niedziela, 15 września 2013

Rozdział X.


Na Hadesa, tak strasznie Was przepraszamy, że musieliście czekać na ten rozdział miesiąc.
Mamy świadomość, że do najlepszych nie należy, jednak liczymy, że nie zawiodłyśmy Was nim i że nadal jesteście z nami, z Lynn i jej przygodami :D

Jak zawsze, oczekujemy Waszych komentarzy ;)
Przy okazji dziękujemy, za ponad 15tys. wyświetleń. Jesteście niesamowici! <3
Lydia
________________________________________________

            Wyobraźcie sobie, że biegniecie do miejsca, w którym spełni się wasze największe marzenie. Albo no nie wiem, że w okolicy rozdają darmowe czekoladowe ciastka. Pomnóżcie to razy dziesięć i będziecie mieli mniej więcej obraz biegu, jaki odbyłam, żeby zobaczyć Nico.
            Zostawiłam coś pomrukującą Mirandę (wyjątkowo nie były to pomruki niezadowolenia) daleko w tyle i  najszybciej jak tylko umiałam pobiegłam przez opustoszały Obóz. W tym momencie Drake mógłby się schować z tą swoją superszybkością.
            Wpadłam do Wielkiego Domu, zderzając się niechcący z jakimś obozowiczem. Nie zawracałam sobie głowy przeprosinami tylko pognałam dalej. Prawie wyrwałam z zawiasów drzwi prowadzące do sali, w której leżeli chorzy. Kilka nimf obrzuciło mnie spojrzeniem pełnym dezaprobaty, ale zarejestrowałam to tylko kątem oka. Byłam skupiona na przeszukiwaniu wzrokiem sali.
            Zamarłam, gdy zobaczyłam, że łóżko Nica jest puste. Przez ułamek sekundy myślałam, że Miranda mnie okłamała, ale potem mój wzrok powędrował na drugi koniec sali. Poczułem, że wielki ciężar osuwa się z moich ramion i serca. Myślałam, że popłaczę się ze szczęścia. Nico siedział na krześle, nadal strasznie blady, ale na to już nikt nic nie mógł poradzić. Obok niego  na wózku inwalidzkim siedział Chejron. Zamrugałam energicznie oczami i pobiegłam w ich stronę. Gdy byłam już blisko Nico się odwrócił. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, ale nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ rzuciłam mu się na szyję.
            Nico objął mnie i niezdarnie poklepał po plecach. Ściskałam go jeszcze przez chwilę, a potem odsunęłam się, żeby uważniej mu się przyjrzeć. Jego twarz rozjaśniał szeroki uśmiech, chciałabym, żeby częściej się tak uśmiechał.
            - Miło cię widzieć - powiedział lekko zachrypniętym głosem.
            Miło? Trzepnęłam go w ramię.
            - Ciebie też całkiem miło widzieć - mruknęłam, ale kąciki moich ust drgały ku górze - Właściwie to całkiem cholernie miło.
            Przysunęłam sobie krzesło i usiadłam obok niego.
            - Kto cię tak urządził? - zapytałam z troską w głosie.
            - Właśnie opowiadałem o wszystkim Chejronowi.
            Pierwszy raz odkąd przyszłam, zaszczyciłam centaura spojrzeniem. Posłał mi uśmiech, ale na pierwszy rzut oka było widać, że jest mocno wymuszony. Chejron się czymś martwił. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak zaniepokojonego.
            - No więc, zanim jeszcze... - zaczął Nico, ale Chejron przerwał mu uniesieniem ręki.
            - Gdy będziesz opowiadał o tym znowu, może lepiej, żeby słyszeli to wszyscy, który usłyszeć powinni - powiedział centaur - Obudzę kogo trzeba, a wy w tym czasie porozmawiajcie. Jestem pewien, że macie o czym.
            Oboje skinęliśmy głowami. Odprowadziliśmy centaura wzrokiem.
            - Nigdy więcej tak nie rób - nakazałam bratu, kiedy Chejron był już za drzwiami.
            - Przykro mi, że się przeze mnie martwiłaś - “ powiedział, nie patrząc mi w oczy.
            - O ciebie, nie przez ciebie - poprawiłam - Nie musisz przepraszać. Można znaleźć też plusy, przynajmniej teraz wiem jak to jest się martwić o kogoś i tęsknić.
            Nico spojrzał na mnie ze współczuciem i skinął głową ze zrozumieniem. Właśnie to było najwspanialsze w rozmowach z nim. Może nie był w identycznej sytuacji co ja, ale i tak mnie rozumiał. Mogłam mówić wszystko szczerze, tak jak czuję, nie bojąc się o to, że będę musiała tłumaczyć.
            - Poznawanie wszystkich doznań i uczuć na nowo beznadziejne - powiedziałam i usiadłam wygodniej na krześle - Nikomu nie polecam.
            - Jak sobie radziłaś? - zapytał Nico po chwili milczenia.
            - Och, no zależy kiedy - powiedziałam szczerze - Chyba odkryłam swoją nową moc i narobiłam przez nią trochę bałaganu.
            - Nową moc? - zapytał z zainteresowaniem.
            - Nie wiem dokładnie jak to działa, ale… Chyba gdy jestem wściekła potrafię przywoływać czyjeś najgorsze wspomnienia. To znaczy poprzez dotyk… I ja je widzę, odczuwam strach osób, na które działa moja moc. I to ja… Ja jestem powodem, dla którego te wspomnienia się pojawiają - zrobiłam krótką pauzę, żeby złapać oddech - Moje, że tak powiem, ofiary nie tylko przypominają sobie najgorsze wspomnienia, ale też na nowo odczuwają emocje jakie wtedy przeżywali.
            - Interesujące - powiedział Nico w zamyśleniu.
            Prychnęłam.
            - Może dla ciebie - mruknęłam - Dla mnie to jest gorsze od rymów dzieci Apollina.
            - Coś na to poradzimy - zapewnił mnie i uśmiechnął się lekko -€“ No a ten bałagan?
            - Chodzi o Leo - powiedziałam z westchnieniem - Ta idiotka Robyn  mnie strasznie wkurzyła - słysząc imię córki Nemezis, Nico skrzywił się nieznacznie - Chciałam jej wybić wszystkie zęby, ale Leo mnie powstrzymał. Złapał mnie za rękę no i miał okazję zapoznać się z moją mocą nieco bliżej.
            - Leo przeszedł dużo więcej niż inni obozowicze - powiedział Nico tonem wszechwiedzącego - Pewnie po prostu się przestraszył, ale jestem pewien, że cię za to nie wini.
            - No nie wiem - powiedziałam, skubiąc paznokcie - Nie rozmawialiśmy ze sobą od tamtej pory.
            - A powinniście - Nico nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo właśnie podszedł do nas Tony. Skinął mi głową z uśmiechem, odpowiedziałam mu tym samym.
            - Cieszę się, że z tobą wszystko okej - zwrócił się do mojego brata. Nico posłał mu słaby uśmiech. Chyba nie był przyzwyczajony do słyszenia tego typu uwag od innych.
            - Chejron kazał was zawołać na zebranie - poinformował nas satyr i ruszył do wyjścia. Wymieniliśmy z Nico spojrzenia. Po chwili milczenia podnieśliśmy się z krzeseł i ramię w ramię wyszliśmy z sali chorych.


***

            Zebranie jak zwykle odbywało się w sali rozrywki. Już z daleka było słychać szum rozmów, więc wnioskowałam, że zebrali się wszyscy grupowi domków. W chwili, kiedy byliśmy już przy drzwiach przypomniałam sobie, że pewnie wyglądam okropnie. Z pomiętą koszulką, wypiekami na twarzy i włosami sterczącymi we wszystkie strony. Ale po kilku sekundach uznałam, że jestem za bardzo szczęśliwa, żeby przejmować się takimi drobiazgami.
             Gdy weszliśmy do środka, rozmowy przycichły. Większość obecnych przypatrywała się nam bez najmniejszych skrupułów. Minęło kilka sekund i podbiegli do nas Percy, Annabeth i Will. W sumie nie do nas, do Nico. Ja odsunęłam się na bok i rozejrzałam po zebranych. Tak jak myślałam byli tu wszyscy grupowi domków. Czyli to oznaczało, że był tu również Leo. Dostrzegłam go sekundę później. Nasze spojrzenia na moment się skrzyżowały. To on pierwszy odwrócił wzrok.
            Muszę przyznać, że to nieodzywanie się do niego nie pasowało mi coraz bardziej. Musiałam coś z tym zrobić. Równie dobrze mogłam do niego podejść teraz. I uwierzcie już miałam to zrobić, ale wtedy pomyślałam: Co ja mu właściwie powiem? Wybacz, że przeze mnie musiałeś przechodzić jeszcze raz przez najokropniejsze zdarzenia w swoim życiu? Żałosne. Westchnęłam z rezygnacją. Musiałam jeszcze o tym pomyśleć.
            Znowu przebiegłam wzrokiem po zebranych i dostrzegłam Mirandę siedzącą na oparciu niewielkiej sofy. Z miejsc prawidłowo przeznaczonych do siedzenia nie korzystał nikt. Bez zastanowienia ruszyłam w jej stronę. Trochę zaskoczyłam tym samą siebie, ale jej towarzystwo mi jakoś nie przeszkadzało.
            Ona też nie wyglądała na zrozpaczoną tym, że się do niej dosiadłam. Właściwie to przez cały czas wyglądała na zadowoloną. Zaszczyciła mnie spojrzeniem.
            - Niezła fryzurka - skomentowała.
            - Wiedziałam, że ci się spodoba - powiedziałam, uśmiechając się do niej - Wiesz Mirando, to bardzo dziwne. Wcześniej chciałaś się ze mną podroczyć, a to się kwalifikuje do poczucia humoru. Nie miałam pojęcia, że takowe posiadasz.
            - Ty Montrose, za to jesteś przezabawna - odparowała ironicznie.
            Znowu chciałam się do niej zwrócić po nazwisku. Tyle, że nadal go nie znałam. Fuknęłam z irytacji.
            - Coś nie tak? - zapytała córka Nyks z udawaną troską - Zabrakło ci argumentów?
            - Jak ty masz właściwie na nazwisko? - byłam pewna, że mi nie odpowie, ale za bardzo mnie to frustrowało, musiałam zapytać.
            Miranda roześmiała się. Po raz pierwszy słyszałam jej śmiech. Spodziewałam się, że będzie wyniosły, ale wcale taki nie był.
            - To tu cię boli - uśmiechała się złośliwie -  Cóż skoro denerwuje cię to, że nie wiesz to lepiej niech tak pozostanie.
            Nie odpowiedziałam, ponieważ na miejsce obok mnie usiadł Nico.
            -Witamy wśród żywych, di Angelo - powiedziała Miranda i uśmiechnęła się. To był chyba najszczerszy uśmiech jaki u niej widziałam.
            Nico zamrugał oczami zaskoczony. Spojrzał pytająco na mnie, a potem na nią.
            - To trochę dziwne, że się do kogoś odzywasz - przyznał - A już zwłaszcza do mnie.
            - Przy twojej siostrze zdarzają się same dziwne rzeczy - mruknęła. Nie wiedziałam dokładnie o co jej chodzi. Ale po tonie jej głosu uznałam, że nie miała na myśli nic obraźliwego, więc nie drążyłam tematu.
            Zresztą nie miałabym na to szansy, ponieważ właśnie odezwał się Chejron. Nadal siedział na wózku.
            - Myślę, że Nico może już zaczynać swoją opowieść - powiedział - Brakuje  już tylko... - w tej chwili podwójne drzwi sali otworzyły się z impetem. Do środka wpadł nie kto inny jak Drake. Chociaż zorientowałam się, że to on dopiero po chwili. Jego włosy miały dzisiaj najjaśniejszy odcień jaki u niego widziałam. Oczy natomiast chyba najciemniejszy. Muszę przyznać, że razem wyglądało to całkiem ładnie.
            - Co za palant - mruknęła cicho Miranda. Zdziwiło mnie, że w ogóle skomentowała jego przybycie. Ona mnie dzisiaj od samego rana zaskakuje.
            Zaraz za Drakiem do sali wbiegła Katie, grupowa domku Demeter. Dyszała ciężko, wyglądało na to, że przebiegła spory dystans.
            - Nawet nie wiecie jak trudno go dobudzić - oznajmiła na tyle głośnio, żeby każdy usłyszał. Miranda rzuciła jej wrogie spojrzenie. Uśmiechnęłam się do siebie. To zainteresowało mnie bardziej niż jej zadziwiająco dobry humor.
            - Wybacz Chejronie - powiedział Drake - Miałem taki wspaniały sen - jego twarz przybrała rozmarzony wyraz.
            Kilka dziewczyn zachichotało.
            - Zajmijcie miejsca, proszę - nakazał im Chejron. Drake podszedł najpierw do Leo i się z nim przywitał. Widząc to westchnęłam ciężko i przygryzłam wewnętrzną stronę policzka.
            - Ciche dni z Valdezem? - zapytała przyciszonym głosem Miranda.
            - Nie wiem skąd masz takie informacje - burknęłam i skrzyżowałam ręce na piersi.
            Było jeszcze kilka wolnych miejsca, gdzie można wygodnie usiąść, ale Drake wybrał oparcie naszej sofy. Przysiadł po stronie Nica i wyszczerzył zęby w uśmiechu do mnie i do Mirandy. Ja odpowiedziałam mu tym samym, a córka Nysk tylko przewróciła oczami.
            - Cześć Nico -“ powiedział syn Hypnosa - Fajnie, że wszystko z tobą okej - wyciągnął rękę w stronę mojego brata.
            - Witaj Drake - przywitał się Nico i potrząsnął lekko jego ręką. Temu chyba aż tak bardzo się nie dziwił. Drake zawsze był wygadany.
            - No dobrze - odezwał się Chejron - Nico możesz zaczynać.
            Syn Hadesa wziął głęboki oddech.
            - No więc, opuściłem Obóz, ponieważ chciałem zobaczyć się z moim ojcem - rozległy się szepty. Fakt, nie wszyscy mieli możliwość zobaczenia się i porozmawiania ze swoim boskim rodzicem, kiedy tylko im się podoba.
            - Mów dalej Nico - powiedział Percy, który z uwagą wpatrywał się w mojego brata. Szepty ucichły i Nico wznowił opowiadanie.
            - Jednak zanim zszedłem do Podziemia wstąpiłem do Obozu Jupiter, żeby porozmawiać z Hazel - kolejny wybuch szeptów. Dziewięćdziesiąt procent osób w tym pokoju nawet raz nie widziała na oczy obozu rzymian.
            - Ludzie, zamknijcie się wreszcie - tym razem uciszył ich Drake.
            - Hazel powiedziała mi o trzęsieniach ziemi - kontynuował Nico - O tym w jakich odstępach czasowym występują, gdzie i jak bardzo są silne. Nie wpadłem na nic co mogłoby je powodować, więc postanowiłem zapytać o to ojca, skoro i tak już miałem złożyć mu wizytę - zrobił przerwę i wziął głęboki oddech - Problem w tym, że się tam nie dostałem. Wszystkie znane mi wejścia do Podziemia są zamknięte.
            Po tych słowa zapanowała zgodna cisza. Napięcie rosnące w pomieszczeniu było nie do zniesienia. Sama zamarłam w bezruchu. Może i nie miałam żadnego doświadczenia, ale czułam, że to bardzo, ale to bardzo niedobrze. Poczułam, że coś ściska mnie w żołądku.
            - Ale nie powiedziałeś kto lub co cię tak pobiło - słuszna uwaga Annabeth przerwała ciszę.
            Nico odpowiedział po chwili milczenia.
            - Kiedy już sprawdziłem wszystkie wejścia chciałem zawrócić. Wtedy zaatakowały mnie potwory - nie chciałam sobie tego nawet wyobrażać, położyłam rękę na ramieniu Nica i lekko je ścisnęłam - Nigdy nie widziałem takich potworów. Ale jestem pewny, że to nie był nowy rodzaj potworów. One były stare, starsze od bogów, a może nawet i od tytanów. Uszedłem z życiem tylko dzięki umiejętności podróżowania cieniem.
            Po tych słowach nie odezwał się już nikt. Po raz pierwszy czułam swój strach, nie czyjś. To było dławiące i zżerające mnie od środka uczucie. Zauważyłam, że Miranda zaciska ręce w pięści. Wiedziałam, że jej dobry humor wyparował tak szybko jak i mój.
            - Nico... Kiedy ostatni raz byłeś w Podziemiu? -  Annabeth znowu przerwała panującą ciszę.
            Chłopak zastanowił się chwilę.
            - Dawno. Miesiąc temu.
            - Wszystko wtedy było w porządku? Nie zauważyłeś niczego dziwnego?
            - Nie. Chociaż... Ojciec, Demeter i Persefona się o coś kłócili.
            - Demeter i Persefona były w Podziemiu w lecie? - zdziwił się Chejron.
            Nico wzruszył ramionami.
            - Czasem są. Z reguły... Ekhm, z a w s ze wtedy się o coś wszyscy kłócą.
            - Wiesz może o co kłócili się tym razem? - spytała zaciekawiona Annabeth.
            - Nie bardzo. Wywalili mnie z sali, zanim zdążyłem cokolwiek usłyszeć.
            W pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza. Rozejrzałam się po zebranych osobach. Annabeth wpatrywała się w widok za oknem z twarzą tak skupioną, że miałam wrażenie, że wyłączyła wszystkie czynności życiowe tylko po to, by móc intensywniej myśleć. Percy bawił się paciorkami na swojej szyi, Nico miętosił w dłoniach figurkę jakiegoś boga, Leo co chwila rozkładał i składał na nowo jakąś metalową zabawkę, a Drake... no cóż, Drake spał.
            - A więc prawdopodobnie te trzęsienia ziemi związane są z Podziemiem - odezwał się nagle Chejron.
            - Co z tego, skoro pewien niewdzięczny bóg, który się tym Podziemiem zajmuje, nie raczy nas poinformować o tym co się dzieje - prychnął Pan D.
            „Niewdzięczny bóg”! Jeszcze czego! Jak chce zobaczyć niewdzięcznego boga, wystarczy mu spojrzeć w lustro!
            - Dionizosie, jestem pewien, że Hades ma powody dla których nie dał nam...
            - A jakie to mogą być powody! Chyba tylko takie, że jest zbyt pyszny by poprosić kogokolwiek o pomoc!
            - Albo takie, że nie ma możliwości skontaktowania się z kimkolwiek - warknął Nico - Poza tym to jeszcze nie jest pewne, że to wszystko ma związek z ojcem. W końcu to Posejdona nazywają „wstrząsającym ziemią”.
            Nico prawdopodobnie tak jak ja miał dość Dionizosa i tego, że nasz ojciec, pan umarłych i świata podziemnego, jest obrażany przez spasionego boga winogron w koszuli w panterkę.
            - Aach, teraz zwalamy winę na Posejdona, co? - Pan D. zmrużył oczy - No dobrze, Johnson, miałeś ostatnio kontakt z tatą?
            Na dźwięk swojego przekręconego nazwiska, Percy skrzywił się znacząco.
            - Nie, nie miałem. Ale mój ojciec nigdy nie odzywał się za często...
            - Nie wszyscy mają takie szczęście, że mieszkają ze swoim boskim rodzicem i widują go kiedy tylko chcą - wtrąciła Miranda z kwaśnym uśmiechem, który w żadnym wypadku nie był miły.
            - Poza tym, jaki mógłby mieć powód by to robić? - dokończył Percy, nie zwracając uwagi na wypowiedź córki Nyks, tym samym nie dając Nico szansy na odcięcie się jej.
            - A Hades niby ma mieć jakieś powody? - w końcu dorzuciłam swoje trzy grosze.
            - Jemu wystarczy... - zaczął Dionizos, jednak przerwał mu Chejron. I bardzo dobrze, bo przysięgam na wszystkich znanych mi bogów, że gdyby dokończył, nikt nie powstrzymałby mnie przed rzuceniem się na niego z zamiarem uduszenia gołymi rękami.
            - Dionizosie, naprawdę, to nie jest najlepszy pomysł...
            - No tak, wy zawsze wiecie lepiej co jest lepszym a co gorszym pomysłem - prychnął Pan D., po czym wyczarował w powietrzu puszkę dietetycznej coli.
            Chejron westchnął ciężko.
            - No dobrze - powiedział - Na razie to by było na tyle, chyba że jeszcze ktoś ma jakieś pytania bądź uwagi - nikt się nie odezwał - W takim razie, możecie się rozejść, zaraz odbędzie się śniadanie.
            Większość herosów podniosła się z miejsc i razem z Chejronem skierowała się w stronę wyjścia. Wśród nich znaleźli się bracia Hood, którzy przechodząc obok naszej sofy zwrócili szczególną uwagę na śpiącego Drake'a.
            Zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, Connor pochylił się nad uchem syna Hypnosa i wrzasnął mu prosto do ucha:
            - Zaraz spóźnisz się na randkę z Mirandą!
            Drake zareagował od razu. Zeskoczył na podłogę i mrugając energicznie oczami, ruszył w stronę drzwi.
            - Nie mogę się znowu spóźnić, nie mogę - mruczał pod nosem.
            - Drake, wracaj! - krzyknęłam za nim, jednocześnie zasadzając Connorowi porządnego kuksańca.
            Odwrócił się w naszą stronę. Dopiero widok Mirandy przywrócił go do świata rzeczywistego.
            - Oh, cze-cześć.
            - Sherman, nie śpij tyle, bo tak czy siak randki sobie nie wyśnisz tak jak kwiatków, czy czekoladek - Miranda z dziwnym uśmiechem zeskoczyła z oparcia sofy i skierowała się w stronę wyjścia.
            Gdy mnie mijała, zauważyłam coś, czego nigdy wcześniej u niej nie widziałam. Do jej pasa przypięty był półmetrowy sztylet, wsunięty w ozdabianą skórzaną pochwę. Niby nic niezwykłego, ale w ciągu tego czasu, który spędziłam w Obozie powinnam zauważyć coś takiego. Chociaż w sumie powinnam też wiedzieć jak Miranda ma na nazwisko.
            - Bogowie, ale się zbłaźniłem - wyjęczał Drake spod dłoni, którymi zakrył twarz - Znowu.
            - Nie martw się stary - Travis poklepał go pocieszająco po ramieniu - Myślę, że zdążyła się już przyzwyczaić.
            Przesłali Drake'owi po niewinnym uśmieszku i wyszli z sali.
            - No to my też chyba powinniśmy się zbierać - powiedziałam, wstając - Nico, idziesz na śniadanie?
            - Wiesz, szczerze powiedziawszy poszedłbym na razie do Trzynastki.
            Skinęłam głową. Byłam świadoma tego, jak bardzo zmęczony musiał być, więc nie nalegałam.
            - No, Drake, w takim razie jesteś zmuszony mi towarzyszyć.


***


            Śniadanie minęło szybko. Po raz pierwszy zjadłam całe, a nawet miałam ochotę na dokładkę. Świadomość tego, że Nico żyje i cały i zdrowy siedzi w Domku Hadesa niesamowicie podnosiło mnie na duchu i nawet obecność i znaczące miny Robyn niewiele mnie obeszły.
            Po wszystkim postanowiłam udać się do lasu. Tak się przejść, może zabić jakiegoś potwora puszczonego tam na potrzeby treningów. Nigdy jeszcze nie walczyłam tak na poważnie (a przynajmniej nie pamiętam, bym tak walczyła), a podejrzewałam, że nie raz mi się to przyda. Nie chciałam iść sama, więc dogadałam się z Mayą, jedną z sympatyczniejszych córek Aresa (nawet jeżeli na taką nie wyglądała), że spotkamy się przy stajniach i pójdziemy do lasu razem.
            Mijając arenę spostrzegłam Noaha prowadzącego lekcję szermierki dla najnowszych obozowiczów. Gdy mnie zauważył, pomachał mi energicznie i przywołał mnie do siebie ruchem ręki.
            - No cześć - przywitał się z uśmiechem - Robisz coś teraz?
            - Wybierałam się z Mayą do lasu, a coś się dzieje?
            - Pomyślałem sobie, że może mogłabyś mi pomóc z tymi tutaj - kiwnął na grupkę herosów okładających się drewnianymi mieczami.
            - Nie sądzę bym ci się na wiele przydała - zaśmiałam się - Pogadamy innym razem, okej? - dodałam przepraszającym tonem - Bo Maya już chyba na mnie czeka.
            - Och, jasne. Ale poczekaj, mam jeszcze coś dla ciebie.
            Rzuciłam mu pytające spojrzenie. Noah ściągnął z szyi jeden ze swoich niezliczonych naszyjników, po czym wyciągnął go w moją stronę.
            - Czemu mi to dajesz? - spytałam, wciąż nie przyjmując podarunku.
            - Słyszałem o twojej mocy i pomyślałem, że mogłabyś...
            - Czekaj chwilę. Co słyszałeś?! - serce zatrzymało mi się w jednej chwili. Byłam pewna, że skoro wie on, wie i cały obóz. Od kogo? Annabeth? Leo? Niemożliwe. A może...
            - No o twojej mocy - głos Noaha wyrwał mnie z panicznych przemyśleń - Moje dwie siostry widziały tą akcję z Leonem. Nie wiem dokładnie co umiesz, ale z tego co mówiły nie wyglądałaś na szczęśliwą, więc pomyślałem, że dam ci to - uniósł wyżej naszyjnik - Jest zaklęty, blokuje takie umiejętności jak twoja.
            Przyjrzałam się uważniej wisiorkowi. Na rzemyku wisiało metalowe kółko z wygrawerowanymi zdaniami, które prawdopodobnie były zaklęciami. Teraz jednak nie dało się ich odczytać, chociaż podejrzewam, że nawet gdyby się dało, to i tak niewiele bym zrozumiała.
            Mimo, że naszyjnik był mały i niepozorny, to jeżeli faktycznie miał takie właściwości o jakich mówił Noah, był dla mnie bardzo cenny. Wzięłam go ostrożnie w dłonie, po czym przełożyłam przez głowę. Gdy w końcu zawisł na mojej szyi, poczułam jak jego magia rozchodzi się po moim ciele ciepłą falą.
            Podniosłam wzrok i napotkałam szeroko uśmiechniętą twarz syna Hekate.
            - Dziękuję - wydusiłam z siebie i przytuliłam się do niego.
            Odwzajemnił uścisk nic nie mówiąc.
            Zamrugałam szybko, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Byłam niemożliwie wzruszona. Znałam go od niedawna, zamieniłam z nim może parę zdań, a on podarował mi przedmiot, który dla mnie tyle znaczy. Aż człowiek odzyskuję wiarę w ludzkość!
            - Jeszcze ci się kiedyś odwdzięczę, zobaczysz! - oznajmiłam, odsuwając się od niego.
            - Okej, zapamiętam to sobie - zaśmiał się, ale zaraz uśmiech spełzł mu z twarzy - Ej, młody, ostrożnie z tym kijkiem!
            Skinął mi głową na pożegnanie, rzucając coś, że zobaczymy się później, po czym skoczył ku potężnemu chłopcu okładającego drewnianym mieczem tarczę dwa razy mniejszego od siebie, cherlawego kolegi.
            Widząc to, doszłam do wniosku, że chyba jednak Noahowi przydałaby się moja pomoc, choćby w dobieraniu herosów w pary. Jednak teraz musiał sobie radzić sam, bo nie chciałam, żeby Maya na mnie za długo czekała.
            Ruszyłam wydeptaną ścieżką wzdłuż lasu. Wsunęłam ręce w kieszenie kurtki i spuściłam wzrok na moje trampki. Miałam je ledwo dwa tygodnie, a już były w tragicznym stanie. Kopnęłam kamyk, który miał czelność stanąć mi na drodze, aż stoczył się na trawę. Teraz, gdy w końcu zostałam sama, wszystkie te informacje z dzisiejszego zebrania kotłowały się w mojej głowie, przypominając Chaos przed powstaniem świata. Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Najbardziej przerażał mnie fakt, że Nico ostatni raz był w Podziemiu miesiąc temu. A dokładnie miesiąc temu obudziłam się w Domu Dziecka bez wspomnień. Modliłam się do wszystkich znanych mi bogów, by te trzęsienia ziemi, zamknięte Podziemie i moja utrata pamięci, czy tam powrót do świata żywych, nie były ze sobą powiązane. W głębi duszy wiedziałam, że nie. Że nie po to tu jestem. A może po prostu chciałam, żeby tak było?
            Nagle wpadłam na coś metalowego. Siła uderzenia odrzuciła mnie do tyłu tak bardzo, że przy okazji potknęłam się o wystający korzeń i zaliczyłam zjawiskową glebę na tyłek.
            - O bogowie, przepraszam - usłyszałam.
            Podniosłam wzrok. Nie byłam przyzwyczajona do tego, że metalowe wyroby mówią. Dopiero gdy zobaczyłam Leo i porozrzucane wokół niego spiżowe części broni, zbroi i bliżej nie określonych przedmiotów, uświadomiłam sobie, że wpadłam na niego, gdy niósł kolejną porcję spiżowego złomu do Bunkru 9.
            - Oh, Lynn... - wyraźnie się zmieszał gdy mnie zauważył - Cześć.
            Podniosłam się, nie chcąc prowadzić z nim rozmowy z poziomu trawnika.
            - Słuchaj, Leo, ja naprawdę nie chciałam...
            - Przepraszam, wiem, że zachowałem się jak...
            Zaczęliśmy i urwaliśmy w tym samym momencie. Wybuchliśmy śmiechem. Po chwili zapanowała krępująca cisza, którą natychmiast postanowiłam przerwać.
            - Naprawdę mi przykro z tego powodu - powiedziałam, starając się nie patrzeć mu w oczy - No wiesz, z powodu tej sytuacji. Ja tego nie kontroluję i nie chciałam, żebyś prze zemnie znowu to wszystko przeżywał. Nigdy bym nie...
            - Hej, Lynn, nie ma sprawy - przerwał mi. Tak wiem, mówiłam, że nienawidzę jak ludzie mi przerywają, ale w tej wyjątkowej sytuacji byłam w stanie mu wybaczyć. Gdybym dalej miała się tak produkować i go przepraszać, chybabym się rozpłakała.
            - To ja powinienem cię przeprosić - kontynuował - Zachowałem się jak burak, przecież wiem, że nie chciałabyś skrzywdzić kogoś tak wspaniałego jak ja.
            - No tak - zaśmiałam się, czując ulgę z powodu rozluźniającej się atmosfery - Już prawie zdążyłam zapomnieć o tej twojej wspaniałości.
            - O niej się nigdy nie zapomina - mrugnął do mnie porozumiewawczo i zaczął zbierać wszystko co mu wypadło z rąk.
            Pomogłam mu i z uśmiechem przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie.
            - Co się tak szczerzysz do siebie? - spytał Leo, gdy podawałam mu jedną z ostatnich rzeczy.
            - Koniecznie musisz wiedzieć? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, uśmiechając się jeszcze szerzej.
            Spojrzał na mnie uważniej, śmiesznie przekrzywiając przy tym głowę.
            - Dobra, nie musisz mówić - oznajmił - Dobrze wiem, co siedzi w tej twojej główce.
            - Skoro tak twierdzisz - wystawiłam mu język i na nowo wznowiłam swój marsz w kierunku stajni - Ja będę lecieć, bo już i tak jestem spóźniona na spotkanie z Mayą. Do zobaczenia!
            Pomachałam mu. Leo prawdopodobnie chciał zrobić to samo, jednak chyba zapomniał o tym, że ręce ma pełne spiżowych części i wszystkie znów spadły mu na ziemię. Wymruczał coś do siebie pod nosem, zasalutował mi z cwaniackim uśmiechem i na nowo wziął się do zbierania swoich rzeczy, podczas gdy ja biegiem skierowałam się w stronę stajni.

***
            
            Wracając przed las z powrotem w stronę Obozu czułam się trochę jak osoba o rozdwojonej jaźni. Fizycznie czułam się naprawdę świetnie. Wędrując z Mayą po lesie napotkałyśmy mrówkę rozmiarów ciężarówki. Było z nią troszeczkę zachodu, ale poszło nam całkiem sprawnie. Zrobiło się trochę niebezpiecznie, kiedy mrówa przewróciła mnie jedną ze swoich kończyn, a mój miecz poszybował 10 metrów w tył. Jednak myślę, że to właśnie ta adrenalina, szybkość akcji i szaleńczy atak na potwora sprawiły, że czułam się tak dobrze.
            Psychicznie z jednej strony też było wspaniale. Bo przecież okazało się, że nie jestem aż taka beznadziejna w tak zwanej walce w terenie, Nico odpoczywa z Trzynastce cały i zdrowy, no i znowu rozmawiam z Leo! Skakałabym z radości, gdyby nie moja podświadomość przypominająca o niepokojących zdarzeniach dziejących się poza Obozem.
            W dodatku przeczuwałam, że niedługo coś się wydarzy. Nie miałam pojęcia co, ale na pewno coś wielkiego, zaskakującego i bardzo niebezpiecznego.
            Wracałam sama, Maya chciała jeszcze zostać. Ja nie mogłam, musiałam przecież sprawdzić jak się czuje Nico. Córka Aresa odprowadziła mnie miejsca, gdzie zaczyna się wydeptana ścieżka, żebym spokojnie mogła wyjść z lasu.
            Przypomniał mi się spacer do lasu z Tonym, w moje piętnaste urodziny. Pamiętam jak cieszyłam się każdym oddechem, jakbym od dawna nie czuła w sobie świeżego powietrza. Teraz kiedy odepchnęłam myśli na dalszy plan i skupiłam się na samym oddychaniu i równomiernym biciu mojego serca, nadal czułam, że jest to coś, czego wyczekiwałam od bardzo dawna.
            W lesie było spokojnie, dźwięki tworzyły idealną harmonię. Szum liście, śpiew ptaków, chichoty nimf. Słyszeć, nie słyszałam nic niespotykanego, ale w pewnym momencie coś zobaczyłam.
           Była to noga. Noga zwisająca z gałęzi drzewa, odziana w ciemne przylegające spodnie i czarne skórzane buty, idealne do biegania po nierównych powierzchniach. Uniosłam lekko głowę i już wiedziałam do kogo tajemnicza noga należy.
            Miranda siedziała na gałęzi, obierając się plecami o pień drzewa. Czytała książkę, z zawziętością i skupieniem na twarzy. Chyba mnie jeszcze nie zauważyła i postanowiłam to wykorzystać. Ukryłam się za drzewem i skradając się, przesuwałam za jednego pnia za drugi. Na szczęście skradanie się było moją mocną stroną, chyba zdolność dzieci Hadesa.
            Byłam już naprawdę blisko drzewa, na którym siedziała, kiedy odezwała się spokojnym głosem, nie zmieniając wyrazu twarzy.
            - Montrose, przestań się skradać. Widzę się od samego początku - przewróciła stronę -Twoje włosy są w tym świetle granatowe i chcąc nie chcąc, rzucają się w oczy.
            W duchu przeklęłam te cholerne kłaki i wyszłam zza drzewa.
            - Co tu robisz? - spytałam córkę Nyks.
            - Masz coś nie tak ze wzrokiem? - Och, no tak zapomniałam, że jej nie może zadawać tak ogólnych pytań.
            - Co czytasz? - spróbowałam znowu, ignorując jej zaczepne pytanie.
            - Nie udawaj, że cię to interesuje - nie miała racji, interesowało mnie to. Dla samej mnie było to zaskakujące, ale taka była prawda.
            - Pewnie po prostu udajesz, że czytasz. Nie znasz nawet tytułu tej książki, nie dziwiłabym się, gdybyś trzymała ją do góry nogami - wiedziałam, że ją to wkurzy. Spojrzała na mnie przymrożonymi oczami, tak jakby zatruwała jej powietrze. Uśmiechnęłam się złośliwie.
            - „Jane Eyre” - powiedziała szorstkim tonem.
            - O czym to? - zapytałam, nadal wbrew sobie zainteresowana. To może być dość irytujące, ale gdy chce się czegoś dowiedzieć, jestem męcząco dociekliwa.
            - To trudna książka, wątpię, żebyś cokolwiek zrozumiała - odpowiedziała z westchnieniem -Dzieła sióstr Brontë są ogólnie napisane trudnym do ogarnięcia, szczególnie dla herosa, językiem. Jeśli chciałabyś się zapoznać z ich twórczością, polecam na początek „Wichrowe Wzgórza”. To powieść prawie tak samo genialna jak historia Jane Eyre, ale jest większe prawdopodobieństwo, że twój ograniczony rozum cokolwiek ogarnie.
            Było coś pięknego w tym jak mówiła o książkach. Na pierwszy rzut oka było widać jej fascynacje nimi. Aż chciało się jej słuchać. Nie zwracając uwagi na jej uwagę o moim ograniczonym rozumie jeszcze raz przetrawiłam jej słowa. Nazwisko Brontë wywołało u mnie takie samo uczucie, jakie przeżywałam wtedy kiedy opowiadali mi o bogach i mitycznych stworzeniach. Ja już to wiedziałam, miałam z tym do czynienia.
            -Siostry Brontë … Były angielskimi pisarkami, prawda? - zapytałam.
            - Zgadza się - odpowiedziała po chwili. Zamknęła książkę i spojrzała na mnie z mieszaniną zdziwienia i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam nazwać - Chyba nie jesteś aż tak ciemną masą za jaką cię uważałam - to powiedziawszy zeskoczyła na ziemię. Normalny człowiek pewnie złamałby sobie przy tym nogę, ale dla herosa w dobrej formie to żaden problem.
            Gdy wyprostowała się, ponownie zainteresowałam się sztyletem przypiętym do jej pasa.
            - Nie wiedziałam, że walczysz sztyletem - powiedziałam.
            Miranda spojrzała najpierw na mnie potem na sztylet. Na jej twarz wpłynął nieodgadniony wyraz.
            - Nie wiesz wielu rzeczy, Montrose - mruknęła po chwili milczenia i zaczęła iść. Zrównałam się z nią i postanowiłam pomęczyć ją całkiem innymi pytaniami.
            - Dzisiaj rano zwróciłaś się do Drake’a per Sherman - zaczęłam - To jego nazwisko?
            - Jakaś ty bystra - rzuciła ironicznie.
            - No więc znam już twoje przyszłe nazwisko… Fajnie by było poznać obecne - Miranda spojrzała na mnie. Miała taką minę, że nie mogłam powstrzymać śmiechu.
            - Wiesz co Montrose, kiedy jakiś potwór cię pożre, wybuduję mu za to pomnik - powiedziała kąśliwym tonem.
            - I tak się dowiem - zapewniłam - Zapytam Drake’a.
            - To sobie pytaj - powiedziała obojętnym tonem córka Nyks.
            Wyszłyśmy już z lasu i szłyśmy wzdłuż stajni. Przez chwile obie milczałyśmy. Miranda przerwała ciszę, tym razem to ona chciała się dowiedzieć czegoś ode mnie.
            - Skąd wiedziałaś, że siostry Brontë były angielskimi pisarkami? - zapytała.
            Zastanowiłam się chwile nad odpowiedzią. Wytężyłam umysł i skupiłam się na samym nazwisku sióstr.
            - Byłam kiedyś w Anglii, w Londynie -  te słowa same wypłynęły z moich ust. Zupełnie nie wiedziałam skąd mi się wzięło to stwierdzenie, ale była stuprocentowo pewna, że mówię prawdę.
            - Niby kiedy? A może pochodzisz z Anglii? - oczy córki Nyks błysnęły zainteresowaniem - Chociaż pewnie nie. Nie masz akcentu.
            - Ja… nie wiem - próbowałam sobie coś przypomnieć, ale wiedziałam tylko to, że kultura angielska jest mi dobrze znana - Tylko czasem udaje mi się stwierdzać fakty związane z moją przeszłością. Jest tego naprawdę niewiele. Odkąd obudziłam się w tym cholernym Domu Dziecka, próbuję sobie coś przypomnieć. W sumie to nie powinnam narzekać, miałam szczęście z tym, że obudziłam się akurat tam. Mogłam obudzić się w szczerym polu albo na pustyni...
            - Dom Dziecka i szczęście nigdy nie występują razem w jednym zdaniu - przerwała mi Miranda. To stwierdzenie zaskoczyło ją chyba jeszcze bardziej niż mnie.
            Potrząsnęła energicznie głową i zmieniła temat.
            - Kiedy dostanę moją książkę z powrotem? - zapytała.
            - Możliwe, że jutro. Jestem już w momencie rozpoczęcia bitwy... - przerwałam słysząc dźwięk konchy - O bogowie! A miałam jeszcze przed obiadem zobaczyć jak czuje się Nico. Nie martw się, zobaczymy się potem.
            - Właśnie tego się obawiałam - mruknęła Miranda. Posłałam jej szeroki uśmiech i pognałam w stronę domków mieszkalnych.

***


            Nico twierdził, że czuję się już normalnie, ale zmusiłam go do pozostania w Trzynastce. Szybko opowiedziałam mu o tym, że rozmawiałam z Leo i o tym, że jestem pewna, że byłam kiedyś w Anglii. Obiecałam przysłać tu kogoś z obiadem dla niego i pobiegłam do pawilonu jadalnego.
            Obiad pochłonęłam z zadziwiającą prędkość. Wcześniej oczywiście wrzuciłam kawałek mięska do ognia z podziękowaniem dla bogów za to, że Nico jest cały. Dorzuciłam jeszcze (dość nachalną) prośbę do Hadesa. Miałam nadzieję, że łaskawie zechce mi pomóc w rozwikłaniu zagadki mojej przeszłości.
            Kończąc jedzenie zorientowałam się, że Leo nie ma w pawilonie. Pewnie nadal siedzi w Bunkrze. Przełknęłam ostatni kęs i wstałam. Długo z nim nie gadałam i postanowiłam to nadrobić. Od razu skierowałam się w stronę lasu.
            Nie uszłam daleko, a ktoś stuknął mnie w ramię. Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z szeroko uśmiechniętym Dylanem.
            - Umpf - wydałam z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk, wynikający z zaskoczenia, radości i... strachu? No tak, ta wieczna obawa, że zbłaźnię się przed kimś kto mi się podoba. Chyba muszę zacząć brać kurs u Drake'a jak sobie z tym radzić - Czeeeść.
             - No hej, Lynn - przywitał się. Już chyba kiedyś wspominałam, że jego uśmiech powinien był zakazany? - Co tam? Jak czuje się Nico?
            - Wszystko z nim w porządku - odparłam. No i niech mi tylko ktoś powie, że to nie jest świetny materiał na chłopaka, no! - Jest jeszcze trochę zmęczony, ale czuje się dobrze.
            - A przez to chyba ty też czujesz się lepiej, co? - zagadnął.
            - Aż tak to widać?
            - Chyba nie ma osoby w Obozie, która by tego nie zauważyła - zaśmiał się - Fajnie, że się tak dogadujesz z bratem.
             Uśmiechnęłam się słabo. Nie za bardzo chciałam zaczynać temat mojej rodziny, ale na szczęście Dylan też chyba tego nie zamierzał robić, bo powiedział:
             - Ostatnim razem nam przerwano, ale tak sobie pomyślałem, że może moglibyśmy się kiedyś razem gdzieś przejść? Wiesz, na jakiś spacer, czy coś.
             - To znaczy jeśli nie chcesz... - zmieszał się, gdy źle zinterpretował moją minę.
             - Nie, nie, bardzo chętnie! - sprostowałam natychmiast, chyba zbyt gwałtownie, ale Dylan nie zwrócił na to większej uwagi.
            - To super - przeczesał ręką czuprynę blond włosów - Kiedy masz czas?
            - Właściwie to przez większość dnia...
            - W takim razie może dziś wieczorem? Robisz coś wtedy?
            - Nie, dziś wieczorem pasuje - zgodziłam się, czując jak rośnie we mnie coraz większe poczucie szczęścia. No przysięgam, że miałam wrażenie, że ze szczęścia zaraz odlecę.
            - W takim razie wpadnę do ciebie, pod Trzynastkę po kolacji, okej?
            Skinęłam głową, uśmiechając się tak, że Dylan prawdopodobnie mógł policzyć moje zęby.
            - Mogłabyś się częściej tak szeroko uśmiechać.
            Momentalnie zakryłam usta dłonią, przerażona faktem, że chyba faktycznie udało mu się dokładnie poznać zawartość mojej jamy ustnej. Na ten gest Dylan się roześmiał.
            - Wiesz, jak mówię, że mogłabyś coś robić częściej, mam na myśli, żebyś robiła to więcej razy w ciągu dnia, nie na odwrót.
            - Lynnette! - odwróciłam się w stronę głosu. Nie byłam zdziwiona, gdy moim oczom ukazał się Drake. Przerywanie mi rozmów z Dylanem to chyba jego nowe hobby.
             - Doborowe towarzystwo sobie znalazłaś - mruknął, gdy stanął już obok mnie. Syn Hermesa zmarszczył brwi na tą złośliwa uwagę, jednak nie skomentował jej, choć widziałam, że odpowiedź cisnęła mu się na usta.
             - No cóż, to ja chyba będę się zbierał - uśmiechnął się do mnie przepraszająco - Do zobaczenia wieczorem!
            Pomachał mi wesoło, po czym zaczął oddalać się z powrotem w stronę pawilonu jadalnego.
            - Drake'u Shermanie, czy obrałeś sobie za cel życiowy odstraszanie ode mnie chłopaków i uczynienie ze mnie wiecznej dziewicy, czy coś? - naskoczyłam na niego, kiedy tylko znaleźliśmy się poza zasięgiem słuchu Dylana.
            - O bogowie, spóźniłem się więc, skoro chodzi już o sprawę twojego dziewictwa!
            Trzepnęłam go w ramie.
            - Po co mnie szukałeś? - zapytałam.
            - Nie szukałem, zobaczyłem cię zupełnie przypadkowo - odpowiedział i przetarł oczy dłonią. Przyjrzałam mu się uważniej. Kolor jego włosów i oczu był taki sam jak rano, ale wyraz jego twarzy był inny. Był jakby mniej wyrazisty, zmęczony i może trochę zasmucony. Zaczęłam się zastanawiać czy spotkało go coś przykrego czy po prostu śniło mu się coś niezbyt przyjemnego.
            - Więc po co do mnie podszedłeś? Chciałeś czegoś?
            - Absolutnie niczego. Chciałem tylko wkurzyć tego blond chłoptasia.
            Znowu trzepnęłam go w ramie.
            - Auć - mruknął - Przed każdym spotkaniem z tobą będę zakładał zbroję.
            - I prawidłowo - posłałam mu spojrzenie pełne aprobaty. Drake nie odpowiedział, kopnął leżący na drodze kamyk. Chyba jednak coś go dręczyło. Przystanęłam.
            - Wszystko w porządku? - zapytałam.
            - Sam nie wiem - odpowiedział i znowu przetarł oczy - Miałem sen.
            A więc to jednak o to chodziło. Podeszłam do jednej z ławek stojących koło boisko do siatkówki i na niej przysiadłam.
            - Opowiedz mi go - poklepałam miejsce obok siebie. Drake wahał się przez chwilę, ale potem usiadł koło mnie.
            - Wtedy kiedy Nico opowiadał na co mu się przytrafiło… Ja nie zasnąłem ze zmęczenia ani ze znudzenia. Zasnąłem po to, żeby śnić.
            Przez chwile tylko patrzyliśmy sobie w oczy, po czym syn Hypnosa kontynuował.
            - Śnił mi się klif. Wiedziałem, że to sen, ale kiedy spojrzałem w dół przeszły mnie ciarki. Niczego tam nie zobaczyłem, tylko ciemność. Ale to właśnie ona była taka przerażająca. Bezdenna, pochłaniająca wszystko czerń - przełknął ślinę - Potem kiedy po śniadaniu poszedłem do domu, znowu zasnąłem i przyśniło mi się to samo. Stałem nieruchomo kawałem od krawędzi klifu, a potem ziemia pod moimi nogami się zatrzęsła. Zacząłem uciekać, ale coś pociągnęło mnie w dół. Długo spadałem, a przed oczami pojawiały mi się przedziwne obrazy. Uciekający jeleń.. albo łania, walące się budynki, jakiś długi przedmiot, laska, włócznia albo po prostu zwykły kij. Potem gasnące światła na Olimpie, na koniec usłyszałem przeraźliwy kobiecy krzyk i się obudziłem. Od tamtego czasu, no… jakoś specjalnie nie tryskam entuzjazmem.
            - To mogło oznaczać wszystko - niepewnie położyłam mu dłoń na ramieniu. Nie bardzo wiedziałam co powiedzieć. Fakt, ten sen trochę niepokoi, ale wolałam nie mówić o tym Drakowi, na pewno nie teraz - Myślę, że nie warto zaprzątać sobie tym głowy.
            - Łatwo ci mówić - mruknął - Ja jestem zależny od nastroju moich snów.
            - I nic nie jest w stanie zmienić ci humoru? - zapytałam.
            - Nie no wiesz, coś tam może i by mogła. Kawałek sernika, walka na miecze, uśmiech Mirandy… - tego ostatniego chyba nie zamierzał mówić na głos, bo leciutko się zmieszał. Uśmiechnęłam się do niego.
            - Widziałeś może niedawno Leo? -postanowiłam przejąć inicjatywę rozmowy.
           - Pewnie nadal siedzi w tym swoim Bunkrze i sortuje złom przeznaczony to naprawy… - syn Hypnosa urwał.
            - Spoko, wiem o tym, ze Leo chce odbudować Festusa - zapewniłam.
            - No, więc pewnie siedzi tam i nad tym główkuje.
            - Co ty na to, żeby złożyć mu wizytę? - zapytałam i podniosłam się z ławki -No chodź, bo ty razem to chyb twoje ADHD zniknęło, trzeba je odnaleźć.
            Drake uśmiechnął się szeroko i z westchnieniem podniósł się z miejsca.

***

            Siedzieliśmy w Bunkrze 9. aż do kolacji. Bardzo miło spędziłam czas i myślę, że humor Drake’a też znacznie się poprawił. Kiedy we trójkę weszliśmy do pawilonu jadalnego, od razu dostrzegłam Nica siedzącego przy stole Hadesa. Powiedziałam chłopakom, że pogadamy potem i posiadłam się do brata.
            - Nie musiałeś przychodzić na kolację, powinieneś jeszcze odpoczywać… - zaczęłam.
            - Chyba umarłbym z nudów, gdybym posiedział tam jeszcze z pięć minut - oświadczył Nico. Uśmiechnęłam się do niego i zabraliśmy się za jedzenie.
            Pochłaniałam chyba trzeciego z kolei tosta, kiedy usłyszałam czyjś krzyk. Inni też to usłyszeli, bo wszystkie głowy zwróciły się w stronę sosny Thalii. To właśnie ze wzgórza dobiegał krzyk. Chejron poruszył niespokojnie kopytami, a Percy podniósł się z miejsca.
            Wszyscy zamarliśmy w milczeniu. Nie upłynęły dwie sekundy, a ze wzgórza zaczął biegać ktoś zbiegać. Uspokoiłam się trochę widząc, że to nikt obcy. Był to obozowicz, który akurat pełnił wartę. Chyba syn Hermesa, był bardzo podobny do Travisa i Connora.
            - Lucas - odezwał się Chejron, kiedy chłopak wbiegł do pawilonu - Co się stało?
            - Żądają rozmowy z tobą - odpowiedział chłopak - Łowczynie Artemidy.
Jego głos był zachrypnięty od biegu. Jednak słychać w nim było mieszaninę zdumienia, zaintrygowania i lekkiego strachu. I tak chyba się czuli wszyscy obozowicze, włącznie ze mną.