szybko załapałam o co chodzi. Właśnie bawiliśmy się
w berka (zgadnijcie kto był berkiem, po raz szósty…), kiedy usłyszeliśmy
zdumiony okrzyk.
- Gdzie ona
jest? – krzyknęła jakaś kobieta. Wszystkie głowy zwrócone były w stronę
wielkiej choinki. A właściwie na miejsce, w którym stała jeszcze kilkadziesiąt
sekund temu.
Przez jedną krótką chwilę
staliśmy (no... Leo leżał) oniemiali, podobnie jak wszyscy, który znajdowali
się Rockefeller Center.
Nagle zapanowało ogólne
zamieszanie. Ludzie przekrzykiwali się nawzajem; jedni krzyczeli, że choinka
zniknęła, a inni, że przecież wciąż stoi.
Spojrzeliśmy na siebie
przerażeni.
- Myślicie o tym samym co ja?
- spytał Drake.
Potaknęliśmy głowami.
Nie byłam do
końca pewna, czy Drake też myśli, że to sprawa świata bogów greckich, w końcu
to był Drake, a po nim naprawdę różnych rzeczy można się spodziewać, ale
doszłam do wniosku, że w tej chwili wszyscy myśleliśmy o jednym.
Miranda jednym szybkim
ślizgiem ruszyła w kierunku wyjścia z lodowiska, a syn Hypnosa zaraz za nią.
Spojrzałam pospiesznie na Leo, który nieudolnie próbował wstać z lodowej
powierzchni.
- Na wszystkich bogów,
Valdez... - jęknęłam cicho, pomagając mu się podnieść – Szybko, bo Miranda i
Drake uratują świat bez nas.
Jakimś cudem dotaszczyliśmy
się do bramki, co było dodatkowo utrudnione przez spanikowanych śmiertelników.
Najszybciej jak tylko potrafiliśmy ściągnęliśmy łyżwy i włożyliśmy swoje buty,
które podał nam Drake (nie wiem jak zakosił je z kasy lodowiska, ale
postanowiłam nie wnikać).
- Och bogowie, trzeba ich
jakoś uspokoić! - jęknęła Miranda. Ze zniesmaczoną miną obserwowała przerażony tłum.
Spojrzeliśmy bezradnie na
miejsce, gdzie jeszcze niedawno stała choinka.
- Najlepiej by chyba było
postawić ją znowu -stwierdziłam - Albo
podobną przynajmniej, dopóki nie znajdziemy tej oryginalnej.
- No jasne, Montrose! -
warknęła Miranda – Szkoda tylko, że podobną choinkę zostawiłam w innych
spodniach!
- Mózg chyba
też – mruknęłam, jednak przez panujący zgiełk chyba tego nie dosłyszała. Może
to i lepiej?
- Nie no, coś trzeba zrobić i
to szybko – powiedział Drake, widząc wzrastający strach ludzi.
Obstawiam, że nie mieli
jeszcze okazji być świadkami wyparowania wielkiej, prawie trzydziestometrowej
choinki.
- Mgła – odezwał się nagle
Leo, na co wszyscy zwróciliśmy głowy w jego stronę - Trzeba coś zrobić z Mgłą.
- Leo, nie jesteśmy Hazel –
westchnęłam – Nie umiemy nad nią panować.
- Nie... Ale mamy coś innego.
Spojrzeliśmy zaciekawieni na
Mirandę.
- Ja... Ja mogę spróbować użyć
mocy iluzji – powiedziała.
Nie miałam zielonego pojęcia
na czym jej moc polega, ale skoro twierdziła, że to może wypalić, postanowiłam
jej zaufać.
Leo i Drake także się
zgodzili, potakując głowami.
Miranda zamknęła oczy i
złożyła dłonie tak, jakby coś w nich trzymała. Po chwili spomiędzy jej palców
zaczęła wypływać błękitno-srebrna mgiełka, sunąc tuż przy ziemi w kierunku
Prometeusza. Zanim się obejrzałam, mgiełka płynęła już po całym widocznym
placu, spotykając się w miejscu, gdzie powinna stać choinka, unosząc się,
zwijając i splatając, by ostatecznie zamigotać milionem kolorów i uformować
idealną kopię naszej zguby.
Patrzyliśmy na dzieło Mirandy
z zachwytem.
Przez krótką
chwilę wyglądało na to, że śmiertelnicy uwierzyli w podróbkę. Zaraz jednak
ponownie zaczęli panikować. Oni naprawdę są niewiarygodnie głupi.
- O Zeusie, nie mam już do
nich siły – córka Nyks bezradnie opuściła ramiona.
- Drake, ty nie możesz niczego
zrobić? - spytałam z nadzieją – W końcu potrafisz kombinować z ludzką
podświadomością.
- Nie kiedy mam do
przekombinowania setki półpustych śmiertelnych mózgów – westchnął chłopak –
Poza tym to bardzo wyczerpujące zajęcie.
- Spróbuj – nalegałam – Mamy
nektar i ambrozję.
Na
potwierdzenie moich słów, Leo wyciągnął ze swojego pasa na narzędzia batonik
ambrozji.
Drake spojrzał niepewnie to na
batonik to na spanikowany tłum.
- No dobrze, spróbuję.
Przyłożył po dwa palce do
swoich skroni i zaczął coś szeptać. Kilka sekund później zapanowała cisza,
przerywana tylko odległymi, przytłumionymi odgłosami miasta i muzyką puszczoną
z radia.
Spojrzeliśmy na siebie z Leo i
Mirandą w napięciu. To był wciąż ten sam Drake, ale jednak jakiś inny. Jego
dziwny szept przyprawiał mnie o ciarki na plecach. Dodatkowo wygląd. Jego oczy
zmieniły barwę i były teraz przerażająco jasne. Przypominały sople lodu
zwisające z dachów. Poza tym coś się w nim zmieniło. Nie da się tego ująć
słowami, bo wglądał tak jak zawsze. Ale patrząc na niego, miałam wrażenie, że
mógłby mnie zgnieść tylko za pomocą swojego kciuka. Całkowicie nie pasowało to
do obrazu łagodnego i przyjaznego Drake'a, którego zawsze znałam. Mimowolnie
zaczęłam się bać.
- Spokojnie, Lynn – usłyszałam
uspokajający głos Leo, a chwilę później poczułam jego dłonie na moich ramionach – Jeszcze
chwila.
Zaczęłam czuć wyrzuty
sumienia, że to ja nalegałam, by Drake to zrobił. A jeżeli już taki zostanie?
Jeżeli już zawsze będę się go bać? Chciałam to przerwać, jednak w tej samej chwili
świat jakby eksplodował.
Rockefeller Center na nowo
wybuchło gwarnymi rozmowami i śmiechami śmiertelników, każdy z nich kontynuował
to co robił wcześniej, jakby wydarzenia sprzed paru chwil nie miały w ogóle
miejsca.
Z zaskoczenia wyrwał mnie
gwałtowny ruch Leo i Mirandy, którzy rzucili się na tracącego równowagę
Drake'a.
Pomogłam im odciągnąć go na
pobliską ławeczkę. Leo wyciągnął batonik i jako, że syn Hypnosa wyglądał jakby
przed chwilą opuścił Podziemie, pozwolił mu zjeść cały.
- Wszystko gra? - spytałam
zatroskana, siadając obok niego.
- Pewnie – Drake energicznie
pokiwał głową – Macie jeszcze trochę ambrozji?
- Skoro tak świetnie się
czujesz, to jej nie potrzebujesz – stwierdziła Miranda i ruszyła w kierunku
choinki, nawet się za nami nie oglądając.
- Ona jest niemożliwa –
mruknęłam i pomogłam Drake'owi wstać.
Wciąż nie
odzyskał pełni sił, a jako, że Miranda nie widziała, daliśmy mu z Leo jeszcze
pół batonika.
- Chciałaś chyba powiedzieć
niesamowita – poprawił mnie syn Hypnosa. Ruszyliśmy za Mirandą, a może lepiej powiedzieć, że z Drake'm,
który ani na moment nie tracił córki Nyks z oczu, pomimo że ja dawno zgubiłam
ją w tłumie śmiertelników.
Po chwili dogoniliśmy ją. A
przynajmniej ja i Drake.
- Gdzie zgubiliście Valdeza? -
Miranda rozejrzała się dookoła.
Poszliśmy za jej przykładem. Zauważyliśmy Leo, uważnie studiującego posąg Prometeusza.
- Ja go kiedyś zabiję –
mruknęła Miranda.
Przecisnęliśmy się przez tłum,
aż w końcu stanęliśmy obok syna Hefajstosa.
- Valdez, nie mamy czasu –
warknęła córka Nyks.
Leo nie zwrócił na nią
większej uwagi.
- Valdez!
- Czekaj – uspokoiłam ją.
Widziałam, że mózg Leo pracuje na najwyższych obrotach i to nie z powodu byle
czego – Daj mu chwilę. I tak nie mamy konkretnego planu.
Miranda zacisnęła usta w wąską
kreskę, skrzyżowała ramiona, ale nic nie odpowiedziała.
- To automat – powiedział
nagle Leo.
Spojrzeliśmy na niego
zaskoczeni.
- Nie, Leo, to zwykły pomnik –
powiedział Drake w taki sposób, jakby syn Hefajstosa był niesfornym dzieciakiem, nie potrafiącym zrozumieć dodawania – Automaty są prostokątne i w momencie, gdy
wrzucisz do nich monety śmiertelników, wyskakują ci z nich puszki albo paczki z
jedzeniem.
- Sherman, powiedz mi, czy to
ty tu jesteś dzieciakiem boga maszyn, czy on? - spytała Miranda, wywracając
oczami.
- Nie wiem, co to za syn
Hefajstosa, który nie potrafi odróżnić posągu od automatu.
Leo chyba nawet nie słyszał
ich rozmowy, zbyt zajęty analizowaniem faktów.
Po chwili odwrócił się w naszą
stronę.
- To automat – powtórzył –
Automaty są jak roboty, ale są bardziej od nich rozwinięte. Mają niesamowicie
skomplikowany układ, bo...
- Leo – przerwałam mu –
Przejdź do sedna, i tak nie zrozumiemy twoich mechanicznych tłumaczeń.
- No tak – chłopak podrapał
się po głowie – To maszyny zbudowane przez Dedala lub Hefajstosa, służące
obronie Olimpu. Aktywowane są przez komendy głosowe i... i myślę, że ten mógłby
nam pomóc odnaleźć choinkę.
- Ale skoro,
one służą do obrony Olimpu, to jak chcesz to zrobić? - spytałam.
- Och, ale ten jest dziełem
Hefajstosa.
Nie pytałam jaką to robi
różnicę. Po prostu czekałam. Leo sięgnął do swojego pasa i wyciągnął z niego
mały notatnik. Szybko go przekartkował.
- Mam! - uśmiechnął się
zadowolony, po czym wskoczył na murek, zadzierając wysoko głowę, tak by móc
dobrze widzieć automat.
- Leo... - zaczął niepewnie
Drake.
Poszłam za jego spojrzeniem.
Nie była to chyba najlepsza z moich decyzji życiowych, jako, że moim oczom
ukazał się ochroniarz, którego cudem udało nam się zgubić w centrum. Teraz
widząc Leo, wyglądającego jakby miał zamiar wskoczyć do fontanny z Prometeuszem, rozeźlił się jeszcze bardziej.
- Sekwencja rozkazów:
Hefajstos Dwieście Dwadzieścia Osiem. Służba. Rozpoczynamy Aktywację.
W momencie, gdy Leo
wypowiedział ostatnie słowo, rozległ się cichy dźwięk przestawianych
przekładni, ocierającego się o siebie metalu i szczęku kół zębatych. Po chwili,
złoty posąg Prometeusza zeskoczył ze swojego miejsca i stanął tuż obok nas. Był
ogromny, ledwo co dosięgaliśmy mu do kolana. W myślach dziękowałam wszystkim
bogom, a to, że skromny kawałek materiały osłaniający krocze Prometeusza nie
zsunął się po tym, jak przyjął pionową pozycję. Mgła chyba zrobiła swoje, bo ochroniarz zamrugał zdezorientowany i odszedł.
- Rozkaz specjalny L8/13 –
powiedział głośnym tonem Leo – Wskaż miejsce przebywania choinki z Rockefeller
Center.
Nie muszę chyba mówić, jak śmiesznie
to zabrzmiało. Prometeusz przez chwilę analizował słowa wypowiedziane przez
herosa, po czym ruszył przez tłum w kierunku Pięćdziesiątej Ulicy. Niewiele
myśląc skoczyliśmy za nim.
Śmiertelnicy nie zwracali na
niego większej uwagi. Tylko niektórzy oglądali się i wskazywali na niego
palcami, szepcząc coś pomiędzy sobą. Nie wiem co widzieli, jednak niewiele mnie
to obchodziło w tamtej chwili.
W końcu Prometeusz się
zatrzymał. Rozejrzałam się i spostrzegłam, że znaleźliśmy się na końcu deptaka.
Automat kucnął i jednym ruchem otworzył
studzienkę, prowadzącą do przejść kanalizacyjnych Nowego Jorku. Wyprostował
się, zasalutował, po czym ruszył z powrotem na swoje miejsce.
- Ej, ziomek! - krzyknął za
nim Drake – Ja tam żadnej choinki nie widzę! - a gdy posąg wciąż nie
zareagował, dodał – Dobra! Powiem twojemu ojcu!
Parsknęłam śmiechem, Miranda
tylko wywróciła oczami.
- No więc... - Leo spojrzał
zmieszany na zionącą w chodniku dziurę – Coś mi się wydaje, że teraz musimy tam
zejść.
- W takim razie, panie przodem
– Drake uśmiechnął się szeroko, rozkładając ramiona.
Popatrzyłyśmy się na siebie z
Mirandą niepewnie.
- Ech, no dobra, pójdę pierwsza –
zaoferowała się łaskawie i zaczęła schodzić w dół po metalowej drabince.
Ruszyłam za nią. Następny w
kolejce był Leo, a zaraz po nim Drake.
Czułam chłód metalowych
szczebli przebijający się przez moje rękawiczki. W zejściu robiło się coraz
ciemniej, aż w końcu otwór przez który weszliśmy był tylko małą, ledwo
zauważalna kropką. W tamtym momencie już nic nie widziałam, schodziłam tylko na
wyczucie.
Po chwili usłyszałam dziwny
dźwięk, jakby coś wpadło do wody. Domyśliłam się, że Miranda znalazła się na
dole. Cwaniara, widzi w ciemnościach, więc może sobie pozwolić.
Pokonałam
jeszcze parę szczebli i w końcu moja prawa noga nie natrafiła na żadne oparcie.
Przełknęłam głośno ślinę i skoczyłam. Na szczęście od ziemi dzielił mnie
zaledwie metr.
- Myślałam,
że będziesz tam wisieć cały dzień – mruknęła Miranda.
- Coś ty,
zawsze chciałam odbyć spacer po nowojorskich kanałach – uśmiechnęłam się słodko
– Zwłaszcza z tobą.
- Och, Lynn
– szepnął Leo tuż koło mojego ucha – Mogłaś powiedzieć, już dawno bym się tu
zabrał.
Walnęłam go
łokciem w brzuch.
- Uups,
wybacz tu jest tak ciemno …
- Właśnie
Leo – wtrącił Drake – Mógłbyś?
Z palców
syna Hefajstosa wystrzeliły płomienie. Przyjrzałam się moim towarzyszom.
Starali się być pewni siebie, ale miny mieli niepewne. Wiedziałam, że wyglądam
podobnie.
- No to … W
którą stronę? – zapytał Valdez.
Wszyscy milczeliśmy, aż w końcu córka Nyks schyliła się w poszukiwaniu czegoś. Obserwowaliśmy ją w milczeniu. Minęło kilka chwil zanim się podniosła, trzymając w ręku dwa małe kamyki.
Wszyscy milczeliśmy, aż w końcu córka Nyks schyliła się w poszukiwaniu czegoś. Obserwowaliśmy ją w milczeniu. Minęło kilka chwil zanim się podniosła, trzymając w ręku dwa małe kamyki.
- Teraz
cicho – nakazała i rzuciła jeden z nich w lewą stronę. Rozległo się echo
odbijania się kamienia o posadzkę. To samo uczyniła z drugim kamieniem, tyle że
rzuciła go w prawą stronę. Przez chwilę nasłuchiwaliśmy.
- Cholera –
mruknęła Miranda.
- Wiesz –
zaczął Leo – Skoro tak bardzo ci się nudzi, możesz wejść na górę i dołączyć do
pani Sherman na zajęciach …
- Cicho
Valdez – warknęła – Po której stronie echo było głośniejsze? – zapytała nas
wszystkich.
- Myślę, że
z lewej – odezwał się Drake – Ale o czym to świadczy?
- Więc
idziemy w prawo – odpowiedziała – Skoro tam echo było mniej wyraźne, tam musi
coś być.
To miało
sens, ale coś mi nie pasowało.
- Myślę, że
powinniśmy iść w lewo – powiedziałam.
- A wiesz
to, bo…? – zapytała córka Nyks z rezerwą.
- Bo wiem,
po prostu tak czuję – kolejny już raz nie wiedziałam jak coś wytłumaczyć, to
troszkę irytujące.
- Chyba
powinniśmy posłuchać Lynnette – przyszedł mi z pomocą Leo – Nico też ma takie
coś … to znaczy taką orientację pod ziemią.
- No dobra –
zgodziła się po chwili Miranda – Ale jeśli pójdziemy w tamtą stronę na darmo,
to własnoręcznie wrzucę cię do tych ścieków – obróciła się w lewo i ruszyła
przed siebie. Oczywiście Drake zaraz za nią. Wymieniliśmy z Leo znaczące
spojrzenia i poszliśmy za nimi.
W miarę jak
posuwaliśmy się do przodu, tym było ciemniej i bardziej śmierdziało.
Sprzeczaliśmy się co jakieś pięć minut. Prawie doszło do poważnego rękoczynu,
kiedy Drake wepchnął mnie w pajęczynę. Okazało się, że Miranda boi się
szczurów, a Leo znalazł setki małych śrubek i uszczelek.
Pierwszą
oznaką tego, że się do czegoś zbliżamy była zmiana temperatury. Zrobiło się
ciepło nie do wytrzymania. Zdjęliśmy warstwy naszych ubrań, no przynajmniej ja
i Miranda. Kolejną oznaką była zmiana zapachu. Nadal śmierdziało, ale jakoś
inaczej. Aż w końcu zrobiło się jaśniej. Leo zgasił płomień, zaczęliśmy
poruszać się ciszej (w każdym razie Drake się starał) i rozmawialiśmy szeptem.
Właśnie
rozmawiałam z Leo o tym gdzie polecimy, jaki już naprawi Festusa, kiedy Drake
zaczepił o coś i się wywalił.
- Na laskę
Hypnosa… - mruczał niezadowolony – Co to było?
- Dynia –
odpowiedziała Miranda patrząc na coś turlającego się po ziemi. Rzeczywiście,
była to dynia. Trochę już zgniła, ale nadal było widać wyciętą w niej maskę.
- Szczury
urządzały Halloween? – Leo jak zawsze musiał strzelić coś błyskotliwego.
- Obstawiam
pająki – powiedziałam i ruszyłam dalej. Przeszłam kilka metrów i napotkałam
dziesiątki baloników w kształcie serca, z których już prawie zeszło powietrze.
Idąc przed siebie co i rusz napotykaliśmy jakieś świąteczne dekoracje. Aż w
końcu doszliśmy do miejsca, gdzie tunel kanalizacyjny zamienia się w mniejsze
kanaliki rozchodzące się na wszystkie strony świata. Tutaj było więcej miejsca;
posadzka zajmowała większość powierzchnię. To znaczy tak było teoretycznie. W
praktyce, prawie każdy centymetr kwadratowy był zajęty.
Wyobraźcie
sobie wielki składzik, do którego wrzuca się dekoracje z każdego powszechnego
święta. To właśnie było to. W życiu nie wiedziałam (i zapewniam was, że wy też
nie wiedzieliście) tylu wielkanocnych jajek w jednym miejscu. A zajączków było
przynajmniej dwa razy tyle. Miliony lampek choinkowych, tysiące świecących
serduszek, setki tysięcy bombek. Konfetti, serpentyny i inne przeróżne
papierowe ozdoby leżały tu kilogramami. A na samym środku leżała nasza zguba.
To znaczy, jeżeli mówimy o czymś takich rozmiarów, to ciężko to opisać. Czubek choinki
znajdował się po jednej stronie ścieków, a pień po drugiej. Spora część choinki
była w nich zanurzona. Skrzywiłam się mimowolnie. Jednak skrzywiłam się jeszcze
bardziej, kiedy gałęzie choinki zaczęły się ruszać i spomiędzy nich wyszło
całkiem spore … coś.
Miranda chyba myślała
najtrzeźwiej z nas wszystkich, bo pociągnęła nas za stos pudeł z atrapami
prezentów. Okazało się to bardzo dobrą decyzją.
Leo zniknął
za pudłami dokładnie w tej chwili, kiedy to coś wyplątało się z gałęzi i
odwróciło w naszą stronę. Cóż mam nadzieję, że macie całkiem dobrze
funkcjonującą wyobraźnie, bo naprawdę ciężko jest opisać ten widok. Stwór
okazał się cyklopem, co to tego miałam pewność. Poza tym trudno stwierdzić coś
jeszcze, wyglądał jak reklama tego całego miejsca.
Na głowie miał wianek z
jajkami wielkanocnymi, cały poobwieszany był światełkami, do pasa miał
przeczepione kilka dyń. No i był ubrany w strój Świętego Mikołaja.
- Właśnie
zniszczył moje dzieciństwo – szepnął Drake.
Rozumiałam
co miał na myśli.
Cyklop
zaczął się krzątać koło gałęzi, podśpiewując jakąś wesołą piosenkę. Mamie
Drake’a na pewno by się spodobała.
- Moja
piękna – mruczał gardłowym głosem – Nareszcie tu jesteś.
- Do kogo on
gada? – zapytałam.
- Jesteś
jeszcze piękniejsza z bliska – cyklop schylił się i pocałował jedną z bombek.
- On … Mówi
do choinki – szepnęła Miranda, wyglądała jakby bardzo starała się nie wybuchnąć
śmiechem.
- Jesteśmy
razem – warczał cyklop – Tyle na to czekałem!
- Cyklopy są
strasznie głupie – szepnął Leo – Ale ten tutaj … - zaśmiał się pod nosem.
- Dobra,
znaleźliśmy choinkę. Teraz trzeba jakoś unieszkodliwić naszego nowego znajomego
i wymyślić jak wydostać choinkę na powierzchnię.
- Najpierw
cyklop – Miranda spojrzała na nas uważnie – Macie broń?
Ja
oczywiście miałam swój miecz, Leo zazwyczaj nie potrzebował broni. Drake
natomiast zamknął oczy i wyszeptał kilka słów. W jego otwartej dłoni pojawił
się zarazy miecza, a za chwilę prawdziwy miecz z krwi i kości. Otworzył oczy i
uśmiechnął się do nas, jakby właśnie wygrał walkę z trzema Eryniami. Czasem
miałam dość tych jego super zdolności. Miranda wyciągnęła z torby sztylet i
niewielką procę.
- Myślę, że
trzeba zaatakować go od tyłu – zaczął Leo (cyklop w tym czasie przytulał się do
gałęzi) – Jeśli weźmiemy go z zaskoczenia powinniśmy dać radę bez problemu.
- Dobra … -
Drake niestety nie wysłuchał tego co miałam do powiedzenia, tylko już ruszył do
działania. Szedł przed siebie pochylony, ukryty za stosami ozdób, z mieczem w
gotowości.
- Nie, ty
lepiej tego nie … - w tej samej chwili, w której Miranda wypowiedziała te
słowa, Drake stracił równowagę, ponieważ stanął na rozsypane małe bombeczki.
Prawie udało mu się ustać. Prawie.
Chwycił się
jednego z halloweenowych szkieletów. Wydawało się, że sytuacją już jest pod
kontrolą, kiedy szkielet wywrócił się pociągając za sobą pięć innych stojących
obok niego.
Syn Hypnosa
miał przynajmniej tyle oleju w głowie, że od razu padł na ziemię. Cyklop,
chociaż wielki, błyskawicznie puścił gałęzie, wyprostował się i ryknął z
niezadowolenia.
- Kto tu
jest? – warknął i zaczął wąchać powietrze – Czuję cię … - wziął głęboki oddech
– Was.
Przeklęłam
niezgrabność Drake. Zerwałam mój naszyjnik i w ręce pojawił mi się miecz. Już
trzymałam go w gotowości, ale Leo położył mi rękę na ramieniu.
- Jest
strasznie wielki i ognioodporny – szepnął – Wychodzimy.
- Co?! –
myślałam, że się przesłyszałam.
- Wychodzimy
– powtórzył – Teraz jest już przygotowany do walki, mamy większe szanse, jeśli
… Oj, po prostu mi zaufaj.
Wahałam się
przez chwilę. Potem uznałam, że ma racje, spojrzałam na Mirandę, ona też
skinęła głową. Gestykulując dałam znać Drake’owi, żeby wstał i wyszliśmy z
ukrycia.
- Herosi –
wysyczał cyklop z kwaśnym uśmiechem – Czterech herosów.
- Och, gdzie
nauczyli cię tak dobrze liczyć? – spytała Miranda ironicznie, za co zasadziłam
jej kuksańca. Niepotrzebne mam było teraz rozwścieczenie cyklopa.
- Niemiłe
dziewczęta są najsmaczniejsze – zaśmiał się, jakby powiedział coś niezwykle
śmiesznego – Zjem cię na deser.
- Och, co za
zaszczyt – mruknął Leo – To ja zawsze chciałem być deserem.
- Widzisz
Valdez, znowu jestem lepsza od ciebie – córka Nyks uśmiechnęła się słodko.
-
Polemizowałbym …
- Ciszej
mali herosi, ciszej – lamentował cyklop – Żarcie nie gada.
- Swoją
drogą, jak masz na imię? – zapytałam, chcąc grać na zwłokę – Sam rozumiesz,
przed śmiercią chcemy znać tego potężnego cyklopa, który nas pożarł.
- Bardzo
potężnego! – wykrzyknął – Ty podobasz mi się bardziej, chyba ciebie zjem na
deser.
- Słyszałaś
– zwróciłam się do Mirandy – Awansowałam na deser.
Córka Nyks
nie zdążyła nic odpowiedzieć, ponieważ cyklop ruszył w naszą stronę. Leo uniósł
ręce do góry.
- To jak
będzie ee… kolego? Zdradzisz nam swoje imię? My też się przedstawimy. Zapewne
słyszałeś o akcji „Wiem co jem”.
Cyklop
zatrzymał się.
- „Wiem co
jem”? – spytał zaskoczony – Acoto?
- No wiesz …
- zaczął niepewnie Leo , starając się coś wymyślić – W zdrowym ciele, zdrowy
duch! – po czym dodał ciszej – Czy jakoś tak.
- Chodzi o
to – kontynuował – Że nie wszyscy herosi są jadalni. Niektórzy są trujący, bądź
też ciężkostrawni. Musisz być świadomy, co ładujesz do żołądka.
- Aaa! –
wykrzyknął cyklop unosząc jeden palec w górę – Nadal nie rozumiem.
- Widzę, że
właśnie spędzasz urocze popołudnie z … ukochaną – odezwałam się – I chodzi nam
o to, że my możemy wam to zepsuć. Jeśli nasz zjesz możesz mieć straszne bóle
żołądka. Na przykład, jeśli o mnie chodzi, jestem trochę przeterminowana. A ona
– wskazałam ruchem ręki na Mirandę – Naprawdę ciężkostrawna.
- My też
raczej do najlepszych herosów nie należymy – dodał Drake.
- Właśnie –
potwierdziłam – Leo jest pikantny, a Drake po prostu niesmaczny.
-
Przynajmniej jestem świeży – mruknął syn Hypnosa.
- No więc,
ty już nasz znasz – odezwał się Leo – Wszyscy znamy twoją ukochaną, tylko ty
pozostajesz tajemniczy.
- Jestem
Minigniew, najpotężniejszy cyklop na tej planecie! – huknął, gwałtownie się
prostując – Nie straszny mi żaden heros, nieważne jaki – zjem każdego!
- Minigniew?
– parsknęłam, po czym szybko zasłoniłam usta.
- To znaczy,
że twój gniew jest … mini? – Miranda prawie pokładała się ze śmiechu.
- Moje imię
powinno ci zamrozić krew w żyłach, marna półbogini! – ryknął.
- Mi
zamarzła … ale tylko mini – powiedział Drake. Parsknęliśmy śmiechem.
- Nędzni
półbogowie! – ryknął Minigniew (o Hadesie, dalej nie mogę się pozbierać po tym
imieniu) – Myślicie, że jak wasz rodzic mieszka na Olimpie to możecie podważać
autorytet kogoś tak potężnego jak ja?!
- Prawdę
mówić, mój tata nie mieszka na Olimpie – odparłam.
- Mój także
– dodał Drake.
- Moja mama
też tam raczej nie bywa – dorzuciła Miranda.
- Mój tata
chyba jednak preferuje swoje kuźnie – zakończył naszą wyliczankę Leo.
Cyklop
ryknął tak głośno, że cały tunel zadrżał.
- Rozgniotę
was i zjem! Nic mnie to nie obchodzi czy jesteście pikantni czy ciężkostrawni!
– puścił się biegiem w naszą stronę – Zepsuliście mi humor, więc zacznę od
deseru! – krzyczał w biegu.
I zanim
zdążyłam choćby się obrócić, był już przy mnie. Złapał mnie i ścisnął mocno. Na dodatek wypuściłam z ręki swój miecz.
Szkoda, że jego uścisk nie był mini.
Parsknęłam pod nosem, co może być niezbitym dowodem na to, że coś ze mną nie
tak. Jestem już jedną nogą w Podziemiu, ale nadal śmieję się ze swoich własnych
kiepskich żartów.
Drake
zaatakował cyklopa mieczem. Praktycznie od razu okazało się, że to na nic. Był
za wielki. Leo rzucił się na niego bez
jakiejkolwiek borni, skończyłoby się to bardzo źle, gdyby Miranda go nie
powstrzymała. Moi przyjaciele się rozproszyli.
- Uciekajcie
mali herosi – Minigniew zaśmiał się nosowo – Wystraszeni będzie smakować
lepiej.
- Widzę
niezły z ciebie kawalarz! – krzyknęłam. Potem tego żałowałam, Minigniew
potrząsnął mną, wyrzucił do góry i złapał przy samej ziemi. Czułam, że kanapki
pani Sherman chcą wydostać się z mojego żołądka.
Nie
widziałam ani Leo, ani Drake, ani Mirandy przez co wpadłam w lekką panikę. A
zaraz potem zrobiło się jeszcze gorzej. Cyklop wrzucił mnie do sań Świętego
Mikołaja (realistyczny rozmiarów), ściągnął łańcuch choinkowy ze swojej szyi i
mocno nim związał.
- Pilnuj jej
kochana – rzucił w stronę choinki i odszedł. Bogom niech będą dzięki, że był
taki głupi. Miałam nadzieję, ze moi przyjaciele to wykorzystają i mnie uwolnią,
ale przez straszliwie długi czas nic się nie działo. Już zaczynałam tracić
nadzieję, kiedy pojawiła się Miranda. Zaczęła przecinać łańcuch.
- Co ci tak
długo zajęło? – zapytałam z wyrzutem.
-
Przymierzałam halloweenowe kostiumy – mruknęła. Przecięła zaledwie pierwszą
część łańcucha, kiedy naszym oczom ukazał cię Minigniew. Miranda zaklęła i
wcisnęła mi sztylet między kciuk a palec wskazujący prawej ręki. Cyklop stanął
nade mną, a jej już nie było. Teraz z kolei ja zaklęłam. Wypuściłam sztylet i
rzuciłam się w bok, żeby zakryć go własnym ciałem. Miałam nadzieję, że
Minigniew nic nie zauważył.
Chyba tak
się stało, bo cyklop robił swoje. A mianowicie wzniósł do góry coś w
rodzaju konewki i oblał mnie białą, gęstą cieczą. Jęknęłam. Kiedy oblał mi
część twarzy, moja ciekawość zwyciężyła i przejechałam językiem pod nosem. Lukier. No pięknie, zostałam
Podziemnym Piernikiem.
Coś zaczęło
się dziać. Minigniew ryknął niezadowolony, odstawił konewkę i z krzykiem zaczął
za czymś gonić. Walczyłam z ciasno związanym łańcuchem i w końcu udało mi się
wyciągnąć dłoń. Sięgnęłam po sztylet i zaczęłam przecinać łańcuch. Mozolna to
była praca. Zraniłam się w rękę chyba z dziesięć razy, ale w końcu udało mi się
poprzecinać uwięź na tyle, żeby siłą zerwać łańcuch. Cała się kleiłam, co tylko
wszystko utrudniało. Wygramoliłam się z sani.
Kolejna
przedziwna scena. Miranda i Drake odciągali uwagę cyklopa, tylko jeszcze nie
wiedziałam od czego. Córka Nyks strzelała z procy bombkami czy co tam jej
wpadło pod rękę. Co i rusz trafiała w oko Minigniewa, co strasznie go
rozzłościło. Drake atakował mieczem jego nogi. W pewnej chwili cyklop schylił
się i już wiedziałam od czego odwracali jego uwagę. Leo siedział między
gałęziami choinki i przymocowywał do niej fajerwerki. Nie wiedziałam po co to
robi, ale musiałam pomóc Drake’owi i Mirandzie. Pobiegłam po mój miecz i
rzuciłam się na cyklopa. Spróbujcie sobie wyobrazić jak ciężko co zrobić, będąc
całym w lukrze.
Trochę to
trwało, skakaliśmy wokół z każdą chwilą bardziej rozwścieczonego cyklopa. W
pewnym momencie Minigniew ryknął tak głośno, że aż zadzwoniło mi w uszach.
Wziął spory zamach i wymierzył solidnego kopniaka. Była to prawa noga, więc to
Drake oberwał, wyrzuciło go kilkanaście metrów w tył. Pamiętajcie! Zawsze
wybierajcie lewą stronę!
Miranda
krzyknęła z frustracji. Podbiegła do mnie i zabrała mi swój sztylet. Cisnęła
nim w cyklopa. Stałyśmy z boku, więc trafiła idealnie w lewe ucho. Ryk
Minigniewa wstrząsnął chyba całym Manhattanem. Jedną rękę złapał się za
zranione ucho, drugą miotał dookoła, przewracając wszystko na swojej drodze.
- Gotowe! –
usłyszałam krzyk Leona.
- Gotowe co?
– zapytałam Mirandę, uciekając przed cyklopem.
- Musimy
wejść na tę cholerną choinkę – odkrzyknęła i skręciła. Biegła w stronę leżącego
na ziemi Drake, pobiegłam za nią. Byłyśmy przy nim w tym samym momencie.
- Drake,
rusz się! – krzyknęłam. Razem go podniosłyśmy, a on zaczynał już trochę
kontaktować.
Zaczęliśmy
biec do choinki. Na nasze nieszczęście Minigniew zorientował się, co robimy.
- Niee! –
krzyknął – Moja ukochana! Co ci wstrętni herosi ci zrobili! Moja gwiazdko
pachnąca!
Miranda
strzelała w jego oko, co skutecznie go zatrzymywało, ale nie mogła tego robić w
nieskończoność. Musieliśmy go skutecznie unieruchomić.
- Drake,
potrzebujemy cię – syn Hypnosa nadal wspierał się na moim ramieniu – Musisz
wszczepić coś w mózg Małego Gniewku, las przystrojonych choinek czy coś.
- Chyba nie
dam rady Lynn… - wyspał z trudem.
- Spróbuj
Drake!- krzyknęła córka Nyks, której kończyła się amunicja. Więcej zachęty
Drake nie potrzebował. Zatrzymał się, zamknął oczy i położył dwa palce na
skroni. Miranda wystrzeliła ostatnią bombkę, kiedy Minigniew stanął jak wryty.
Zaczął mrugać okiem (całym zaczerwienionym), oniemiały.
Wiedziałam,
że to potrwa tylko przez chwilę. On był za duży, a Drake za słaby. I wtedy
zobaczyłam coś, co prawdopodobnie ocaliło nam życie.
Figurkę
kupidyna. Kupidyn, jak to kupidynki mają w zwyczaju, trzymał łuk. Prawdziwy łuk
z prawdziwą strzałą. Cieszyłam się, że jednak wzięliśmy ze sobą Mirandę.
- Mirando,
może zechciałabyś … - i wskazałam ręką na kupidyna. Córka Nyks nie
odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko i zaczęła wspinać na pudła.
Drake upadł
na kolana. Cyklop nadal był otumaniony, ale syn Hypnosa był już na wyczerpaniu.
Złapałam go za ramiona i zaczęłam ciągnąć w stronę choinki. Byliśmy już
naprawdę niedaleko, kiedy jęknął i otworzył oczy. Minigniew stał jeszcze przez
chwilę rozkojarzony, ale mogło to trwać najwyżej kilka sekund. To właśnie w tym
momencie moje znalezisko uratowało nam życie.
Miranda
przywiązała światełka choinkowe do strzały i wystrzeliła ją przy samej ziemi,
zaraz przy stopach cyklopa. Gdy tylko ruszył przed siebie, zaczepił stopą o światełka
i runął częściowo na ziemię, częściowo do ścieków.
Zanim zdążył
się podnieść, z pomocą Leo wciągnęłam Drake na choinkę. Kilka sekund później
dołączyła do nas Miranda.
- Miłego
wieczoru Mini Gniewku! Randka skończona! – krzyknął Leo – A wy się trzymajcie –
zwrócił się do nas i wezwał płomienie. Chciałam zapytać co my tak właściwie
robimy, ale on już odpalił fajerwerki.
Przez kilka przerażających
sekund nic się nie działo. Nagle fajerwerki odpaliły i choinka ruszyła przed
siebie w stronę najszerszego tunelu.
Mocniej przywarłam do gałęzi
na której siedziałam, chowając głowę w szalik. Nawet nie chciałam na to
wszystko patrzeć.
Słyszałam radosny krzyk Leo,
przerażony pisk Mirandy trzymającej kurczowo Drake'a, który ledwo co trzymał
się na choince i szum gałęzi ocierających się o ściany kamiennego tunelu. Jazda
ciągnęła mi się w nieskończoność. Miałam wrażenie, że jedziemy bez końca.
Czułam, że jeszcze chwila i zwymiotuję.
Bogom dzięki zaczęliśmy
zwalniać. Podniosłam głowę.
- Na Hefajsosa, co tak krótko?
- jęknął niezadowolony Leo.
Miał szczęście, że siedział
tak daleko ode mnie, bo bym go chyba zepchnęła z tej choinki.
Po chwili choinka zatrzymała
się na dobre.
Zsunęliśmy się na ziemię.
Nigdy w życiu nie czułam się tak cudownie. Obiecałam sobie, ze nigdy więcej nie
oderwę stóp od ziemi.
Na trzęsących się kolanach
podeszłam do ściany i oparłam się o nią.
- Nienawidzę ciebie i
wszystkich twoich idiotycznych pomysłów – mruknęłam, gdy Leo stanął obok mnie,
ciągnąc za sobą ledwo żywego Drake'a.
- On przynajmniej nie jest
cały w lukrze – zaśmiała się Miranda, zgarniając palcem białą maź z mojego
policzka – Całkiem smaczny, swoją drogą – dodała.
- Teraz trzeba tą choinkę
jakoś postawić na jej starym miejscu – stwierdziłam, ignorując jej komentarz.
- Macie jakiś pomysł jak to
zrobić? - spytał Leo.
Zapanowała cisza. Każdy z nas
myślał nad jakimś w miarę sensownym i możliwym do zrealizowania pomysłem. Nagle
coś zaświtało mi w głowie.
- Ja to zrobię! - krzyknęłam.
Miranda uniosła brwi.
- Montrose, wiem, że od zawsze
próbujesz zgrywać bohatera, ale...
- Ech, to nie ty umiesz
podróżować cieniem, co?
Te słowa wyraźnie ją
zaskoczyły, jednak po chwili uśmiechnęła się.
- No skoro tak...
- Dasz radę zabrać całą naszą
czwórkę, plus drzewko? - spytał Drake, który już powoli dochodził do siebie.
- Nie mam pojęcia – spojrzałam
niepewnie na choinkę – Nie podróżuję cieniem zbyt często, a choinka jest dość
duża...
- Dobra, nie zawracaj sobie
głowy mną i Valdezem – stwierdziła Miranda – Weź ze sobą Shermana, bo nie wiem
czy sam dojdzie o własnych siłach. My spotkamy się z wami na miejscu.
Skinęłam głową i wyciągnęłam
rękę do Drake'a. Złapał mnie za rękę, po czym oboje podeszliśmy do pnia
choinki. Chwyciłam się jej i zacisnęłam mocno powieki. Podróżowanie cieniem nie
należało do moich ulubionych środków transportu, ale jak mus to mus.
Wyobraziłam sobie Rockefeller Center, a szczególnie miejsce, w którym mieliśmy
postawić choinkę. Najmocniej jak tylko potrafiłam skupiłam się na tym
konkretnym kawałku chodnika. Musieliśmy wylądować dokładnie tam, gdybyśmy tylko
skoczyli parę metrów dalej, mielibyśmy dość spory problem z przestawieniem
drzewka na prawidłowe miejsce.
Pociemniało mi przed oczami.
Nauczyłam się, by nie podróżować z otwartymi oczami, bo potem jest mi jeszcze
bardziej niedobrze. Nie zdążyłam jednak o tym powiedzieć Drake'owi. No trudno.
Pęd zimnego powietrza, dziwne
i przerażające jęki, zawodzenia, szlochy i lamenty zagubionych dusz. I znowu te
zimne dłonie, usilnie starające się zatrzymać nas w świecie cienia. Stopniowo traciłam czucie w całym ciele. Myśli zaczęły zlewać sie w strumień, wiedziałam, że w tamtej chwili byłam bardziej martwa niż żywa.
W końcu zostaliśmy wypluci do
świata śmiertelników. Niepewnie otworzyłam oczy i z ulgą stwierdziłam, że
znaleźliśmy się tam, gdzie zamierzałam. Choinka znowu stała na swoim miejscu, a
ja i Drake, ledwo żywi klęczeliśmy na śniegu tuż obok niej.
Syn Hypnosa
położył się na wznak i odetchnął głęboko.
- Lepsze to
niż słuchanie cały dzień London Boysów – mruknął.
- On a
tightrope, baby! – zaśpiewałam cicho i położyłam się obok niego. Mój oddech
powoli się uspokajał. Leżeliśmy tak przez chwilę, aż w końcu jakaś mała
śmiertelna dziewczyna i jej mama stanęła nad nami i zaczęły dziwnie się
przyglądać. Drake westchnął i zaczął poruszać nogami i rękami, tworząc w ten sposób aniołka na śniegu. Parsknęłam pod nosem i zrobiłam to samo.
- Ja też
chcę! – usłyszałam głosem, niewątpliwe należący do Leo. Po chwili dobiegł do
nas i rzucił się na śnieg obok mnie. Miranda przyszła kilka chwil później.
Przewróciła oczami, ale mimo to do nas dołączyła.
I tak,
robiących śnieżne aniołki, zastała na mama Drake. Jak się można było
spodziewać, rzuciła się na śnieg obok swojego syna.
Leżałam na
śniegu jeszcze przez chwilę, i naprawdę, naprawdę bardzo nie chciało mi się
wstawać, ale doszłam do wniosku, że nie mam ochoty na zapalenie płuc.
Podniosłam się i spojrzałam krytycznie na moje, klejące się od lukru ubranie
Za mną
podnieśli się wszyscy. No oprócz pani Sherman, która klęczała jeszcze na śniegu
i coś w nim bazgrała. Kiedy się podniosła, zobaczyłam, że podpisała każdego
aniołka naszymi imionami. No i przy okazji poznałam jej imię. Aniołek obok
aniołka o imieniu Drake, miał na imię Vivien. Mama Drake wyciągnęła z torby
aparat fotograficzny i zrobiła aniołkom zdjęcie.
- Do albumu –
pani Viven schowała aparat z powrotem – Jak się jeździło?
-
Wystrzałowo – odpowiedział Leo.
-
Dekoracyjnie – dodała Miranda.
- Trochę
gniewnie – dorzucił Drake.
- I bardzo
lepko – podsumowałam. We czwórkę parsknęliśmy śmiechem. Na szczęście pani
Sherman zadowoliła się tymi odpowiedziami.
______________________________________
To nie koniec moi drodzy! Mamy dla Was coś jeszcze! A mianowicie konkurs neew-beginning!
Chcemy zapoznać się trochę z twórczością naszych czytelników, dlatego mamy dla Was konkurs plastyczno-literacki :)
Macie za zadanie narysować postać/postacie lub scenkę z naszego opowiadania albo napisać krótkie opowiadanie z naszymi postaciami w roli głównej! Tematyka dowolna, długość dowolna, liczymy na Waszą kreatywność! :) Prace wysyłamy na pastylki.na.gardlo@wp.pl do 6 stycznia włącznie:D Nagrodą jest publikacja pracy na naszym blogu i facebookowych fp a także włączenie Waszej postaci do naszego ff (więc pamiętajcie, by razem z pracą, podesłać do nas ogólny opis postaci, którą chcielibyście tu wrzucić :D)(:
Mamy nadzieję, że chociaż kilka osób weźmie udział, bo jak nie to naślemy na Was mamę Drake'a, która potraktuje Was szpinakiem!
No i oczywiście życzymy Wam Wesołych Świąt, jak najlepszego Nowego Roku, żebyście dotrwali do BoO, żeby Rick był dla Was wspaniałomyślny i żebyście wytrzymali z nami i Lynn do końca! (:
Ach, no i jeszcze cierpliwości do śmiertelników, bo bez tego nie da rady!
+ jeszcze jeden bonusik!
Dylan x Lynnette
Drake x Miranda
Leo x Lynnette
Kath & Lydia <3
____________________________________
* org. " What God drove us apart? What God could..."