wtorek, 24 grudnia 2013

Świąteczna Niespodzianka.

Nawet nie wiecie ile zamieszania było z tą niespodzianką! 
Musiałyśmy się strasznie śpieszyć, no ale jest i mamy nadzieję, że chociaż trochę się Wam spodoba :)

Pamiętajcie, że jest coraz zimniej i małe satryki potrzebują Waszej pomocy bardziej niż zwykle! (:

Już bez zbędnych kwestii, mamy zaszczyt zaprezentować Wam Świąteczną Niespodziankę! 

+ Czytamy uważnie to co jest na dole! 

___________________________________________
            Oparłam czoło o szybę samochodu z zachwytem wpatrując się w widok za nią. Nowy Jork zimą, a zwłaszcza w okresie świątecznym, był jedną z rzeczy, które zdecydowanie trzeba zobaczyć przed śmiercią.
            Gruba warstwa śniegu pokrywała dachy i parapety budynków, korony drzew i trawniki. Wielkie zaspy zalegały na skrajach chodników, co chwila zwiększając się o kolejne warstwy przez nieustający deszcz białego puchu i przez sprzedawców wywijających łopatami przed swoimi sklepikami. Witryny, drzewa, a nawet niektóre samochody przystrojone były przeróżnymi ozdobami świątecznymi. Zaczynając od kolorowych łańcuchów i światełek, kończąc na błyszczących bombkach, gwiazdkach, stroikach i gałązkach jemioły, a w radiu wciąż leciały świąteczne piosenki.
            Na chwilę oderwałam wzrok od świątecznej scenerii i odwróciłam głowę do środka samochodu.
            Leo siedział nad kolejnym ze swoich wynalazków, nieustannie dłubiąc coś w malutkim metalowym urządzeniu, a Miranda z głową opartą na dłoni czytała cienką, wyglądającą na dość starą książeczkę.
            - Naprawdę? - jęknęłam – Za oknem jest taki cudowny widok, a wy robicie... to – energicznym ruchem wyciągnęłam przed siebie ręce wskazując na nich samych – Jesteście śmieszni.
            - Montrose, jakbyś obchodziła święta piętnaście razy z rzędu tak samo, to po pewnym czasie znudziłoby ci się to – mruknęła córka Nyks, nawet nie podnosząc wzroku znad książki.
            - Nie ma czym się zachwycać, Lynn – dodał Leo – Święta jak święta, największą atrakcją i tak są prezenty.
            - Och Hadesie, w ogóle się nie znacie! - parsknęłam i wróciłam do obserwowania świata za oknem – Nie wierzę, że nie czujecie tej cudownej atmosfery.
            Fakt faktem, ja nie pamiętałam swoich wcześniejszych świąt, a Leo i Miranda mieli ich za sobą dość sporą kolekcję i to raczej w niezbyt wesołym wydaniu. Nie zmieniało to jednak tego, że nie mogłam zrozumieć, jakim cudem nie czuli tego wszystkiego co się dookoła działo. To było nie do opisania, ale wyraźnie widziałam tą magię świąt i nie mogłam się nią nacieszyć.
            Wtedy zauważyłam, że zbliżamy się do naszego celu. Argus zatrzymał obozowy samochód na czerwonym świetle, na rogu Szóstej Alei i 50 ulicy, co dało nam okazję do wyskoczenia na zewnątrz.
            Pomachaliśmy mu energicznie (to znaczy ja i Leo, Miranda była zbyt zajęta pomrukami niezadowolenia z faktu, że przerwano jej czytanie), patrząc jak odjeżdża z powrotem do Obozu.
            - Naprawdę nie wiem, czemu to robię – mruknęła Miranda, wciskając książkę do czarnej, skórzanej torby, którą miała przewieszoną przez ramię.
            Spojrzeliśmy na siebie z Leo znacząco. Momentami córka Nyks była jeszcze bardziej irytująca niż zwykle i była to jedna z tych chwil.
            - Mogłabyś kiedyś przestać narzekać – parsknęłam w odpowiedzi.
            - Wbrew pozorom, nie jest to takie trudne jak się wydaje – dodał Leo, poprawiając zamek kurtki.
            Swoją drogą, gdy tak na niego patrzyłam, zrobiło mi się jeszcze zimniej. Ja i Miranda byłyśmy ubrane chyba w pięćdziesiąt warstw ubrań. Za to Leo wyglądał jakby wybierał się na wiosenny spacerek. Wzdrygnęłam się i wcisnęłam głowę głębiej w wełniany szalik.
            - No to, w którą stronę do naszego celu? - spytał chłopak.
            Miranda skinęła głową w kierunku 50 ulicy. Po chwili ruszyła razem z Leo w tamtą stronę. Ja jednak nie ruszałam się z miejsca. Stałam w miejscu, wpatrując się w wysokie wieżowce, ozdobione światełkami drzewa... Nawet na Music Hall, Radio City, usadowione na parterze budynku po drugiej stronie ulicy. Czymkolwiek było, również nie mogłam oderwać od tego wzroku.
            - Bogowie, Lynn – usłyszałam lekko zniecierpliwiony głos Leo. Po chwili poczułam jak chwyta mnie za rękę i ciągnie za sobą – Zaraz cię zgubimy, a Chejron nam tego nie wybaczy.
            Mruknęłam coś niezrozumiałego w odpowiedzi, wciąż podziwiając wszystko dookoła. Szliśmy we trójkę. Sklepy, które mijaliśmy były raczej przeznaczone dla ludzi bogatszych – markowe ubrania, jubilerzy... Przecisnęliśmy się przez tłum ludzi, czekających w kolejce na taras obserwacyjny, a po chwili skręciliśmy w deptak, który doprowadził nas do ogromnej choinki ozdabiającej Rockefeller Center. Była to jedna z najbardziej znanych choinek świątecznych w świecie i trzeba było przyznać, ze robiła na człowieku ( i na herosie także!) ogromne wrażenie. Miliony kolorowych światełek błyszczało na jej zielonych gałązkach, przywodząc mi na myśl sufit z domku Mirandy. Spojrzałam na nią ukradkiem. Próbowała to ukryć, ja jednak dobrze widziałam, że ona także nie może się na ten widok napatrzeć.
            - O której ma być Drake? - spytał Leo, spoglądając na zegarek na swoim nadgarstku.
            - Wpół do – odparłam, po czym spojrzałam na złoty posąg Prometeusza znajdujący się poniżej choinki. To tam umówiliśmy się z synem Hypnosa.
           Zeszliśmy po schodach, a w końcu stanęliśmy między barierką ogromnego lodowiska, a kamiennym murkiem, oddzielającym nas od fontanny pośrodku której stał pomnik. Nad nim stała wcześniej wspomniana choinka, od której wciąż nie mogliśmy oderwać wzroku. Mimo że stosunkowo niedawno Leo i Miranda narzekali na monotonię świąt, ten widok wywarł na nich niemałe wrażenie. Staliśmy jak kołki, z uniesionymi głowami wpatrując się w migające światełka i nie zwracając uwagi na białe śnieżynki opadające nam na twarze.
            - Miranda! Lynn! Leo! - usłyszeliśmy nagle tak znany nam głos.
            Oderwaliśmy się od choinki i spojrzeliśmy w kierunku, z którego dobiegał. Naszym oczom ukazał się Drake, sunący przez tłum i ciągnący za sobą jakąś kobietę.
            Ubrana była w długą, kolorową spódnicę zdobioną w najróżniejsze wzory, spod której wystawały końcówki brązowych, skórzanych butów. Zarzucony miała na siebie beżowy, zamszowy płaszczyk obszywany sztucznym futrem, a przez szyję przerzucony miała niewiarygodnie długi, wełniany szalik w identycznej kolorystyce co spódnica. W jej uszach podzwaniały srebrne kolczyki w kształcie słoni, a na ręce miała wciągnięte puchate rękawiczki. Rude włosy miała upięte w luźnego koka, z którego wydostało się mnóstwo niesfornych kosmyków. Zielone oczy błyszczały radośnie, a w niedużym, nakrapianym piegami nosie miała ledwo widocznego kolczyka w kształcie obręczy.
            Syn Hypnosa dotarł do nas przed rudowłosą kobietą. Potraktował mnie niedźwiedzim uściskiem i przybił piątkę z Leo. No i oczywiście gapił się na Mirandę jak piekielny ogar na dziesięć kilo mięsa, a ona tylko skinęła głową.
            - Jak przekonaliście Chejrona? – zapytał Drake.
            - Lynn chodziła za nim trzy godziny – odpowiedział mu Leo.
            - Nieprawda – zaprzeczyłam urażona – Tylko dwie i czterdzieści minut.
            - Och Drake, skarbie, uszanuj proszę wątłe i słabe jak pierwszy mlecz po srogiej ziemie, nogi swojej matki – rudowłosa kobieta, teraz już wiadomo, że pani Sherman, stanęła zdyszana obok swojego syna.
            - Mamo – zaczął uroczyście Drake – To moi przyjaciele, Lynn i Leo – wskazał na nas rękę.
            Wyszczerzyliśmy zęby w uśmiechu.
            - A to jest Miranda – Drake powiedział to tak znaczącym tonem i zrobił przy tym taką minę, że musiałam zakryć usta dłonią, żeby nie parsknąć śmiechem.
            - Kochana, tyle o tobie słyszałam! – wykrzyknęła pani Sherman i podbiegła, żeby uścisnąć Mirandę. Córka Nyks zesztywniała – Mówiłeś, że jej włosy są czarne jak nocne niebo– zwróciła się do swojego syna – Och Draki, gdzie ty masz oczy? Nocne niebo, nawet w najciemniejszą noc nie ma takiego odcienia… Włosy tej uroczej młodej damy wyglądają jak … Ropa!
            Miranda zaniemówiła. Nie wiedziała jak ma się zachować. Od razu pokochałam tę kobietę.
            - Bardzo miło panią poznać – powiedziałam.
            - Wzajemnie kochanie – odparła – Zupełnie nie przypominasz siebie z moich wyobrażeń. Drake mówił, że zwykle nie jesteś zbyt miła, a wyglądasz całkiem słodko …
            - Zapewniam cię mamo, że o Lynnette można powiedzieć dużo, ale na pewno nie to, że jest słodka – wtrącił Drake.
            - Słuchaj matki, gówniarzu – rzuciłam z uśmiechem w stronę syna Hypnosa.
            - Shhh – mama Drake przytknęła palec do ust – Moja piosenka!
            Wyłapałam melodie. Była bardzo … skoczna i pozytywna.
            - I been runnin’ round an’ round – zaczęła śpiewać pani Sherman.
            - Mamo, proszę – powiedział rozpaczliwie Drake.
            - On a tightrope, baby! – wykrzyknęła matka Drake, tak głośno, że ludzie w promieniu dziesięciu metrów spojrzeli w naszą stronę.
            Teraz już nie mogłam powstrzymać parsknięcia, Leo od dawna trząsł się ze śmiechu. Nawet Miranda zasłoniła usta dłonią. Drake natomiast, użył dłoni do pacnięcia się nią w czoło.
            - Skarbie, całe dzieciństwo słuchałeś London Boysów i jakoś ci to nie przeszkadzało – to powiedziawszy ruszyła przed siebie tanecznym rokiem i chcąc nie chcąc poszliśmy za nią.


            Nie wiem ile dokładnie chodziliśmy po sklepach. Większość z nich była z ubraniami, a te zazwyczaj omijaliśmy. Wstąpiliśmy tylko do jednego sklepu z materiałami, pani Sherman wypatrzyła materiał, z którego uszyje sobie kreację idealną na świętowanie przyjścia Nowego Roku. Ów materiał był … Cóż, jak dla mnie przypomniał zszyte ze sobą worki na ziemniaki, pomalowane farbami plakatowymi. Nikt nie zwracał na nas większej uwagi, do czasu wizyty w sklepie z narzędziami ogrodowymi. Tam właśnie Leo wsiadł na jedną z wielkich kosiarek, uruchomił ją (podobno niechcący) i wjechał nią w półkę ze szklanymi donicami. Uciekaliśmy przed ochroniarzem przez połowę centrum. Myślałam, że już po nas, kiedy mama Drake zaczepiła butami o swoją wielobarwną spódnicę i prawie upadła. Uratował ją facet w stroju bałwana. Koleś już chyba przestanie być altruistą, bo Drake zobaczył w jego czynie świetną okazję. Popchnął biednego faceta-bałwana na goniącego nas ochroniarza. To dało nam trochę czasu i udało nam się schować w ogromnym sklepie z książkami i płytami.
            Mirandzie taki obrót spraw bardzo przypadł do gustu. Od razu zniknęła między półkami. Mama Drake także. Leo postanowił dobrać się do kas fiskalnych. Chciał dodać do każdego paragonu napis „ Twoje pieniądze zostaną przeznaczone na akcję >> Ratujemy małe satyrki! <<. Kozłonogi życzą Wesołych Świąt!”. I chyba nawet mu się to udało. Ja i Drake udaliśmy się do stanowisk, gdzie można posłuchać muzyki przez słuchawki.
            Podeszłam do jedynego wolnego, na ekranie widniała informacja, że leci „Make it stop” – Rise Against. Nic mi to nie mówiło, ale założyłam słuchawki. Okazało się to jedną z najlepszych decyzji tego dnia.
            - To jest genialne! – wykrzyknęłam i podałam słuchawki Drake’owi.
            - „Który bóg wypędziłby nas od siebie?” – zacytował teatralnym głosem – „Który bóg mógłby…”*. Och Lynnette, nie wiedziałem, że jesteś taka romantyczna! Jestem pewien, że bogowie wysłuchają twoich…
            Przerwałam ten idiotyczny komentarz trzepnięciem go po ramieniu.
            - Nie znasz się – odebrałam mu słuchawki i wysłuchałam piosenki do końca. Postanowiłam sama zadbać o swój gwiazdkowy prezent i kupiłam całą ich płytę.
            Posiedzieliśmy tam jeszcze trochę. Miranda próbowała wymusić na jednym z pracowników rabat na książki, ponieważ  brakowało jej pieniędzy śmiertelników na wszystkie, które chciała kupić. Drake zaoferował, że zapłaci za te książki. Widać było, że ta propozycja bardzo ją kusi, ale jej duma zwyciężyła i musiała ograniczy się do zaledwie trzech sztuk.
            Kiedy przyszła pora obiadu udaliśmy się do części restauracyjnej. Wszędzie były ogromne kolejki. Jednak mama Drake była na to przygotowana. Usiadła po turecki na ziemi, bo oczywiście wszystkie stoliki były zajęte i wyciągnęła z torby pudełko z kanapkami. Usiedliśmy koło niej i zabraliśmy się do jedzenia. Kanapki były smaczne, ale wszystkie tylko z warzywami.
            - Mama jest wegetarianką – szepnął do mnie Drake. Sama pani Sherman raz po raz przygryzała kawałek jakiejś zieleniny. Strzelam, że był to kawałek szpinaku.
            - Muszę iść na jogę – powiedziała, kiedy skończyliśmy jeść – Idziecie ze mną?
            - Eee … - zaczął Drake. Żadne z nas nie miało na to najmniejszej ochoty. Z opresji uratowała nas, o dziwo, Miranda.
           - Valdez, stawiam dwie złote drachmy, że jestem lepsza od ciebie w jeździe na łyżwach – rzuciła wyzywająco.
            - A więc, stan twojego konta dzisiaj stopnieje, moja droga – powiedział Leo, wstając – Właśnie patrzysz na mistrza jazdy figurowej!
            I tym sposobem my poszliśmy na lodowisko, a mama Drake na zajęcia z jogi. Lodowisko znajdowało się zaraz przy centrum, tuż obok pięknej choinki.
             Okazało się, że Leo wcale nie umie jeździć na łyżwach. Cóż za niespodzianka. Wywalał się co jakieś pięć metrów. Miranda natomiast, jeździła bardzo dobrze, trzeba jej to przyznać. Mi na początku szło kiepsko, ale z pomocą Drake szybko załapałam o co chodzi. Właśnie bawiliśmy się w berka (zgadnijcie kto był berkiem, po raz szósty…), kiedy usłyszeliśmy zdumiony okrzyk.
            - Gdzie ona jest? – krzyknęła jakaś kobieta. Wszystkie głowy zwrócone były w stronę wielkiej choinki. A właściwie na miejsce, w którym stała jeszcze kilkadziesiąt sekund temu.
            Przez jedną krótką chwilę staliśmy (no... Leo leżał) oniemiali, podobnie jak wszyscy, który znajdowali się Rockefeller Center.
            Nagle zapanowało ogólne zamieszanie. Ludzie przekrzykiwali się nawzajem; jedni krzyczeli, że choinka zniknęła, a inni, że przecież wciąż stoi.
            Spojrzeliśmy na siebie przerażeni.
            - Myślicie o tym samym co ja? - spytał Drake.
            Potaknęliśmy głowami.
            Nie byłam do końca pewna, czy Drake też myśli, że to sprawa świata bogów greckich, w końcu to był Drake, a po nim naprawdę różnych rzeczy można się spodziewać, ale doszłam do wniosku, że w tej chwili wszyscy myśleliśmy o jednym.
            Miranda jednym szybkim ślizgiem ruszyła w kierunku wyjścia z lodowiska, a syn Hypnosa zaraz za nią. Spojrzałam pospiesznie na Leo, który nieudolnie próbował wstać z lodowej powierzchni.
            - Na wszystkich bogów, Valdez... - jęknęłam cicho, pomagając mu się podnieść – Szybko, bo Miranda i Drake uratują świat bez nas.
            Jakimś cudem dotaszczyliśmy się do bramki, co było dodatkowo utrudnione przez spanikowanych śmiertelników. Najszybciej jak tylko potrafiliśmy ściągnęliśmy łyżwy i włożyliśmy swoje buty, które podał nam Drake (nie wiem jak zakosił je z kasy lodowiska, ale postanowiłam nie wnikać).
            - Och bogowie, trzeba ich jakoś uspokoić! - jęknęła Miranda. Ze zniesmaczoną miną obserwowała przerażony tłum.
            Spojrzeliśmy bezradnie na miejsce, gdzie jeszcze niedawno stała choinka.
            - Najlepiej by chyba było postawić ją znowu -stwierdziłam  - Albo podobną przynajmniej, dopóki nie znajdziemy tej oryginalnej.
            - No jasne, Montrose! - warknęła Miranda – Szkoda tylko, że podobną choinkę zostawiłam w innych spodniach!
            - Mózg chyba też – mruknęłam, jednak przez panujący zgiełk chyba tego nie dosłyszała. Może to i lepiej?
            - Nie no, coś trzeba zrobić i to szybko – powiedział Drake, widząc wzrastający strach ludzi.
            Obstawiam, że nie mieli jeszcze okazji być świadkami wyparowania wielkiej, prawie trzydziestometrowej choinki.
            - Mgła – odezwał się nagle Leo, na co wszyscy zwróciliśmy głowy w jego stronę - Trzeba coś zrobić z Mgłą.
            - Leo, nie jesteśmy Hazel – westchnęłam – Nie umiemy nad nią panować.
            - Nie... Ale mamy coś innego.
            Spojrzeliśmy zaciekawieni na Mirandę.
            - Ja... Ja mogę spróbować użyć mocy iluzji – powiedziała.
            Nie miałam zielonego pojęcia na czym jej moc polega, ale skoro twierdziła, że to może wypalić, postanowiłam jej zaufać.
            Leo i Drake także się zgodzili, potakując głowami.
            Miranda zamknęła oczy i złożyła dłonie tak, jakby coś w nich trzymała. Po chwili spomiędzy jej palców zaczęła wypływać błękitno-srebrna mgiełka, sunąc tuż przy ziemi w kierunku Prometeusza. Zanim się obejrzałam, mgiełka płynęła już po całym widocznym placu, spotykając się w miejscu, gdzie powinna stać choinka, unosząc się, zwijając i splatając, by ostatecznie zamigotać milionem kolorów i uformować idealną kopię naszej zguby.
            Patrzyliśmy na dzieło Mirandy z zachwytem.
            Przez krótką chwilę wyglądało na to, że śmiertelnicy uwierzyli w podróbkę. Zaraz jednak ponownie zaczęli panikować. Oni naprawdę są niewiarygodnie głupi.
            - O Zeusie, nie mam już do nich siły – córka Nyks bezradnie opuściła ramiona.
            - Drake, ty nie możesz niczego zrobić? - spytałam z nadzieją – W końcu potrafisz kombinować z ludzką podświadomością.
            - Nie kiedy mam do przekombinowania setki półpustych śmiertelnych mózgów – westchnął chłopak – Poza tym to bardzo wyczerpujące zajęcie.
            - Spróbuj – nalegałam – Mamy nektar i ambrozję.
            Na potwierdzenie moich słów, Leo wyciągnął ze swojego pasa na narzędzia batonik ambrozji.
            Drake spojrzał niepewnie to na batonik to na spanikowany tłum.
            - No dobrze, spróbuję.
            Przyłożył po dwa palce do swoich skroni i zaczął coś szeptać. Kilka sekund później zapanowała cisza, przerywana tylko odległymi, przytłumionymi odgłosami miasta i muzyką puszczoną z radia.
            Spojrzeliśmy na siebie z Leo i Mirandą w napięciu. To był wciąż ten sam Drake, ale jednak jakiś inny. Jego dziwny szept przyprawiał mnie o ciarki na plecach. Dodatkowo wygląd. Jego oczy zmieniły barwę i były teraz przerażająco jasne. Przypominały sople lodu zwisające z dachów. Poza tym coś się w nim zmieniło. Nie da się tego ująć słowami, bo wglądał tak jak zawsze. Ale patrząc na niego, miałam wrażenie, że mógłby mnie zgnieść tylko za pomocą swojego kciuka. Całkowicie nie pasowało to do obrazu łagodnego i przyjaznego Drake'a, którego zawsze znałam. Mimowolnie zaczęłam się bać.
            - Spokojnie, Lynn – usłyszałam uspokajający głos Leo, a chwilę później poczułam jego dłonie na moich ramionach – Jeszcze chwila.
            Zaczęłam czuć wyrzuty sumienia, że to ja nalegałam, by Drake to zrobił. A jeżeli już taki zostanie? Jeżeli już zawsze będę się go bać? Chciałam to przerwać, jednak w tej samej chwili świat jakby eksplodował.
            Rockefeller Center na nowo wybuchło gwarnymi rozmowami i śmiechami śmiertelników, każdy z nich kontynuował to co robił wcześniej, jakby wydarzenia sprzed paru chwil nie miały w ogóle miejsca.
            Z zaskoczenia wyrwał mnie gwałtowny ruch Leo i Mirandy, którzy rzucili się na tracącego równowagę Drake'a.
            Pomogłam im odciągnąć go na pobliską ławeczkę. Leo wyciągnął batonik i jako, że syn Hypnosa wyglądał jakby przed chwilą opuścił Podziemie, pozwolił mu zjeść cały.
            - Wszystko gra? - spytałam zatroskana, siadając obok niego.
            - Pewnie – Drake energicznie pokiwał głową – Macie jeszcze trochę ambrozji?
            - Skoro tak świetnie się czujesz, to jej nie potrzebujesz – stwierdziła Miranda i ruszyła w kierunku choinki, nawet się za nami nie oglądając.
            - Ona jest niemożliwa – mruknęłam i pomogłam Drake'owi wstać.
            Wciąż nie odzyskał pełni sił, a jako, że Miranda nie widziała, daliśmy mu z Leo jeszcze pół batonika.
            - Chciałaś chyba powiedzieć niesamowita – poprawił mnie syn Hypnosa. Ruszyliśmy za Mirandą, a może lepiej powiedzieć, że z Drake'm, który ani na moment nie tracił córki Nyks z oczu, pomimo że ja dawno zgubiłam ją w tłumie śmiertelników.
            Po chwili dogoniliśmy ją. A przynajmniej ja i Drake.
            - Gdzie zgubiliście Valdeza? - Miranda rozejrzała się dookoła.
            Poszliśmy za jej przykładem. Zauważyliśmy Leo, uważnie studiującego posąg Prometeusza.
            - Ja go kiedyś zabiję – mruknęła Miranda.
            Przecisnęliśmy się przez tłum, aż w końcu stanęliśmy obok syna Hefajstosa.
            - Valdez, nie mamy czasu – warknęła córka Nyks.
            Leo nie zwrócił na nią większej uwagi.
            - Valdez!
            - Czekaj – uspokoiłam ją. Widziałam, że mózg Leo pracuje na najwyższych obrotach i to nie z powodu byle czego – Daj mu chwilę. I tak nie mamy konkretnego planu.
            Miranda zacisnęła usta w wąską kreskę, skrzyżowała ramiona, ale nic nie odpowiedziała.
            - To automat – powiedział nagle Leo.
            Spojrzeliśmy na niego zaskoczeni.
            - Nie, Leo, to zwykły pomnik – powiedział Drake w taki sposób, jakby syn Hefajstosa był niesfornym dzieciakiem, nie potrafiącym zrozumieć dodawania – Automaty są prostokątne i w momencie, gdy wrzucisz do nich monety śmiertelników, wyskakują ci z nich puszki albo paczki z jedzeniem.
            - Sherman, powiedz mi, czy to ty tu jesteś dzieciakiem boga maszyn, czy on? - spytała Miranda, wywracając oczami.
            - Nie wiem, co to za syn Hefajstosa, który nie potrafi odróżnić posągu od automatu.
            Leo chyba nawet nie słyszał ich rozmowy, zbyt zajęty analizowaniem faktów.
            Po chwili odwrócił się w naszą stronę.
            - To automat – powtórzył – Automaty są jak roboty, ale są bardziej od nich rozwinięte. Mają niesamowicie skomplikowany układ, bo...
            - Leo – przerwałam mu – Przejdź do sedna, i tak nie zrozumiemy twoich mechanicznych tłumaczeń.
            - No tak – chłopak podrapał się po głowie – To maszyny zbudowane przez Dedala lub Hefajstosa, służące obronie Olimpu. Aktywowane są przez komendy głosowe i... i myślę, że ten mógłby nam pomóc odnaleźć choinkę.
            - Ale skoro, one służą do obrony Olimpu, to jak chcesz to zrobić? - spytałam.
            - Och, ale ten jest dziełem Hefajstosa.
            Nie pytałam jaką to robi różnicę. Po prostu czekałam. Leo sięgnął do swojego pasa i wyciągnął z niego mały notatnik. Szybko go przekartkował.
            - Mam! - uśmiechnął się zadowolony, po czym wskoczył na murek, zadzierając wysoko głowę, tak by móc dobrze widzieć automat.
            - Leo... - zaczął niepewnie Drake.
            Poszłam za jego spojrzeniem. Nie była to chyba najlepsza z moich decyzji życiowych, jako, że moim oczom ukazał się ochroniarz, którego cudem udało nam się zgubić w centrum. Teraz widząc Leo, wyglądającego jakby miał zamiar wskoczyć do fontanny z Prometeuszem, rozeźlił się jeszcze bardziej.
            - Sekwencja rozkazów: Hefajstos Dwieście Dwadzieścia Osiem. Służba. Rozpoczynamy Aktywację.
            W momencie, gdy Leo wypowiedział ostatnie słowo, rozległ się cichy dźwięk przestawianych przekładni, ocierającego się o siebie metalu i szczęku kół zębatych. Po chwili, złoty posąg Prometeusza zeskoczył ze swojego miejsca i stanął tuż obok nas. Był ogromny, ledwo co dosięgaliśmy mu do kolana. W myślach dziękowałam wszystkim bogom, a to, że skromny kawałek materiały osłaniający krocze Prometeusza nie zsunął się po tym, jak przyjął pionową pozycję. Mgła chyba zrobiła swoje, bo ochroniarz zamrugał zdezorientowany i odszedł. 
            - Rozkaz specjalny L8/13 – powiedział głośnym tonem Leo – Wskaż miejsce przebywania choinki z Rockefeller Center.
            Nie muszę chyba mówić, jak śmiesznie to zabrzmiało. Prometeusz przez chwilę analizował słowa wypowiedziane przez herosa, po czym ruszył przez tłum w kierunku Pięćdziesiątej Ulicy. Niewiele myśląc skoczyliśmy za nim.
            Śmiertelnicy nie zwracali na niego większej uwagi. Tylko niektórzy oglądali się i wskazywali na niego palcami, szepcząc coś pomiędzy sobą. Nie wiem co widzieli, jednak niewiele mnie to obchodziło w tamtej chwili.
            W końcu Prometeusz się zatrzymał. Rozejrzałam się i spostrzegłam, że znaleźliśmy się na końcu deptaka. Automat kucnął  i jednym ruchem otworzył studzienkę, prowadzącą do przejść kanalizacyjnych Nowego Jorku. Wyprostował się, zasalutował, po czym ruszył z powrotem na swoje miejsce.
            - Ej, ziomek! - krzyknął za nim Drake – Ja tam żadnej choinki nie widzę! - a gdy posąg wciąż nie zareagował, dodał – Dobra! Powiem twojemu ojcu!
            Parsknęłam śmiechem, Miranda tylko wywróciła oczami.
            - No więc... - Leo spojrzał zmieszany na zionącą w chodniku dziurę – Coś mi się wydaje, że teraz musimy tam zejść.
            - W takim razie, panie przodem – Drake uśmiechnął się szeroko, rozkładając ramiona.
            Popatrzyłyśmy się na siebie z Mirandą niepewnie.
            - Ech, no dobra, pójdę pierwsza – zaoferowała się łaskawie i zaczęła schodzić w dół po metalowej drabince.
            Ruszyłam za nią. Następny w kolejce był Leo, a zaraz po nim Drake.
           Czułam chłód metalowych szczebli przebijający się przez moje rękawiczki. W zejściu robiło się coraz ciemniej, aż w końcu otwór przez który weszliśmy był tylko małą, ledwo zauważalna kropką. W tamtym momencie już nic nie widziałam, schodziłam tylko na wyczucie.
            Po chwili usłyszałam dziwny dźwięk, jakby coś wpadło do wody. Domyśliłam się, że Miranda znalazła się na dole. Cwaniara, widzi w ciemnościach, więc może sobie pozwolić.
            Pokonałam jeszcze parę szczebli i w końcu moja prawa noga nie natrafiła na żadne oparcie. Przełknęłam głośno ślinę i skoczyłam. Na szczęście od ziemi dzielił mnie zaledwie metr.
            - Myślałam, że będziesz tam wisieć cały dzień – mruknęła Miranda.
            - Coś ty, zawsze chciałam odbyć spacer po nowojorskich kanałach – uśmiechnęłam się słodko – Zwłaszcza z tobą.
            - Och, Lynn – szepnął Leo tuż koło mojego ucha – Mogłaś powiedzieć, już dawno bym się tu zabrał.
            Walnęłam go łokciem w brzuch.
            - Uups, wybacz tu jest tak ciemno …
            - Właśnie Leo – wtrącił Drake – Mógłbyś?
            Z palców syna Hefajstosa wystrzeliły płomienie. Przyjrzałam się moim towarzyszom. Starali się być pewni siebie, ale miny mieli niepewne. Wiedziałam, że wyglądam podobnie.
            - No to … W którą stronę? – zapytał Valdez.
            Wszyscy milczeliśmy, aż w końcu córka Nyks schyliła się w poszukiwaniu czegoś. Obserwowaliśmy ją w milczeniu. Minęło kilka chwil zanim się podniosła, trzymając w ręku dwa małe kamyki.
            - Teraz cicho – nakazała i rzuciła jeden z nich w lewą stronę. Rozległo się echo odbijania się kamienia o posadzkę. To samo uczyniła z drugim kamieniem, tyle że rzuciła go w prawą stronę. Przez chwilę nasłuchiwaliśmy.
            - Cholera – mruknęła Miranda.
            - Wiesz – zaczął Leo – Skoro tak bardzo ci się nudzi, możesz wejść na górę i dołączyć do pani Sherman na zajęciach …
            - Cicho Valdez – warknęła – Po której stronie echo było głośniejsze? – zapytała nas wszystkich.
            - Myślę, że z lewej – odezwał się Drake – Ale o czym to świadczy?
            - Więc idziemy w prawo – odpowiedziała – Skoro tam echo było mniej wyraźne, tam musi coś być.
            To miało sens, ale coś mi nie pasowało.
            - Myślę, że powinniśmy iść w lewo – powiedziałam.
            - A wiesz to, bo…? – zapytała córka Nyks z rezerwą.
            - Bo wiem, po prostu tak czuję – kolejny już raz nie wiedziałam jak coś wytłumaczyć, to troszkę irytujące.
            - Chyba powinniśmy posłuchać Lynnette – przyszedł mi z pomocą Leo – Nico też ma takie coś … to znaczy taką orientację pod ziemią.
            - No dobra – zgodziła się po chwili Miranda – Ale jeśli pójdziemy w tamtą stronę na darmo, to własnoręcznie wrzucę cię do tych ścieków – obróciła się w lewo i ruszyła przed siebie. Oczywiście Drake zaraz za nią. Wymieniliśmy z Leo znaczące spojrzenia i poszliśmy za nimi.


            W miarę jak posuwaliśmy się do przodu, tym było ciemniej i bardziej śmierdziało. Sprzeczaliśmy się co jakieś pięć minut. Prawie doszło do poważnego rękoczynu, kiedy Drake wepchnął mnie w pajęczynę. Okazało się, że Miranda boi się szczurów, a Leo znalazł setki małych śrubek i uszczelek.
            Pierwszą oznaką tego, że się do czegoś zbliżamy była zmiana temperatury. Zrobiło się ciepło nie do wytrzymania. Zdjęliśmy warstwy naszych ubrań, no przynajmniej ja i Miranda. Kolejną oznaką była zmiana zapachu. Nadal śmierdziało, ale jakoś inaczej. Aż w końcu zrobiło się jaśniej. Leo zgasił płomień, zaczęliśmy poruszać się ciszej (w każdym razie Drake się starał) i rozmawialiśmy szeptem.
            Właśnie rozmawiałam z Leo o tym gdzie polecimy, jaki już naprawi Festusa, kiedy Drake zaczepił o coś i się wywalił.
            - Na laskę Hypnosa… - mruczał niezadowolony – Co to było?
            - Dynia – odpowiedziała Miranda patrząc na coś turlającego się po ziemi. Rzeczywiście, była to dynia. Trochę już zgniła, ale nadal było widać wyciętą w niej maskę.
            - Szczury urządzały Halloween? – Leo jak zawsze musiał strzelić coś błyskotliwego.
            - Obstawiam pająki – powiedziałam i ruszyłam dalej. Przeszłam kilka metrów i napotkałam dziesiątki baloników w kształcie serca, z których już prawie zeszło powietrze. Idąc przed siebie co i rusz napotykaliśmy jakieś świąteczne dekoracje. Aż w końcu doszliśmy do miejsca, gdzie tunel kanalizacyjny zamienia się w mniejsze kanaliki rozchodzące się na wszystkie strony świata. Tutaj było więcej miejsca; posadzka zajmowała większość powierzchnię. To znaczy tak było teoretycznie. W praktyce, prawie każdy centymetr kwadratowy był zajęty.
            Wyobraźcie sobie wielki składzik, do którego wrzuca się dekoracje z każdego powszechnego święta. To właśnie było to. W życiu nie wiedziałam (i zapewniam was, że wy też nie wiedzieliście) tylu wielkanocnych jajek w jednym miejscu. A zajączków było przynajmniej dwa razy tyle. Miliony lampek choinkowych, tysiące świecących serduszek, setki tysięcy bombek. Konfetti, serpentyny i inne przeróżne papierowe ozdoby leżały tu kilogramami. A na samym środku leżała nasza zguba.
            To znaczy, jeżeli mówimy o czymś takich rozmiarów, to ciężko to opisać. Czubek choinki znajdował się po jednej stronie ścieków, a pień po drugiej. Spora część choinki była w nich zanurzona. Skrzywiłam się mimowolnie. Jednak skrzywiłam się jeszcze bardziej, kiedy gałęzie choinki zaczęły się ruszać i spomiędzy nich wyszło całkiem spore … coś.
            Miranda chyba myślała najtrzeźwiej z nas wszystkich, bo pociągnęła nas za stos pudeł z atrapami prezentów. Okazało się to bardzo dobrą decyzją.
            Leo zniknął za pudłami dokładnie w tej chwili, kiedy to coś wyplątało się z gałęzi i odwróciło w naszą stronę. Cóż mam nadzieję, że macie całkiem dobrze funkcjonującą wyobraźnie, bo naprawdę ciężko jest opisać ten widok. Stwór okazał się cyklopem, co to tego miałam pewność. Poza tym trudno stwierdzić coś jeszcze, wyglądał jak reklama tego całego miejsca.
            Na głowie miał wianek z jajkami wielkanocnymi, cały poobwieszany był światełkami, do pasa miał przeczepione kilka dyń. No i był ubrany w strój Świętego Mikołaja.
            - Właśnie zniszczył moje dzieciństwo – szepnął Drake.
            Rozumiałam co miał na myśli.
            Cyklop zaczął się krzątać koło gałęzi, podśpiewując jakąś wesołą piosenkę. Mamie Drake’a na pewno by się spodobała.
            - Moja piękna – mruczał gardłowym głosem – Nareszcie tu jesteś.
            - Do kogo on gada? – zapytałam.
            - Jesteś jeszcze piękniejsza z bliska – cyklop schylił się i pocałował jedną z bombek.
            - On … Mówi do choinki – szepnęła Miranda, wyglądała jakby bardzo starała się nie wybuchnąć śmiechem.
            - Jesteśmy razem – warczał cyklop – Tyle na to czekałem!
            - Cyklopy są strasznie głupie – szepnął Leo – Ale ten tutaj … - zaśmiał się pod nosem.
            - Dobra, znaleźliśmy choinkę. Teraz trzeba jakoś unieszkodliwić naszego nowego znajomego i wymyślić jak wydostać choinkę na powierzchnię.
            - Najpierw cyklop – Miranda spojrzała na nas uważnie – Macie broń?
            Ja oczywiście miałam swój miecz, Leo zazwyczaj nie potrzebował broni. Drake natomiast zamknął oczy i wyszeptał kilka słów. W jego otwartej dłoni pojawił się zarazy miecza, a za chwilę prawdziwy miecz z krwi i kości. Otworzył oczy i uśmiechnął się do nas, jakby właśnie wygrał walkę z trzema Eryniami. Czasem miałam dość tych jego super zdolności. Miranda wyciągnęła z torby sztylet i niewielką procę. 
            - Myślę, że trzeba zaatakować go od tyłu – zaczął Leo (cyklop w tym czasie przytulał się do gałęzi) – Jeśli weźmiemy go z zaskoczenia powinniśmy dać radę bez problemu.
            - Dobra … - Drake niestety nie wysłuchał tego co miałam do powiedzenia, tylko już ruszył do działania. Szedł przed siebie pochylony, ukryty za stosami ozdób, z mieczem w gotowości.
            - Nie, ty lepiej tego nie … - w tej samej chwili, w której Miranda wypowiedziała te słowa, Drake stracił równowagę, ponieważ stanął na rozsypane małe bombeczki. Prawie udało mu się ustać. Prawie.
            Chwycił się jednego z halloweenowych szkieletów. Wydawało się, że sytuacją już jest pod kontrolą, kiedy szkielet wywrócił się pociągając za sobą pięć innych stojących obok niego.
            Syn Hypnosa miał przynajmniej tyle oleju w głowie, że od razu padł na ziemię. Cyklop, chociaż wielki, błyskawicznie puścił gałęzie, wyprostował się i ryknął z niezadowolenia.
            - Kto tu jest? – warknął i zaczął wąchać powietrze – Czuję cię … - wziął głęboki oddech – Was.
            Przeklęłam niezgrabność Drake. Zerwałam mój naszyjnik i w ręce pojawił mi się miecz. Już trzymałam go w gotowości, ale Leo położył mi rękę na ramieniu.
            - Jest strasznie wielki i ognioodporny – szepnął – Wychodzimy.
            - Co?! – myślałam, że się przesłyszałam.
            - Wychodzimy – powtórzył – Teraz jest już przygotowany do walki, mamy większe szanse, jeśli … Oj, po prostu mi zaufaj.
            Wahałam się przez chwilę. Potem uznałam, że ma racje, spojrzałam na Mirandę, ona też skinęła głową. Gestykulując dałam znać Drake’owi, żeby wstał i wyszliśmy z ukrycia.
            - Herosi – wysyczał cyklop z kwaśnym uśmiechem – Czterech herosów.
            - Och, gdzie nauczyli cię tak dobrze liczyć? – spytała Miranda ironicznie, za co zasadziłam jej kuksańca. Niepotrzebne mam było teraz rozwścieczenie cyklopa.
            - Niemiłe dziewczęta są najsmaczniejsze – zaśmiał się, jakby powiedział coś niezwykle śmiesznego – Zjem cię na deser.
            - Och, co za zaszczyt – mruknął Leo – To ja zawsze chciałem być deserem.
            - Widzisz Valdez, znowu jestem lepsza od ciebie – córka Nyks uśmiechnęła się słodko.
            - Polemizowałbym …
            - Ciszej mali herosi, ciszej – lamentował cyklop – Żarcie nie gada.
            - Swoją drogą, jak masz na imię? – zapytałam, chcąc grać na zwłokę – Sam rozumiesz, przed śmiercią chcemy znać tego potężnego cyklopa, który nas pożarł.
            - Bardzo potężnego! – wykrzyknął – Ty podobasz mi się bardziej, chyba ciebie zjem na deser.
            - Słyszałaś – zwróciłam się do Mirandy – Awansowałam na deser.
            Córka Nyks nie zdążyła nic odpowiedzieć, ponieważ cyklop ruszył w naszą stronę. Leo uniósł ręce do góry.
            - To jak będzie ee… kolego? Zdradzisz nam swoje imię? My też się przedstawimy. Zapewne słyszałeś o akcji „Wiem co jem”.
            Cyklop zatrzymał się.
            - „Wiem co jem”? – spytał zaskoczony – Acoto?
            - No wiesz … - zaczął niepewnie Leo , starając się coś wymyślić – W zdrowym ciele, zdrowy duch! – po czym dodał ciszej – Czy jakoś tak.
            - Chodzi o to – kontynuował – Że nie wszyscy herosi są jadalni. Niektórzy są trujący, bądź też ciężkostrawni. Musisz być świadomy, co ładujesz do żołądka.
            - Aaa! – wykrzyknął cyklop unosząc jeden palec w górę – Nadal nie rozumiem.
            - Widzę, że właśnie spędzasz urocze popołudnie z … ukochaną – odezwałam się – I chodzi nam o to, że my możemy wam to zepsuć. Jeśli nasz zjesz możesz mieć straszne bóle żołądka. Na przykład, jeśli o mnie chodzi, jestem trochę przeterminowana. A ona – wskazałam ruchem ręki na Mirandę – Naprawdę ciężkostrawna.
            - My też raczej do najlepszych herosów nie należymy – dodał Drake.
            - Właśnie – potwierdziłam – Leo jest pikantny, a Drake po prostu niesmaczny.
            - Przynajmniej jestem świeży – mruknął syn Hypnosa.
            - No więc, ty już nasz znasz – odezwał się Leo – Wszyscy znamy twoją ukochaną, tylko ty pozostajesz tajemniczy.
            - Jestem Minigniew, najpotężniejszy cyklop na tej planecie! – huknął, gwałtownie się prostując – Nie straszny mi żaden heros, nieważne jaki – zjem każdego!
            - Minigniew? – parsknęłam, po czym szybko zasłoniłam usta.
            - To znaczy, że twój gniew jest … mini? – Miranda prawie pokładała się ze śmiechu.
            - Moje imię powinno ci zamrozić krew w żyłach, marna półbogini! – ryknął.
            - Mi zamarzła … ale tylko mini – powiedział Drake. Parsknęliśmy śmiechem.
            - Nędzni półbogowie! – ryknął Minigniew (o Hadesie, dalej nie mogę się pozbierać po tym imieniu) – Myślicie, że jak wasz rodzic mieszka na Olimpie to możecie podważać autorytet kogoś tak potężnego jak ja?!
            - Prawdę mówić, mój tata nie mieszka na Olimpie – odparłam.
            - Mój także – dodał Drake.
            - Moja mama też tam raczej nie bywa – dorzuciła Miranda.
            - Mój tata chyba jednak preferuje swoje kuźnie – zakończył naszą wyliczankę Leo.
            Cyklop ryknął tak głośno, że cały tunel zadrżał.
            - Rozgniotę was i zjem! Nic mnie to nie obchodzi czy jesteście pikantni czy ciężkostrawni! – puścił się biegiem w naszą stronę – Zepsuliście mi humor, więc zacznę od deseru! – krzyczał w biegu.
            I zanim zdążyłam choćby się obrócić, był już przy mnie. Złapał mnie i ścisnął mocno. Na dodatek wypuściłam z ręki swój miecz.
             Szkoda, że jego uścisk nie był mini. Parsknęłam pod nosem, co może być niezbitym dowodem na to, że coś ze mną nie tak. Jestem już jedną nogą w Podziemiu, ale nadal śmieję się ze swoich własnych kiepskich żartów.
            Drake zaatakował cyklopa mieczem. Praktycznie od razu okazało się, że to na nic. Był za wielki.  Leo rzucił się na niego bez jakiejkolwiek borni, skończyłoby się to bardzo źle, gdyby Miranda go nie powstrzymała. Moi przyjaciele się rozproszyli.
            - Uciekajcie mali herosi – Minigniew zaśmiał się nosowo – Wystraszeni będzie smakować lepiej.
            - Widzę niezły z ciebie kawalarz! – krzyknęłam. Potem tego żałowałam, Minigniew potrząsnął mną, wyrzucił do góry i złapał przy samej ziemi. Czułam, że kanapki pani Sherman chcą wydostać się z mojego żołądka.
            Nie widziałam ani Leo, ani Drake, ani Mirandy przez co wpadłam w lekką panikę. A zaraz potem zrobiło się jeszcze gorzej. Cyklop wrzucił mnie do sań Świętego Mikołaja (realistyczny rozmiarów), ściągnął łańcuch choinkowy ze swojej szyi i mocno nim związał.
            - Pilnuj jej kochana – rzucił w stronę choinki i odszedł. Bogom niech będą dzięki, że był taki głupi. Miałam nadzieję, ze moi przyjaciele to wykorzystają i mnie uwolnią, ale przez straszliwie długi czas nic się nie działo. Już zaczynałam tracić nadzieję, kiedy pojawiła się Miranda. Zaczęła przecinać łańcuch.
            - Co ci tak długo zajęło? – zapytałam z wyrzutem.
            - Przymierzałam halloweenowe kostiumy – mruknęła. Przecięła zaledwie pierwszą część łańcucha, kiedy naszym oczom ukazał cię Minigniew. Miranda zaklęła i wcisnęła mi sztylet między kciuk a palec wskazujący prawej ręki. Cyklop stanął nade mną, a jej już nie było. Teraz z kolei ja zaklęłam. Wypuściłam sztylet i rzuciłam się w bok, żeby zakryć go własnym ciałem. Miałam nadzieję, że Minigniew nic nie zauważył.
            Chyba tak się stało, bo cyklop robił swoje. A mianowicie wzniósł do góry coś w rodzaju konewki i oblał mnie białą, gęstą cieczą. Jęknęłam. Kiedy oblał mi część twarzy, moja ciekawość zwyciężyła i przejechałam językiem pod nosem. Lukier. No pięknie, zostałam Podziemnym Piernikiem.
            Coś zaczęło się dziać. Minigniew ryknął niezadowolony, odstawił konewkę i z krzykiem zaczął za czymś gonić. Walczyłam z ciasno związanym łańcuchem i w końcu udało mi się wyciągnąć dłoń. Sięgnęłam po sztylet i zaczęłam przecinać łańcuch. Mozolna to była praca. Zraniłam się w rękę chyba z dziesięć razy, ale w końcu udało mi się poprzecinać uwięź na tyle, żeby siłą zerwać łańcuch. Cała się kleiłam, co tylko wszystko utrudniało. Wygramoliłam się z sani.
            Kolejna przedziwna scena. Miranda i Drake odciągali uwagę cyklopa, tylko jeszcze nie wiedziałam od czego. Córka Nyks strzelała z procy bombkami czy co tam jej wpadło pod rękę. Co i rusz trafiała w oko Minigniewa, co strasznie go rozzłościło. Drake atakował mieczem jego nogi. W pewnej chwili cyklop schylił się i już wiedziałam od czego odwracali jego uwagę. Leo siedział między gałęziami choinki i przymocowywał do niej fajerwerki. Nie wiedziałam po co to robi, ale musiałam pomóc Drake’owi i Mirandzie. Pobiegłam po mój miecz i rzuciłam się na cyklopa. Spróbujcie sobie wyobrazić jak ciężko co zrobić, będąc całym w lukrze.
            Trochę to trwało, skakaliśmy wokół z każdą chwilą bardziej rozwścieczonego cyklopa. W pewnym momencie Minigniew ryknął tak głośno, że aż zadzwoniło mi w uszach. Wziął spory zamach i wymierzył solidnego kopniaka. Była to prawa noga, więc to Drake oberwał, wyrzuciło go kilkanaście metrów w tył. Pamiętajcie! Zawsze wybierajcie lewą stronę!
            Miranda krzyknęła z frustracji. Podbiegła do mnie i zabrała mi swój sztylet. Cisnęła nim w cyklopa. Stałyśmy z boku, więc trafiła idealnie w lewe ucho. Ryk Minigniewa wstrząsnął chyba całym Manhattanem. Jedną rękę złapał się za zranione ucho, drugą miotał dookoła, przewracając wszystko na swojej drodze.
            - Gotowe! – usłyszałam krzyk Leona.
            - Gotowe co? – zapytałam Mirandę, uciekając przed cyklopem.
            - Musimy wejść na tę cholerną choinkę – odkrzyknęła i skręciła. Biegła w stronę leżącego na ziemi Drake, pobiegłam za nią. Byłyśmy przy nim w tym samym momencie.
            - Drake, rusz się! – krzyknęłam. Razem go podniosłyśmy, a on zaczynał już trochę kontaktować.
            Zaczęliśmy biec do choinki. Na nasze nieszczęście Minigniew zorientował się, co robimy.
            - Niee! – krzyknął – Moja ukochana! Co ci wstrętni herosi ci zrobili! Moja gwiazdko pachnąca!
            Miranda strzelała w jego oko, co skutecznie go zatrzymywało, ale nie mogła tego robić w nieskończoność. Musieliśmy go skutecznie unieruchomić.
            - Drake, potrzebujemy cię – syn Hypnosa nadal wspierał się na moim ramieniu – Musisz wszczepić coś w mózg Małego Gniewku, las przystrojonych choinek czy coś.
            - Chyba nie dam rady Lynn… - wyspał z trudem.
            - Spróbuj Drake!- krzyknęła córka Nyks, której kończyła się amunicja. Więcej zachęty Drake nie potrzebował. Zatrzymał się, zamknął oczy i położył dwa palce na skroni. Miranda wystrzeliła ostatnią bombkę, kiedy Minigniew stanął jak wryty. Zaczął mrugać okiem (całym zaczerwienionym), oniemiały.
            Wiedziałam, że to potrwa tylko przez chwilę. On był za duży, a Drake za słaby. I wtedy zobaczyłam coś, co prawdopodobnie ocaliło nam życie.
            Figurkę kupidyna. Kupidyn, jak to kupidynki mają w zwyczaju, trzymał łuk. Prawdziwy łuk z prawdziwą strzałą. Cieszyłam się, że jednak wzięliśmy ze sobą Mirandę.
            - Mirando, może zechciałabyś … - i wskazałam ręką na kupidyna. Córka Nyks nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko i zaczęła wspinać na pudła.
            Drake upadł na kolana. Cyklop nadal był otumaniony, ale syn Hypnosa był już na wyczerpaniu. Złapałam go za ramiona i zaczęłam ciągnąć w stronę choinki. Byliśmy już naprawdę niedaleko, kiedy jęknął i otworzył oczy. Minigniew stał jeszcze przez chwilę rozkojarzony, ale mogło to trwać najwyżej kilka sekund. To właśnie w tym momencie moje znalezisko uratowało nam życie.
            Miranda przywiązała światełka choinkowe do strzały i wystrzeliła ją przy samej ziemi, zaraz przy stopach cyklopa. Gdy tylko ruszył przed siebie, zaczepił stopą o światełka i runął częściowo na ziemię, częściowo do ścieków.
            Zanim zdążył się podnieść, z pomocą Leo wciągnęłam Drake na choinkę. Kilka sekund później dołączyła do nas Miranda.
            - Miłego wieczoru Mini Gniewku! Randka skończona! – krzyknął Leo – A wy się trzymajcie – zwrócił się do nas i wezwał płomienie. Chciałam zapytać co my tak właściwie robimy, ale on już odpalił fajerwerki.
            Przez kilka przerażających sekund nic się nie działo. Nagle fajerwerki odpaliły i choinka ruszyła przed siebie w stronę najszerszego tunelu.
            Mocniej przywarłam do gałęzi na której siedziałam, chowając głowę w szalik. Nawet nie chciałam na to wszystko patrzeć.
            Słyszałam radosny krzyk Leo, przerażony pisk Mirandy trzymającej kurczowo Drake'a, który ledwo co trzymał się na choince i szum gałęzi ocierających się o ściany kamiennego tunelu. Jazda ciągnęła mi się w nieskończoność. Miałam wrażenie, że jedziemy bez końca. Czułam, że jeszcze chwila i zwymiotuję.
            Bogom dzięki zaczęliśmy zwalniać. Podniosłam głowę.
            - Na Hefajsosa, co tak krótko? - jęknął niezadowolony Leo.
            Miał szczęście, że siedział tak daleko ode mnie, bo bym go chyba zepchnęła z tej choinki.
            Po chwili choinka zatrzymała się na dobre.
            Zsunęliśmy się na ziemię. Nigdy w życiu nie czułam się tak cudownie. Obiecałam sobie, ze nigdy więcej nie oderwę stóp od ziemi.
            Na trzęsących się kolanach podeszłam do ściany i oparłam się o nią.
            - Nienawidzę ciebie i wszystkich twoich idiotycznych pomysłów – mruknęłam, gdy Leo stanął obok mnie, ciągnąc za sobą ledwo żywego Drake'a.
            - On przynajmniej nie jest cały w lukrze – zaśmiała się Miranda, zgarniając palcem białą maź z mojego policzka – Całkiem smaczny, swoją drogą – dodała.
            - Teraz trzeba tą choinkę jakoś postawić na jej starym miejscu – stwierdziłam, ignorując jej komentarz.
            - Macie jakiś pomysł jak to zrobić? - spytał Leo.
            Zapanowała cisza. Każdy z nas myślał nad jakimś w miarę sensownym i możliwym do zrealizowania pomysłem. Nagle coś zaświtało mi w głowie.
            - Ja to zrobię! - krzyknęłam.
            Miranda uniosła brwi.
            - Montrose, wiem, że od zawsze próbujesz zgrywać bohatera, ale...
            - Ech, to nie ty umiesz podróżować cieniem, co?
            Te słowa wyraźnie ją zaskoczyły, jednak po chwili uśmiechnęła się.
            - No skoro tak...
            - Dasz radę zabrać całą naszą czwórkę, plus drzewko? - spytał Drake, który już powoli dochodził do siebie.
            - Nie mam pojęcia – spojrzałam niepewnie na choinkę – Nie podróżuję cieniem zbyt często, a choinka jest dość duża...
            - Dobra, nie zawracaj sobie głowy mną i Valdezem – stwierdziła Miranda – Weź ze sobą Shermana, bo nie wiem czy sam dojdzie o własnych siłach. My spotkamy się z wami na miejscu.
            Skinęłam głową i wyciągnęłam rękę do Drake'a. Złapał mnie za rękę, po czym oboje podeszliśmy do pnia choinki. Chwyciłam się jej i zacisnęłam mocno powieki. Podróżowanie cieniem nie należało do moich ulubionych środków transportu, ale jak mus to mus. Wyobraziłam sobie Rockefeller Center, a szczególnie miejsce, w którym mieliśmy postawić choinkę. Najmocniej jak tylko potrafiłam skupiłam się na tym konkretnym kawałku chodnika. Musieliśmy wylądować dokładnie tam, gdybyśmy tylko skoczyli parę metrów dalej, mielibyśmy dość spory problem z przestawieniem drzewka na prawidłowe miejsce.
            Pociemniało mi przed oczami. Nauczyłam się, by nie podróżować z otwartymi oczami, bo potem jest mi jeszcze bardziej niedobrze. Nie zdążyłam jednak o tym powiedzieć Drake'owi. No trudno.
            Pęd zimnego powietrza, dziwne i przerażające jęki, zawodzenia, szlochy i lamenty zagubionych dusz. I znowu te zimne dłonie, usilnie starające się zatrzymać nas w świecie cienia. Stopniowo traciłam czucie w całym ciele. Myśli zaczęły zlewać sie w strumień, wiedziałam, że w tamtej chwili byłam bardziej martwa niż żywa. 
            W końcu zostaliśmy wypluci do świata śmiertelników. Niepewnie otworzyłam oczy i z ulgą stwierdziłam, że znaleźliśmy się tam, gdzie zamierzałam. Choinka znowu stała na swoim miejscu, a ja i Drake, ledwo żywi klęczeliśmy na śniegu tuż obok niej.
            Syn Hypnosa położył się na wznak i odetchnął głęboko.
            - Lepsze to niż słuchanie cały dzień London Boysów – mruknął.
            - On a tightrope, baby! – zaśpiewałam cicho i położyłam się obok niego. Mój oddech powoli się uspokajał. Leżeliśmy tak przez chwilę, aż w końcu jakaś mała śmiertelna dziewczyna i jej mama stanęła nad nami i zaczęły dziwnie się przyglądać. Drake westchnął i zaczął poruszać nogami i rękami, tworząc w ten sposób aniołka na śniegu. Parsknęłam pod nosem i zrobiłam to samo.
            - Ja też chcę! – usłyszałam głosem, niewątpliwe należący do Leo. Po chwili dobiegł do nas i rzucił się na śnieg obok mnie. Miranda przyszła kilka chwil później. Przewróciła oczami, ale mimo to do nas dołączyła.
            I tak, robiących śnieżne aniołki, zastała na mama Drake. Jak się można było spodziewać, rzuciła się na śnieg obok swojego syna.
            Leżałam na śniegu jeszcze przez chwilę, i naprawdę, naprawdę bardzo nie chciało mi się wstawać, ale doszłam do wniosku, że nie mam ochoty na zapalenie płuc. Podniosłam się i spojrzałam krytycznie na moje, klejące się od lukru ubranie
            Za mną podnieśli się wszyscy. No oprócz pani Sherman, która klęczała jeszcze na śniegu i coś w nim bazgrała. Kiedy się podniosła, zobaczyłam, że podpisała każdego aniołka naszymi imionami. No i przy okazji poznałam jej imię. Aniołek obok aniołka o imieniu Drake, miał na imię Vivien. Mama Drake wyciągnęła z torby aparat fotograficzny i zrobiła aniołkom zdjęcie.
            - Do albumu – pani Viven schowała aparat z powrotem – Jak się jeździło?
            - Wystrzałowo – odpowiedział Leo.
            - Dekoracyjnie – dodała Miranda.
            - Trochę gniewnie – dorzucił Drake.
            - I bardzo lepko – podsumowałam. We czwórkę parsknęliśmy śmiechem. Na szczęście pani Sherman zadowoliła się tymi odpowiedziami.

           
______________________________________

To nie koniec moi drodzy! Mamy dla Was coś jeszcze! A mianowicie konkurs  neew-beginning! 
Chcemy zapoznać się trochę z twórczością naszych czytelników, dlatego mamy dla Was konkurs plastyczno-literacki :) 
Macie za zadanie narysować postać/postacie lub scenkę z naszego opowiadania albo napisać krótkie opowiadanie z naszymi postaciami w roli głównej! Tematyka dowolna, długość dowolna, liczymy na Waszą kreatywność! :) Prace wysyłamy na pastylki.na.gardlo@wp.pl do 6 stycznia włącznie:D Nagrodą jest publikacja pracy na naszym blogu i facebookowych fp a także włączenie Waszej postaci do naszego ff (więc pamiętajcie, by razem z pracą, podesłać do nas ogólny opis postaci, którą chcielibyście tu wrzucić :D)(:
Mamy nadzieję, że chociaż kilka osób weźmie udział, bo jak nie to naślemy na Was mamę Drake'a, która potraktuje Was szpinakiem! 

No i oczywiście życzymy Wam Wesołych Świąt, jak najlepszego Nowego Roku, żebyście dotrwali do BoO, żeby Rick był dla Was wspaniałomyślny i żebyście wytrzymali z nami i Lynn do końca! (:
Ach, no i jeszcze cierpliwości do śmiertelników, bo bez tego nie da rady! 


+ jeszcze jeden bonusik! 
Dylan x Lynnette 
Drake x Miranda
Leo x Lynnette 

Kath & Lydia <3
____________________________________

* org. " What God drove us apart? What God could..." 


środa, 4 grudnia 2013

Rozdział XIII.

Eh. Znowu nam trochę z tym rozdziałem zeszło, co?

Po raz kolejny przepraszamy. Ale wiadomo, teraz jest najgorszy okres w śmiertelnej szkole - masa nauki, przygotowania do testów, próbnych matur. Ponad to, jak już wspominałyśmy ostatnio, mamy mnóstwo roboty w schronisku dla satyrków! Naprawdę, dla Was napisanie komentarza to tylko góra 5 min, dla satyrków życie, dla nas - największa radość na świecie.

Rozumiecie, smutno się nam robi, jak na 61 obserwatorów, skomentuje tylko siedmiu :c

Swoją drogą, powinniśmy chyba podziękować. Tak.

Kochanej Dianie Finkle, Maggie i kociaki98, które skomentują zawsze i to jeszcze tak, że ich komentarze czyta się dłużej niż sam rozdział. Serio, jesteście najlepsze <3

Kończąc -  nie wiemy, kiedy uda nam się dodać XIV. Tak czy siak, mamy dla Was świąteczną niespodziankę, więc pamiętajcie - 24.12.2013 wszyscy wchodzimy na www.neew-beginning.blogspot.com ! :D

Miłej lektury, herosi!

Lydia&Kath

________________________________________________


             Zamrugałam parę razy i walnęłam się otwartą dłonią w czoło. Jeszcze się do końca nie obudziłam, więc trafiłam bardziej w nos niż w czoło. Trochę zabolało, ale Drake chyba niczego nie zauważył, więc nic się nie stało.
             - Dobranoc – rzuciłam synowi Hypnosa i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zdawać by się mogło, że omówiłyśmy już tę kwestię z Mirandą, ale jak widać przyda mi się jeszcze jedna lekcja savoir-vivre.
             Ledwo co zdążyłam się odwrócić, a dobiegł mnie głos Drake’a:
             - Daj spokój, jak będę chciał to i tak wejdę do środa i poznam tajemnicę tej waszej twierdzy – westchnęłam cicho, bo wiedziałam, że to prawda. Nie o twierdzy oczywiście, o tym, że jeśli naprawdę będzie chciał to wejdzie do środka.
             Ponownie otworzyłam drzwi i uśmiechnęłam się słodko.
             - Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, z tego jak bardzo nienawidzę wczesnego wstawania – powiedziałam – Mam nadzieję, że znasz ryzyko tego na co się porwałeś. Zawłaszcza, że miałam niezwykle ciekawy sen.
             - Mhm, wyobrażam sobie – mruknął Drake – No więc jak to jest? Trzymacie zwłoki w szafach czy palicie ludzkie kości? – zapytał głosem szalonego naukowca.
             - I jedno i drugie – odpowiedziałam.
             - W każdym razie … Jak już mówiłem, idziemy na misję – mówiąc to wyglądał jakby przez tydzień żył na samej kofeinie – Także idź się spakować, ubierz się wygodnie, a przede wszystkim się uczesz.
             Bogowie, mamy to króla subtelności.
             - Jeszcze jeden zbędny komentarz o mojej fryzurze, a przeprowadzasz się do Tartaru – burknęłam.
             Drake parsknął pod nosem. Przyjrzałam mu się uważnie i stwierdziłam, że nie żartuje. Westchnęłam głośno.
             - Czyżbyś znowu śnił na jawie? – zapytałam, unosząc jedną brew.
- W życiu nie czułem się bardziej rozbudzony! – powiedział to w ten sposób, że w grę nie wchodziło nie wierzenie mu.
             Uszczypnęłam go w ramię. Może i uwierzyłam mu od razu, ale on wcale nie musiał o tym wiedzieć. Poza tym, trzeba było nie wypowiadać się na temat mojej fryzury.
             Masując sobie ramię, spojrzał na mnie oskarżycielsko.
             - Musiałam się upewnić – powiedziałam i zrobiłam niewinną minę – Dobra, może i już nie śpisz, ale to nie zmienia faktu, że coś jest z tobą nie tak. Chyba straciłeś już te resztki rozumu – dodałam po chwili milczenia.
             - Och, Hypnosie … Widzę, że szykuje się poważniejsza rozmowa – oparł się o barierkę ganku – Miałem sen, Lynnette. Uwierz mi, ja się znam na snach i ten mój nie należał do zwykłych. Opowiem ci go, ale może lepiej nie tutaj.
             Znowu przyjrzałam się mu uważnie. Mówił absolutnie poważnie, niestety. Nie wiem kiedy to się stało, ale miałam wrażenie, że poznałam już Drake’a na wylot i wiedziałam, że może zrobić coś głupiego. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak wysłuchanie go.
             Przekroczyłam już próg Trzynastki, kiedy uświadomiłam sobie, że komentarz odnośnie moich włosów, wcale nie był bezpodstawny. Wydałam z siebie dźwięk przypominający jęk i rzuciłam, że wracam za 5 minut.
             Doprowadzenie się do stanu mniej więcej użytkowego, zajęło mi chyba jeszcze mniej niż 5 minut, ale kiedy wybiegałam na ganek, Drake wyglądał jakby czekał tu jakieś 3 godziny. Jakbym miała zgadywać to już przysypiał, jednak kiedy zatrzasnęłam za sobą drzwi, zerwał się na równe nogi, znowu niezwykle rozbudzony. Ruszył szybkim krokiem w kierunku innych domków. Przewróciłam oczami i poszłam za nim.
Syn Hypnosa chyba początkowo miał zamiar usiąść na ławce koło boiska, ale zmienił zdanie widząc dzieci Demeter i Dionizosa, kierujące się w stronę pól z truskawkami. Cały Obóz budził się już do życia, wszędzie pojawiali się herosi. Drake przystanął i podrapał się po głowie.
             - Ci bogowie mogliby już przestać się rozmnażać – mruknął – Chodźmy do mojego domku.
             Kiwnęłam głową na znak zgody. Byłam już kiedyś w domku Hypnosa. Pełno tam było maków polnych, mięciutkich poduszek i koców. Kiedy byłam tam z Leo, od razu po wejściu poczułam zmęczenie i senność. Gdyby nie to, że moje ADHD jest na tak zaawansowanym poziomie, pewnie bym uległa. Domek z zewnątrz wydawał się przytulny i zachęcał do wstąpienia. Gdy patrzyłam na zamglone światła za oknami, miałam ochotę zwinąć się w kłębek na trawie, zasnąć i nie wstawać do kolacji. Ostatnim razem kiedy odwiedzałam domek Drake’a, jego aura nie była aż tak silna. To pewnie przez to, że przed chwilą się obudziłam.
             Jednak mimo zaspania, zauważyłam szczegół, który wcześniej mi umknął. Obok drzwi wisiała tabliczka z numerem 15a.
             Zapytałam o to Drake’a.
             - Cóż, to nie jest … oryginalna Piętnastka. Spójrz tam – wskazał na mały domek, stojący najbliżej domku Mirandy.
             Tamten wyglądał jak chatka osadników. Cały z gliny i sitowia. Nigdy nie zwróciłam na niego szczególnej uwagi.
             - Dlaczego już go nie używacie? – zapytałam.
             - To długa historia, a ja nie znam wszystkich szczegółów – staliśmy już przy drzwiach „nowej” Piętnastki – Wchodź do środka.
             W środku spały cztery osoby. Trzech chłopców i jedna dziewczyna. Ich oddechy i ciche pochrapywania zgrywały się w jedną, usypiającą kompozycję. Jedno łóżko było wolne – bez wątpienia należało do Drake’a. Nic nie mówiąc ani nie myśląc, rzuciłam się na nie. Było to zdecydowanie najwygodniejsze łóżko na jakim leżałam. Nie było ani za miękkie, ani za twarde. Poduszki nie były ułożone ani za nisko, ani za wysoko. Wtuliłam twarz w jedną z nich i poczułam zapach ciepłego mleka.
             - Karaluchy pod poduchy – mruknęłam i zamknęłam oczy.
             Usłyszałam westchnienie Drake’a i kilka szybkich kroków - teraz już wiem, że brał rozbieg. Minęły może ze dwie sekundy i skoczył z impetem na łóżko (do zmiażdżenia mojej stopy brakowało minimetrów), tak że ja sama podskoczyłam i mało co z niego nie spadłam. Rzuciłam w chłopaka poduszką. Marzyłam o chwilce snu, a on wyglądał jak gotowy do przebiegnięcia maratonu. Zaczęłam się zastanawiać, które z nas jest dzieckiem Hypnosa.
             - Tylko pięć minut – poprosiłam, ale wystarczyło jedno spojrzenie w jego oczy (dzisiaj miodowo-złote), żebym usiadła prosto.
             - To był jeden z tych snów-wiadomości – zaczął Drake, bez zbędnych wstępów – Ktoś mi go zesłał – zamilkł na chwilę – Mój ojciec konkretniej.
             - Rozmawiałeś ze swoim tatą?
             - Nie – westchnął – Nie bezpośrednio. Rozmawiałem ze strażnikiem jego jaskini, Endymionem, wiesz ten gościu forever young, któremu mój stary dał dar snu z otwartymi oczami.
             - Nie miałam przyjemności poznać – mruknęłam pod nosem.
             - Dużo nie straciłaś. Endymion powiedział mi, że …
             - Czekaj! – przerwałam mu – Na pewno najlepiej rozmawiać o tym tutaj? No wiesz, twoje rodzeństwo …
             - Daj spokój – Drake machnął ręką – Śpią jak zabici. Nie obudziłyby ich nawet budzący się do życia Tyfon. A nawet jeśli coś usłyszą, będą pewni, że to część snu.
             - No dobra, więc mów co ci ten Endy powiedział.
             - Powiedział mi, że … - zawahał się – Że mój ojciec mówi, że to misja dziecka Hypnosa. Moja misja. Że… Nie pamiętam dokładnie jak to ujął. Chyba, że nie zagram pierwszych skrzypiec, ale jedną z głównych ról – mówił to z takim ożywieniem i nadzieją. Rozumiałam go, chyba każdy heros by zrozumiał. Każdy z nas pragnął być zauważony przez boskiego rodzica, wyróżniony.
             - Drake – zaczęłam łagodnie – Rozumiem co czujesz, ale to był sen i …
             - Lynnette – spojrzał na mnie z udawaną ostrością – Czy ja ci mówię, który szkielet leżał w ziemi dłużej, a który krócej?
             - Że co? – nie zrozumiałam kompletnie nic, ale parsknęłam śmiechem.
             - Och, nieważne – wyrzucił ręce do góry – Chodzi mi o to, że jestem dzieckiem Hypnosa, znam się na snach. Zresztą tu nie trzeba mieć za ojca boga snów, żeby to wiedzieć. Gdybyś tylko sama zobaczyła ten sen … - wydawało mi się, że teraz mówi sam do siebie – Szkoda, że to już niemożliwe…
             - Jak to już niemożliwe? – zaciekawiłam się.
             - W sumie to ja nie powinienem o tym wiedzieć – rozciągnął nogi na łóżku – Ale wiem dużo rzeczy, o których nie powinienem mieć pojęcie – wyszczerzył zęby – Podobno w pierwszej Piętnastce może było robić takie rzeczy. Pokazywać innym swoje sny i wspomnienia.
             - Powiedz mi co wiesz, o tym czemu już nie używacie tamtego domku – poprosiłam.
             - Pewnie nie zdziwi cię to, że nic nie powinienem na ten temat wiedzieć. Ale fata chciały, żebym był we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Podsłuchałem kilka rozmów. Coś się stało, chyba po kulminacyjnej akcji w wojnie z Gają – zrobił krótką przerwę – W pierwszej Piętnastce jest gałązka, z której sączą się krople z rzeki Lete. Coś się stało i woda zaczęła wydawać dziwne opary, teraz niebezpiecznie jest tam przebywać.
             - Lete? Rzeka zapomnienia? – wolałam zapytać dla pewności.
             - Dokładnie – potwierdził syn Hypnosa – Był jakiś incydent z pamięcią, teraz nawet nie możemy korzystać z daru odzyskiwania pamięci …
             - Dar odzyskiwania pamięci?! – zerwałam się na równe nogi – Czemu słyszę o tym po raz pierwszy?!
             - Nie wiem Lynnette… O tym też nie powinienem wiedzieć . Trzymają to w tajemnicy.
             - Co konkretnie? – warknęłam.
             - Podobno każde dziecko Hypnosa może zobaczyć i odzyskać czyjeś wspomnienia – powiedział Drake po chwili zastanowienia – Nie wiem na czym to polega, pytałem, ale nigdy nie otrzymałem odpowiedzi. Nie wiem nawet czy posiadam taki dar.
             - Więc Chejron i cała reszta wiedzą, że jest możliwość przywrócenie mi pamięci i nikt mi o tym nie powiedział? – zaczęłam chodzić w te i z powrotem.
             - Coś się wydarzyło – powtórzył syn Hypnosa – Nie wiem co, ale teraz już nawet bogowie nie igrają z pamięcią. Znaczy się … no nie wszyscy, bo jakiś widocznie zaigrał z twoją.
             - Sugerujesz, że któryś z bogów zabrał mi wspomnienia? – zapytałam z uniesioną brwią.
             - Tak mi się wydaję – przytaknął – Naprawdę Lynnette, gdybym wiedział cokolwiek więcej już dawno bym ci o tym powiedział. Ale sprawa jest na tyle poważna, że ci, którzy nie wiedzieli o tym wcześniej, nie mogę się już o tym dowiedzieć. Zwłaszcza ja.
             - Dlaczego zwłaszcza ty? – usiadałam obok niego.
             - Cóż… pewnie zauważyłaś, że trochę się różnie się od swojego rodzeństwa. Nie potrzebuję tyle snu co oni, ponieważ zanim nauczyłem się panować nad swoimi mocami, całe moje życie było snem – mówił to z jakimś smutkiem, działając impulsywnie położyłam mu dłoń na ramieniu – Jestem … no, mam więcej mocy niż oni wszyscy razem wzięci. Nie chcę być nieskromny, ale to prawda. Hypnos nigdy nie miał takiego dziecka jak ja. Podobnie jak w przypadku Mirandy, chyba trochę boją się moich mocy. Nic mi nie mówią, wszystkiego co teraz wiem, musiałem dowiedzieć się sam – kiedy skończył mówić uśmiechnęłam się do niego pocieszająco.
             Obóz to na pewno radosne i bezpieczne miejsce, ale potężni herosi nie mają tutaj łatwo. Zwłaszcza teraz, po tak wielu próbach, które niektórzy z nich musieli przejść, są niespokojni wobec nieznanych mocy. Oczywiście rozumiałam to, ale nie mogłam nie zauważyć lekkiej przesady.
             - Chodźmy tam – powiedziałam zdecydowanie.
             - Gdzie? – Drake spojrzał na mnie pytająco.
             - Do pierwszej Piętnastki – odpowiedziałam – Spróbujesz pokazać mi swój sen i zobaczysz do da się zrobić z moją pamięcią.
             Drake nie odpowiadał.
             - No nie mów, ze nigdy nie chciałeś tam wejść – spojrzałam na niego wymownie – A może się boisz?
             - Kiedy tylko dowiedziałem się tych wszystkich rzeczy, codziennie próbowałem się tam dostać. Nie wiedziałam jak, teraz mam pewnie pomysł, myślę że zadziałoby. Ale jakoś odpuściłem. Poza tym nie wiem, czy możemy tam bezpiecznie przebywać.
             - Jesteś synem Hypnosa, prawdopodobnie masz władzę nad wspomnieniami – powiedziałam – A ja już i tak nie pamiętam co się ze mną działo przez... No, przez całe moje życie, które bogowie wiedzą, kiedy się zaczęło.
             - Opary z rzeki Lete… Z każdej podziemnej rzeki, mogą być niebezpieczne na różne sposoby. Musimy się upewnić – wstał i zaczął intensywnie myśleć – Clovis i Kaylee mogę wiedzieć.
             - Kto i kto? – zapytałam.
             - Mój brat i siostra. Chyba muszę spróbować Kaylee pójdzie łatwiej niż z Clovisem – to powiedziawszy, podszedł do jednego z łóżek i mocno potrząsnął śpiącą na nim dziewczynę.
             Była w ogóle niepodobna do Drake’a. Wyglądała jak wyrośnięty bobas. Uwagę najbardziej przyciągały jej wielkie różowe policzki i blond loki. Wiedziałam już jak wygląda Złotowłosa z bajki O Trzech Misiach.
             Drake nadal nią potrząsał, a ona nadal spała. W końcu chłopak zrezygnował z tej metody. Pochylił się i gwizdnął jej prosto w ucho. Złotowłosa zamachnęła się ręką, jakby chciała odgonić muchę. Drake zagwizdał znowu, tym razem podniosła się lekko i przetarła oczy.
             - Przespałam fajerwerki? – zapytałam sennym głosem.
             - Pobudka – Drake pomachał jej ręką przed twarzą – Potrzebna mi twoja pomoc, Kay.
             - Jutro kochaniutki, jutro – już z powrotem zamykała oczy, ale Drake klasnął rękami jakieś dwa minimetry od jej nosa – No dobra, pomoc, pomoc … O co chodzi?
             - Czym grozi wejście do pierwotnej Piętnastki?
             - Tak… Piętnaście godzin spania to znakomity pomysł braciszku – ziewnęła potężnie.
             - Kaylee!
             - No już, już… No więc, jeśli nie będziesz tam za długo to chyba nic ci się nie stanie. Ale nie bierz głębokich oddechów, żeby nie nawdychać się za bardzo tego paskudztwa. I bogowie brońcie, tam nie zasypiaj – kolejne ziewniecie – Ale nie wiem po co ci to, przecież i tak nie wiesz jak wejść do środka.
             - No jasne, że nie wiem – powiedział Drake szczerząc się do mnie – Tak tylko pytam. Dzięki Kaylee.
             Odpowiedziało mu chrapnięcie.
             - No to chodźmy zobaczyć gdzie balowałaś przez te ostatnie tysiąclecia – rzucił Drake kierując się do wyjścia. Poszłam w jego ślady, z każdą chwilą coraz bardziej podekscytowana.

***

             Czasem to ADHD jest naprawdę przydatne. Gdyby ono nie czyniło wszystkiego co czuję bardziej intensywnym, zasnęłabym od razu po przekroczeniu progu pierwotnej Piętnastki.
             Bardzo łatwo dostaliśmy się do środka. Drake rozsmarował sobie na opuszkach palców ziarenka zaschniętych maków polnych, a następnie narysował nimi na drzwiach pewien symbol. Było to coś na kształt rogu. Symbol zabłysł na kilka sekund, zniknął (serio, wtopił się w drzwi) i usłyszeliśmy kliknięcie zamka. Zapytałam Drake’a skąd wiedział co ma robić, odpowiedział, że niedawno się mu to przyśniło. W sumie sama mogłam się domyślić odpowiedzi.
             Aura pierwotnej Piętnastki była jeszcze silniejsza niż Piętnastki A. W kominku, wygaszonym pewnie już bardzo dawno, nadal płonął żar. Jego migotanie było trochę… hipnotyzujące. Domek wcale nie wyglądał jak opuszczony. Skądś płynęła usypiająca muzyka skrzypiec. Pachniało świeżym praniem. W całą tą harmonie wkomponowało się też regularne pluskanie. Nad kominkiem wysiała gałąź, z której skapywał do sporej kamiennej misy, jakiś biały płyn. Niewątpliwie wody z rzeki Lete.
             Nie ściemniali z tymi oparami, kiedy wzięłam głęboki oddech, na kilka straszliwych sekund zapomniałam po co tu przyszłam. Drake zauważył moje przerażenie i złapał mnie za rękę. Dzięki bogom pomogło.
             - No dobra… Musimy się sprężać – powiedział Drake – Najpierw…
             - Najpierw moja pamięć – weszłam mu w słowo – Proszę.
             - Jasne, to najważniejsze – wiedziałam, że powiedział to szczerze i zalała mnie fala ciepła i jednocześnie jakiegoś przywiązania do tego głupka. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć – Ale Lynnette … - odezwał się znowu – Ja nawet nie wiem co mam robić.
             - Hm, myślę, że powinieneś… wejść do mojej głowy – głośno myślałam – Spróbować wyłapać moje myśli – usiadłam na krześle – Od tego zacznijmy. Spróbuj zgadnąć o czym teraz myślę.
             - Okej, tylko błagam, nic o Morrisie – mruknął – Nie chcę wymiotować przed samym śniadaniem.
             - Zamilcz i weź się do roboty – spojrzałam na niego spode łba.
             Drake zamknął oczy. Ja też to zrobiłam. Próbowałam myśleć o jakimś szczęśliwym wspomnieniu i w mojej głowie pojawiły się promienia słońca próbujące się przebić przez korony drzew. Wiedziałam z jakiego momentu pochodzi to wspomnienie. To było wtedy, kiedy przyłączyłam się do nicnierobienia Leo.
             - Masz ochotę na brzoskwinię – powiedział Drake po pewnym czasie.
             - Brzoskwinię? Serio? – co prawda próba była nieudana, ale musiałam parsknąć śmiechem.
             Syn Hypnosa przejechał otwarta dłonią po twarzy.
             - To wszystko przez to, że włosy Mirandy pachną brzoskwiniami – tłumaczył się – Ostatnio wszędzie czuję ten zapach.
             - Załamujesz mnie czasami – mruknęłam.
             - Może potrzebny jest kontakt fizyczny – powiedział Drake, ignorując moje wyznanie. Podszedł do mnie i złap za rękę.
             Tym razem też zamknęłam oczy. Ale nie skupiałam się już na dobrym wspomnieniu. Nie skupiałam się na niczym. Po prostu pozwoliłam płynąc myślom i obrazom. Otworzyłam się na otocznie.
             W pewnej chwili Drake mocniej ścisnął moją rękę. Uchyliłam jedno oko, żeby na niego zerknąć. Wyglądał jak w jakimś transie. Zaczął kiwać głową w tył i przód. Jedną rękę nadal ściskał moja, a drugą położył mi na czole. Najpierw otworzyłam szeroko oczy i niemal błyskawicznie pojawiły się przed nimi ciemne plamki. Było ich tak dużo, że w końcu nie widziałam nic. Zaczęło mnie ogarniać uczucie spadania. Stapiania się z ciemnością, bezdenną i bezkresną. Nie mam pojęcia ile to trwało, minutę, dwie, może nawet godzinę. Kiedy się wreszcie skończyło, ktoś krzyknął. Nie wiem czy to był krzyk tylko w mojej głowie, krzyk osoby obok czy może to ja sama krzyknęłam. Głowa opadła mi bezwładnie na ramię. Straciłam kontakt z rzeczywistością.


             - O bogowie Olimpu, Lynn! – usłyszałam spanikowany głos Drake’a – Ojcze Hypnosie, Hero patronko krów, co ja najlepszego zrobiłem!
             - Co? Krowy Olimpu? – wymamrotałam.
             - Lynnette! – ledwo co odzyskałam ostrość widzenia, a zaraz zostało mi to odebrane. Drake ze swoją super szybkością rzucił się, żeby mnie uściskać. Niemrawo odwzajemniłam uścisk.
             - Ale mnie przestraszyłaś!
             - Jak długo byłam nieprzytomna? – musiałam zapytać skoro tak panikował.
             - Jakieś 30 sekund – odpowiedział.
             - Bogowie, Drake … - pokręciłam głową z niedowierzaniem – Dobra nieważne, zobaczyłeś coś?
             - Coś na pewno – usiadł na jedynym z łóżek – Ale nie bardzo wiem jak to rozumieć. Zobaczyłem jakieś małe dziecko. Spokojnie śpiące, ogólnie przyjemna scenka. A potem rozległ się głos. Kobiecy, bardzo wkurzony głos. Dobiegał ze wszystkich stron.
             - Co powiedział? – zapytałam, przełykając ślinę.
             - Nie jestem pewny … Coś w stylu „ Nie ma prawa żyć” – przygryzł dolną wargę.
             - Cóż … bardzo optymistycznie – nie wiedziałam co więcej mogłam powiedzieć.
             - Lynnette, nie powinnaś się przejmować. To może nic nie znaczyć. Wiesz, to mogło nie być twoje wspomnienie, to mogło w ogóle nie być wspomnienie.
             Miałam przeczucie, że to jest wspomnienie. Moje wspomnienie. Ale nie chciałam o tym ani myśleć, ani rozmawiać.
             - To może teraz twój sen? – zaproponowałam.
             - Z tym powinno pójść już łatwiej – podniósł się z miejsca – I chyba nawet wiem jak to zrobić. Spróbuj zasnąć.
             To była najłatwiejsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłam. Rzuciłam się na jedno z łóżek i zamknęłam oczy. Aura domku Hypnosa była tak silna, że usnęłam prawie od razu. Poczułam jeszcze tylko jak Drake przykłada dwa palce do mojej skroni i odpłynęłam w objęcia snu. Jak się później okazało, nie byle jakiego snu.


             Znalazłam się pod jakąś jaskinią. Jej wejście porośnięte było makami. Były to najbardziej czerwone maki jakie w życiu widziałam. Obok mnie stał Drake. Chyba mnie nie widział. Dla pewności pomachałam mu ręką już przed nosem. Zero reakcji.
             Wyglądał tak jak poprzedniego dnia. Mój ulubiony kontrast – jasne włosy, ciemne oczy. Poszedł bliżej wejścia jaskini, więc poszłam za nim. Wcześniej nie dostrzegłam faceta siedzącego na ziemi tuż przy wejściu. Teraz moją uwagę zwróciło chrapnie, co było dość dziwne, bo koleś miał otwarte oczy. A potem przypomniałam sobie co mówił Drake. To musiał być szanowny pan Endymion.
             - Czemu nie mam władzy nad tym snem? – zapytał Drake na tyle głośno, że Endymion odwrócił głowę w naszą stronę (dla ścisłości – nadal pochrapywał).
             - Oo Drake, nareszcie jesteś – to było serio dziwne. Mówiąc, robił przerwy, jakby na miarowe oddechy i pochrapywania.
             - Czy my się znamy? – zapytał Drake – Jakoś sobie nie przypominam, żebym … A nie! Już wiem! Jesteś Endymion, prawda?
             - Zgadza się, młody herosie – sylaba „her” przerodziła się w głośne i długie chrapnięcie.
             - A więc to musi być jaskinia mojego ojca! Jest tutaj? – Drake był niesamowicie podekscytowany.
             - Niestety to nie jest jeszcze moment, w którym możesz z nim porozmawiać – odpowiedział Endymion – Ale mam dla ciebie wiadomość od niego.
             - Jaką wiadomość? – entuzjazm mojego przyjaciela trochę opadł, co jednak nie zmienia faktu, że nadal był wyjątkowo ożywiony.
             - To jest twój czas, twoja misja. Twój ojciec tak twierdzi.
             - To znaczy, że ojciec każe mi iść na misję? – Drake wytrzeszczył oczy.
             - Ojciec niczego ci nie każe – przerwa na urwany oddech – Po prostu wie, że jesteś tam potrzebny. Odegrasz bardzo ważną rolę. Może nie pierwsze skrzypce, ale na pewno jedną z głównych ról. Poza tym, tak dziewczyna o której cięgle śnisz, będzie cię potrzebować.
             - Miranda? Będzie potrzebować mnie?
             - A kogóż by innego? Chłopcze, jesteś jedyną osobą, która może jej pomóc – Endymion podniósł się – Herosie, czas nam się kończy. Musisz podjąć decyzję.
             - Słuchaj … Oczywiście, że wyruszę na ta misję! Ale co ja mam właściwe robić? Jaki jest mój cel? Mam iść sam? Mam trochę pytań, więc może byśmy …
             - Och, oczywiście, że nie sam – przerwał mu strażnik jaskini – Potrzebne są jeszcze pierwsze skrzypce – uśmiechnął się.
             - Mógłbyś skończyć z tymi skrzypcami? – zirytował się Drake.
             - Przecież doskonale wiesz komu powinieneś o tym powiedzieć powiedzieć i komu na tyle zaufać, kogo ze sobą zabrać – mlasnął dokładnie tak, jak się mlaska przez sen – Koniec czasu, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
             Wszystko dookoła zaczęło się rozmywać. Pozostawało tylko coraz głośniejsze chrapanie Endymiona. Kiedy usłyszałam najgłośniejsze chrapniecie świata, otworzyłam oczy. Byłam z powrotem w Piętnastce.
             Podniosłam się na łokciach. Drake siedział na łóżko obok i poprawiał sobie sznurówki. Westchnęłam cicho i podniósł na mnie wzrok.
             - I co o tym sądzisz? – zapytał.
             Miał rację wcześniej. Po zobaczeniu tego snu, miałam pewność. Drake miał wyruszyć na misję. I wybrał mnie, żebym poszła z nim. To wszystko się zgadzało. Percy wspomniał, że na misję ma wyruszyć ktoś jeszcze. To była również nasza misja.
             - Sądzę…, że muszę zacząć się pakować – powiedziałam.

***

             Siedziałam na skraju łóżka. U moich stóp leżał otwarty, lecz pusty plecak. Nie miałam zielonego pojęcia co mam ze sobą wziąć. Nigdy nie brałam udziału w misji i szczerze mówiąc nie bardzo się orientowałam w tym, co spakować i jak to wszystko będzie wyglądać.
             Po chwili usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i z łazienki wyszedł Nico w mokrych włosach i ponaciąganej, ciemnej koszulce. Wierzchem dłoni otarł pojedynczą kroplę z policzka.
             Wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedział, że coś mnie męczy. Nie muszę chyba mówić, że była to jedna z miliona rzeczy, za które go kochałam.
             - Co się dzieje?
             Westchnęłam ciężko i opowiedziałam mu wszystko. Nic nie zmieniło się od momentu kiedy go poznałam. Wciąż emanował tą dziwną energią, sprawiającą, że mogłam mu wyśpiewać wszystko co wiem.
Przez chwilę Nico milczał obracając w palcach figurkę jakiegoś bóstwa.
             - Zadania od bogów powinno się traktować poważnie – powiedział – Skoro mówisz, że Hypnos twierdzi, że to misja Drake'a to tak pewnie jest. A skoro Drake chce cię wziąć ze sobą to nie będę cię powstrzymywał, mimo że chcę.
             Spojrzałam na niego zaskoczona.
             - Nie zrozum mnie źle – zaczął się tłumaczyć, coraz bardziej nerwowo ściskając figurkę – Chodzi o to, że... boję się o ciebie, rozumiesz? Chciałbym móc pójść z tobą, ale mam mnóstwo innych spraw do załatwienia teraz w związku z zamkniętymi wejściami do Podziemia. Jeżeli coś ci się stanie, nie wybaczę sobie.
             - Och, bogowie... - nie wiedziałam co powiedzieć – Nico, ja... Ja to rozumiem, ale naprawdę nie musisz się o mnie martwić. Wiem, że nie jestem taka jak Hazel. Nie jestem ani tak silna jak ona, ani nie zostałam wybrana przez Hekate, ani nie uratowałam świata, ale...
             - Ale też jesteś moją siostrą, Lynn – przerwał mi. Podniósł wzrok, tak, że teraz patrzył mi prosto w oczy – Nie chodzi o to, że w ciebie nie wierzę. Jesteś naprawdę potężna, tylko musisz im wszystkim to pokazać. Po prostu... Po prostu to za bardzo przypomina mi śmierć Bianki. Nie chcę stracić siostry po raz kolejny...
             Zamarłam z otwartymi ustami. Miliony myśli w jednej chwili przelatywało mi przez głowę. Nawet nie próbowałam sobie wyobrazić, jak musiał się czuć Nico. Wystarczyło mi wspomnienie tej chwili, gdy trzymałam go pół-żywego przed Wielkim Domem, gdy wrócił do Obozu.
             - Na Hadesa, przepraszam... - wydusiłam z siebie, przysuwając się do niego i obejmując go mocno – Nico, ja naprawdę zapomniałam, nie miałam pojęcia...
             Odwzajemnił uścisk, wciskając twarz w moją koszulkę. Było mi tak niewyobrażalnie głupio, że tak po prostu zapomniałam.
             - Tak strasznie cię przepraszam...
             Przez jakiś czas siedzieliśmy w tej dziwnej ciszy, obejmując się nawzajem. W końcu Nico odsunął się trochę, odgarniając z czoła mokre włosy.
             - No nic – zaczął cichym głosem, uśmiechając się słabo – Pozostaje mi pomóc ci się spakować, co?
             Skinęłam niemrawo głową. Cały czas miałam straszne wyrzuty sumienia i nie wiedziałam jak się zachować.
             Nico wstał i zaczął wyliczać na palcach.
             - Nektar, ambrozja...
             - Nico...
             - Drachmy, ubrania, broń...
             - Nicooo...
             Odwrócił się gwałtownie w moją stronę, marszcząc brwi.
             - Nie utrudniaj mi tego, dobrze?
             Westchnęłam ciężko i sięgnęłam po plecak, następnie rzucając go na łóżko.
             - Od czego zaczynamy?
             Odpowiedział uśmiechem.
             Jednak zanim cokolwiek zdążyliśmy zrobić rozległ się dźwięk konchy zwołującej na śniadanie. Nico szybko wytarł włosy ręcznikiem i wyszliśmy na zewnątrz.
***

             - Przede wszystkim trzeba załatwić nektar i ambrozję – zaczął Nico, podczas gdy ja uparcie dłubałam w swoim śniadaniu – Tu najlepiej zwrócić się do kogoś od Hermesa. Jeśli chodzi o drachmy i śmiertelne pieniądze to mam dość spory zapas , mogę wam cześć odstąpić. Broń macie... Myślę, że sobie poradzicie.
             - Nie licząc tego, że nie mamy pojęcia co robić – dodałam – I żadne z nas nie było wcześniej na misji. To tak. Chyba sobie poradzimy.
             Nico uśmiechnął się z przekąsem, obracając w palcach kubek z kawą.
             - Swoją drogą, nie wiem czy słyszałaś, ale optymalną ilością herosów biorących udział w misji to trzy – stwierdził – Myślę, że powinniście wziąć ze sobą jeszcze kogoś, najlepiej kogoś, kto już brał udział w jakiejś misji.
             - Ugh. Mówiłeś, że nie możesz jechać bo masz coś innego do roboty.
             Odłożył kubek i spojrzał na mnie uważnie. Promienie porannego słońca zatańczyły na jego rzęsach. W tym świetle wyglądał całkowicie inaczej niż zwykle. Jego skóra miała jasny, zdrowy odcień, a oczy nie wydawały się tak podkrążone.
             - Nie miałem na myśli siebie.
             Dopiero wtedy zrozumiałam co chce mi powiedzieć.
             - Masz rację! Jesteś genialny!
             Zerwałam się na równe nogi, przelotem pocałowałam go w policzek i biegiem ruszyłam w kierunku stoliku Hypnosa. Jednym ruchem złapałam Drake'a za ramię i pociągnęłam za sobą.
             - Naeusa ynn o se dzee? - chłopak miał jeszcze usta pełne jedzenia i nie było dane do końca mi go zrozumieć.
             - Słuchaj, nie możemy iść sami na misję – zaczęłam, bez zbędnych wstępów, gdy już znaleźliśmy się poza zasięgiem uszu reszty obozu – Musimy dobrać sobie trzecią osobę.
             Przez chwilę patrzył na mnie zdezorientowany. Miałam ochotę roześmiać mu się prosto w twarz, wyglądał przekomicznie z policzkami pełnymi jedzenia.
             Szybko przełknął swój posiłek.
             - Masz na myśli kogoś konkretnego? - ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, dodał z miną męczennika – Błagam, tylko nie wspominaj o Morrisie.
             - Oh, zamknij się! - parsknęłam, dzieląc go po głowie – Myślałam nad Leo.
             Drake nawet się nie zastanawiał nad moimi słowami. Od razu na jego twarz wpłynął szeroki uśmiech.
             - No patrz! Zdarza ci się jednak wymyślić czasem coś sensownego!
             Uniosłam ręce, resztą sił powstrzymując się przed ponownym przywaleniem mu w ten jego uroczy łebek.
             - Jeszcze słowo, a możesz nie dożyć tej misji, cwaniaczku.
             Drake zaśmiał się i poklepał mnie czule po głowie.
             - Słodka jesteś jak się denerwujesz – zamruczał z szerokim uśmiechem.
             Wystawiłam mu język.
             - Wypadałoby jak najszybciej mu o tym powiedzieć, nie sądzisz? Percy, Ann i Miranda z Łowczyniami wyruszają za jakąś godzinę – powiedziałam, patrząc na córkę Nyks, która w wyjątkowo dobrym humorze odchodziła właśnie od swojego stolika – Wypadałoby też, żebyśmy wiedzieli gdzie mniej więcej się udają. No i spakować się jeszcze trzeba...
             - Spokojnie, spokojnie – syn Hypnosa uniósł ręce w uspokajającym geście – Jestem mistrzem organizacji!
             Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami.
             - Och, z pewnością – mruknęłam.
             - No już nie narzekaj, tylko chodźmy po Leo – Drake złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą w stronę stolika Dziewiątki.
             Już zanim do niego dotarliśmy, Leo nas zauważył. Pomachał energicznie w naszym kierunku, po czym wstał od stołu i do nas podbiegł.
             - Hej, szukałem was rano! - przywitał się z szerokim, elfim uśmiechem – Gdzie...
             - Nieważne – przerwałam mu – Mamy mało czasu, chodź.
             Spojrzał na nas pytająco, ale nic nie mówiąc ruszył za nami w kierunku domków.
             W końcu dotarliśmy pod Trzynastkę i usadowiliśmy się na ganku. Leo rzucił nam wyczekujące spojrzenie.
Drake westchnął, w teatralnym geście wywracając oczami, po czym po raz kolejny zaczął opowiadać. Co jakiś czas wtrącałam istotne fakty o których zapomniał, ale koniec końców Leo otrzymał dość dokładny i zrozumiały zarys sytuacji.
             - Bogowie, co za beznadzieja! –wykrzyknął Leo, kiedy wreszcie skończyliśmy gadać.
             Zmarszczyłam brwi i kątem oka zobaczyłam, że Drake zrobił minę świadczącą o tym, że zaraz nastąpi atak i Valdez prawdopodobnie zostanie pożarty.
             - Och, co .. Mówiłem o tym – dopiero teraz zobaczyłam, że cały czas trzymał dłubie coś przy jakieś małej machinie z wiatrakiem u góry – Ciągle kręci się za wolno. Chyba zastosuję nowy stop, niebiański spiż i …
             Drake odchrząknął.
             - No tak, nie ma czasu na gadanie, musimy iść się pakować – powiedziawszy to, wrzucił mechanizm do pasa na narzędzia i wstał pośpiesznie.
             - To znaczy, że idziesz z nami? – zapytałam.
             - Żartujesz? Oczywiście, że idę! – obdarzył nas promiennym i może nieco wariackim uśmiechem.
             - Ale pamiętaj, że nie wiemy nawet od czego zacząć – podkreślił Drake – Nie wiemy czego szukać.
             - Daj spokój, ja nigdy do końca nie wiem co robię – po tych słowa wszyscy troje wyszczerzyliśmy zęby.
             - Dobra, chyba wszyscy się zgadzamy, że najlepszym rozwiązaniem jest śledzenie oficjalnej misji, cały czas musimy mieć ich na oku – powiedział Drake, po czym dodał zmienionym tonem – W końcu Miranda może mnie potrzebować w każdej chwili.
             Wymieniliśmy z Leo spojrzenia pt. „Pfff”
             - Wyruszają za godzinę, spakujcie najpotrzebniejsze rzeczy i za 20 minut widzimy się w Bunkrze 9. – powiedział syn Hefajstosa.

***

             Spakowałam kilka koszulek na zmianę, długie spodnie i dodatkową parę trampek (i jedną z bluz Nico, ale w razie czego nic o tym nie wiecie!). Zajęło mi to mniej niż 20 minut, więc ruszyłam pod domek Hypnosa, by zaczekać na Drake'a. Wychodząc natknęłam się na Nico.
             Widząc mnie, uśmiechnął się blado. Od razy było widać, że jest to wymuszone.
             - Powodzenia, Lynnette - powiedział cicho - Wierzę w ciebie.
             Nic nie mówiąc, przytuliłam się do niego.
             Staliśmy tak, dopóki nie uświadomiłam sobie, że pewnie Drake na mnie czeka.
             Odsunęłam się i ze smutnym uśmiechem powiedziałam, czochrając go po głowie:
             - Muszę już iść. Do zobaczenia, braciszku.
             Odeszłam szybkim krokiem, starając się powstrzymać łzy.
             W końcu dotarłam pod Piętnastkę a. Byłam lekko podenerwowana. W tamtej chwili chyba jeszcze nie do końca wiedziałam, na co tak naprawdę się porywam.
             Drake wyszedł na wewnątrz z wielkim plecakiem. Bałam się, że ktoś może nabrać podejrzeń, jeśli zwrócimy na siebie uwagę.
             - Po co nam dyskrecja – rzuciłam – Przecież to tajna misja, wszyscy mają o tym wiedzieć.
             - Oczywiście, niech się dowiedzą jacy jesteśmy nieposłuszni wobec władzy – Drake walczył z zamkiem błyskawicznym. Kiedy w końcu udało mu się pokonać nikczemnika, ruszyliśmy do Bunkra 9.
             - Rola zbuntowanego anioła to twoje nowe hobby? – zapytałam.
             - Anioł… - mruknął Drake, patrząc gdzieś w bok – Masz rację, anioł.
             Spojrzałam w tamtym kierunku. Miranda zmierzała w naszą stronę.
             - Szczęście w nieszczęściu, że was widzę – rzuciła na przywitanie.
             - To brzoskwinie czy nektarynki? – zapytał Drake, wąchając powietrze.
             Córka Nyks zignorowała jego pytanie.
             - Montrose, kiedy wrócę chcę widzieć moją książkę z powrotem. Stan idealny – odwróciła się do Drake’a – Ty, żadnego wchodzenia do mojego domku.
             - Też będziemy za tobą tęsknić – powiedziałam.
             - W każdym razie … Nie rozwalcie Obozu – już miała odchodzić, ale Drake złapał ją za łokieć. Szybko zabrał rękę.
             - Poczekaj chwilę – powiedział niezwykle poważnie, patrząc jej prosto w oczy (swoją drogą chyba nigdy nie stał aż tak blisko niej, wnioskowałam po tym, że trzęsły mu się ręce, chociaż bardzo starał się to ukryć) – Ja … Och, uważaj na siebie, dobrze? Wiem, że poradzisz sobie ze wszystkim, ale gdyby coś się … To ja zawsze … Nieważne. Po prostu im pokaż.
             Miranda stała przez chwilę osłupiona. Ja szczerze mówiąc też. W końcu zamrugała szybko oczami i przygryzła dolną wargę.
             - To mango – powiedziała cicho. I odeszła. To by było na tyle w kwestii wielkich słów.
             Kiedy odchodziła, zauważyłam ten tajemniczy sztylet przypięty do jej pasa.
             - Mango – mruknął Drake – Nigdy bym nie wpadł.
             Przewróciłam oczami i wzięłam go pod ramie.

***


             W Bunkrze 9. panował niesamowity harmider, chociaż w środku była tylko jedna osoba. Leo latał w te i z powrotem, przenosząc coś z miejsca na miejsce. Po chwila wrzucał coś do pasa na narzędzia, co trochę do skórzanego plecaka. Nie wiedziałam ile jeszcze mamy czasu, więc ciągle go pospieszałam. W końcu syn Hefajstosa stanął przed nami zdyszany i oznajmił, że jest gotowy do drogi. Ustaliliśmy kilka sprawa, na przykład to, że to ja trzymam pieniądze. Bagaże zostawiliśmy na skraju lasu i szybkim biegiem ruszyliśmy do domku Hermesa. Oficjalna misja dostawała zawsze zapas ambrozji i nektaru, ale my nie mogliśmy go otrzymać od tak!
             Weszliśmy do środka bez zbędnych wstępów. W końcu nie mieliśmy zbyt wiele czasu.
W domku panował taki bałagan, jakiego jeszcze chyba w życiu nie widziałam. Gdyby nie energiczne ruchy bliźniaków, nie byłoby szans, żebym ich zauważyła.
             Zakaszlałam znacząco, chcąc zwrócić na siebie uwagę, na co jeden z nich, Travis o ile się nie pomyliłam, wyprostował się gwałtownie.
             Na nasz widok wyraźnie mu ulżyło. Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i zasalutował nam w geście powitania.
             - Słuchaj Travis...
             - Connor.
             - Eh, słuchaj Connor, jest taka sprawa...
             - Nie mamy teraz czasu, Lynn – mruknął Travis przemierzając pokój na klęczkach, uważnym wzrokiem zaglądając pod łóżka – Przyjdźcie później, jak nie będzie istniało prawdopodobieństwo, że Samantha nas zabije.
             - A jak nam zaraz nie pomożecie to znajdę was po śmierci i mogę wam obiecać, że starcie z Sam będzie dla was marzeniem w porównaniu do tego, co ja wam zrobię – odparowałam zniecierpliwiona.
Travis spojrzał na mnie rozbawiony z podłogi.
             - Tak się bawisz, złociutka? - spytał ze śmiechem, wstając – Myślisz, że jak masz wtyki w Podziemiu, to sobie możesz pozwolić?
             - Bogowie, Hood, mamy naprawdę mało czasu!
             - No dobrze, czego sobie życzycie, słoneczka? - Connor podszedł do brata.
             - Potrzebujemy zapasów ambrozji i nektaru. Jak najwięcej – poinformował ich Drake.
             Bracia popatrzyli na siebie znacząco.
             - Ach, tak – wymruczał Travis - Nie wiem co planujecie, ale obstawiam, że to nielegalne, więc... No cóż...
             - Pomożemy wam z największą przyjemnością – dokończył za niego Connor – Ale wiecie. Wszystko ma swoją cenę.
             Drake jęknął teatralnie. W sumie to miałam ochotę zrobić to samo.
             - Ile chcecie?
             - To zależy ile ambrozji i nektaru wam damy – zamyślili się – Dwanaście drachm za sześć batoników i sześć porcji nektaru chyba będzie w porządku.
             Nie miałam siły, ani tym bardziej czasu prowadzić z nimi jakiś transakcji handlowych, więc szybko wygrzebałam z kieszeni kurtki wyznaczoną przez nich kwotę.
             Connor podszedł do jednej z szafek nocnych, wyciągnął z niej jakieś nieduże pudełko śniadaniowe i wręczył mi je, zaraz po tym, jak otrzymał ode mnie greckie monety.
             Podziękowałam im gorąco i razem z Drake'm i Leo ruszyłam ku wyjściu. W drzwiach natknęliśmy się na Dylana. Przysięgam, że gdy tylko spojrzeli na siebie z Drake'm zobaczyłam błyskawice bijące z ich oczu.
             Minęli się w ciszy, Dylan nie zwracając na niego większej uwagi, Drake z chęcią zepchnięcia go ze schodów w oczach.
             Nie wiedziałam i chyba nie chciałam wiedzieć, co było wynikiem ich zachowania.
             - Czekaj, Lynnette, chciałem z tobą chwilę pogadać – zatrzymał mnie Dylan, jednak Drake zaraz wszedł mu w słowo.
             - Tak się składa, że nie mamy zbyt wiele czasu.
             - Tak się składa, że nie mówiłem do ciebie – odparował syn Hermesa.
             Nienawidziłam, gdy stawiali mnie w takiej głupiej sytuacji.
             - Nie ma sprawy, Drake, zajmie mi to tylko chwilkę – uspokoiłam go.
             - Przed sekundą jeszcze strasznie ci się spieszyło – mruknął z niezadowoleniem, ale odszedł. Leo rzucił mi jeszcze niemrawy uśmiech i ruszył za synem Hypnosa.
             - O co chodzi?
             - Pamiętasz jak mówiłem, że mógłbym cię kiedyś wziąć na motory? Rozmawiałem z Chejronem i powiedział, że w ten weekend mógłbym z tobą pojechać do mojej mamy, Argus by nas zawiózł i...
             Zamilkł, prawdopodobnie na widok mojej miny. Tak strasznie chciałam z nim jechać, a nie mogłam! Byłam rozdarta wewnętrznie, jednak wiedziałam jaki będzie mój wybór.
             - Słuchaj Dylan...
             - Jeżeli nie chcesz, to rozumiem, ale...
             - Nie chodzi o to, że nie chcę – przerwałam mu, nie patrząc na niego – Nie mogę. Ja... ech. Nie mogę ci powiedzieć czemu, ale to naprawdę ważne i...
             - Robisz coś wtedy z tymi dwoma, tak? - spytał z zasępioną miną, kiwając głową w stronę Drake'a i Leo stojących kawałek dalej na trawie i zawzięcie dyskutującej nad jakimś niewielkim mechanizmem Leona.
             - Ja... tak, ale to naprawdę ważne – westchnęłam – Gdyby to nie było tak poważne, to naprawdę bym z tobą pojechała. Możemy to odłożyć na za jakiś czas? - dodałam z nadzieją.
             - Pewnie – Dylan uśmiechnął się słabo – Nie ma sprawy.
             - Dziękuję – rzuciłam i kierowana impulsem wspięłam się na palcach i cmoknęłam go w policzek – Do zobaczenia!
             Odwróciłam się szybko i z płonącymi policzkami uciekłam w stronę chłopaków.
             - Już? - Drake z wyraźnym zadowoleniem zauważył moje przybycie - W takim razie chodźmy.
             Ruszyliśmy razem, energicznym krokiem, by zobaczyć oficjalne wyruszenie na misję.
             Łowczynie były w znakomitych humorach – w końcu opuszczały Obóz. Percy i Annabeth rozmawiali z Chejronem, a Miranda stała z boku z zamyśloną miną.
             Chejron wygłosił mowę pożegnalną dla Łowczyń, życzył powodzenia misji z Obozu i po prostu sobie poszli. Oczywiście w asyście okrzyków i gwizdów, ale ja tam nie rozumiem po co tyle zamieszania.
             - Zawsze to tak wygląda? - rzuciłam w eter.
             Leo pokręcił przecząco głową.
             - Obstawiam więc, że to dlatego, że te nadęte panienki w końcu wyjeżdżają.
             - W sumie nie zdziwiłbym się – stwierdził Drake z krzywym uśmiechem.
             - Dobra, wypadałoby się zbierać, nie sądzicie? - słusznie zauważył Leo.
             Ruszyliśmy biegiem po plecaki. Szybko zarzuciliśmy je sobie na plecy i starając się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi (co z Drake'm i jego prawie że torbą podróżną nie było łatwe) ruszyliśmy skrótem, by wyjść z Obozu tak, żeby widzieć wyjeżdżających Percy'ego, Annabeth i Mirandę.
             Już prawie przekroczyliśmy granicę, gdy usłyszeliśmy za sobą kroki.
             Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy Noaha przechodzący niedaleko nas.
             - Uf. Dobrze, że nas nie zauważył – westchnął Drake.
             Wspominałam już kiedyś jakim wielkim jest idiotą i jak to potrafi wszystko wykrakać? Jeżeli nie, to i tak pewnie zdążyliście zauważyć sami.
             - Oh, hej Lynnette, co... - pomachał mi i zamarł w pół słowa.
             - Yhm... siemka Noah – zaczęłam niepewnie – My... ten... no...
             - Na grzyby się wybraliśmy – rzucił szybko Leo.
              Spojrzałam na niego z miną pt. „Serio?”.
             - No nie wątpię – zaśmiał się Noah, podchodząc bliżej nas – Daleko rosną te grzyby? Bo chyba nie w obozie.
             - Bogowie, Noah, to naprawdę ważne – powiedziałam błagalnym tonem – Nie mów nikomu, ale my naprawdę musimy iść.
             Przeleciał całą naszą trójkę wzrokiem, zatrzymując się na mnie. Miałam wrażenie, że te jego fioletowe oczy wiedzą i widzą więcej niż mogłoby się wydawać.
             - Rozumiem. Nie musicie się obawiać, ode mnie nikt się nie dowie. Ale... uważajcie na siebie.
             Odetchnęliśmy z ulgą. Uśmiechnęłam się do chłopaka z wdzięcznością.
             - Ty też obiecaj, że nie zrobisz sobie krzywdy, bądź też nie postanowisz umrzeć, podczas naszej nieobecności.
             Syn Hekate zaśmiał się, puszczając oko.
             - Dobra, dobra. Obiecuję, masz moje słowo.
             Jeszcze raz do niego się uśmiechnęłam, po czym machając mu na pożegnanie, odwróciłam się i razem z Leo i Drake'm wybiegliśmy za granice.
             Zbiegając w dół zbocza spostrzegłam czarnego ptaka wzbijającego się do lotu z obozowego lasu. Uznałam, że to dobry omen dla córki Hadesa i pełna optymizmu wyruszyłam na moją pierwszą misję.