niedziela, 4 sierpnia 2013

Rozdział IX.

Musiałyśmy się trochę z tym rozdziałem sprężyć, ponieważ Lydia jutro wyjeżdża i wraca dopiero 17 sierpnia. W ogóle cały sierpień obie mamy napięty, więc kolejnego rozdziału możecie spodziewać się dopiero pod sam koniec tego miesiąca albo na początku września :D
A co do tego rozdziału to troszkę zamieniłyśmy się rolami, Lydia pisała to co zazwyczaj pisałam ja, ja pisałam to co zazwyczaj pisała Lydia (: 
Jak widzicie dodałyśmy zakładkę "Archiwum Herosów", zapraszamy do zaglądania tam, jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o naszych bohaterach :) 
A teraz nie przedłużając zapraszam do czytania:) I życzę jak najlepszego wykorzystania tego miesiąca wakacji, który nam pozostał! 

+ Pamiętamy, że obowiązuje zasada CZYTAM=KOMENTUJE! 
Kath
__________________________________________________

            Nie to, żebym uważała się za jakąś specjalistę od nieszczęść. Ale z tego co już przeżyłam (a miałam również okazję przeżywać nieszczęścia innych) czekanie na jakąkolwiek wiadomość o stanie Nico było najgorsze. Niewiedza, bezradność, wściekłość zalewały mnie od środka. Myślałam, że coś rozwalę. Chejron kazał mi się uspokoić. I uwierzcie mi, próbowałam! Jemu to łatwo było mówić. Jakby miała tyle lat co on pewnie też nauczyłabym się panować nad emocjami.
            Przez cały czas był irytująco spokojny. Dylan sprowadził go na miejsce dość szybko. Centaur rzucił okiem na sytuację, bez słowa podniósł Nica z ziemi i z nim na grzbiecie galopem pognał do Wielkiego Domu. Wszystko z kamienną twarzą. Pobiegłam za nim cały czas krzycząc, że nie interesuje mnie jak, ale z Nico ma być wszystko w porządku. Dopiero w środku raczył się do mnie odezwać. Powiedział, żebym zaczekała na korytarzu i postarała się uspokoić. Przybiegli Percy, Annabeth i dwóch chłopaków od Apollina, podobno uzdrowiciele. Córka Ateny i synowie Apolla razem z Chejronem znikli za drzwiami pokoju, w którym leżał Nico.
            Zdawało mi się, że to było godziny temu. Chodziłam tam i z powrotem po ganku, przed oczami ciągle miałam mojego brata z twarzą kompletnie pozbawioną kolorów. Dylan i Percy siedzieli z boku na krzesłach w zgodnej ciszy. Wydawać by się mogło, że się nie lubią, ale podejrzewam, że nawet gdyby najbliższa mi osoba nie była umierająca, i tak by mnie to nie obchodziło.
            Wreszcie, kiedy już obgryzłam wszystkie paznokcie do krwi, Chejron i Annabeth wyszli na ganek. Od razu zasypałam centaura grodem pytań, ale ten uciszył mnie podnosząc rękę.
            - Nico musi teraz odpocząć – powiedział zmęczonym głosem – Jest bardzo osłabiony, został mocno poturbowany. Uzdrowiciele zrobili wszystko…
            - Uzdrowiciele?! – nie wytrzymałam – Tacy z nich uzdrowiciele jak z cyklopa baletnica! Gdyby naprawdę byli uzdrowicielami to podaliby mu coś i poczułby się lepiej! Przecież nie jesteś zwykłymi śmiertelnikami, na Hadesa!
            - To tak nie działa – powiedziała opanowanym tonem Annabeth.
            - A powinno – warknęłam.
            - Nie martw się Lynn, Nico wychodził cało z gorszych opresji, nic mu nie będzie – odezwał się pokrzepiającym tonem Percy. W odpowiedzi tylko skinęłam głową, ponieważ nie miałam ochoty rozmawiać o tym ile to mój brat już nie wycierpiał.
            - Lynnette, czy Nico zdążył ci coś powiedzieć? – zapytał Chejron po chwili ciszy.
            - Oczywiście – prychnęłam – Ledwo oddychał, ale dał radę mi opowiedzieć o bardzo emocjonującej partyjce pokera, która rozegrali z ojcem – na myśl o ojcu robiło mi się niedobrze, jak on mógł do czegoś takiego dopuścić?!
            - Pytam poważnie – głos Chejrona był trochę bardziej ostry – To bardzo ważne. Powiedział ci  co się wydarzyło? Może powiedział coś czego nie zrozumiałaś? – zapytał już normalnym tonem.
            - Nie – pokręciłam głową  - Nic nie mówił.
            - No dobrze – centaur westchnął ciężko – Będziemy musieli poczekać aż nabierze sił – w tym momencie z Wielkiego Domu wyszedł jeden z (domniemanych) uzdrowicieli.
            - Jutro rano trzeba mu podać trochę ambrozji  - powiedział - Will powiedział, że zostanie z nim jeszcze przez chwilę.
            - Oczywiście. Dziękuję wam – powiedział Chejron, w tej chwili już porządnie zmęczony – Teraz wszyscy powinniście iść spać.
            Percy, Annabeth i syn Apolla zaczęli się oddalać powolnym krokiem. Dylan poniósł się z miejsca. Ja usiadłam na jednym z krzeseł i skrzyżowałam ręce na piersi.
            - Nie idziesz, Lynnette? – zapytał Dylan. Rozmowa z nim w normalnych okolicznościach sprawiała mi trochę kłopotu, teraz nie wiem czy skleiłabym poprawnie jedno zdanie. Dla bezpieczeństwa pokręciłam tylko głową.
            - Lynnette powinnaś iść spać – zwrócił się do mnie Chejron.
            - Nigdzie się stąd nie ruszam – oświadczyłam ostro.
            - Zamierzasz tu siedzieć całą noc? – zapytał Dylan.
            - Może – rzuciłam krótko.
            - Moja droga pragnę ci przypomnieć, że w tym domu sypia Dionizos. Wątpię, że ucieszy się gdy zobaczy się cię tutaj w środku nocy – Chejron miał mnie już chyba po dziurki w nosi. Przez krótką chwilę było mi nawet przykro, że tak bardzo mnie to nie obchodziło.
            - A co ten stary…
            - Potężny bóg może mi zrobić? – dokończył za mnie Chejron – Obawiam się, że coś jednak może.
            - Chodź Lynnette, odprowadzę cię do domku – zaproponował Dylan. Szlag by trafił moje głupie serce, które nawet w takiej chwili musiało zabić szybciej, gdy tylko to powiedział.
            - Myślę, że to dobry pomysł – powiedział Chejron znużonym głosem – Życzę wam dobrej nocy – dorzucił jeszcze i znikł za drzwiami Wielkiego Domu.
            Ociągałam się jeszcze trochę. W końcu z przyśpieszonym biciem serca podniosłam się i ruszyłam ramię w ramię z Dylanem przez pogrążony w ciemnościach Obóz.


***


            Przez dłuższą chwilę szliśmy w milczeniu. Nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć, a poza tym nadal byłam wściekła i martwiłam się o Nico. Musze przyznać, że poczułam jednocześnie zdziwienie i radość, kiedy to Dylan pierwszy zaczął rozmowę.
            - Nico musi być ci naprawdę bliski – odezwał się, gdy przechodzimy obok boiska do siatkówki.
            - To moja jedyna rodzina – powiedziałam nie patrząc na niego.
            - Ja mam za to od groma rodzeństwa, ale nie ze wszystkimi taki dobry kontakt.
            - Ja mam dobry kontakt tylko z Nico – dosyć wyrazie podkreśliłam słowo „tylko”.
            - Och, widziałem cię jeszcze dość często z Jacksonem, z Valdezem … - zacisnęłam palce w pięści. Odkąd Nico wrócił nie myślałam o sprawie z Leo. Teraz znowu poczułam wielką gulę w gardle.
            - Z Nico to co innego – powiedziałam w końcu. Przeraziło mnie trochę to, że mój głos był zachrypnięty. Dylan był na tyle taktowny, żeby zmienić temat.
            - Powinnaś zająć się czymś innym, żeby się nie martwić – powiedział szybko – Na przykład moja mama, gdy czymś bardzo się stresuje wybiera się na przejażdżkę motorem.
            - Twoja mam jeździ motorem? – zainteresowałam się.
            - Aha – przytaknął – Jeździ odkąd pamiętam – gdy tylko spróbowałam sobie to wyobrazić, usłyszałam w głowie melodyjny ryk silnika. Zanotowałam w myślach, że muszę się dowiedzieć czegoś więcej o tych maszynach.
            - Jaka jest twoja mama? – zapytałam syna Hermesa. Może to trochę niecodzienne pytanie, ale byłam ciekawa tego jak to jest mieć matkę. Gdy myślałam o mojej matce czułam wściekłość zmieszaną z rozczarowaniem i tęsknotą.
            - Ona jest … bardzo kreatywna. Nie potrafi usiedzieć w miejscu – syn Hermesa się uśmiechnął. Bogowie, posiadanie takiego uśmiechu powinno być zabronione! Przecież po strzeleniu paru takich uśmieszków można bank obrobić! Albo przynajmniej posiadacze takich uśmiechów powinni mieć na tyle przyzwoitości, żeby wychodząc z domu zakładać na głowę papierowe torby – Moja mama jest niezwykłą osobą – kontynuował Dylan – Myślę, że trzeba być trochę niezwykłym, żeby jakiś bóg się tobą w ogóle zainteresował.
            Rozmowy o rodzicach były dla mnie chyba jeszcze cięższe niż dla innych herosów. Dlatego z jednej strony cieszyłam się, że już dochodziliśmy do Trzynastki. Z drugiej jednak strony oznaczało to rozstanie z Dylanem, a wątpię żebym jeszcze kiedyś rozmawiała z nim na tyle spokojnie. Jestem pewna, że przy każdym kolejnym spotkaniu, zaraz po otworzeniu ust zrobię z siebie idiotkę.
            - Mam nadzieję, że jutro uda nam się pogadać – powiedział syn Hermesa, gdy byliśmy już przy drzwiach mojego domku. O bogowie, czy on musi mówić takie rzeczy?!
            - Ja też mam taką nadzieję – powiedziałam, znowu na niego nie patrząc.
            - Śpij dobrze – rzucił jeszcze jeden olśniewający uśmiech i oddalił się powolnym krokiem. Patrzyłam przez chwilę jak jego jasne włosy powiewają na nocnym wietrze. Potem z dudniącym sercem weszłam do środka.
            Myślałam, że szykuje się bezsenna noc. Jednak gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki uderzyła mnie fala zmęczenia. Ledwie zamknęłam oczy już odpłynęłam w objęcia Morfeusza.


***


            Następnego dnia wstałam dopiero przed obiadem. Nie miałam zamiaru ruszać się z łóżka, tym bardziej, jeżeli nie mieli zamiaru pozwolić mi zobaczyć Nico. Kilka osób było pod moim domkiem, pukając uparcie przez jakiś czas, ja jednak byłam równie uparta i nikogo nie wpuściłam. W końcu dali sobie spokój.
            Gdy już nie miałam sił, dłużej leżeć w łóżku, ciężko stoczyłam się na podłogę i sięgnęłam po moje ubrania porozrzucane na ziemi.
            Wciągając na siebie obozową koszulkę (mówiłam już, jak nie znoszę tego pomarańczu?), mój wzrok zatrzymał się na pustym łóżku Nico.
            Mimowolnie łzy napłynęły mi do oczu. Zamrugałam energicznie, by jak najszybciej się ich pozbyć i nawet nie zerkając w lustrze na swoją zapewne okropną twarz, wyszłam z domku.
            Od razu za mój cel obrałam Wielki Dom. Miałam zamiar dowiedzieć się co z Nico, czy Chejron tego chce, czy też nie.
            Idąc przez obóz w stronę głównego budynku, napotykałam dziwne spojrzenia obozowiczów. Miałam naprawdę ogromną ochotę pokazać im co o nich myślę, jednak zrezygnowałam i z wysoko uniesioną głową, nie oglądając się za nimi, dotarłam pod Wielki Dom.
            Ganek był pusty, ale ktoś zostawił uchylone drzwi. Nie zastanawiając się, weszłam do środka. Nigdy nie byłam w części szpitalnej, ale pamiętałam, gdzie dzień wcześniej zanieśli Nico i tam właśnie się skierowałam.
            Nie pukając, bezceremonialnie wparowałam do środka. Pomieszczenie było dość spore, w znacznej części zbudowane z drewna. Duże okna wychodzące widokiem na większość obozu zajmowały dwie ściany. W środku stała też ogromna szafka, na której półkach poustawiane były najróżniejsze naczynia z najróżniejszymi ziołami i maściami. Łóżka były proste, a pomiędzy nimi krzątały się nimfy i czwórka dzieci Apolla, w tym Will, grupowy domku Apolla, który wczorajszego wieczoru zajmował się moim bratem.
            Od razu zauważyłam Nico leżącego na łóżku najdalej okien. Szybko ruszyłam  w tamtym kierunku.
            - Och, cześć Lynn – usłyszałam zza siebie zaskoczony głos – Wiesz, Chejron mówił, żeby cię tu raczej nie wpuszczać. Nie powinnaś się martwić o stan brata.
            - No bo wy wszyscy wiecie co powinnam a czego nie – mruknęłam pod nosem i nie zwracając uwagi na chłopaka, usiadłam na krześle przy łóżku Nico.
           Wyglądał tak samo blado jak wczoraj, jednak wszystkie zadrapania i rany znikły. Podniosło mnie to na duchu, jednak nie znacznie.
            Will dosiadł się obok mnie, na sąsiednim łóżku.
            - Wszystko będzie z nim w porządku, jest nieprzytomny, ale w najbliższym czasie na pewno się obudzi.
            Skinęłam głową, nic nie mówiąc, a chłopak kontynuowała.
            - Jest po prostu wykończony. Im większej mocy używa, tym większe odczuwa zmęczenie. Myślę, że po prostu stoczył ciężką walkę.
            Niech ja tylko dopadnę w swoje ręce tego, kto go tak urządził. Własnoręcznie bym za kłaki przytargała do Tartaru.
            Przerażał mnie tylko fakt, że do tej pory uważałam Nico za jednego z najpotężniejszych herosów (i dalej uważam, dla jasności). Nie chciałam nawet myśleć z czym musiał się mierzyć, by skończyć w takim stanie.
            - Jeżeli cię to interesuje – dodał po chwili Will – Nico budził się w nocy raz czy dwa. Mruczał coś o jakiś zamkniętych drzwiach i duchach, a później znowu zapadał w sen.
            - Oh – nie umiałam z siebie więcej wydusić – Dzięki.
            Uśmiechnął się do mnie.
            - Wiesz, byłoby lepiej jakbyś już poszła, zaraz pojawi się tu Chejron, najprawdopodobniej w towarzystwie Pana D.
            Nie miałam najmniejszej ochoty się stąd ruszać.
            - Lynnette, dopóki Nico się nie obudzi nie masz po co tu siedzieć. Jest pod najlepszą opieką, jaką mógł sobie wymarzyć, słowo.
            Wciąż nie odpowiadałam, ani nie ruszałam się z miejsca.
            Will wstał z ciężkim westchnięciem, a po chwili (no nie wiem, równie dobrze mogła być to godzina) przyprowadził ze sobą Drake'a.
            - Lynn, ruszaj tyłek, wychodzimy na świeże powietrze.
            - Nigdzie się nie wybieram – mruknęłam – I nie nazywaj mnie Lynn.
            Ostatnimi czasy prawie w ogóle nie zwracałam na to uwagi, ale ludzie dla ułatwienia sobie sprawy, mówili na mnie skrótem, którego wprost nienawidziłam. W pewnym momencie zaczęłam się przyzwyczajać, ale teraz na nowo zaczęło mnie to irytować.
            - Okej, jak będę mówił do ciebie Lynnette to wyjdziesz stąd ze mną?
            - Nie.
            - Och, no proszę cię, nie możesz tu siedzieć cały dzień. Nico zapewne nie chce, żebyś marnowała tyle czasu patrząc się ciągle na jego twarz.
            W pewnej chwili, pomyślałam, że może ma rację.
            - No, bądź dużą dziewczynką i chodź. Jestem pewien, że gdy tylko Nico się obudzi, Will da nam znać, prawda?
            Chłopak energicznie pokiwał głową.
            Niechętnie podniosłam się z krzesła.
            - No, dobra Lynnette, teraz daj mi rękę i...
            - Nie jestem małym dzieckiem – parsknęłam, chociaż na widok Drake'a, zachowującego się jakbym miała 5 lat, chciało mi się śmiać.
            - Ale się tak zachowujesz – odparł, uśmiechając się krzywo – A teraz chodź, musisz w końcu coś porobić, gdzie się podziało twoje ADHD?
            - Jak zaraz się nie zamkniesz, to się przekonasz.
            - Oh, no widzę, że powoli ci wraca, to dobry znak – przerzucił swój łuk przez ramię – Może przejdziesz się ze mną na strzelnicę?
            - No nie wiem, jeżeli chodzi o strzelanie z łuku, jestem naprawdę kiepska.
            - Przekonamy się o tym – powiedział, przesyłając mi cwany uśmiech – Ale może najpierw zjedzmy obiad.
            Niezbyt mi się spieszyło i do strzelania i do jedzenie, jednak tylko trzepnęłam chłopaka w ramię i krzycząc „kto ostatni ten ofiara Meduzy!” rzuciłam się do biegu w stronę pawilonu jadalnego.


***

            Oczywiście przegrałam wyścig. Drake, ten baran, znowu użył swoich mocy, więc nie było w tym ani krzty sprawiedliwości.
            Niewiele zjadłam. Ostatnio nie miałam ochoty na nic. Siedziałam tylko, podpierając głowę na jednej ręce, drugą dłubiąc widelcem w kurczaku i rozglądając się po innych herosach.
             Z ulgą zauważyłam obecność Leo. Zajadał obiad w najlepsze, rozmawiając o czymś żywo z Nyssą, jego siostrą. Wydawał się w miarę szczęśliwy, jednak miałam wrażenie, że tylko stwarza takie pozory.
            Spostrzegłam też, że nie ma Clarisse, Chrisa i paru innych herosów, co znaczyło, że najprawdopodobniej wyruszyli już do Obozu Jupiter.
            Po posiłku, udałam się z Drake'm na strzelnicę. Od razu przypomniała mi się pierwsza i ostatnia wizyta w tym miejscu. Wiedziałam, że nie byłam stworzona do łuku, więc starałam się do tej broni nie zbliżać.
            Powiedziałam to Drake'owi, jednak on uparł się, bym spróbowała. Zrezygnował w chwili, gdy moja strzała prawie zabiła młodą, jeszcze nieuznaną heroskę.
            Siedziałam więc niedaleko i patrzyłam jak strzela do tarczy. Był dobry. Nie najlepszy, ale dobry. A w każdym razie, na pewno lepszy ode mnie.
            - Co ty wyprawiasz w tym łukiem? – usłyszałam nagle zza siebie i nawet nie musiałam się odwracać, by wiedzieć kto to.
            Drake spojrzał na mnie zbity z tropu, z mieszaniną skrajnego szczęścia i zdezorientowania.
            - Lynn, znowu mi się śni, czy Miranda właśnie się do mnie sama odezwała?
            - No nie wiem, trudno powiedzieć – odparłam, po czym odwróciłam głowę w stronę córki Nyks – Mirando czyżbyś właśnie zaszczyciła nas chwilą uwagi ze swojej strony?
            - Taki dzień dobroci – posłała mi sztuczny uśmiech – Niech on lepiej odłoży ten łuk, bo to się może źle skończyć.
            - Jak to miło, że tak się o mnie troszczysz – powiedział Drake. Chyba nadal nie wierzył we własne szczęście. Radosne iskierki w jego oczach (dziś miały piwny kolor) widziałam nawet z takiej odległości.
            - Miałam na myśli to, że możesz zepsuć ten biedny łuk –syn Hypnosa nie odpowiedział tylko wypuścił kolejną strzałę. Trafił jakieś dziesięć centymetrów od środka tarczy.
            Miranda prychnęła.
            - Jeżeli chcesz celniej strzelać złap łuk wyżej i trzymaj strzałę trzema palcami – powiedziała wszechwiedzącym tonem.
            - To skoro jesteś taką znawczynią, to pewnie się nie obrazisz, jeśli poprosimy o demonstrację? – zapytałam zaczepnie.
            Rzuciła mi spojrzenie spod przymrużonych oczu, po czym podeszła i wzięła łuk Drake'a. Wyciągnęła jedną ze strzał ze swojego kołczanu, naciągnęła na cięciwę i strzeliła. W sam środek głowy manekina stojącego na drugim końcu strzelnicy.
            - Au – mruknęłam.
            Drake był tak zafascynowany, że nic nie powiedział. Z powrotem przejął swój łuk i patrzył w milczeniu za Mirandą, która przesyłając mi szeroki, ale sztuczny uśmiech zaczęła się od nas oddalać.
            - No tak, nic więcej nie potrafisz zrobić, by nauczyć ludzi lepiej strzelać?
            Odwróciła się.
            - Montrose, nie mam obowiązku z wami rozmawiać, nie wspominając o nauce strzelania z łuku.
            Otworzyłam usta, chcąc zacząć wypowiedź tak jak ona, od jej nazwiska. Problem był w tym, że go nie znałam.
            Widząc moją minę, uśmiechnęła się tryumfalnie, lecz zanim zdążyła z powrotem się odwrócić, odnalazłam głos.
            - Faktycznie, ale myślę, że powinnaś dzielić się z ludźmi najwspanialszą rzeczą ludzkości, czyż nie?
            Zacisnęła usta w wąską kreskę.
            - Robię to tylko i wyłącznie dla łucznictwa, nie dla żadnego z was – wysyczała w moją stronę, po czym z powrotem podeszła do Drake'a, który już trzymał strzałę naciągniętą na cięciwę.
            - Złap łuk jeszcze trochę wyżej, tuż przy samej strzale – poinstruowała go Miranda.
            Zrobił jak kazała. Jestem pewna, że gdyby powiedziała mu teraz, żeby  przyniósł jej złote runo z sosny Thalii, albo przyprowadził piekielnego ogara na smyczy zrobiłby to bez chwili wahania.
            Podniosłam się z ziemi, otrzepując krótkie spodenki z pyłu.
            - No cóż, to ja nie będę wam przeszkadzać, gołąbeczki – uśmiechnęłam się do nich szeroko – Do zobaczenia.
            - Montrose, grabisz sobie... - zaczęła Miranda, ale Drake wyglądający jakby właśnie dostał swój tron na Olimpie przerwał jej z promiennym uśmiechem.
            - Tak, tak, idź – machnął ręką w moją stronę.
            Zaśmiałam się cicho na ten widok i truchtem wybiegłam z strzelnicy.


***

            Udałam się na plażę. Może to dziwne jak na dziecko Hadesa, ale lubiłam patrzeć na rytmicznie rozbijające się fale, wsłuchiwać się w towarzyszący im szum i miętosić w palcach ciepły piasek.
            Do samej wody jednak nie zbliżałam się zanadto. Nie licząc pryszniców i jeziora w którym wylądowałam, gdy razem z Tony'm chowaliśmy się przed minotaurem, mój jedyny kontakt z wodą ograniczał się do jedynego razu, w którym jeszcze jako nieuznana udałam się na kajaki na obozowym jeziorku. Nie muszę chyba mówić jak to się skończyło. Gdy tylko straciłam grunt pod stopami, ogarnęła mnie taka panika, że gdyby nie Percy płynący w kajaku obok, mogłabym się pożegnać ze światem żywych i wpaść do ojca do Podziemia.
            Tak więc siedziałam w bezpiecznej odległości (no wiecie, na wypadek jakby Posejdon stwierdził, że nie powinno mnie tu być) i obserwowałam mewy zataczające kręgi nad taflą oceanu, gdy nagle poczułam czyjąś obecność. Ale taką, jaką tylko ja mogę wyczuć.
            Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka. Siedział parę metrów ode mnie, na wielkim głazie. Miał przydługie blond włosy, jasne oczy i uśmiechniętą twarz. Przyjrzałam mu się uważniej i już wiedziałam kim jest.
            - Po co przyszedłeś? - spytałam.
            W pierwszej chwili miałam ochotę uciec, ale dotąd żaden duch nic mi nie zrobił, więc stwierdziłam, że i ten (wyglądający o wiele sympatyczniej, niż ten koleś od Nemezis) raczej nie odetnie mi głowy.
            - A muszę przychodzić po coś konkretnego? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
            Wzruszyłam ramionami.
            - Skoro opuszczacie Podziemie, to musicie mieć jakiś powód.
            - Raczej możliwość, przynajmniej chwilowego powrotu na powierzchnię – uśmiechnął się.
            Spojrzałam na niego pytająco. Myślałam, że zniknie, jak zawsze, gdy pytam ducha o coś ważnego, jednak on wciąż tam był.
            - Nie ja jestem od tłumaczenia ci wszystkiego, co się teraz dzieje. Dowiesz się w swoim czasie.
            No tak, równie dobrze mógłby zniknąć. Ale on nadal siedział na tym głazie, więc stwierdziłam, że skoro mam okazję, to z niej skorzystam.
            - Kim jesteś? Znaczy się, kim byłeś?
            Przekrzywił głowę i spojrzał na mnie uważniej.
            - To, że nie żyję, nie znaczy, że przestałem być tym kim byłem wcześniej, Lynnette. Ludzie, tak jak i bogowie, istnieją dopóki ktoś o nich pamięta.
            Nie odpowiedziałam. Jak zwykle musiałam walnąć jakąś gafę.
            - Lee Fletcher – usłyszałam – Jestem synem Apolla, zginąłem w Bitwie w Labiryncie.
            - Lynnette Montrose – odparłam na to – Jestem córką Hadesa i dziecka Nemezis, nie mam pojęcia kiedy się urodziłam, kiedy i o ile zginęłam, a w sumie to nie mam pojęcia o niczym co jest związane w z moją przeszłością. Aha, no i mam brata, który właśnie umiera w Wielkim Domu, a mi nie pozwalają nawet do niego wejść.
            Chłopak zaśmiał się. Ale jego śmiech był daleki i zniekształcony, jakby znajdował się po drugiej stronie wodospadu.
            - Nico nie umiera. Jako córka Hadesa wiesz to, tylko uwielbiasz stawiać sobie wszystko w możliwie jak najgorszym świetle.
            - Oh, a skąd ty tak wiele o mnie wiesz? - parsknęłam.
            - Da się zauważyć – odparł z irytującym uśmiechem.
            Prychnęłam tylko w odpowiedzi.
            Lee, a raczej jego duch, podszedł do mnie. Spojrzał na mnie ostatni raz, mówiąc coś w stylu „Pamiętaj o dokonywaniu pradawnych wyborów” i zniknął. To znaczy, ściślej rzecz biorąc, został rozmyty przez powiew wiatru.
            A teraz, po chwili zastanowienia, doszłam do wniosku, że jednak mówił o „prawidłowych wyborach”. Co nie zmienia faktu, że dalej nie wiem, o co mu chodziło. No i weź tu gadaj z duchami. Bogowie, jak tak dalej pójdzie, częściej będę gadać ze zmarłymi niż z żywymi.


***

           
            Posiedziałam jeszcze trochę na plaży. Dopiero kiedy ptasia kupa przeleciała tuż przed moim nosem i wylądowała u moich stóp, uznałam, że to znak, że pora się zbierać.
            Powlokłam się najpierw na arenę, gdzie właśnie kończyły się zajęcia z szermierki. Percy i jakiś syn Aresa jako ostatni kończyli pojedynek. Pomyślałam, że też bym chętnie powalczyła. Już miałam pytać czy ma jeszcze na tyle siły, żeby się ze mną zmierzyć, ale w tej samej chwili spostrzegałam Chejrona. Zobaczyłam w tym swoją szansę. Skoro jest tu, to na pewno nie ma go w Wielkim Domu, więc będę mogła posiedzieć z Nico. Nie dostałam żadnej wiadomości od Willa, ale może mi się poszczęści i Nico pobudzi się podczas mojej obecności chociaż na chwilę.
            Pędem ruszyłam do Wielkiego Domu. Byłam już prawie na miejscu, kiedy zatrzymał mnie czyjś głos.
            - Montrose, gdzie tak pędzisz? Urodę gdzieś rozdają, czy co? – głos był tak zachrypnięty i jak przepełniony jadem, że mógł należeć tylko do jednej osoby. Odwróciłam się i zobaczyłam idącą w moim kierunku Robyn. Jak zawsze w podejrzanie chłopięcych ciuchach, ze wzrokiem przyprawiającym o dreszcze.
            - Czego chcesz? Nie mam ani czasu ani ochoty się z tobą sprzeczać – warknęłam.
            - Chciałam tylko wiedzieć czy wiesz kto tak urządził di Angelo – powiedziała z chytrym uśmieszkiem – Ten ktoś zasługuje na wieniec laurowy.
            - A ty zasługujesz na to, żeby ktoś wybił ci wszystkie zęby – wysyczałam. Zacisnęłam palce w pięści i przygryzłam wewnętrzną część policzka, żeby nie zacząć na nią wrzeszczeć.
            - Uważaj na słowa – zrobiła krok w moją stronę – Dobrze ci radę uważaj co mówisz.
            - Dzięki za radę – wycedziłam ironicznie – Następnym razem postaram się lepiej przekazać to, żebyś spadała do Tartaru.
            Robyn podeszła jeszcze bliżej tak, że dzieliły nas centymetry. Byłam tak skoncentrowała na niej, że dopiero po chwili spostrzegłam, że ktoś się do nas zbliża. Z pewnością był to chłopak i z pewnością to do mnie machał rękę, ponieważ Robyn stała do niego tyłem. Gdy tajemniczy ktoś podszedł bliżej zorientowałam się, że to Dylan. Pomachałam mu szybko ręką.
            Córka Nemezis odwróciła się i wtedy stało się coś naprawdę dziwnego.
            - Na Styks – mruknęła. Odsunęła się ode mnie i zaczęła nerwowo poprawiać swoje nastroszone włosy. I chyba muszę sobie zbadać wzrok, bo miałam wrażenie, że Robyn się zarumieniła. Chyba zapomniała o moim istnieniu, w najlepsze wygładzała swoje ubranie. Postawiła nawet kołnierzyk swojej dżinsowej kurtki.
            - Co ty do diabła robisz? Dopiero się rozkręcałam! – powiedziałam do niej z wyrzutem.
            Robyn nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo Dylan był już przy nas.
            - Cześć – przywitał się wesoło.
            - Hej – mruknęłam i odwróciłam się szybko, bo znowu strzelił ten swój uśmiech.
           - Cze-czee- cześć – córka Nemezis mówiła jakby jakiś klusek utknął jej w gardle. Musiałam zakryć usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Wtedy dotarło do mnie, że Robyn jest totalnie zadurzona w Dylanie! No nie mogłam się jej dziwić. Większość dziewczyn na Obozie do niego wzdychała. No i jeśli już przy tym jesteśmy, to ja też byłam nim zauroczona. Ale nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że zobaczę Robyn w taki stanie. Szczerze mówiąc nigdy bym nie pomyślała, że córka Nemezis jest zdolna do takich uczuć.
            Szybko podjęłam decyzję i postanowiłam to wykorzystać przeciwko niej.
            - Jak tam twój nadgarstek? – zapytałam Dylana. Musiałam pokonać nieśmiałość i udało mi się posłać mu przymilny uśmiech – Kiedy możemy zaczynać te wspólne treningi?
           Robyn spojrzała na mnie jak na kogoś kto rozpoczął straszliwą zarazę. Dylan natomiast uśmiechnął się uroczo.
            - Czyli nadal masz na nie ochotę? – zapytał – To super, tylko, że będziesz musiała jeszcze trochę poczekać. Nadgarstek mnie już w sumie nie boli, ale uzdrowiciele twierdzą, że na razie muszę odpuścić sobie treningi.
            - Poczekam ile będzie trzeba – zapewniłam go. Cieszyłam się jednocześnie widokiem jego uśmiechu i widokiem bezcennej miny Robyn. Była czerwona niczym dojrzały pomidor.
            - A co robisz teraz? – zapytał mnie syn Hermesa. Zachowywał się tak jakby Robyn tu nie było. Gdyby na jej miejscu był ktoś inny pewnie by mnie to zdenerwowało.
            - Wiesz, właściwie to miałam właśnie odwiedzić Nica.
            - Szkoda, myślałem, że może moglibyśmy …
            - Lynn! – przewał mu ktoś. Oczywiście ja rozpoznałam ten głos, ale Dylan i Robyn zaczęli się rozglądać. Nie minęła sekunda i naszym oczom ukazał się Drake. Biegł w naszym kierunku i jestem pewna, że używał swoich mocy, bo doszedł już do prędkości nimf.
            Był szeroko uśmiechnięty, ale gdzie był już koło nas jego uśmiech zbladł.
            - Hej Drake, co tam? – zapytałam.
            - Świetnie, właściwie to lepiej niż świetnie – posłał mi szybki uśmiech, ale zaraz wrócił do mierzenia nieprzyjaznym wzrokiem moich towarzyszy.
            - Lynn, co ty właściwie tutaj z nimi robisz? – zapytał, teraz wpatrując się z szczególnością w Dylana.
            Dobra, Robyn nie lubił nikt, więc się nie zdziwiłam. Ale teraz zaczęło mnie zastanawiać czemu ani Percy ani Drake nie lubili Dylana.
            - Spadam stąd, za dużo hołoty – powiedziała Robyn. Jej głos był pozbawiony naturalnej wrogości. Właściwie to powiedziała to tak cichym i bezbarwnym głosem, że Drake i Dylan chyba nawet nie zauważyli jej odejścia. Wpatrywali się w siebie z wyraźną niechęcią. Pierwszy złamał się Dylan i przeniósł swój wzrok na mnie.
            - Lynn, właśnie chciałem zaproponować, że moglibyśmy…
            - Ona woli, żeby mówić do niej Lynnette – przerwał mu Drake. Posłałam mu wrogie spojrzenie. Co on w ogóle sobie myślał?!
            - Przecież sam przed chwilą ją tak nazwałeś – zauważył Dylan.
            - Czy ty masz jakiś problem, koleś? – syn Hypnosa był wkurzony. Ja szczerze mówiąc też, tyle, że na niego. I to porządnie.
            Dylan zignorował jego zaczepkę i znowu zwrócił się do mnie.
            - Wiesz, Lynnette pogadamy jutro. Do zobaczenia.
            - Na razie – mruknęłam.
            Gdy tylko oddalił się odrobinę szeroki uśmiech wrócił na twarz Drake’a.
            - No, więc… - zaczął.
            - Co to miało być? – przerwałam mu.           
            - Ale co? – zdziwił się – Aa, no po prostu go nie lubię. Wybacz, że przeszkodziłem ci we flirtowaniu – uśmiechnął się łobuzersko.
            - Co? My wcale nie … zresztą nieważne. Miałam właśnie iść odwiedzić Nica.
            - No to chodź pójdę z tobą – serio zastanowiło mnie to jak mu się udaję utrzymać na twarzy szeroki uśmiech przez tyle czasu!
            - Jak tam lekcja łucznictwa z Mirandą? – zapytałam, kiedy szliśmy do Wielkiego Domu.
            - Właśnie dlatego cię szukałem – powiedział z ożywieniem syn Hypnosa – Chciałam ci podziękować. Trochę tam razem posiedzieliśmy i ani razu nie usłyszałem „spadaj” ani „odczep się” ani nawet „zaraz walnę cię w ten pusty łeb” – oboje parsknęliśmy śmiechem.
            - Trochę trudno jest zmusić ją do rozmowy – powiedziałam. Weszliśmy już do Sali, w której leżeli chorzy. Nico leżał w tym samym miejscu co rano, nadal blady jak ściana.
            - Mi to mówisz? Staram się odkąd tylko zjawiła się w Obozie. A muszę przyznać, że odkąd ty się pojawiłaś idzie mi znacznie lepiej.
            - Przynajmniej ty nie jesteś zdania, że w ogóle nie powinnam się urodzić – powiedziałam siadają na krześle obok łóżka Nica.
            - W zasadzie, to praktycznie nikt nie jest tego zdania. Większość po prostu ci zazdrości. Też chcieliby wokół siebie tyle szumu – Drake rozsiadł się na sąsiednim łóżku.
            - Bardzo chętnie bym się z nimi zamieniła – powiedziałam cicho.
            Siedzieliśmy tak aż do kolacji. Właściwie ja siedziałam i gapiłam się na twarz Nica, a Drake przysypiał na łóżku obok. Co chwilę podchodziła do niego jakaś nimfa lub córka Apollina, ale on nie miał problemów z zaśnięciem z powrotem.
            Kiedy zabrzmiał dźwięk konchy obudziłam go bezceremonialnym dźgnięciem w żebra. Podskoczył jak oparzony i spojrzał na mnie z wyrzutem. Po chwili narzekania wyszliśmy razem w Wielkiego Domu.
            Gdy już zbliżaliśmy się do pawilonu jadalnego zebrałam się w sobie i zapytałam:
            - Widziałeś się może ostatnio z Leo? – ta sprawa nie dawała mi spokoju.
            - Taa, dziś rano – odpowiedział – Ale on jakoś ostatnio nie jest w humorze.
            Nawet wiem przez kogo, pomyślałam.
            - Musze z nim pogadać – powiedziałam na głos.
            - No tak, on w humorze jakby mu chomik zdechł, ty martwiąca się o Nico … Jak się zejdziecie to śmiało możecie zakładać kółko dla nieszczęśliwców.
            - To świetny pomysł – powiedziałam – Jak Miranda znowu kopnie cię w tyłek, powitamy cię z otwartymi ramionami.


***
 
            Po kolacji udałam się do Trzynastki. W sumie przez cały dzień nie robiłam nic szczególnego, ale byłam strasznie zmęczona. Wiedziałam, że dopiero gdy będę miała pewność, że z Nico wszystko dobrze, naprawdę będą mogła odpocząć.
            Wzięłam szybki prysznic i położyłam są z zamiarem przeczytania kilku stron „Hobbita”. Kończyłam już tą książkę i musiałam przyznać racje Mirandzie – czytanie było bardziej niż przyjemne.
            Przeczytałam może ze dwa zdania i oczy zaczęły mi się same zamykać. Zasnęłam ściskając książkę w ręku. Jednak zdarzyło się coś niezwykłego, po raz pierwszy odkąd obudziłam się nie pamiętając kim jestem, coś mi się przyśniło. Po raz pierwszy miałam sen.



            Nie rozpoznawałam miejsca, w którym się znalazłam.
            Znajdowałam się na balkonie jakiegoś wystawnego domu. Kafelki były ułożone w bardzo barwnych wzorach, pełnych zawijasów i pętli. Wszystko skąpane było w pomarańczowym świetle zachodzącego słońca. W tle słuchać było bardzo hipnotyzującą muzykę. Zdołałam wyłapać dźwięk fletu i rytmicznego uderzania w bambusowy bęben.
            O ozdobną barierkę balkonu opierał się potężnie zbudowany mężczyzna. Musiał mieć już grubo ponad pięćdziesiątkę, ale z daleka było widać, że tryska radością. Był ubrany w białą koszulę, która podejrzanie przypomniała koszulę od piżamy i w sięgającą ziemi spódnicę. To znaczy pewnie to nie była spódnica, ale nie miałam pojęcia jak to się fachowo nazywa. Na koszulę miał założoną fioletową kamizelkę, a na głowie małą białą czapeczkę, która wyglądała jak odwrócona miska na owoce.
            - Wzywałeś mnie ojcze – rozległ się dziewczęcy głos. I ja i facet w misce na głowie odwróciliśmy się w tamta stronę.
            W szklanych drzwiach prowadzących na balkon stała młoda dziewczyna. Miała może osiemnaście lat. Była piękna, trzeba jej to przyznać. Od stóp do głów była okręcona w chusty. Wszystkie z jasnego materiału. Na głowę też miała zarzuconą chustę, ale spod niej wystawały grube i lśniące czarne włosy, których od razu jej pozazdrościłam. Rysy twarzy miała delikatne i przyjemne dla oka. Jej cera przypomniała barwą kakao. Wszystko było w niej piękne, duże ciemne oczy, mały nosek, brzoskwiniowe usta. Nawet ten niby diamencik na środku czoła nie wyglądał idiotycznie.
            - Owszem moja droga, mam dla ciebie wspaniałą wiadomość – powiedział mężczyzna tonem jakim Drake zazwyczaj mówi o Mirandzie.
            - Jaką to wiadomość, ojcze? – oczy dziewczyny rozbłysły.
            - Znalazłem ci męża, moja droga – odpowiedział ojciec dziewczyny.
            - Męża? Ale jak to … - błysk w jej oczach znikł, dolna warga zaczęła lekko drżeć – Ojcze, ale ja nie mogę..
            - Jak to nie możesz? – ton jego głosu diametralnie się zmienił.
            - Nie mogę, po prostu nie mogę… Ty nie możesz mi tego zrobić…
            - Obiecałem już twoją rękę jednemu z najbogatszych ludzi w sąsiedniej wiosce. Nie chcę słyszeć żadnych protestów.
            - Ale ojcze, ja jestem za młoda… nie mogę…
            - Za młoda? Niektóre w twoim wieku już wychowują dzieci! – zagrzmiał i potrząsnął głową tak gwałtownie, że ta gustowna czapeczka mu się przekrzywiła.
            W oczach jego córki pojawiły się łzy. Zrobiło mi się jej strasznie żal.
            - Nie zgadzam się na to – wyszeptała.
            - Ty się nie zgadzasz? – zapytał ją drwiąco ojciec – Muszę pozbawić cię złudzeń, przykro mi, ale twoje zdanie się tu za bardzo nie liczy.
            Dobra, koleś właśnie wygrał konkurs na chama roku.
            - Proszę – po policzkach młodej dziewczyny zaczęły spływać łzy – Błagam, nie możesz mi tego zrobić.
            - Dosyć – warknął – Wrócimy do tego tematu dopiero kiedy zaczną się przygotowania do ślubu – powiedział tonem kończącym rozmowę,
            Dziewczyna zaniosła się płaczem i wbiegła do wnętrza domu. Chciałam pobiec za nią, ale zdawało mi się, że moje nogi przestały działać. Chciałam coś krzyknąć, ale mój głos też nie działał. Obraz zaczął się rozmywać. Powoli barwy zlewały się w jedno. Nie widziałam już ojca tej biednej dziewczyny, nie słyszałam hipnotyzującej melodii.
            Otworzyłam szeroko oczy. Serce biło mi szybciej niż powinno.
            Leżałam na łóżku z przyśpieszonym pulsem. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, nie było mowy o ponownym zaśnięciu. W zasadzie to nie było po co, bo słońce już wchodziło. Dopiero energiczne pukanie do drzwi pobudziło mnie do działania. Wstałam szybko, przez co trochę zakręciło mi się w głowie. Zatrzymałam się i chwyciłam framugi. Dopiero gdy zawroty ustały otworzyłam drzwi.
            W progu zobaczyłam kogoś, kogo raczej się nie spodziewałam.
            Miranda stała u moich drzwi i beztrosko plotła warkocz.
            - Co ty tu robisz? – zapytałam.
            - Pamiętasz naszą rozmowę o dobrych manierach? – odpowiedziała pytaniem na pytanie związując warkocz gumką – To powitanie też do najmilszych nie należało.
            - Bo wcale nie miało należeć – mruknęłam – Po co przyszłaś?
            - Mało kto jest o tej porze na nogach, więc to mi przypadło przyjść do ciebie z tą dobrą nowiną.
            - Mianowicie? – zapytałam.
            - Och, Montrose, człowiek tu się chce z tobą podroczyć, a ty psujesz całą zabawę…
            - Miranda!
            - Oj, no dobra, dobra… di Angelo się obudził i podobno jest w całkiem niezłej formie.