środa, 24 lipca 2013

Rozdział VIII.


Straaaasznie przepraszamy, że tak długo nam zeszło z tym rozdziałem. Jak już mówiła Kath, w Obozie jest dużo do roboty i nie zawsze jest czas, by coś napisać :D
Ale w końcu jest, VIII rozdział, można czytać!
Pamiętajcie, że komentarze bardzo nas motywują, im ich więcej, tym szybciej pojawi się następna część :D
No bo proszę, jest Was 46 w obserwatorach, a komentarzy po kilkanaście :cc
No nic. Pozostaje mi życzyć miłej lektury, nie zapominajcie o dokarmianiu satyrków! :D
Lydia
______________________________________________________


                 Wpatrywałam się w sufit Trzynastki szukając choćby najmniejszej niedoskonałości. Jakiegoś wybrzuszenia czy pęknięcia. Jednak sufit mojego domku był cholernie doskonały. Tak bardzo starałam się na czymś skupić, a on nie chciał współpracować. Może gdyby to był sufit taki jak w domku Nyks mogłabym zatracić się w obserwowaniu go na tyle, żeby zrzucić dręczące mnie myśli na drugi plan. Niestety chyba tylko wredne zołzy mają zaszczyt posiadać takie świetny sufity, więc byłam zmuszona zmierzyć się ze wspomnieniu minionego wieczoru.
                Słońce dopiero wschodziło, zapewne wszyscy obozowicze jeszcze spali. Ja leżałam w swoim łóżku w pełni rozbudzona, z kołdrą skopaną na podłogę.
                Cięgle miałam przed oczami przerażoną twarz Annabeth. Czułam tą uderzającą wiązankę najgorszych wspomnień. Ciężko opisać to doświadczenie. To tak jakbym przenikała do wszystkich uczuć i przeżyć Annabeth, wybierała te najgorsze i kazała jej  przeżywać je jeszcze raz. No i irytujące też jest to, że zrobiłam to jednocześnie świadomie i nieświadomie. To znaczy nie zrobiłam tego specjalnie, ale mam stu procentową pewność, że to ja wywołałam jej przerażenie. I teraz po przemyśleniu tego dokładnie mam wrażenie, że robiłam to już wcześniej.
                Usłyszałam krzyki za oknem co oznaczało, że jednak ktoś już wstał. Westchnęłam ciężko i podniosłam się z łóżka. Niemrawymi ruchami zgarnęłam kołdrę z podłogi i naciągnęłam ją na miejsce. Złapałam pierwsze lepsze ciuchy i ruszyłam do łazienki.
                Była mała, ale praktyczna. Urządzona w barwach granatu i czerni. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i mina zrzedła mi jeszcze bardziej. Byłam w piżamie składającej się z czarnych spodenek gimnastycznych i szarej rozciągniętej koszulki, którą znalazłam w jednej z szafek stojących w sypialni. Wory pod moimi oczami były jeszcze wyraźniejsze niż zwykle z powodu krótszego snu. Moje włosy wyglądały jakby harpie urządziły sobie w nich gniazdo. W sumie to przepadałam z ich kolorem, ale fajnie by było gdyby w dotyku nie przypominały spalonej przez słońce trawy.
                Takie użalanie się nad swoim wyglądem może i było odrobinkę żałosne, ale już chyba wolę przejmować się wyglądem niż tym, że przypadkowo potrafię przywołać czyjeś najgorsze wspomnienia. A no i dołóżmy jeszcze fakt, że widzę i potrafię rozmawiać ze zmarłymi. No jeszcze to, że uznało mnie dwóch bogów. Tak, zdecydowanie wolę rozprawiać o tym, że moja cera jest za blada, a nos za bardzo zadarty.
                Poklepałam się otrzeźwiająco po policzkach. Użalenie się nad sobą będzie chyba moim hobby. Szybko pozbyłam się piżamy i weszłam pod prysznic. Pozwoliłam, żeby gorąca woda spływała po moim ciele, mocząc mnie całą. Długo tak stałam, ale nigdzie mi się nie śpieszyło.
                Po skoczeniu kąpieli wytarłam się szybko i ubrałam. Postanowiłam, że lepiej będzie posiedzieć na świeżym powietrzu. Wychodząc, zagarnąłem jeszcze z szafki nocnej mój naszyjnik z kluczem. Zawiesiłam go na szyi i wyszłam na ganek. Usiadłam na barierce i zaczęłam skubać łuszczącą się farbę.
                Do śniadania zostało jeszcze trochę czasu. Zastanawiałam się co ludzie zazwyczaj robią w wolnym czasie. Dzieciaki z Domu Dziecka w wolnym czasie oglądały telewizję, grały w piłkę albo zbijały się w grupki i plotkowały. Nieliczni czytali książki. Gdy tylko pomyślałam o czytaniu książek przypomniał mi się regał w domku Mirandy. Od czasu kiedy się obudziłam z totalnym brakiem wspomnień nie przeczytałam żadnej książki. Bo chyba kawałek rozdziału z podręcznika do biologii się nie liczy. Nie wiem jak to było przed utratą pamięci, ale wydawało mi się czytanie jest przyjemnym zajęciem. Żaden tytuł ze zbioru Mirandy nic mi nie mówił. Oprócz „Władcy Pierścieni”. Wcześniej nie wiedziałam, że jest taka książka, ale jednego wieczoru na świetlicy w Domu Dziecka puścili nam ekranizację. Muszę przyznać, że film mnie zaciekawił i chciałam przekonać się jak to będzie z książką. Postanowiłam zapytać córkę Nyks czy łaskawie pożyczy mi tą książkę. Zresztą i tak muszę zacząć działać, bo przecież obiecałam sobie, że przebiję się przez ten jej mur zołzowatości.
                Już miałam ruszyć do jej domku, ale uzmysłowiłam sobie, że Miranda może jeszcze spać. A nie chciałam nawet myśleć o tym jaki ma humor, kiedy ktoś ją obudzi. Postanowiłam przejść się po Obozie z nadzieję, że spotkam kogoś znajomego. Gdy przechodziłam przez plac naokoło którego stoją domki mieszkalne, zobaczyłam Dylana. Był w towarzystwie dwóch dziewczyn, najprawdopodobniej córek Afrodyty. Nie mam pojęcia czemu ten widok sprawił, że delikatnie się wkurzyłam. Nie miałam zamiaru się teraz nad tym zastanawiać, po prostu przybrałam kamienny wyraz twarzy i szłam dalej. Kiedy ich miałam, syn Hermesa uśmiechnął się do mnie. Modliłam się do wszystkich znanych mi bogów o to, żeby nie zauważył, że zrobiło to na mnie jakiekolwiek znaczenie. A niestety zrobiło niemałe. Udało mi się mruknąć krótkie „cześć” patrząc na swoje stopy.
                O tak, nieustraszona Lynnette właśnie pokazała swoją śmiałość. Przeklęłam się w myślach za to, że przed wyjściem z domku nie naciągnęłam sobie na głowę worka na ziemniaki.


***


                Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc udałam się do pawilonu jadalnego. Nie było tam jeszcze nikogo, ale po Obozie kręciło się już sporo osób, więc wnioskowałam, że do śniadania zostało mało czasu. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale nie przywiązywałam dużej wagi do tego która jest godzina. Praktycznie nigdy nie patrzyłam na zegarek. Bardzo możliwe, że przebywałam w miejscu podobnym do kasyna, w którym byli Nico i Bianca. Tam czas się nie liczył. Swoją drogą ciekawe jak to ze mną było. Mam już pewnie z siedemdziesiątkę, jak nie więcej, zatrzymałam się w wieku szesnastu lat, coś w ciągu tych lat musiałam robić. Mam nadzieję, że to było coś bardziej porywającego niż siedzenie w salonie gier, choćby nie wiem jak wypasionym. Jest też opcja, że nie robiłam zupełnie nic. Przerażało mnie to trochę, więc wolałam myśleć, że w tym czasie byłam jakąś super bohaterką, no wiecie zdejmowałam małe kotki z drzew, wpychałam głowy szkolnych tyranów do muszli klozetowych, no ogólnie ratowałam świat.
                Przez cały czas trzymałam głowę opuszczoną, czołem opierałam się o blat stołu należącego do domku Hadesa. Podniosłam ją akurat w tej chwili, gdy do pawilonu wchodziła Annabeth. Nasze spojrzenia od razu się skrzyżowały. Miała trochę niepewny wyraz twarzy. Jestem pewna, że nieźle ją przeraziło wczorajsze zdarzenie, ale z drugiej strony zdążyłam ją już trochę poznać. Wiem, że ją to zaintrygowało, chciałaby poznać przyczyny, dowiedzieć się więcej o tym co zrobiłam. Ja też chciałam wiedzieć, więc podniosłam się i ruszyłam w jej stronę.
                - Hej - mruknęłam, gdy się do niej zbliżyłam - Możemy pogadać?
                - Chyba powinnyśmy - powiedziała córka Ateny i wskazała ruchem głowy, żebym poszła za nią.
                Wyszłyśmy z pawilonu i skierowałyśmy się w stronę ławek stojących przy boisku do siatkówki. Szłyśmy w milczeniu, obozowicze gapili się na nas bez żadnych skrupułów, nie wiedziałam czy to moja wina czy może Annabeth, ale nie za bardzo mnie to obchodziło. Nie mają nic lepszego do roboty? Proszę bardzo mogą się na mnie patrzeć do woli.    
                Córka Ateny przysiadła na jednej z ławek z głośnym westchnieniem. Usiadłam obok niej i od razu zaczęłam rozmowę.
                - Nie mam pojęcia jak wytłumaczyć to co się wczoraj stało -€œ mój głos był pewny, bogom za to niech będą dzięki.
                - Nie musisz tłumaczyć - spojrzała na mnie przenikliwymi szarymi oczami, od razu miałam ochotę odwrócić wzrok, ale przygryzłam wewnętrzną stronę policzka i wytrzymałam jej spojrzenie - Po tym jak zareagowałaś można się było domyślić, że nie masz pojęcie o tym co zrobiłaś.
                - Bo nie wiem … To znaczy, gdy mnie dotknęłaś wróciły twoje najgorsze wspomnienia, prawda?
                - Tak… Tyle, że ja nie tylko widziałam obrazy, czułam emocje tak jak w tamtych chwilach, przeżywałam to od nowa - było widać, że do przyjemnych doświadczeń to nie należało, ale była nim zafascynowana. W odpowiedzi na jej wyznanie kiwnęłam głową, doskonale o tym wiedziałam, przecież czułam jej emocje.
                - Nie wiem jak ja to zrobiłam - przyznałam - Ale mam wrażenie, że to nie był pierwszy raz.
                - Pewnie to twoja moc - powiedziała Annabeth w zamyśleniu.
                - No dziękuję bardzo za taką moc - skrzyżowałam ręce na piersi -€œ Jakby nie mogła mieć jakieś fajnej mocy, ale nie! Muszę przywoływać najgorsze wspomnienia, niech mnie ludzie nienawidzą, a co tam!
                - Ja cię nie nienawidzę, a moje wspomnienia przywołałaś - uśmiechnęła się lekko, ale nie zbyt uwierzyłam w jej słowa - Przecież tego nie kontrolowałaś.
                - Annabeth, mogę zapytać, które wspomnienia przywołałam? To znaczy wiesz, wykrzykiwałaś jakieś imiona Zoe, Luke...
                - Rzeczywiście były to najgorsze wspomnienia - wzięła głęboki oddech - Zaczęło się od tych najwcześniejszych. Najpierw niewyraźnie zobaczyłam jak Thalia zamienia się w drzewo, jak spadam z klifu razem z Mantikorą. Potem już wyraźniej śmierć Zoe, śmierć Luke'a, ja i Percy spadamy... - urwała i opuściła wzrok. Nie musiała kończyć, każdy w Obozie wiedziałby o co chodzi. Córka Ateny wypuściła ze świstem powietrze z płuc i kontynuowała - I wtedy puściłaś mnie i wszystko ustało.
                - Przykro mi, że musiałaś…
                - Dzień dobry, moje panie! - w naszą stronę szedł Drake z szerokim uśmiechem. Czy już wspomniałam o tym jak bardzo nie znoszę jak mi się przerywa? Syn Hypnosa właśnie to zrobił, więc przywitałam go złowrogim spojrzeniem.
                - Co takie ponure miny z samego rana? - rozsiadł się między nami - Nie krzyw się tak Lynnette, bo ci tak zostanie.
                - Już chyba wolę kiedy śnisz na jawie, wtedy przynajmniej jesteś zabawny - w odwecie za te słowa Drake zaczął czochrać moje włosy. Uszczypnęłam durnia w przedramię, sam się prosił.
                - Auuć, widzę milutka jak zawsze - pokazał mi język, a ja uśmiechnęłam się złośliwie.
                - Pójdę poszukać Percy’ego, do zobaczenia potem - powiedziała Annabeth i odeszła z powrotem w stronę pawilonu jadalnego.
                - Spłoszyłeś dziewczynę - rzuciłam zaczepnie do Drake’a.
                - Że niby ja? Jak szedłem w waszą stronę to już z daleka było widać, że macie miny jakby ktoś umarł - założył ręce za głowę i rozsiadł się wygodniej.
                - Umrzeć, to nikt nie umarł, ale rzeczywiście nie rozmawiałyśmy o niczym miłym.
                - No nie bądź taka tajemnicza, oświeć mnie - przyjrzałam się mu uważniej. Drake był w porządku, lubiłam go. Stwierdziłam, że mogę zaryzykować i mu powiedzieć.
                - Bo ja… Chyba potrafię przywoływać czyjeś najgorsze wspomnienia -€œ powiedziałam, ale mój głos nie był już taki pewny.
                - Że co? - teraz to Drake obdarzył mnie uważnym spojrzeniem.
                - Wczoraj wieczorem byłam trochę wkurzona, Annabeth złapała mnie za rękę i w jej głowie pojawiły się jej najgorsze wspomnienia - gdy powiedziałam to na głos, brzmiało jeszcze bardziej absurdalnie niż w mojej głowie.
                - Łał, zaczynam się ciebie bać - powiedział syn Hypnosa z grozą w głosie, ale zaraz uśmiechnął się szeroko.
                Rozległ się dźwięk konchy. Ponieśliśmy się i skierowaliśmy do pawilonu jadalnego.
                - Nie mów o tym nikomu Drake, dobra? - poprosiłam - Ludzie i tak już patrzą na mnie jak na dziwaczkę z powodu moich rodziców, nie muszą wiedzieć jeszcze tego.
                - Nie ma sprawy. Wiem co czujesz, obozowicze potrafią rzucać wyjątkowo wredne spojrzenia, kiedy wyglądasz co dzień trochę inaczej. Czujesz się jak jakiś mutant na pokazie organizowanym przez szalonego naukowca czy coś w tym stylu - syn Hypnosa uśmiechnął się lekko - Ciekawe jakie wspomnienia wróciłyby do mnie, gdybyś wypróbowała tą swoją moc na mnie.
                - Serio chciałbyś przeżywać najgorsze chwile jeszcze raz? - zapytałam z uniesionymi brwiami.
                - Ja nie mam jakiś tragicznych wspomnień - Drake zamyślił się na chwilę - Podejrzewam, że zobaczyłbym faceta z brodą goniącego siedmioletniego mnie z grabiami. Uu, pamiętne chwile, gonił mnie chyba przez pół dnia.
                - A coś ty mu zrobił? - zapytałam z śmiechem.
                - W tym czasie dopiero odkrywałem moje zdolności, jeszcze nad tym nie panowałem. Przywołałem ze snu worek kompostu i zrzuciłem mu na głowę. Otwarty worek kompostu tak dla ścisłości.
                - Też goniłabym cię z grabiami po czymś takim -€œ doszliśmy już do pawilonu jadalnego, pożegnałam się z Drakiem i poszłam zjeść śniadanie przy pustym stole Trzynastki.


***


                Po śniadaniu miałam lekcje starożytnej greki. Byłam tam raz i przekonałam się, że i tak już to wszystko wiem, więc nie zawracałam sobie głowy dalszym uczęszczaniem na te zajęcia. Znowu nie wiedziałam co ze sobą zrobić i znowu z pomocą przybył mi Leo. Szłam właśnie koło Wielkiego Domu, gdy mnie zaczepił.
                - Hej Lynn - przywitał mnie promiennym uśmiechem.
                - No hej, Valdez - takiego uśmiechu nie da się nie odwzajemnić, w każdym razie ja nie umiem.
                - Szukałem cię wczoraj po kolacji, jakoś szybko się zmyłaś - wsadził ręce do kieszeni i dostosował tempo swoich kroków do mojego.
                - Ja byłam… byłam bardzo zmęczona, wiesz męczący dzień. Od razu poszłam spać - uśmiechnęłam się nerwowo.
                - Wiesz, zapominanie o zgaszeniu światła to zła oznaka, być może masz jakąś nieuleczalną chorobę... Bo światło w twoim domku paliło się jeszcze dłuuuugo po kolacji -€œ spojrzał na mnie, podnosząc jedną brew. Westchnęłam ciężko. Chciałam mu powiedzieć, ale nie miałam na tyle siły, żeby znowu o tym wszystkim opowiadać. No i chyba trochę się bałam.
                - Okej, masz rację, w najbliższym czasie wybiorę się z tymi objawami do specjalisty doktora Leona Valdeza.
                Rozejrzałam się i spostrzegłam, że ktoś zmierza ku nam. Na moje nieszczęście był to czerwonowłosy ktoś - O Hadesie, a ta czego tu chce.
                - Kto? - syn Hefajstosa podążył za moim spojrzeniem - Ah, Robyn, nie przejmuj się nią.
                - Nie przejmuję - mruknęłam, chociaż sama w to nie wierzyłam.
                - Montrose, Valdez - Robyn była już koło nas - Widzę, że ciągnie swój do swego.
                - Co chciałaś przez to powiedzieć? - rzuciłam z jadem -€œ Że zadaję się z fajnymi ludźmi? Tak, wyjątkowo się z tobą zgodzę.
                - Patrz Robyn jaki to zbieg okoliczności, że żadne z nas nie zadaje się z tobą - dorzucił Leo€œ - Mamy świetny gust jeśli chodzi o wybór znajomych.
                - Zamknij się Valdez, nie z tobą przyszłam rozmawiać -€œ córka Nemezis utkwiła we mnie zabójcze spojrzenie - Przyszłam cię zapytać gdzie podziewa się di Angelo. Czyżby zrozumiał, że nikt go tu nie chce i udał się do Podziemia? Najlepsza decyzja w jego życiu.
                - Jest na wakacjach, musiał odpocząć od patrzenia na ciebie - uśmiechnęłam się najbardziej słodko jak potrafiłam.
                - Och, wiesz co, ja wiedziałam, że jako córka Hadesa jesteś beznadziejna, widać wszystkie jego dzieci tak mają. Ale ty jesteś niewyobrażalnie beznadziejna. To pewnie przez twoją matkę, jak to mówią niedaleko pada jabłko od jabłoni -€œ gdy tylko to usłyszałam coś się we mnie zagotowało. Ruszyłam w jej stronę. Wyciągnęłam na wierzch naszyjnik z kluczem i już miałam go zrywać, ale Leo mnie powstrzymał.
                - Daj spokój Lynnette, nie warto - położył mi rękę na ramieniu. Bogowie, dlaczego on to zrobił?! To się znowu zaczęło, wiedziałam to w ułamek sekundy po tym jak mnie dotknął. Poczułam wypełniający go ból i przerażenie. Jego dotyk stał się gorący, wręcz parzył. W jego głowie pojawił się ogień, był wszędzie. Ja znowu patrzyłam na to wszystko z góry. Na wszystkie jego najgorsze wspomnienia. A najbardziej odznaczał się wśród nich powykrzywiany spiżowy smok, i kobieta w płomieniach. Jej krzyk mieszał się z krzykiem Leo. Rozpacz w jego głosie przywróciła mnie do porządku. Odepchnęłam go od siebie.
                Nadal czułam palący dotyk, nadal słyszałam jego krzyk. Patrzył na mnie przerażonym wzrokiem. Nie miałam pojęcia jakie wspomnienie przywołałam, ale z nim było gorzej niż z Annabeth.
                - Leo, ja przepraszam, nie panuję nad... - zaczęłam, ale urwałam gdy zaczął się cofać. Zwiększał odległość między nami.
                W końcu nic nie mówiąc, odwrócił się na pięcie i uciekł.
                Czułam jak niewidzialna ręka zaciska mi się na gardle, a łzy napływają do oczu. Do rzeczywistości przywróciło mnie pogardliwe parsknięcie Robyn.
                - Mam ci gratulować, Montrose? Jeżeli pozbędziesz się wszystkich żałosnych osób z tego Obozu, może...
                - Zamknij się! - wrzasnęłam na nią tak głośno, że dwie córki Hekate przechodzące niedaleko, aż przystanęły by na nas spojrzeć - Jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że twój szkielet będzie największą atrakcją domku Hadesa!
                Jednak ona mnie nie słuchała. Patrzyła przerażonym wzrokiem na coś co stało za mną. Odwróciłam się, jednak nic nie zobaczyłam. Gdy z powrotem przeniosłam wzrok na Robyn, ta już była daleko, uciekając w stronę domków takim tempem, że mogłaby wygrać nie jeden maraton.


***


                Miotałam się bez celu po całym Obozie, nie mogąc powstrzymać przyspieszonego bicia serca i cisnących się do oczu łez. W końcu przycupnęłam pod drzewem rosnącym obok jeziora. Czułam się tak niewyobrażalnie beznadziejnie. Miałam ochotę wstać, krzyczeć, niszczyć, rozwalić wszystko w proch. Zamiast tego siedziałam i patrzyłam tępo w szklaną taflę jeziora, jakbym miała znaleźć tam odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania. A przede wszystkim na jedno. Dlaczego? No bo proszę, jakbym nie mogła dostać jakiejś przydatnej mocy. Nie wiem, latanie, teleportowanie się, nadnaturalna prędkość, widzenie w ciemnościach... albo o! Wiem! Wyczarowywanie jedzenia jednym ruchem ręki! Bogowie! Nigdy więcej nie byłabym głodna! Ale nie. Po co, skoro zamiast tego mogę widzieć duchy i przywoływać ludziom ich najgorsze wspomnienia, wraz z towarzyszącymi im emocjami.
                Najgorsze było to, że Leo przeżył to o wiele gorzej niż Annabeth. Czułam to. Poczucie winy, które wzbudziły w nim te wspomnienia było niewyobrażalnie wielkie. Nie wiem, jak ja bym przeżyła coś takiego. A on to musiał znosić. Przeze mnie. I byłam pewna, że dalej je znosi. Że to poczucie winy zostało, pomimo tego, że już go nie dotykałam.
                Bałam się, że to będzie koniec naszej przyjaźni. Bałam się, że od teraz Leo będzie się mnie bał, że będę wzbudzać w nim strach i odrazę, że koniec końców zostanę sama. Nawet Annabeth, która twierdziła, że mnie nie nienawidzi odnosiła się do mnie z dystansem. Wyczuwałam tą niewidzialną barierę, która utworzyła się po tym co jej zrobiłam. Córka Ateny zachowywała się w miarę normalnie, ponieważ zawsze, niezależnie od sytuacji potrafiła zachować trzeźwość umysłu i poprawny stosunek do wszystkiego. A przede wszystkim ciekawiła ją moja moc. Czy raczej przekleństwo. Obawiałam się, że z Leo tak nie będzie. Że za bardzo i za głęboko to go dotknęło.
                Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Nie mogłam się rozpłakać, jeszcze tego brakowało, bym zrobiła z siebie totalną łajzę.
                Nico. Nico, gdzie jesteś? Tak bardzo go teraz potrzebowałam. Na pewno by mi jakoś pomógł. A jeśli nie, to przynajmniej by mnie przytulił. Niestety nie miałam pojęcia gdzie jest, ani co się z nim dzieje. Czułam w sercu dziwną pustkę na myśl o tym, że nie ma go ze mną, a ja nie wiem co się z nim dzieje. Przed głowę przemknęły mi najgorsze scenariusze. Bogowie, przecież Hades na pewno by nie pozwolił, żeby stała mu się jakaś krzywda, prawda?
                Nie potrafiłam dopuścić do siebie żadnej pesymistycznej myśli na jego temat. W mojej głowie odtwarzały się wszystkie wspomnienia z Nico, jak w jakimś filmie. To jak się uśmiecha, jak się śmieje, jak walczy, jak gestykuluje podczas rozmowy, jak się krzywi, jak śmiesznie marszczy brwi, gdy nad czymś się zastanawia... A chwilę potem pojawia się myśl, że jeżeli coś mu się stało, to pozostaną mi tylko te marne wspomnienia z dwóch tygodni. Nie zdążyłam jeszcze nacieszyć się tym, że mam kogoś bliskiego. Ręce mi się trzęsły gdy myślałam o tym, że coś mogło mu się stać.
                Chyba właśnie tak wygląda to całe martwienie się o kogoś i tęsknienie za nim. Wolałabym nigdy nie poznawać tych uczuć, byle by tylko Nico tu był. Jeśli coś mu się stanie…
                Nie. Musiałam być dobrej myśli. Może do Podziemia nie docierają sygnały Iryfonu? Albo tata jest antyspołeczną osobą i wyłączył tęczolinię w swoim królestwie? W sumie ta opcja była dość prawdopodobna, nie wyobrażałam sobie Hadesa, boga Umarłych na imprezach towarzyskich na Olimpie.
                Zacisnęłam rękę na kluczu, wiszącym na mojej szyi. Gdy tylko dotknęłam zimnego metalu, poczułam się jakoś pewniej. Jednak uczucie to natychmiast zniknęło, gdy przerażony wyraz twarzy Leo na nowo wdarł się do mojej głowy.
                Nie potrafiłam dłużej tego znieść. Musiałam coś zrobić, by o tym wszystkim zapomnieć. Jedyną rzeczą, która przyszła mi do głowy, była walka.
                Wstałam pospiesznie i biegiem ruszyłam w stronę areny.


***


                Niewielu było chętnych, by stanąć ze mną do walki, ale w końcu pojawił się jeden - Noah, syn Hekate, jeden z najlepszych szermierzy w Obozie. Może walka z nim nie była najlepszym pomysłem, ale jako, że nie spodziewałam się innych ochotników, a pilnie potrzebowałam rozładować emocje, zgodziłam się na pojedynek.
                Stanęliśmy w odległości jakiś dziesięciu metrów od siebie. Pierwszy zaatakował on. Cały dystans pokonał o wiele szybciej niż zakładałam. Opuścił klingę miecza, szykując się do płaskiego cięcia w lewe biodro. Obserwowałam go uważnie, nie ruszając się z miejsca. Trzymając w ręce mój miecz, prawie półtorametrowy, czarny koszmar, czułam spokój i opanowanie. Nie obawiałam się tej walki.
                Dopiero gdy dystans między nami zmalał do dwóch metrów, Noah odbił w lewo, chcąc mnie zmylić i tym samym zadać cios w prawy bok.
                Ale ja już znałam ten manewr. Uśmiechając się przelotnie, rzuciłam się w jego stronę i zanim zdążył się zorientować odparowałam jego atak, przy akompaniamencie głośnego zgrzytu metalu o metal.
                Moja reakcja go zaskoczyła, jednak nie wyprowadziła z równowagi. Z powrotem odwrócił się w moją stronę. Tym razem to on czekał na mój atak. Stanął na wprost mnie, na ugiętej lewej nodze, oburącz trzymając nisko opuszczoną klingę. Bez problemu zauważyłam, że z takiej pozycji łatwo będzie mu przejść do skrzyżowania mieczy zarówno z ataku uderzeniem, jak i pchnięciem.
                Skoczyłam na niego bez namysłu, wykonując cios od góry pod skosem. W ostatniej chwili zdążył podnieść swój miecz, tak, że moja klinga zsunęła się po jego ostrzu z jazgotliwym zgrzytem.
                Nie wiem, ile w sumie trwała nasza potyczka, ale podejrzewam, że dość długo. Ani ja, ani on nie mogliśmy zadać ostatecznego ciosu. W pewnym momencie, na arenie zebrała się spora, a przynajmniej większa niż zwykle, grupka widzów. W ciszy oglądali nasze starcie, które ciągnęło się niemiłosiernie i nie było nawet chwili, kiedy którekolwiek z nas choćby pomyślało o skończeniu pojedynku bez jednogłośnego zwycięzcy.
                Gdy w pewnym momencie staliśmy naprzeciw siebie z mieczami wysuniętymi na wysokości bioder, obserwując uważnie choćby najmniejszy ruch przeciwnika, zauważyliśmy (a przynajmniej ja) nasze zmęczenie.
                Cała byłam spocona, jasna koszulka przyklejała się do moich pleców, a rękojeść wyślizgiwała mi się z mokrych dłoni. Oddychałam z trudem, mój chrapliwy oddech przypominał zepsuty traktor. Obolałe mięśnie wprost krzyczały, by dać im chwilę wytchnienia.
                Spojrzałam uważniej na Noah'a. Jego jasne, prawie że białe włosy kleiły się do czoła, podkoszulek wyglądał, jakby przed chwilą ktoś wyjął go z nieudanego prania. Brudny, zakurzony i mokry. Gdy mój wzrok napotkał jego fioletowe oczy, poczułam ulgę. Skinęliśmy sobie głowami i w tym samym czasie opuściliśmy miecze.
                Sapiąc, z wysiłkiem podeszłam do kamiennych ławek otaczających arenę. Byłam kompletnie wyssana z sił. Usiadłam, jednocześnie ocierając pot z czoła. Noah podszedł do mnie i wyciągnął rękę w moim kierunku.
                - Dobra walka - wychrypiał z uśmiechem.
                Niepewnie spojrzałam na jego dłoń. Bałam się, że znowu to zrobię. Ale jednocześnie nie chciałam, by pomyślał sobie o mnie, że jestem jakaś zbyt dumna, by wykonać ten gest.
                Z wahaniem uścisnęłam jego rękę. Najdelikatniej jak mogłam, byle tylko jak najmniej go dotknąć. Nic się nie stało.
                Noah zaśmiał się.
                - Gdy masz miecz w dłoni nie jesteś taka delikatna.
                Odwzajemniłam uśmiech, jednak nic nie mówiłam, byłam zbyt padnięta.
                Następne piętnaście minut spędziłam na zbieraniu sił, by w końcu dotaszczyć się do domku.
                Gdy oddalałam się w ich stronę, zdążyłam jeszcze usłyszeć donośny huk ze zbrojowni, jakby wszystko co się tam znajdowało się nagle zawaliło. Normalnie pewnie bym tam poszła i pomogła to posprzątać, jednak dziś mój limit pracy został wykorzystany.


***


                Po orzeźwiającym prysznicu od razu udałam się na obiad. Sama byłam zaskoczona ilością czasu, który spędziłam na arenie. Z jeszcze wilgotnymi włosami skierowałam się do pawilonu jadalnego.
                Wchodząc na jego teren, szybko przeleciałam wzrokiem po wszystkich stolikach. Zauważyłam Percy'ego bawiącego się widelcem, Annabeth rozprawiającą o czymś żywo z bratem, Mirandę nieprzytomnym wzrokiem wpatrującą się w przestrzeń, Drake'a śpiącego z głową na blacie, Robyn gestykulującą coś za pomocą noża, Noah'a prezentującego swoją kolekcję magicznych naszyjników jakiejś nowej herosce... No generalnie rzecz biorąc byli wszyscy, oprócz Leo i Dylana. Podejrzewałam, że Dylan przygotowuje się do dzisiejszego wyruszenia na misję, a Leo... On zapewne siedział w swoim Bunkrze. Mierząc się samotnie z tym wszystkim o czym zdążył już zapomnieć, a musiał do tego wrócić przeze mnie.
                Tocząc walkę z wyrzutami sumienia dowlekłam się do swojego stolika. Jednak nie byłam ani trochę głodna. Wypiłam szklankę wody i już miałam wstawać, gdy do pawilonu wszedł, a raczej wkłusował Tony.
                Ucieszyłam się na jego widok. Tak dawno z nim nie rozmawiałam. Prawie w ogóle się nie widywaliśmy w Obozie.
                Przesłałam mu uśmiech i pomachałam ręką, jednak mnie nie zauważył. Szybko podbiegł do stolika Hermesa, porozmawiał chwilę z jakąś blondynką, a po chwili odbiegł razem z nią w kierunku Wielkiego Domu.
                W sumie to i tak miałam się tam wybrać, by porozmawiać z Chejronem. Wstałam więc od stołu i ruszyłam ścieżką, którą przed chwilą odszedł satyr.
                Gdy byłam już prawie pod niebieskim budynkiem, z jego wnętrza wyszedł Tony. Teraz mnie zauważył.
                - Hej, Lynn! - pomachał mi wesoło.
                Odpowiedziałam mu tym samym.
                - Coś się stało? - spytałam, ruchem głosy wskazując na drzwi Wielkiego Domu. Bez powodu nie wyciągałby nikogo z obiadu.
                - Nic takiego - machnął ręką -Musieliśmy wymienić jednego herosa na misję, Dylan zmiażdżył sobie nadgarstek.
                Zatkało mnie z wrażenia.
                - Ale jak to zmiażdżył nadgarstek? Ambrozja i nektar nie wystarczą by go wyleczyć?
                Tony wzruszył ramionami.
                - Gdyby po prostu skręcił go, albo złamał, nie byłoby większego problemu. Jednak jego nadgarstek jest całkowicie pogruchotany, gdyby nie to, że mamy tu dobrych uzdrowicieli, ambrozję, nektar no i w ogóle, to niewiele by zostało z jego ręki - satyr poprawił ręką włosy -Zanim wróci do pełnej sprawności minie trochę czasu.
                - Oh - nie bardzo wiedziałam co powiedzieć.
                Dylan chyba się cieszył na tą misję, a teraz musiał z niej zrezygnować przez jakąś głupią kontuzję.
                - A jak to się stało?
                - Porządkowali zbrojownię, przygotowując się też do misji, i na Dylana zwaliła się dość spora sterta zbroi. W sumie nic wielkiego by mu się nie stało, gdyby potężny młot, którego nikt już nie używa, nie spadł mu na nadgarstek.
                Skrzywiłam się na samą myśl o tym. Wtedy uświadomiłam sobie, że musiało się to wydarzyć wtedy, kiedy wracałam z areny i usłyszałam ten huk.
                - Rozumiem... - mruknęłam -  Można... Można go odwiedzić?
                - Na razie śpi w pawilonie szpitalnym w Wielkim Domu, możesz do niego wpaść później.
                - Jasne, dzięki - podziękowałam i już miałam pytać o Chejrona, jednak przerwał mi donośny głos Pana D. z wnętrza budynku.
                - Toby, niewdzięczny kozłonogu, chodź tu natychmiast!
                Satyr przesłał mi jeszcze przepraszający uśmiech i znikł za drzwiami.
Stałam chwilę w ciszy, bezsensownie wpatrując się w zamknięte wejście. W końcu po chwili namysłu ruszyłam w kierunku domków. Miałam nadzieję, że Miranda będzie w domku i że łaskawie zgodzi mi się pożyczyć jakąś książkę. W końcu co innego miałam do roboty?


***


                Przybrałam pogodny (przynajmniej miałam nadzieję, że taki był) wyraz twarzy i zapukałam w mosiężne drzwi domku Mirandy. Długo czekałam na jakąkolwiek odpowiedź. Wreszcie gdy już miałam odejść usłyszałam kroki po drugiej stronie drzwi. Potem szczęk zamka i w drzwiach ukazała się głowa Mirandy.
                Po raz pierwszy widziałam ją w rozpuszczonych włosach. Na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia, ale jestem pewna, że Drake padłby z zachwytu. Na jej twarzy malowało się kompletne zdezorientowanie, udało mi się ją zaskoczyć. Punkt dla mnie, postanowiłam szybko zacząć rozmowę, póki jeszcze jest w szoku moim przybyciem i jeszcze nie zaczęła mi grozić pikiem starzał, które przebiją moje pośladki.
                - Hej Miranda, zastanawiałam się czy mogłabyś… - urwałam. Ta małpa po prostu zatrzasnęła mi drzwi przed nosem! Mogłam dać sobie spokój ze wstępem i od razu władować się do środka. No ale nawet jak na nią to było przegięcie! Ale niech sobie nie myśli, tak łatwo się mnie nie pozbędzie! Przyszłam tu z nią pogadać i zamierzam to zrobić! Zwłaszcza teraz, po tym jak zamknęła przede mną drzwi, będę tu stała póki mi nie otworzy.
                Zapukałam jeszcze raz, może trochę za głośno i energicznie, ale trudno. Żadnej odpowiedzi. Spróbowałam znowu i tym razem waliłam w te cholerne drzwi póki znowu się w nich nie pojawiła.
                - Wiesz, Montrose, każdy inny normalny człowiek, gdyby ktoś zatrzasnął mu drzwi przed nosem, odebrałby to jako dość wyraźny znak, że ten ktoś nie ma ochoty z nim rozmawiać - jej ton był jak zwykle arogancki i wyniosły - Co z tobą nie tak?
                - Każdy inny normalny i miły człowiek nie zatrzasnąłby drzwi przed nosem osobie, która tylko sympatycznie się z nim witała - odparowałam.
                - Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że jestem miła? - uśmiechnęła się zaciśniętymi ustami.
                - Skądże znowu - mruknęłam - Nikt nie ośmieliłby się obrazić cię tak obrzydliwym określeniem - dodałam ironicznie.
                - Och, jesteś naprawdę bardzo zabawna - obdarowała mnie kpiącym spojrzeniem - A teraz wybacz, ale mam ciekawsze zajęcia niż użeranie się z tobą -€“ wycofała się i już zaczęła zamykać drzwi, ale przytrzymałam je ręką.
                - Miranda słuchaj - zaczęłam pewnym tonem - Miałam naprawdę fatalny dzień i nie przyszłam tutaj, żeby się z tobą kłócić. Może po prostu na chwilę zajmiesz maskę zołzy i wpuścisz mnie do środka? - przez długą chwilę, która zdawała się ciągnąć godzinami, wpatrywałyśmy się sobie prosto w oczy. W pewnym momencie miałam wrażenie, że coś w niej pękło. Albo raczej stopniało. Już wiedziałam, że wygrałam tę bitwę.
                - Dobra, wchodź - powiedziała z westchnieniem i otworzyła drzwi szerzej - Ale nie na długo.
                - Nie martw się, nie zabiorę ci dużo czasu - weszłam do środka i posłałam jej uśmiech. Nie odwzajemniła go, ale też walnęła jakieś złośliwej uwagi.
                Moje oczy od razu powędrowały w górę. Ten sufit był taki niesamowity! Na nocnym niebie gwiazd było bardzo dużo, co druga mrugała wesoło. Gdy tak na nie patrzyłam, miałam wrażenie, że znajduję się w jakimś lepszym miejscu.                
                - Jak ci udało ci się zrobić takie coś? - zapytałam z zachwytem na twarzy, nadal patrząc w górę.
                - Przyszłaś tutaj, żeby zapytać o mój sufit?
                - Między innymi - w odpowiedzi Miranda prychnęła. Spojrzałam na nią. Stała kawałek ode mnie z rękami skrzyżowanymi na piersi, nie patrzyła na mnie. Była ode mnie niższa i tak drobna, że to, że jest aż taką złośnicą było wręcz niewyobrażalne. Gdybym nasze pierwsze spotkanie odbyło się gdzieś w parku, pomyślałabym, że to miła i radosna dziewczyna mniej więcej w moim wieku. Jednak nasze pierwsze spotkanie odbyło, podczas gdy ona rozwalała sztuczne potwory z wprawą seryjnego zabójcy.
                - To prezent od mamy - powiedziała w końcu, wyrywając mnie z zamyślenia. Gdy to mówiła jej ton nie był wyniosły. Zdążyłam już zauważyć, że temat jej matki był tematem bardzo delikatnym. Jeśli mam być szczera - zupełnie jej się nie dziwiłam.
                - Twoja mama musi być fajna - mruknęłam.
                - Nie wiem. Nigdy jej nie spotkałam - zrobiło mi się jej żal. Domyślałam się, że to dla niej trudne, wiec szybko zmieniłam temat.
                - Ciekawe czy mój tatulek byłby w stanie załatwić coś w tym stylu - głośno myślałam - Muszę go o to poprosić przy składaniu ofiary na kolacji.
                - Ja wcale o to nie prosiłam. Po prostu przed snem pomyślałam, że fajnie by było mieć coś co świadczyłoby o tym, że jestem jej córką. Gdy się obudziłam sufit już taki był. Tak samo było z książkami - wskazała głową swój pokaźny regał - To znaczy niektóre przyniosłam ze sobą z... Przyniosłam ze sobą, gdy przenosiłam się do Obozu, ale większość pojawiła się sama - bardzo zdziwiło mnie to, że Miranda powiedziała już tyle, bez złośliwego komentarza. Uznałam to za dobry znak.
                - Skoro już o książkach mowa... Zastanawiałam czy może mogłabyś mi jakąś pożyczyć? - zapytałam i się uśmiechnęłam.
                - Co? Mam ci pożyczyć książkę jak jakieś starej znajomej? - zapytała ironicznie.
                - No ale co ci szkodzi - nie zaszczyciła mnie odpowiedzią, więc postanowiłam pokazać jej, że serio mi na tym zależy - Miranda, proszę cię tylko o drobną przysługę. Nie chce ci się żalić, ale zrozum... obudziłam się jakiś miesiąc temu z jakieś śpiączki czy innego gówna . Nie wiedziałam jak normalnie żyć! Codzienne zajęcia innych były mi obce jak dla ciebie szeroki uśmiech na twarzy! Nie wiem jak to jest jeździć na rowerze czy sankach! Nie wiem czy przeczytałam w życiu choć jedną książkę…
                - Nie przeczytałaś w życiu żadnej książki? - przerwała mi - To wiele tłumaczy.
                - Nie wiem czy przeczytałam czy nie - warknęłam - W każdym razie chciałabym. Zdaje mi się, że to dość przyjemne zajęcie…
                - Przyjemne? - powtórzyła - To drugie najlepsze zajęcie jakie ludzkość wymyśliła! Tutaj nikt nie czyta, zwalają wszystko na dysleksję! Guzik prawda, wszystko da się wyćwiczyć, jeśli naprawdę się chce - gdy tylko to powiedziała zrobiła zdziwioną minę. Jakby była w szoku, że w ogóle prowadzi ze mną tego typu rozmowę.
                - A jakie jest to najlepsze zajęcie? - uśmiechnęłam się lekko.
                - Strzelanie z łuku - odgarnęła ciemne kosmyki włosów, które opadły jej na policzki.
                - Co ty gadasz, jakie najlepsze? Jestem w tym bardziej niż beznadziejna - mimowolnie przypomniałam sobie mój pierwszy kontakt z łukiem.
                - Jakoś mnie to nie dziwi - arogancki ton powrócił. Przewróciłam oczami.
                - To jak będzie? Pożyczysz mi tą książkę? - córka Nyks nie odpowiedziała, tylko podeszła do regału.
                - Jakieś specjalne życzenia? - zapytała pół ironicznie pół serio.
                - Szczerze mówiąc to kojarzę jedynie „Władcę Pierścieni”. Tego jest chyba kilka części… mogłabyś pożyczyć mi pierwszą?
                - Nie - podpowiedziała lekkim tonem. Ręce mi opadły.
                - No proszę cię, przecież… - przerwała mi, unosząc rękę.
                - Nie cierpię, kiedy ktoś zaczyna czytać nie od początku - sięgnęła do regału i wyciągnęła jakąś książkę - Najpierw przeczytaj to. Potem zastanowię się czy pożyczyć ci „Drużynę Pierścienia” - podała mi książkę. Przyjrzałam się jej uważnie. „Hobbit - czyli tam i z powrotem” J.R.R Tolkien.
                - Dziękuję - myślałam, że to słowo skierowane do Mirandy nie będzie chciało przejść mi tak łatwo przez gardło, ale nie napotkałam żadnych oporów.
                - Ma wrócić w nienaruszonym stanie.
                - Och, świetnie, że to powiedziałaś. Właśnie miałam zamiar wybrać się na ściankę wspinaczkową i poczytać w trakcie wspinania się.
                - Chcesz jeszcze czegoś, Montrose? - swoim spojrzeniem dała mi jasno do zrozumienia, że wyczerpałam zapas dobroci z jej strony  - Serio mam ciekawsze zajęcia niż gadanie z tobą.
                - Jasne, już mnie nie ma - byłam już przy drzwiach, ale postanowiłam jeszcze coś dodać - Naprawdę jestem ci wdzięczna, czasem potrafisz wykazać chociaż cień sympatycznego zachowania wobec innych.
                - Idź już, bo pomyślę, że jesteś idealnym celem do ostrzału.
                - Och, wiedziałam, że bez gróźb się nie obejdzie - uśmiechnęłam się szczerze. Rzuciłam na nią okiem i zdawało mi się, że kąciki jej ust drgnęły delikatnie ku górze. Pogratulowałam sobie i wyszłam z zamieram zmierzenia z ponad 300 stronami pokrytymi drobnym druczkiem.


***


                Zbyt zaczytana w książkę pożyczoną od Mirandy nie pojawiłam się na kolacji. Nawet nie byłam głodna. Wcisnęłam w siebie jabłko i nie przestając nawet w toalecie, zagłębiłam się w historię Bilbo Bagginsa. Momentami było ciężko, zwłaszcza z dłuższymi wyrazami. Czasem próbowałam je odczytać z dziesięć razy. Jednak z miłym zaskoczeniem spostrzegłam, że przy czytaniu nie denerwuję się tak szybko jak przy innych czynnościach, gdy coś mi nie wychodzi.
                Dopiero krzyki przebiegających za oknem herosów, wybudziły mnie z transu, który owładną mną podczas czytania książki. Wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem cała obolała i zesztywniała od siedzenia w tej samej pozycji przez parę godzin. Odłożyłam książkę na stół i jęcząc cicho podniosłam się z fotela.
                Na zewnątrz powoli robiło się ciemno, tylko pojedyncze promienie zachodzącego słońca przebijały się zza horyzontu.
                Postanowiłam jeszcze przed snem wybrać się do Wielkiego Domu, by w końcu złapać Chejrona i móc go zapytać o Nico. No a przy okazji mogłabym wpaść do Dylana. Tak całkowicie przypadkiem. Miałam nadzieję, że te wszystkie panienki od Afrodyty nie pojawiły się tam wcześniej.
Wciągnęłam na siebie moją kurtkę wojskową a na nogi wsunęłam trampki. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam powoli w stronę majaczącego w oddali niebieskiego budynku.
                Gdy zbliżyłam się wystarczająco, zauważyłam, że na ganku , na leżaku siedzi zamyślony Dylan i wpatruje się w pegazy wracające do stajni. Kiedy podeszłam bliżej, odwrócił głowę w moim kierunku.
                - Hej - przywitał się z słabym uśmiechem.
                Bogowie! Znowu! Lepiej będzie odpowiedzieć mu „cześć”, „hej”, „siema”, czy może wystarczy skinąć głową, albo lepiej żebym tylko się uśmiechnęła?
                - Hej - zdecydowałam w końcu, chociaż sekundę później stwierdziłam, że jednak „cześć” było lepszą opcją.
                Na Hadesa, czy ja nie mam poważniejszych problemów?
                - Przykro mi z powodu misji - powiedziałam, z jak najszczerszym współczuciem w głosie.
Wzruszył ramionami. Zauważyłam, że nadgarstek miał wpakowany w coś co wyglądało jak gips zrobiony z trawy, liści i ziemi.
                - Bywa, jeszcze nie jedna misja będzie do wzięcia - znowu się uśmiechnął - Dobrze walczysz.
                - Co...? - dopiero teraz uświadomiłam sobie, że Dylan musiał być jedną z tych osób, które przez jakiś czas obserwowały moją potyczkę z Noah'em - Ah... Dzięki.
                - Co ty na parę wspólnych treningów, jak już wróci mi sprawność w ręce?
                Nagle usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. Odwróciłam głowę w stronę Obozu i wtedy go zobaczyłam.
                Nico wyłonił się z ciemności, niczym z ciemnej mgły. Jeszcze przez chwilę widziałam, czarne ręce, niczym z dymu, próbujące pochwycić mojego brata z powrotem w swoją nicość.
Gdy ujrzałam go dokładniej, uśmiech zamarł mi na twarzy. Nico z trudem powłóczył nogami, wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. O ile to możliwe, był jeszcze bledszy niż zwykle, prawie biały. Miał ciemne wory pod oczami, jakby nie spał cały ten czas, kiedy go nie było. Jego ubranie było brudne i poszarpane, a w niektórych miejscach dostrzegłam głębokie zadrapania.
Nie zastanawiając się długo, skoczyłam w jego kierunku.
                - Nico!
                Podniósł ciężki wzrok, a przez jego twarz przebiegł przelotny uśmiech.
                Złapałam go w ramiona, dokładnie w momencie, kiedy zaczął osuwać się na ziemię.
                - Nico, co się stało?
                Czułam, że za chwilę się rozpłaczę. W odpowiedzi chłopak pokręcił przecząco głową, jakby nie chciał teraz opowiadać.
                - Nico... - głos uwiązł mi w gardle.
                Odwróciłam głowę w stronę Dylana. Ten już wstał, gotowy.
                - Zawołaj Chejrona, szybko!
                Syn Hermesa natychmiast wbiegł do budynku, w poszukiwaniu centaura.
                Z powrotem zwróciłam całą swoją uwagę na brata. Podtrzymywał się na mnie całym ciężarem ciała.
                - Bogowie, jak się cieszę, że wróciłeś...
                - Obiecałem, prawda? - wychrypiał, uśmiechając się słabo.
                Nie odpowiedziałam. Byłam zbyt zajęta na odrzucaniu od siebie myśli, że trzymam w rękach umierającego brata. Było z nim źle. Bardzo. Czułam, widziałam jak powoli traci siły. Ale wiedziałam, że nie umrze. Nie mógł mnie przecież zostawić, prawda?

poniedziałek, 8 lipca 2013

Rozdział VII.

Wybaczcie,że musieliście tyle czekać, ale jako rekompensatę ten rozdział należy do dłuższych:)
Wiecie niby wakacje, ale na Obozie dużo roboty! 
Dziękujemy bardzo za ponad 8 tysięcy wyświetleń! Czasem potrzebuję motywacji i coraz większa liczba wyświetleń sprawdza się świetnie w tej roli:D
Zastanawia mnie tylko fakt, gdzie są ci wszyscy, którzy komentowali prolog i pierwsze rozdziały?!
No, ale nie przedłużając, miłej lektury:) 

Kath
____________________________________________________

                „Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Nie wiem dokładnie gdzie to usłyszałam, zdaję się, że na jednej z niewielu lekcji języka angielskiego, przed trafieniem do Obozu. W każdym bądź razie miałam lekkie wątpliwości czy to przysłowie zawsze jest prawdziwe. Jestem pewna, że każdy bez wyjątku (tak, nawet heros - a to już wyczyn), powiedziałby, że to co teraz robię jest dziwne.
                A tak na marginesie to zastanawialiście się nad definicją słowa „dziwnie”? Znowu odniosę się do tej gadki z punktem siedzenia... Dla niektórych dziwne jest jedzenie kalafiora, swoją drogą zgadzam się z nimi, nie wiem jak można jeść to paskudztwo. No, ale dla tych co go lubią nie jest to dziwne w żadnym stopniu, po prostu normalne. Dla innych dziwne jest to, że Chejron zakłada papiloty na swój ogon. Ale dla niego to normalne, bo niby co to za centaur bez porządnego ogona? Dla jeszcze innych dziwne jest noszenie sztruksów. Ludzie są różni. Ale na Zeusa przysięgam, że każdy nazwałbym dziwnym to co robię teraz. No bo niby jak inaczej określić walenie w drzwi każdego domku z okrzykiem „Hej! Grupowi domków! Jakiś rzymski blondas w tęczolinii właśnie się nieźle wywalił przez jakieś ultra trzęsienie ziemi!” a potem jeszcze rundka po plaży, polach truskawek i boisku. Jakby nie mogła krzyknąć po prostu „Chejron chce was natychmiast widzieć!”. No ale nie, nie mogłam! Za bardzo kocham utrudniać sobie życie.
                Plusem tego jest to, że mimo wszystko grupowi zrozumieli. Właśnie biegłam razem z nimi do Wielkiego Domu. Usłyszałam, że ktoś niedaleko mnie nuci wesołą melodię. Obróciłam się w lewo i zobaczyłam Drake'a. Dzisiaj jego oczy błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle. Włosy miał ciemnobrązowe, przydługie, lekko kręcone na końcach. Był wyjątkowo zadowolony. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały posłał mi uśmiech ukazujących chyba wszystkie zęby. Pomachał mi entuzjastycznie ręką. Pomyślałam, że mógłby się podzielić tym dobrym nastrojem, bo ja po tym małym maratonie i wrzeszczeniu jak wariatka czułam, że zaraz wypluję moje biedne płuca.



***


                W końcu wszyscy grupowi zgromadzili się w sali ze stołem do tenisa stołowego. Po Iryfonie nie było już śladu, Chejron zapewne skończył rozmowę podczas mojej nieobecności.
                Już miałam wychodzić na zewnątrz, kiedy zostałam zatrzymana. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że podczas nieobecności Nico, to ja pełnię funkcję grupowej domku Hadesa. Niepewnie wróciłam do głównego pomieszczenia i dosiadłam się do Leo, który z uśmiechem zrobił mi miejsce obok siebie.
                W pomieszczeniu panowała napięta atmosfera, wszyscy wkoło szeptali nerwowo. Dopiero, gdy wszedł Pan D. i chrząknął znacząco - wszyscy zamilkli.
                - Jak wiecie, sytuacja jest poważna - zaczął, ale przerwał mu Drake, nadal cały w skowronkach.
                - No właśnie, drogi Panie D. nikt nie raczył nas poinformować, więc nie - nie wiemy.
                Bóg wina wyglądał jakby z trudem nad sobą panował. Zapewne miał teraz ochotę zmieść Drake'a z powierzchni ziemi za pomocą jakiś zabójczych winogron, czy czegoś w ten deseń.
                Odwrócił się w stronę Chejrona.
                - Widzisz? Zawsze, gdy próbuję się jakoś wziąć za ten obóz, gdy próbuję być choć odrobinę sympatyczniejszy dla tych małych niewdzięczników, zawsze kończy się tak samo! Sam się nimi zajmuj, ja nie mam do nich siły! - ruchem ręki wyczarował w powietrzu puszkę dietetycznej coli i mrucząc coś pod nosem o końcu kary, usiadł z impetem na pufie, jak najdalej od nas - herosów.
                Centaur westchnął ciężko i popatrzył na nas zbolałym wzrokiem.
                - No cóż, zapewne większość z was pamięta trzęsienie ziemi, które miało tu miejsce tydzień przed rozpoczęciem wakacji, prawda? Jeśli nie, to myślę, że reszta z was pamięta ten temat z ostatniego zebrania.
                Wszyscy oprócz mnie pokiwali potakująco głowami.
                - No tak, mną się nie przejmujcie, jak już wkręcacie mnie w to wasze zebranie to wcale nie muszę o niczym wiedzieć, f a k t y c z n i e - powiedziałam na tyle głośno, by wszyscy mnie słyszeli.
                - Oh, Lynnette, no tak... - Chejron zmieszał się odrobinę.
                - Nic niezwykłego - mruknął do mnie Leo z boku - Nico jak się wkurzy potrafi wywołać większe szkody.
                - Pan Valdez ma rację, nie potrzebujemy się teraz zagłębiać w temat naszego trzęsienia ziemi - centaur podjechał swoim wózkiem inwalidzkim bliżej nas - Chodzi o to, że Obóz Jupiter ma podobne problemy. Niestety częstsze i o wiele poważniejsze, co wiąże się z tym, że również groźniejsze.
                Zauważyłam, że na te słowa Leo się spiął.
                - Otrzymałem Iryfon od Jasona i Reyny. Niestety, nie radzą tam sobie. Najprawdopodobniej będzie potrzebne wysłanie delegacji, która pomoże rzymianom w opanowaniu sytuacji na miejscu. W najbliższym czasie będziemy zmuszeni także do zorganizowania misji mającej na celu wykrycie przyczyny tych trzęsień, bo jak się domyślacie nie są one wynikiem nasuwania się na siebie płyt tektonicznych, jak twierdzą śmiertelnicy.
                Zapadła dziwna cisza, którą po chwili przerwała Annabeth.
                - Te trzęsienia ziemi... Czy one występują w innych miejscach, niż te, w których w jakiś sposób działają herosi?
                Chejron niechętnie zaprzeczył.
                - Skoro nie ma więcej pytań, dziś na kolacji wybierzemy osoby, które wyruszą do Jupitera, dobrze?
                Wszyscy zgodnie przytaknęli.
                - A można już się zgłosić? - spytał nagle Leo.
                - No nie wiem, Leo - Chejron podrapał się po bródce - Może lepiej będzie jeśli ty zostaniesz tutaj.
                - Co? Niby dlaczego? - oburzył się syn Hefajstosa.
                - Czemu aż tak bardzo ci na tym zależy? - zapytałam go cichym głosem. Leo spojrzał na mnie. W jego oczach widziałam determinację. Bardzo nie chciałam, żeby opuszczał Obóz. Teraz pod nieobecność Nico, był chyba osobą, z którą dogadywałam się najlepiej. Może to trochę egoistyczne, ale nie chciałam zostawać sama. Zwłaszcza z kłócącą się Robyn i Mirandą.
                - Piper i Jason to moi najlepsi przyjaciele. Muszę tam iść i …
                - Nie martw się, stary - przerwał mu Percy. Poszedł do Leo i poklepał go po ramieniu - Pojadę tam i upewnię się, że z nimi wszystko w porządku.
                - Nie, Percy - odezwał się Chejron - Myślę, że będzie lepiej jeśli ty też zostaniesz. Jesteś … - doskonale wiedziałam, że Chejron stara się nie użyć słowa „przywódca”. Formalnie w Obozie nie było żadnego przywódcy z pośród herosów, ale i tak wszyscy wiedzieli i chcieli, żeby Percy dowodził. Gdyby to on wyruszył do obozu rzymian, mogłabym wybuchnąć niezła panika - … po prostu myślę, że bardziej przydasz się tutaj - centaur wreszcie znalazł słowa - A poza tym, jestem pewien, że jeśli ty opuścisz Obóz, Annabeth również to zrobi, a jest nam tutaj niezwykle potrzebna.
                - Niezwykle? - powtórzyła córka Ateny - Niby do czego Chejronie? Czyżbyś nie mówił nam wszystkiego?
                - Wrócimy do tego tematu po kolacji. Teraz możecie się rozejść - centaur numer jeden zakończył zebranie rzeczowym tonem. Annabeth wyglądała jakby miała jeszcze dość dużo do powiedzenia. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Percy złapał ją za rękę i ruszyli w stronę wyjścia. Za nimi podążyli wszyscy inni.



***


                Szliśmy z Leo wzdłuż plaży powłócząc nogami. Syn Hefajstosa był okropnie zatroskany. Zawsze widziałam go tryskającego humorem, więc to było no... dziwne (bogowie, to słowo mnie prześladuje!).
                - Jestem pewna, że wszystko z nimi dobrze - odezwałam się niepewnym głosem. Nie wiem czy pocieszałam ludzi przed utratą pamięci, ale chyba nie miałam za dużo takich okazji, bo byłam w tym beznadziejna.
                - Taa... mam nadzieję - mruknął tylko.
                - Gdyby coś było nie tak, już byśmy o tym wiedzieli - próbowałam się uśmiechnąć, ale obstawiam, że wyszedł mi raczej grymas jak przy bolącym zębie.
                - Oni... no wiesz, są dla mnie jak rodzina i po prostu chciałabym ich zobaczyć - spojrzał na mnie, a ja kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć.
                - Jasne, rozumiem - wydukałam w końcu. Kłamałam. Nie miałam pojęcia jak on się czuje. Nie wiedziałam jak to jest mieć rodzinę czy przyjaciół. Nie znałam uczucia troski, kiedy nie widzisz kogoś na kim ci zależy. Trudno mi to było sobie nawet wyobrazić. Nie wiedziałam co to tęsknota. No ale za czym albo za kim jak mogłam tęsknić? Przygryzłam dolną wargę, żeby Leo nie zauważył, że drży.
                Zupełnie niespodziewanie, ktoś wpadł na nas od tyłu. Tym kimś okazała się roześmiany Drake. Zarzucił jedną rękę na szyję mi, drugą na szyję Leo. Przystanęliśmy i spojrzeliśmy na niego z podobnym wyrazem dezorientacji na twarzy.
                - Koleś? Co ci tak wesoło? - pierwszy odezwał się syn Hefajstosa.
                - Och, wesoło, wesoło… Stary! Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! - nie widziałam jeszcze tak szerokiego uśmiechu niż ten, który widniał na twarzy Drake’a.
                - Z powodu…? - zapytałam z podniesioną brwią.
                - Mam dzisiaj randkę - powiedział to jakby mówił „Zabiłem hydrę gołymi rękoma”.
                - Z kim? - Leo nie mógł powstrzymać parsknięcia.
                - Jak to z kim? Z miłością mojego życia, oczywiście! - wykrzyknął syn boga snów - A teraz wybaczcie moi mili, ale muszę się szykować. Życzcie mi powodzenia. Albo nie! Nie będzie potrzebne! Bez tego wiem, że to będzie najlepszy wieczór w moim życiu! - wykrzyknął mi to wprost do ucha i serio miałam ochotę wbić mu łokieć w żebra. Nie zdążyłam jednak, bo obiegł delikatnie tanecznym krokiem. Nadal zdezorientowani, chwilę wpatrywaliśmy się w siebie z Leo, a potem równocześnie wybuchliśmy śmiechem.
                - On czasem przechodzi samego siebie - powiedział Leo nadal trzęsąc się ze śmiechu - Ostatni raz zachowywał się tak kiedy … - przestał się śmiać i wyprostował się jakby coś sobie właśnie uświadomił - O bogowie, tylko nie to.
                - Tylko nie co? - zapytałam.
                - Na ile orientujesz się w zdolnościach Drake’a? - wznowiliśmy swój marsz.
                - Cóż, zdążyłam się zorientować, że zawsze wygląda troszkę inaczej niż poprzedniego dnia, ma słabość do złośliwych idiotek, czasem skacze tak wysoko, jakby nie przejmował się grawitacją …
                - Tak, Drake to najpotężniejszy syn Hypnosa od czasów … no w sumie chyba nie było potężniejszego od niego - Leo wziął głęboki oddech - My widzimy go ciągle inaczej, ponieważ jego własny wygląd w jego snach nie jest stały. A te jego supermoce… Drake potrafi przywoływać umiejętności i rzeczy ze snów do świata realnego. - Już miałam wykrzyczeć pełne aprobaty słowo zupełnie nieodpowiednie dla damy w moim wieku, ale Leo powstrzymał mnie, unosząc rękę - Oczywiście są pewne ograniczenia - kontynuował - Przedmiot nie może posiadać magicznych właściwości, a umiejętność nie może należeć do innego herosa. Poza tym jego charakter. Z nim też jest różnie, tak jak wygląd, zmienia się w zależności od otoczenia, czasem nastroju.
                - To i tak świetnie! - mój entuzjazm trochę opadł, co jednak nie zmienia faktu, że moc Drake’a była obłędna!
                - Przydatna moc, prawda? - syn Hefajstosa uśmiechnął się lekko - Niestety jest w tym niewielki szkopuł. Zdarza się to rzadko, ale jednak… Czasem Drake nie potrafi odróżnić snu od rzeczywistości. Najczęściej dotyczy to randki. Pewnie się domyślasz kim jest ta szczęściara.
                - Oo, kurde - nie mogłam się powstrzymać od śmiechu - Ciekawe czy Miranda słyszała już nowinę o romantycznej kolacyjce.
                - Jeśli jeszcze nie, to niedługo na pewno usłyszy - Leo zaśmiał się - Nie wiem jak ty, ale ja muszę się czymś zająć. A poza tym bardzo chcę zobaczyć minę Mirandy i minę Drake’a kiedy się zorientuje, że tylko mu się śniło, więc może pójdziemy go poszukać i poobserwujemy dalszy rozwój wydarzeń, hę? Oczywiście, chyba, że masz coś lepszego do roboty.
                Nie mogłam wyznać mu żałosnej prawdy o tym, że właśnie zamierzałam iść do domku i aż do kolacji wpatrywać się w tą cholerną pozytywkę. No i oczywiście też nie mogłam doczekać się reakcji naszych drogich gołąbeczków, więc powiedziałam luźnym (przynajmniej miałam nadzieję, że brzmi luźno) tonem: - Nie, akurat nie mam nic ważnego do roboty.



***


                Znaleźliśmy Drake’a w domku Hypnosa. Chodził w te i z powrotem szukając czegoś. Kiedy weszliśmy powitał nas jedną z obozowych koszulek, które beznamiętnie rozrzucał dookoła. Koszulka trafiła prosto w głowę Leo. Nie powiem, wyraz jego twarzy, kiedy ją ze siebie ściągał doprowadził mnie prawie do łez.
                - O jest! - wykrzyknął tryumfalnie Drake. Jego trofeum okazała się puszka dezodorantu. Spryskał się nią od stóp do głów. Dostałam od tego porządnego napadu kaszlu, Leo z krzywym uśmiechem poklepał mnie po plecach.
                - No i jak stary? Pachnę jak morska bryza? - Drake zwrócił się do Leo. Syn Hefajstosa zmarszczył nos i przybliżył głową w stronę syna Hypnosa. Gwałtownie ją cofnął i ze śmiechem powiedział:
                - Powiedziałbym, że raczej jak bryza ze spoconej skarpety.
                - Oj, nie znasz się - Darke trzepnął go w ramię. Po chwili zaczął się rozglądać z powrotem.
                - Kwiatki, kwiatki - mruczał pod nosem - Gdzie te głupie badyle… o są! - podniósł z jednego z łóżek bukiet różowych kwiatków.
                - Lynn - zwrócił się do mnie - Jesteś dziewczyną, więc jak myślisz, Mirandzie spodobają się kwiaty? - zapytał z nadzieją w głosie.
                - Z pewnością, są urocze. A ona na pewno kocha urocze rzeczy.
                - No widzisz! I to jest poprawna postawa! Ucz się Leo, ucz się! A teraz znowu musicie mi wybaczyć, ponieważ moja kobieta pewnie już na mnie czeka - wybiegł z domku jedną ręką wygładzając koszulką, drugą ściskając bukiet.
                - O Hefajstosie… takie nakręconego to go jeszcze nie widziałem - powiedział Leo, kiedy wychodziliśmy z domku dzieci boga snu.
                - Ty i Drake dobrze się dogadujecie, prawda? - zapytałam. Samą siebie zaskoczyłam tym pytaniem.   
                - Tak - odpowiedział grupowy Dziewiątki pod chwili - Myślę, że Drake jest moim najlepszym kumplem. Znaczy wiesz, Jason, Piper, Percy … to jakby moje rodzeństwo. A Drake to mój najlepszy kumpel - w odpowiedzi tylko kiwnęłam głową, bo nie za bardzo wiedziałam co mogę odpowiedzieć. Bo co ja tam wiedziałam o relacjach między ludzkich?
                - Lynnette? Jak ty nazwałaś Jasona wtedy kiedy biegałaś i ..
                - Och, masz na myśli wtedy kiedy biegałam po Obozie jak wariatka pokazując, że moje ADHD ma poziom wyższy niż ADHD wszystkich obozowiczów razem wziętych?
                - Tak, właśnie wtedy - potwierdził za co walnęłam go w ramię.
                - Blondas. Nazwałam go wtedy blondasem.
                - Wątpię, czy by się ucieszył gdyby to słyszał.
                - A co mam coś ze wzrokiem? On nie jest blondynem?
                - Nie no, jest - Leo podrapał się po głowie - Po prostu to „blondas” zupełnie do niego nie pasuję. No wiesz, to raczej kojarzy mi się z takim kompletnym lalusiem, czy jak to inaczej nazwać.
                - Z całym szacunkiem dla szanownego syna pana Zeusa, ale on właśnie na takiego lalusia wygląda - Dobra to może trochę wredne, ale nic nie poradzę, że on serio tak wyglądał! No idealnie obcięte blond włoski, perfekcyjny sposób noszenia ubrań i tylko jedna mała blizna nad wargą, która paradoksalnie czyniła go jeszcze „idealniejszym”. Nie znałam go, ale dobrego pierwszego wrażenia to on na mnie nie zrobił.
                - Ale Jason taki nie jest. To mój najlepszy przyjaciel, a ja na najlepszych przyjaciół nie wybieram byle kogo. Jest odważny, zawsze myśli racjonalnie, umie dobrze walczyć.
                - Och, Leo, bo pomyślę, że Jason ci się podoba - nie mogłam powstrzymać śmiechu.
                - Co? O bogowie, Lynn czasem ciężko z tobą rozmawiać - nie wkurzyłam się za te słowa, ponieważ powiedział je ze szczerym uśmiechem - Jason jest naprawdę w porządku.
                - Nie powiedziałam, że jest idiotą tylko, że wygląd trochę jak… przydupas.
                - Że kto? - Leo parsknął śmiechem - Co to w ogóle znaczy?
                - No wiesz, jaki ktoś kto chce wyglądać w oczach wszystkich perfekcyjnie.
                - Nie wiem skąd wytrzasnęłaś to słowo, ale muszę je zapamiętać - nadal się śmiał - A wracając do Jasona to mam nadzieję, że kiedyś sama będziesz miała okazję zobaczyć, że jest w porządku.
                - Wiesz, mam wrażenie, że niedługo będę miała okazję poznać nie tylko Jasona, ale też innych rzymskich herosów - Nie myślałam o tym wcześniej, ale teraz rzeczywiście miałam przeczucie, że nadchodzi czas, w którym spotkam ich wszystkich i to nie bez powodu.
                - Hej, Leo! Lynn! – zawołał ktoś z tyłu. W naszą stronę szedł Percy. Wyglądał na rozbawionego – Czy Drake znowu...? – zapytał Valdeza, gdy był już przy nas.
                - Taak, znowu mu się miesza – uśmiechnął się szeroko – Wiesz może gdzie o teraz jest?
                - A jak myślisz? Stoi pod domkiem Nyks z bukietem kwiatów i wrzeszczy, że ma randkę do każdego kto tamtędy przechodzi – syn Posejdona nadal się śmiał.
                - O nie, Leo, musimy się pośpieszyć, bo zaraz przegapimy najlepsze! – pociągnęłam go za rękaw.
                - Ech, sam chciałabym to zobaczyć – mruknął Percy – No nic, do zobaczenia na kolacji – pomachaliśmy mu na pożegnanie i odbiegliśmy z nadzieją nieprzegapienia miny Drake’a, kiedy zorientuje się, że wygłupił się przed Mirandą.



***



                Domek Nyks był oddalony najbardziej ze wszystkich od pozostałych domków. Jako, że Miranda była pierwszą córką Nyks na Obozie (w ogóle pierwszą ludzką w historii) mogła sama zadecydować o wyglądzie domku. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby to ja sama miała decydować o wyglądzie Trzynastki, szczęście, że w jej wyglądzie wszystko było idealne.
                Chociaż to stwierdzenie przyszło mi ciężko, musiałam przyznać, że Miranda ma całkiem niezły gust. Jej domek mi się podobał, był niby prosty i klasyczny, ale miał w sobie coś hipnotyzującego tak, że od razu chciało się do niego wejść.
                Był z szarego kamienia, z oknami podobnymi do zamkowych okien, tylko w dużym zmniejszeniu. Drzwi były drewniane i mosiężne. Ścieżka wyglądała jakby ktoś sam zrobił ją, wysypując na ziemie drobne kamyki. Grafitowy dach był w stylu romańskim. Zaraz… Skąd ja na Hadesa wiem, jak wygląda styl romański?
                Nie mogłam się nad tym dłużej zastanawiać, bo właśnie dobiegliśmy do kamiennej ścieżki. Na jej początku stał Drake. Nadal szeroko uśmiechnięty, choć jego uśmiech stał się troszeczkę nerwowy.
                - Co tam Drake? – zagadnął Leo.
                - Miranda odrobinkę się spóźnia. Pewnie się jeszcze przygotowuje, wiecie jakie są dziewczyny.
                - No jakie są dziewczyny, Drake? Ja nie wiem, może mnie oświecisz? – skrzyżowałam ręce na piersi. Syn Hypnosa jakby nie dosłyszał mojej zaczepki. Wrócił do wypatrywania Mirandy.
                - Zaczekamy tutaj z tobą, okej? – zapytał go Leo.
                - Dobra, ale potem macie się ulotnić, wolałabym, żebyśmy byli sami.
                - Oczywiście – odpowiedzieliśmy równocześnie z Leo i wybuchliśmy cichym śmiechem.


                Czekaliśmy już dobre 20 minut. Drake zaczął chodzi w te i we te mrucząc pod nosem, coś z stylu „Zaraz się zjawi, na pewno mnie nie wystawi”. Leo przysiadł na ziemi. Po chwili bezmyślnego bujania się na stopach, usiadłam obok niego.
                - A może by tak spróbować go jakoś... wybudzić? – zapytałam na tyle cicho, żeby syn Hypnosa mnie nie usłyszał.
                - I zrezygnować z oglądania tego pięknego braku orientacji na jego twarzy i z oglądania prób zmuszenia go przez Mirandę, żeby się odwalił? – odpowiedział pytaniem na pytanie Leo.
                - Przekonałeś mnie – mruknęłam, a Valdez uśmiechnął się krzywo.
                Siedzieliśmy w ciszy. Z oddali dochodziły nas odgłosy zwyczajnego życia na Obozie. Do kolacji zostały jeszcze ponad trzy godziny.
                - O, już idzie! – wykrzyknął nagle Drake – Miranda, gdzieś ty była?
                Leo podniósł się i podał mi rękę, żeby pomóc mi wstać. Miranda szła a naszą stroną. Na plecach miała łuk i kołczan, w ręce trzymała butelkę wody. Wyglądała jak po morderczym treningu.
                - Co ty tu robisz? – zapytała chłodno, gdy tylko podeszła bliżej – Co wy tu robicie? – obdarzyła mnie i Leo wrogim spojrzeniem.
                - No nic – z twarzy Drake’a znikły wszelkie oznaki zdenerwowania, znowu wyglądał jakby wygrał w życie – Ważne, że już jesteś. Możemy już iść?
                - O czym ty mówisz? – Miranda spojrzała na niego jak na idiotę.
                - No jak to o czym, głuptasku? – syn Hypnosa uśmiechnął się słodko – O naszej randce, oczywiście.
                - Jakiej randce? Co ty sobie znowu wymyśliłeś?
                - Och, cudnie wyglądasz taka rozłoszczona … - ton Drake’a był taki rozmarzony, że musiałam zakryć usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
                - Nie zawracaj mi znowu głowy. Spadaj stąd, nie mam teraz ochoty na żarty – córka Nyks niedbałym ruchem zarzuciła warkocz na ramię.
                - Czy ty kiedykolwiek masz ochotę na żarty? – zapytałam ją drwiąco.
                - Och, witaj Montrose, jak niemiło cię widzieć. Spadaj stąd i zabierz ze sobą kolegów – posłała mi sztuczny uśmiech i zaczęła iść ścieżką do swojego domku.
                - Ale Miranda, czekaj! – Drake był odrobinkę zdruzgotany – Co z naszą randką? Przecież tak się na nią cieszyłaś! Powiedziałaś, że już się nie mogłaś doczekać, kiedy cię zapytam...
                - Czekaj, czekaj – córka Nysk odwróciła się gwałtownie – Leo, czy on znowu nie może się wybucić? – zwróciła się do syna Hefajstosa.
                - To twoja wina, że tak bardzo zawróciłaś mu w głowie – odpowiedział Leo z wrednym uśmiechem. Miranda walnęła się w czoło otwartą dłonią. Podeszła do Drake’a i wzięła głęboki oddech.
                - Słuchaj, to ci się tylko ś n i ł o – mówiła takim głosem, jakby właśnie karciła niegrzecznego szczeniaczka.
                - O czym ty mówisz, najdroższa? – usłyszawszy „najdroższa” razem z Leo wpadliśmy w niekontrolowany chichot. Miranda uciszyła nas jednym spojrzeniem.
                - Znowu miesza ci się rzeczywistość ze snem – spróbowała znowu córka Nyks – Nie będzie żadnej randki, ani teraz ani nigdy.
                - Nie żartuj sobie ze mnie, wiem co widziałem i słyszałem. Spotkaliśmy się dzisiaj na plaży, spytałem o randkę, a ty byłaś taka szczęśliwa... - Miranda westchnęła z rezygnacją. Odkręciła butelkę wody, którą trzymała w ręku i bezceremonialnie chlusnęła wodą prosto z twarz Drake’a.
                - O kurna – wymsknęło się Leo – Warto było tu przyjść.
                Ja pozostawiłam to bez komentarza, przyglądałam się zachowaniu syna Hypnosa.
                Stał przed kilka sekund z wodą ściekająco po twarzy. Potem przetarł oczy i zamrugał kilkakrotnie. Jego mina wyrażała kompletne zdezorientowanie. Mrugnął jeszcze raz, a potem przeniósł wzrok na Mirandę.
                - O, Miranda! Hej! – trochę zdziwiło mnie to, że nic nie pamięta – Jak... jak leci? – Jak zwykle w jej obecności zaczął się jąkać.
                - Do widzenia, Drake – powiedziała tylko, chłodnym tonem córka Nyks. Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego domku.
                - Co się stało? Zacze… - Drake chyba dopiero teraz zorientował się, że trzyma w ręku bukiet. Wytrzeszczył oczy poczym odwrócił się do nas – Znowu mi się śniło, prawda? – w jego głosie był autentyczny smutek. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, Leo chyba też nie, bo oboje tylko pokiwaliśmy głowami.
                - Na Styks – rozległ się grzmot. Drake ukrył twarz w dłoniach – Idiota, komplety idiota – dobiegły nas jego pomruki.
                - Przecież to nie twoja wina – podeszłam do niego i uśmiechnęłam się pocieszająco.
                - Chodźcie, idziemy. Nie ma po co tak tu stać – powiedział Leo, choć zdawało mi się, że za wszelką cenę stara się ukryć rozbawienie.
                - Nie. Muszę ją przeprosić.
                - Eee… To chyba nie jest najlepszy pomysł – odezwałam się niepewnie.
                - Muszę. Już kolejny raz zrobiłem  z siebie idiotę i postawiłem ją w kłopotliwej sytuacji. – Byłam w lekkim szoku, bo dopiero teraz, po tonie jego głosu, uzmysłowiłam sobie, że temu chłopakowi serio zależy na pannie Noc To Moja Działka. 
                - Zaraz wracam – rzucił syn Hypnosa i pobiegł do domku Nyks. Wypuściłam ze świstem powietrze z płuc. Pociągnęłam Leo za rękę i pobiegliśmy za nim.


                Myślałam, że po zaskoczeniu jakie przeżyłam poznając wnętrze Trzynastki, już żadne wnętrze mnie nie zaskoczy. Myliłam się. Po wtargnięciu na pełnym biegu do domku Mirandy wpadłam na plecy Drake’a. Stał jak wryty i patrzył w górę. Podążyłam za jego spojrzeniem i zamarłam.
                Patrzyłam w nocne niebo. Piękne, gwieździste niebo. Mrugnęłam kilka razy, ale wciąż tam było. Nie był to zwykły malunek, ponieważ gwiazdy migały jak na prawdziwym niebie.
                Gdy pierwszy szok minął opuściłam wzrok i przyjrzałam się uważniej pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy. Wyglądało jak mały salonik. Była tu jasnobrązowa kanapa i jeden fotel w tym samym kolorze. Na podłodze leżał puchaty dywan, na ścianie wisiał pięknie zdobiony łuk. Największą uwagę (oczywiście zaraz suficie!) przyciągał zajmujący całą ścianę regał, cały zastawiony książkami.
                Przyjrzałam się im i odczytałam kilka tytułów. Wybierałam na chybił-trafił. „Duma i Uprzedzenie”, „Wichrowe Wzgórza”, „Anna Karenina”, „Zbrodnia i Kara”. Właśnie w oczy rzuciła mi się książka o tytule „Władca Pierścieni. Drużyna Pierścienia”, kiedy do pokoju weszła Miranda.
                - Co wy tu robicie? – chyba właśnie brała prysznic, włosy miała wilgotne – Ktoś was zapraszał?
                - Bo ja chciałem… - zaczął niepewnie Drake – Chciałem przeprosić.
                - Drake, nie mam teraz czasu…
                - Ale naprawdę. Ja czasem nie mam nad tym kontroli – jego głos był taki szczery, pełen emocji, że nawet Miranda stała i wpatrywała się w niego z lekko otwartą buzią – Pewnie mówię wtedy głupie rzeczy, stawiam się w idiotycznej sytuacji. Jest mi naprawdę bardzo przykro…
                - W porządku – to znowu była ta chwili, gdy jej głos przestawał być księżniczkowaty i brzmiał trochę łagodniej  - Nie tłumacz się. Ale teraz zjeżdżajcie.
                - Pięknie tutaj – nie przejęłam się jej wyproszeniem, Leo chyba też nie, bo właśnie rozsiadł się wygodnie na kanapie – Jak zrobiłaś ten obłędny sufit?
                - Nie lubię tłumu – łagodny ton znikł, ustępując miejsca chłodowi – Serio, wynocha.
                - Nie wiedziałem, że tak dużo czytasz – zagadnął Leo.
                - Jesteś głusi czy głupi? – warknęła córka Nyks – Żegnam.
                Drake westchnął i powlókł się do drzwi. Leo ociągał się trochę, ale poszedł za nim. Poczekałam aż wyjdą i zwróciłam się do Mirandy:
                - Czemu udajesz taką zimną zołzę, co?
                Zrobiła dziwną minę, której jeszcze u niej nie widziałam. Nie odpowiedziała nic, po prostu wskazała mi drzwi.
                - Jeszcze cię rozgryzę – mruknęłam do siebie, gdy byłam już na zewnątrz.
                Drake i Leo czekali na mnie na kamiennej ścieżce. Zaczęliśmy powolnym krokiem zbliżać się do reszty domków.
                - Pewnie odechciało ci się snów o Mirandzie, co? – zapytałam Drake’a.
                - No co ty. Mam nadzieję, że dzisiaj przyśni mi się znowu. – Słysząc te słowa pokręciłam głową z rezygnacją, a Leo parsknął śmiechem.



***


                Do kolacji zostało jeszcze trochę czasu, więc udałam się do Trzynastki. Leo wybrał się na chwilę do lasu, Percy'ego i Annabeth nigdzie nie mogłam znaleźć, a Drake... Drake postanowił jeszcze raz odtworzyć w głowie łagodniejszy ton Mirandy, kiedy się do niego zwracała, więc postanowiłam zostawić go samego.
                 Usiadłam w kwiecistym fotelu i po raz kolejny zatrzymałam wzrok na zamkniętej pozytywce. Odkąd Nico wyjechał, nie potrafiłam jej otworzyć, cicha melodyjka wywoływała u mnie przerażające poczucie, że powinnam o czymś sobie przypomnieć, że powinnam coś zrobić. Nie wiem, czy to te korzenie Nemezis, ale miałam wrażenie, że powinnam się komuś za coś odpłacić.
                Nie było to nawet w najmniejszym stopniu przyjemne uczucie, więc tylko siedziałam i patrzyłam w nią jak skończona idiotka.
                Z tego dziwnego  transu, zbudziły mnie dopiero jakieś krzyki zza okna. Nie przejęłam się nimi zbytnio. Odsunęłam pozytywkę za pole mojego widzenia i wsunęłam się głębiej w fotel. Tak strasznie nie chciało mi się wychodzić na zewnątrz. W Obozie było niesamowicie, ale ja wciąż nie potrafiłam dopuścić do siebie faktu, że jestem jedną z nich. Przez cały czas czułam się inna, jakbym do nich nie pasowała. Nie przez to, że miałam w sobie więcej krwi bogów. Przez to, że byłam dzieckiem Hadesa sprzed przysięgi. Przez to, że kiedyś na pewno żyłam w innych czasach. Że miałam inne życie. Że znałam ludzi, z których większość prawdopodobnie już nie żyje, a jeśli nie, to mają coś około setki. Nie byłam w tym sama, Nico też na pewno się tak czuł. I przeżył o wiele więcej niż ja, więc miał pełne prawo użalać się nad sobą. A tego nie robił. Nigdy. A skoro on nigdy się nad sobą nie użalał, ja tym bardziej nie powinnam.
                Wstałam z ciężkim westchnieniem, a mój wzrok zatrzymał się na płycie od Chejrona. Niesiona ciekawością wzięłam ją w dłonie, a po wyjęciu z opakowania wsunęłam w gramofon stojący na komodzie.
                Nie wiem czemu, muzyka zaczęła lecieć od ostatniego utworu. Nie zbyt wiedziałam jak to zmienić, więc wsłuchałam się w chórek, który właśnie pytał, kto opowie historię mojego życia. Miałam ochotę się roześmiać, sama miałam ochotę zadać to pytanie.
                W miarę jak piosenka zbliżała się ku końcowi, opanowywało mnie nieznośne poczucie strachu pomieszanego z uczuciem, którego nie potrafiłam nazwać. To nie była ani radość ani zaskoczenie ani zdziwienie, ale coś pomiędzy.
                Gdy w końcu w pokoju zapanowała cisza, głośno wypuściłam powietrze. Do tego momentu nawet nie wiedziałam, że wstrzymywałam oddech.
                Ściągnęłam igłę z płyty i usiadłam z powrotem w fotelu. Modliłam się do wszystkich istniejących bogów, by to był tylko przypadek, że czułam się jakby ta piosenka była o mnie.
Jak najszybciej wstałam i wybiegłam na zewnątrz. Nie chciałam dłużej siedzieć sama, atakowana przez natarczywe myśli. Nie zbyt wiedziałam gdzie iść, więc ruszyłam w pierwsze miejsce, które przyszło mi do głowy, czyli ściankę wspinaczkową.



***



                Po raz pierwszy odkąd przybyłam do Obozu udało mi się wejść na samą górę ścianki. Gdy już z niej zeszłam, przysięgłam sobie w duchu, że nigdy więcej tego nie zrobię. Skórę na dłoniach miałam pozdzieraną, koszulę poprzepalaną w niektórych miejscach, ręce i nogi tak obolałe, że ledwo co utrzymywałam się w pozycji pionowej, a przez prawy policzek przebiegała rozpalona smuga od bliskiego spotkania z lawą.
                Szłam szybko do Wielkiego Domu, by ktoś się tym zajął, bo podejrzewałam, że zostanie po tym ładna blizna. Po drodze natknęłam się na lekko utykającego Leo.
                - Co ci się stało? - spytałam, kiwnięciem głowy wskazując na jego nogę.
                - Chyba przeliczyłem się z ilością metalu, którą jestem w stanie udźwignąć - skrzywił się - Nawet taki mięśniak jak ja ma swoje granice.
                Uśmiechnęłam się pod nosem przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie.
                - Co ty robiłeś w tym lesie? Nosiłeś ten swój złom? Po co?
                Leo wyraźnie się zmieszał. Przeczesał ręką swoją ciemną czuprynę i wzruszył ramionami. Spojrzałam na niego uważniej.
                - Jak chcesz, mogę ci później pokazać - odezwał się nagle - Tylko musisz obiecać, że nikomu o tym nie powiesz, zwłaszcza Annabeth i Percy'emu, no i Chejronowi. Zabili by mnie za to na miejscu.
                - Co ty kombinujesz, Valdez? - zaśmiałam się - No ale dobrze, obiecuję, że nikomu nie powiem.
                Po przemyciu mojego policzka nektarem i zjedzeniu odrobiny ambrozji, udaliśmy się w stronę lasu. Tuż przed wejściem naszły mnie wątpliwości.
                - Jesteś pewny, że to bezpieczne?
                Leo odwrócił się w moją stronę.
                - No jasne. Ten las jest najbezpieczniejszym miejscem na ziemi, pod warunkiem, że jesteś tu w odpowiednim towarzystwie. Na przykład przystojnego i walecznego bohatera.
                Uniosłam brwi.
                - On tam na nas w środku czeka, czy masz zamiar po jakiegoś teraz pójść?
                - Jak się odpowiednio wysilisz, zauważysz, że stoi przed tobą - prychnął Leo, obszernymi ruchami wskazując na siebie samego - A teraz chodź, panie przodem.
                Niepewnie ruszyłam ubitą ścieżką. Po chwili chłopak pojawił się obok mnie. Szliśmy w milczeniu, wsłuchując się w śpiew ptaków, oddalony szum fal i szelest liści. Niesiona urokiem chwili zamknęłam oczy. Ciepły powiew wiatru delikatnie pogłaskał mnie po policzkach, a rozwiane włosy połaskotały po ramionach.
                - Słuchaj, mogę cię ratować przed smokami, chimerami i bogowie jeszcze raczą wiedzieć przed czym, ale nic nie poradzę jak się zabijesz wchodząc w drzewo z zamkniętymi oczami - usłyszałam rozbawiony głos Leo.
                - Pokładam w tobie nadzieję, przystojny i waleczny bohaterze - odparłam z uśmiechem.
                Leo nie odpowiedział, tylko złapał mnie za nadgarstek. Po chwili pociągnął mnie za sobą w prawą stronę.
                - Tu skręcamy.
                Zaskoczona otworzyłam oczy. Szliśmy przez jakieś chaszcze, które nieprzyjemnie drapały i kuły mnie po nogach.
                - Leo... - zaczęłam, lecz chłopak mi przerwał.
                - Bądź cierpliwa, jeszcze chwila.
                Zacisnęłam usta i nie odzywając się więcej, posłusznie dałam się mu prowadzić.
                W końcu stanęliśmy przed potężną kamienną skarpą. Leo puścił moją rękę i dotknął dłońmi skały. Po chwili spod jego palców buchnęły płomienie, które łapczywie zaczęły lizać kamienną powierzchnię.
                Nie miałam pojęcia do czego zmierza chłopak, więc tylko stałam i go obserwowałam.
Nagle rozległ się głośny dźwięk ocierających się o siebie kamieni. W miejscu w którym Leo dotykał skały, otworzyło się przejście wielkości zwykłych drzwi.
                Syn Hefajstosa odwrócił się w moją stronę i wyciągnął rękę w zapraszającym geście.
                Weszłam do środka i aż zaparło mi dech w piersi.
                - Leo Valdez ma zaszczyt powitać panią na pokładzie Bunkru 9.
                Wspomniany Bunkier był potężny. Wyglądał jak wielka sala produkcyjna, sufit był prawdopodobnie na wysokości co najmniej 100 metrów, a pod nim ciągnęła się skomplikowana plątanina najróżniejszych rur. My z Leo staliśmy na metalowym pomoście, na jednej z półokrągłych ścian podtrzymywanych przez wielkie, stalowe żebra. Po prawej stronie, wysoko nad ziemią rozciągał się kolorowy baner głoszący napis „Wesołych Świąt! Wszystkie prezenty idą do Leona!”, który najprawdopodobniej nie został zmieniony aż od zeszłych świąt.
                Na dole bunkra było wszystko, czego mógł zażyczyć sobie ktoś pokroju Leo. Od kącika ze stolikami pełnymi szkiców, projektów i narzędzi, poprzez hydrauliczny podnośnik, reaktor, silnik, magazyny, aż do materiałów budowlanych, składów broni i uwaga, najlepsze na koniec - wielkiego statku ze spiżową głową smoka na dziobie.
                Sama nie wiedziałam co powiedzieć. Potrafiłam jedynie stać i chłonąć to miejsce wzrokiem.
                - Chodź, zejdziemy na dół - Leo przerwał panującą pomiędzy nami ciszę.
                Skinęłam głową i ruszyłam za nim w stronę metalowych schodów. Poprowadził mnie aż do stołów roboczych, znajdujących się na drugim końcu sali.
                - To ten sławny Argo II? - spytałam, kiedy mijaliśmy potężny statek.
                Potaknął.
                - Aktualnie jest trochę... bardzo uszkodzony i raczej już nic z niego nie będzie.
                - Na pewno nie da się go naprawić?
                - Nie no, może i by się dało, ale aktualnie nie to leży mi na sercu.
                Zaskoczona jego słowami nie odezwałam się więcej. Słyszałam wiele historii o misji Wielkiej Siódemki, także o tym, jak bardzo Argo II przyczyniło się do całej sprawy. Myślałam, że jest to jedna z tych rzeczy, których właściciele nigdy, za żadne skarby nie będą chcieli się pozbyć i zrobią wszystko by były jak najdłużej w jak najlepszym stanie.
                Podeszliśmy do rogu w którym kilka stolików stało na niewielkim podniesieniu. Wszędzie walały się jakieś szkice, projekty, rysunki, puste karki, ołówki, linijki, centymetry i inne pierdoły tego pokroju.
                Leo zwalił stos kartek z jednego z krzeseł i podsunął mi je. Usiadłam, wciąż rozglądając się wokoło.
                - Kawy? - spytał chłopak, majstrując coś przy czarnym ekspresie.
                - Chętnie.
                Odkąd przybyłam do obozu, ani razu nie miałam okazji napić się czegokolwiek co zawierałoby kofeinę. Na posiłkach niby można było sobie zażyczyć czego się chciało do picia, jednak ani cola, ani sprite ani kawa nie smakowały tak jak powinny. Pewnie dlatego, że nie było w nich ani grama kofeiny. Chejron uważał, że to niezdrowe, a w dodatku nasze ADHD w zupełności wystarczy. Gdy jeszcze mieszkałam w Domku Hermesa, zdążyłam przyuważyć, że Sol, córka Apollo, która nieudolnie starała się mnie nauczyć strzelania z łuku, wpada do bliźniaków po swoją cotygodniową dostawę Mountain Dew. Patrząc na Leo szukającego filiżanki bądź kubka, doszłam do wniosku, że też będę musiała do nich wpaść.
                - To o tym mam nikomu nie mówić? - z uśmiechem wzięłam w dłonie filiżankę gorącej kawy - Trzymanie nielegalnych napoi w schowanym bunkrze w środku lasu jest karalne?
                - Nie, nie - zaśmiał się - O bunkrze wie wiele osób. A „nielegalne napoje” to w obozie codzienność, nikt by tu nie przeżył tylko na tym co podają w stołówce.
                - To o co chodzi?
                Jego twarz momentalnie spochmurniała.
                - Ale proszę, obiecaj, że nikomu nie powiesz. Proszę.
                - Obiecałam ci już to przecież.
                - Ech, dobrze, dobrze, ale to naprawdę ważne. Chodzi o Festusa. Wiesz kim jest Festus?
                Skinęłam głową. Festus był spiżowym smokiem Leo, wielkim, z rozumem i w ogóle, ale z tego co wiedziałam, rozbił się i już nie dało się go naprawić. Z tego co opowiadał mi Nico, Festus był dla Leona jak najlepszy przyjaciel i bardzo przeżywał jego stratę. Po tym, chłopak w jakiś sposób połączył Festusa z Argo II i teraz głowa smoka zdobiła dziób statku.
                - Ja... Ja postanowiłem go naprawić, zreperować. Wiesz... odbudować.
                Z wrażenia oplułam się kawą, którą akurat miałam w ustach.
                - Ale podobno nie dało się go naprawić.
                - Wtedy nie miałem czasu. I materiałów.
                - Teraz masz?
                - Czas? No pewnie. A co do materiałów, to wciąż zbieram. Jeszcze zostało mi... tylko jakieś 1,5 tony spiżu, ale zdobędę go.
                - Jak?
                - Jeszcze nie wiem. Może Hazel by mi pomogła, jakbym ją poprosił.
                - Hazel? - zdziwiłam się. O matko, moja rzymska siostra, jak miło.
                - No tak. Wiesz, te magiczne przyciąganie super metali i w ogóle.
                Teraz sobie przypomniałam o tej jej wypasionej mocy, o której wspominał mi Nico. Wiecie, gdzie nie postoi dłużej, z ziemi wyskakują jej diamenty, rubiny i te takie. No i jeszcze potrafi je odnajdywać.
                - Ah, rozumiem. Aż tak bardzo ci zależy na Festusie?
                Natychmiast pożałowałam tego pytania. Mina Leo była żałosna, wyglądał jak siedem nieszczęść.
                - To tak jakbyś mogła przywrócić swojego zmarłego przyjaciela z powrotem do życia - powiedział cicho.
                - Oh, Leo - jęknęłam, nie wiedząc co powiedzieć - Ja...
                - No nic - powiedział, siląc się na radosny ton, co, muszę przyznać, udało mu się - Oprowadzić cię po reszcie Bunkru?



***


                Przesiedzieliśmy z Leo w Bunkrze aż do kolacji. Spóźnieni wpadliśmy do pawilonu jadalnego, akurat w chwili, gdy ustawiała się kolejka do złożenia ofiary dla bogów.
                Gdy już wszyscy mieli to za sobą, w tym ja i moja cicha modlitwa do ojca, by łaskawie przywrócił mi pamięć, Chejron zabrał głos.
                Poinformował wszystkich o sytuacji w Obozie Jupiter, a następnie ogłosił, że zgodnie z Panem D. do delegacji wybrał Dylana (prawie spadłam z ławki na tą wiadomość), Mayę i Clarisse od Aresa, Malcolma od Ateny, Nata i Sol od Apolla, Matta i Shane od Hefajstosa, a także Chrisa od Hermesa.
                Gdy rozejrzałam się po pawilonie, spostrzegłam Leo. Wyraźnie nie był zadowolony z faktu, że nie może odwiedzić przyjaciół. Szklanka z wodą, którą trzymał w ręce wyglądała jakby miała zaraz pęknąć, a sam napój wprost wrzał.
                Po kolacji ruszyłam w stronę Wielkiego Domu. Po drodze natknęłam się na Dylana, który także szedł w tamtym kierunku.
                Przywitał mnie skinieniem głowy.
                - Hej, gdzie tak pędzisz?
                - Oh... Hej - mruknęłam nieśmiało, zwalniając - Nigdzie... W ogóle, to gratuluję udziału w misji.
                - Nic wielkiego - machnął ręką - Ale dzięki.
                Jego towarzystwo mnie trochę … onieśmielało. Rzuciłam coś o tym, że się śpieszę i popędziłam do Wielkiego Domu.
                Tuż przed wejściem do środka usłyszałam głos Percy'ego.
                - Nie możemy nawiązać z nim kontaktu. Iryfon nie chce z nim połączyć, a innego sposobu nie mamy.
                - Może dalej jest w Podziemiu - tym razem to była Annabeth.
                - Tak czy siak, powinno nas z nim połączyć. Myślę, że Nico jest w niebezpieczeństwie.
                - Percy, Nico radził sobie w przeróżnych sytuacjach. Moim zdaniem po prostu nie chce by ktoś z nim na razie rozmawiał, może...
                Otworzyłam drzwi.
                - Co się dzieje?
                - Oh, Lynn - para wyraźnie się zmieszała - Nic takiego.
                - Nie kłam, Percy – warknęłam - Słyszałam co przed chwilą mówiliście. Co się dzieje z Nico?
                Popatrzyli na siebie niepewnie.
                - Naprawdę, Lynn, to nie jest dobry pomysł, żeby...
                - To jest mój brat, mam prawo wiedzieć!
                Czułam jak rośnie we mnie wściekłość. Czemu wszyscy wszystko przede mną ukrywają? Nico jest moją jedyną rodziną (jako, że nie miałam zaszczytu poznać Hazel - jej nie liczę), jest jedyną osobą o którą mogę się martwić, jedyną osobą, która tak naprawdę potrafiła mnie zrozumieć - więc czemu nikt nie chce mi powiedzieć co się z nim dzieje?!
                - Nie o to chodzi, po prostu nie wiem, czy możemy... - zaczęła Annabeth, zamierzając się do położenia mi ręki na ramieniu.
                Zanim udało jej się to zrobić, złapałam jej rękę w połowie drogi.
                Gdy tylko moja dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku, poczułam dziwne uczucie, jakby nagle ktoś gwałtownie otworzył za mną drzwi i wpuścił do środka zimny i burzliwy powiew wiatru.
                Annabeth krzyknęła. Jej źrenice powiększyły się gwałtownie, na twarz wpełzło niewyobrażalne przerażenie, oczy zaszły łzami. Poczułam przerażenie, ale … To nie ja się bałam. To Annabeth. Czułam pod palcami drżenie jej ciała, ale w jakimś stopniu też czułam to co dzieje się w jej wnętrzu. Zalewającą ją falę rozpaczy, najgorsze wspomnienia, odczucie straty, bezsilność… To wszystko po części działo się we mnie, ale też jakby obok mnie. Byłam jakby obserwatorem, uczestnikiem tych zdarzeń rozgrywających się w jej głowie… Nie, nie uczestnikiem. Raczej powodem, dla których one się pojawiły. Wszystko to trwało może dwie sekundy.
                - Nie, nie, nie! Zoe! Luke! Nie! Percy, nie! – krzyczała córka Ateny.
                Przestraszona natychmiast puściłam jej rękę.
                Percy złapał ją w ostatnim momencie. Oboje patrzyli na mnie ze strachem w oczach.
                Nie miałam pojęcia co wydarzyło się przed chwilą, jednak byłam pewna, że nic przyjemnego i nic co by mi w jakikolwiek sposób pomogło.
                - Ja... Ja już może pójdę - wyjąkałam i jak najszybciej wybiegłam na zewnątrz.
Odbiegłam w stronę domków tak szybko jak tylko potrafiłam.