niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział XVIII.

w tą piękną, deszczowo-śnieżną, Wielkanocną noc, przynosimy Wam na ręce długo wyczekiwany XVIII rozdział! wiemy, że ostatnimi czasy naprawdę długo schodzi nam z każdym następnym, ale musicie zrozumieć, szkoła, życie prywatne, no i co najgorsze - im głębiej w fabułę i bliżej końca - tym ciężej się pisze. no ale nie zostawimy Lynn z ekipą, ani Was i mamy nadzieję, że Wy nas też :")
na te święta życzymy Wam tego co zawsze - spełnienia marzeń, zdrowia, szczęścia i uśmiechu! spędźcie je (choć już nie dużo ich pozostało) w spokojnej, rodzinnej atmosferze, najedzcie się za wszystkie czasy i odpocznijcie!
tymczasem, w związku ze zbliżającymi się drugimi urodzinami bloga, planujemy dla Was napisać miniaturkę, z tym, że wybór odnośnie tego o czym będzie, należy do Was! także czekamy na Wasze propozycje, może to być cokolwiek związane z naszym ff - Lynn, Leo, Drake, Nico, Dylan, Miranda, Noah... cokolwiek Wam przyjdzie do głowy - pomysł o najliczniejszej liczbie chętnych zostanie przez nas zrealizowany jeśli tylko nie będzie spojlerem co do dalszych losów Lynnette.
przy okazji zapraszamy do odświeżonej zakładki "Archiwum Herosów"!
 i nie przedłużając - miłej lektury! jak zawsze czekamy na Wasze komentarze :")

Lydia

______________________________________________________________



    Obudziła mnie ręka Drake'a, spadająca wprost na moje czoło. Zamrugałam kilka razy, a potem strąciłam dłoń przyjaciela i podniosłam się do pozycji siedzącej.
    Na sąsiednim łóżku spała Bonnie, a z kuchni dobiegało pochrapywanie Asha. Gdy tylko spojrzałam na okupowany przez Leona fotel, natychmiast zalały mnie wspomnienia naszej nocnej rozmowy.
    Byłam najgorszą przyjaciółką w historii wszechświata. Nie mam pojęcia jak ja mogłam nic nie zauważyć. Leo musiał być cholernie dobrym aktorem, nigdy nie zauważyłam tego kłębiącego się w nim smutku. Kiedy już o nim wiedziałam, dostrzegałam go nawet, gdy jego nosiciel spał. Syn Hefajstosa leżał z podkulonymi nogami. Usta miał lekko rozchylone, a brwi pozostały zmarszczone. Stanowił kompletny kontrast dla Drake'a, który spał opierając policzek na złączonych dłoniach, z lubieżnym uśmiechem na twarzy. Nawet nie chciałam zgadywać co mu się śniło.
    Zegarek wiszący na ścianie wskazywał siódmą rano. Zdecydowałam, że pora zacząć kolejny dzień i zaczęłam szarpać Shermana za ramię. Przez dobre pięć minut bez większych rezultatów, uśmiechnął się tylko jeszcze szerzej. Nie chciałam jeszcze budzić pozostałych, zwłaszcza Leo, więc zakryłam usta Drake'a swoją dłonią, po czym podwinęłam mu koszulkę i mocno uszczypnęłam w plecy. Chłopak otworzył szeroko oczy, a moja dłoń stłumiła jego okrzyk.
    - No dzień dobry, Śpiąca Królewno – mruknęłam.
    - Jesteś moim cholernym ziarnkiem grochu – odpowiedział zaspanym głosem.
    - To chyba nie ta bajka, przyjacielu – zaśmiałam się cicho i podniosłam, żeby poszukać czegoś do jedzenia.
    Dobiegała mnie zniekształcona odpowiedź Shermana, brzmiąca jak coś w stylu „akijztym”. W lodówce znalazłam tylko kilka produktów, które już chyba same nie pamiętały, kiedy minął ich termin ważności. Miałam właśnie przejść do plądrowania szafek, kiedy usłyszałam cichy śpiew Drake'a:
    - Little darling, it seems like years since it's been here...
    Jego głos był inny niż wczoraj czy przedwczoraj. Jakby... cieplejszy. Wróciłam do pokoju i usiadłam obok niego na łóżku.
    - A cóż to za lament?- zapytałam szeptem.
    - Jaki lament? - spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. - Bogowie, jak ty nic nie wiesz o życiu...
    Rozsiedliśmy się wygodnie, opierając plecami o ścianę. Drake chciał się o mnie oprzeć, ale się odsunęłam.
    - No co? - fuknął.
    - Wolę nie ryzykować.
    - Ach, no tak. - Przewrócił oczami. - Ty i te twoje tajemne moce.
    - I kto to mówi - odparowałam, również przewracając oczami i głośno wzdychając, dla lepszego efektu. Przez chwilę milczeliśmy.
    - No ale musisz przyznać, że twój śpiew brzmiał trochę dennie. - Postanowiłam nie odpuszczać wcześniejszego tematu.
    - Może - przyznał syn Hefajstosa. - Chyba tęsknie za Mirandą.
    - Jesteś żałosny. - Ponowie westchnęłam.
    - Może - powtórzył się, wzruszając ramionami. Zaczął się podnosić - Obudzę Leo. Jestem tak głodny, że mogę zjeść nawet to cholerne buritto.
    - Nie, nie - pociągnęłam go z powrotem - Niech sobie jeszcze pośpi. Miał ciężką noc.
    - Ciężką noc? - powtórzył z charakterystycznie uniesioną jedną brwią.
    - Tak głupku, ciężką - zrobiłam do niego minę. - Złe wspomnienia znowu postanowiły dać o sobie znać. I nawet nie potrzebowały mojego udziału.
    - To znaczy?
    Przez chwilę patrzyłam na niego, nie wiedząc czy powinnam z nim o tym rozmawiać. W końcu podjęłam decyzję.
    - Leo opowiedział mi Kalipso - odpowiedziałam. Wydawało mi się, że mój głos lekko zadrżał.
    - Serio? - Drake był co najmniej zdziwiony. - Raany, nie słyszałem, żeby kiedykolwiek mówił o tym komukolwiek.
    - Mnie też nie powiedział od razu. No i w sumie trudno mu się dziwić...
    - Przecież on nawet o samej wojnie z Gają nigdy nie wspomina. - Syn Hypnosa nadal trawił nową informację, cały czas kręcąc głową.
    - Wiesz, wszyscy słyszeliśmy o tym, dzięki czemu Leo przeżył i gdzie potem trafił. No i o Kalipso też słyszeliśmy to i owo. - Sherman spojrzał na Valdeza i oblizał wargi. - Wiem, że zabrał ją do ogrodu Hesperyd, a ona już stamtąd nie wróciła.
    Oboje przez chwilę wpatrywaliśmy się w śpiącego Leona.
    - Jak to się właściwie stało? - zapytał Drake po dłuższej chwili. - Chodzi mi o to... No wiesz. Czy ten smok ją zeżarł? Tak wiesz, złapał, odgryzł najpierw głowę, tak jak my jemy żelki, a potem...
    - Drake! - syknęłam i natychmiast tego pożałowałam. Leo poruszył się niespokojnie. - Okropny z ciebie dupek. - Uniosłam rękę, aby uderzyć do w ramię.
    - A,a,a - zatrzymał mnie Sherman. - Chyba nie chcesz być powodem powrotu moich najgorszych wspomnień, hm?
    - O s t a t n i dupek - mruknęłam i skrzyżowałam ręce na piersi.
    - Hej, mnie też się ta twoja moc nie podoba. - Podrapał się po swojej, wyjątkowo ciemnej dzisiaj, czuprynie.
    - Och tak, no bo mnie przecież te twoje przeskoki z dupka na jeszcze większego dupka niesamowicie uszczęśliwiają - rzuciłam.
    - No przecież to nie moja wina!
    - A co, niby ja się o to moje dziwactwo prosiłam?!
    Nasza coraz głośniejsza wymiana zdań obudziła Bonnie. Dziewczyna usiadła powoli i przetarła oczy. Przez chwilę patrzyła na nas ze zmarszczonymi brwiami.
    W końcu nic nie mówiąc podniosła się i skierowała do łazienki.
    - Zawrzyjmy układ, Drake - odezwałam się po jej wyjściu.
    - Hę? - Układ - powtórzyłam - Oboje popracujemy nad swoimi mocami. Tylko tak naprawdę, nie odpuścimy.
    - No, możemy spróbować - odpowiedział, uważnie mi się przyglądając.
    - Nie spróbować - potrząsnęłam głową - Musisz mi to obiecać. To nas tak strasznie krępuje i ogranicza, że wkurza mnie prawie tak bardzo jak widok twarzy Robyn z samego rana. Ja tak nie mogę. Nie mogę ciągle się bać o to czy nie zawalę...
    - Okay - powiedział z mocą. - Obiecuję.


***


    Drake zabrał się za przywrócenie do porządku sofy na której spaliśmy, podczas gdy ja udałam się do łazienki. Była mała i obskurna, z niewielkim okienkiem przy samym suficie, wpuszczającym do środka niewiele więcej światła, niż gdyby go tam nie było.
    W brudnym od zacieków lustrze przejrzałam swoją twarz. Ciemne oczy miałam mocno podkrążone, usta popękane i miejscami przygryzione do krwi , policzki lekko zapadnięte.
    Byłam niewyspana, zmęczona zarówno psychicznie jak i fizycznie. Dopiero kilka dni byliśmy w podróży, ale tyle w zupełności wystarczyło, by doprowadzić mnie na skraj wytrzymałości. Zaczynając od tego, że wciąż nie znaliśmy swojego celu, poprzez zgubienie amuletu Noaha, kończąc na nocnej rozmowie z Leo, która podłamała mnie ostatecznie. Nie chciałam jednak nic okazywać, bojąc się o syna Hefajstosa. Ponad to, nie miałam serca zaburzać nieustającego optymizmu i entuzjazmu Drake'a. Szybko więc przemyłam twarz zimną wodą i z promiennym uśmiechem przyklejonym do twarzy wyszłam z łazienki.
    Cieszyłam się, że złożyliśmy z Drake'm tą obietnicę o próbie powstrzymania swoich mocy. Wiedziałam, że są od nas niezależne, ale wierzyłam, że jeżeli włożymy w nie wystarczająco dużo wiary i chęci to nam się uda. Mimo tego wciąż czułam niewyjaśniony niepokój, bo przecież ostatnio nic nie szło po naszej myśli. Postanowiłam jednak zignorować to uczucie, cośtam cośtam.
    Weszłam do pokoju w którym spaliśmy i spostrzegłam, że Leo też już się obudził.
    - Dzieńdoberek, Lynn - rzucił beztroskim tonem z głębin swojego fotela.
    - Cześć Leo – odparłam.
    Prawie uwierzyłam w jego wesoły nastrój. Jednak po nocy wystarczyło, że spojrzałam mu w oczy i momentalnie widziałam cały ból, który usilnie starał się ukryć za maską poczucia humoru i wesołości.
    - Pomyślmy może nad jakimś śniadaniem, co? - zagadnął Drake. Siedział na sofie, grzebiąc w plecaku - Konam z głodu.
    - Jeżeli chodzi o zawartość tej lodówki nie bardzo mamy na co liczyć - powiedziała Bonnie, wchodząc niespodziewanie do pomieszczenia -  Musimy poszukać czegoś na terenie campingu.
    Leo już otwierał usta, prawdopodobnie po to, by zasugerować swoje burrito, ale wtedy coś wpadło mi do głowy.
    - Obudź resztę, ja z chłopakami przejdę się po okolicy i czegoś poszukam - wyprzedziłam go i obu rzuciłam spojrzenie nie znoszące sprzeciwu.
    Bonnie wzruszyła ramionami.
    - Jak chcesz. Tylko pospieszcie się, musimy się stąd zmywać jak najszybciej.
    - Jasne - potaknęłam i ruszyłam w stronę wyjścia, ponaglając przyjaciół ruchem ręki.
    - Aż tak nie smakują ci moje dania, Lynn? - mruknął Leo, gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz - Mogłaś powiedzieć od razu.
    - Daj spokój - wywróciłam oczami - Potrzebuję z wami pogadać. Bez nich. Wciąż nie wiemy co z naszą misją...
    - Jak to nie? No podążamy na zachód i...
    Przerwałam Drake'owi.
    - No właśnie i co? Wciąż nie wiemy do czego zmierzamy, gdzie zmierzamy i przede wszystkim co mamy zrobić. To jak błądzenie w ciemnościach. Musimy się w końcu dowiedzieć co robić. No chyba, że chcesz mi powiedzieć, że ten super skrzypek znowu cię odwiedził w snach i powiedział coś sensownego.
    - No... Nie specjalnie.
    Przez dłuższą chwilę szliśmy w milczeniu. Towarzyszyły nam jedynie poranne śpiewy ptaków, szum drzew, skrzypienie łodzi przycumowanych do brzegu i krzyk dzieci z oddali. Gdybym spojrzała na nas z boku, pomyślałabym, że jesteśmy trójką przyjaciół, lub kuzynostwa, na jakimś wakacyjnym wyjeździe. Że nie mamy na głowie większych problemów jak to, żeby zdać egzaminy końcowe w szkole, że przez najbliższe dwa miesiące będziemy tylko cieszyć się wolnym czasem i swobodą wakacji. Podczas gdy prawda była zupełnie inna i niestety nie taka wesoła.
    - Wciąż nie wpadło wam do głowy nic, czym mogłaby być tą zgubą? - spytałam w końcu, przerywając ciszę - Może spróbujmy poszukać na internecie?
    - Leo? - Drake rzucił znaczące spojrzenie w stronę syna Hefajstosa.
    Chłopak w odpowiedzi wzruszył ramionami.
    - Jak tylko znajdziemy gdzieś tu darmową sieć to nie ma problemu. A jeśli nic nie znajdziemy?
    - Wtedy chyba musimy czekać na naszego skrzypka, czy na inne zstąpienie z niebios - mruknęłam - Drake, mógłbyś przypomnieć mi całą przepowiednię?
    Chłopak wziął większy oddech i zaczął recytować.
    - Chęć żądzy snu wiecznego bariery przełamie,
podejmiesz ze złą mocą starcia wyzwanie?
By ład i porządek nie zostały naruszone,
wyruszycie na zachodnią swego kraju stronę.
Po drodze róża zwycięstwa w wasze progi wstąpi,
i ocali przed tym, co dzieli i łączy.
Zgubę z zapomnienia kurzu odkopiecie,
drzwi do niej otworzy tylko martwe dziecię.
    Zamyśliłam się na chwilę.
    - No a co z tą różą zwycięstwa?
    - Nie wiem, ale aktualnie moim zwycięstwem jest to - Drake wycelował palcem w skupisko drewnianych budynków usytuowanych na drewnianym pomoście całkiem niedaleko nas. Nazwa na ogrodzeniu pomostu głosiła nazwę Zielona Wioska.
    Zmrużyłam oczy, wytężając wzrok. Napis na jednym z budyneczków głosił (?) Restauracja Rodzinna AJ's. Śniadania, obiady, kolacje.
    - Właśnie uratowałem nasze puste żołądki przed pewną śmiercią! - oświadczył Drake z dumą - Teraz pójdziemy po resztę, zjemy coś, a następnie odeślemy ich do Obozu, po czym będziemy mogli poszukać tej kwiaciarni.
    Zgodnie zawróciliśmy z powrotem w kierunku domku.
    - Wiesz, spotkałem kiedyś Nike i bynajmniej nie wyglądała na boginię zajmującą się hodowlą kwiatów - rzucił Leo - Raczej na kogoś kto hoduje herosów do walk młodocianych gladiatorów.
    Drake wyrwał się do przodu, ruszając biegiem pod lekkie wzniesienie, z którego chwilę wcześniej schodziliśmy. Zatrzymał się po kilkunastu krokach i odwrócił w naszą stronę.
    Wiatr targał mu ciemne włosy, rozrzucając dłuższe kosmyki po całej twarzy. Zmrużył błękitne dziś oczy przed promieniami słońca i wciskając ręce w kieszenie bluzy przesłał nam szeroki, promienny uśmiech.
    - Nie ma sprawy - powiedział, nie przestając się uśmiechać - Dziś czuję się jak prawdziwy gladiator, mogę zmierzyć się z całym legionem śmiertelnych róży, lilij, hortensji i tulipanów. A nawet z kilkoma legionami.
    Popatrzyliśmy na siebie z Leo ze śmiechem.
    - Swoją drogą - kontynuował Drake świergotliwym tonem - Pięknie wyglądasz w tej sukience, Lynn.
    - Jeszcze słowo Drake, odnośnie mojego stroju... - zaczęłam groźnie.
    Ani trochę nie podobało mi się to, że musiałam paradować w sukience Amandy. Z tego co pamiętałam, spakowałam jakieś ubrania do przebrania i miałam zamiar się w nie wcisnąć jak tylko wrócimy do domku. Moje rzeczy z felernej imprezy powinny już wyschnąć, ale wciąż zapewne nieprzyjemnie pachniały chlorem.
    - Jeszcze z tymi nieuczesanymi włosami wyglądasz trochę jak czarownica, ale wciąż...
    - Drake!
    Ruszyłam w jego kierunku wydłużonymi krokami, na co syn Hypnosa zerwał się ze śmiechem do biegu i tym swoim super tempem ruszył w kierunku domku.
    - Ja czasem nie wierzę w tego człowieka - mruknęłam, gdy Leo zrównał ze mną krok - Naprawdę, co mnie podkusiło, że zaczęłam się z nim zadawać?
    Leo zaczął się śmiać.
    - Myślę, że na dłuższą metę doszłabyś do wniosku, że bez niego jest nudno.
    - Pewnie tak, ale wiesz, muszę na niego ponarzekać, żeby nie rozpłakać się przy narzekaniu na inne rzeczy, które teraz siedzą mi na głowie
    - No tak - Leo potarł kark dłonią - Apropo tego i wczorajszej nocy...
    Moje serce na chwilę się zatrzymało.
    - Chciałbym ci tylko podziękować. Za wszystko co wtedy powiedziałaś. Ja... - zawahał się, jakby szukając odpowiednich słów - Po prostu dziękuję.
    Przez moment tylko patrzyłam na niego, po czym uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
    - Ej, gołąbeczki! - usłyszałam krzyk Drake'a - Pospieszcie się, no!
    Pokręciłam głową z westchnięciem i ruszyłam biegiem w jego stronę. Dobiegliśmy do domku, gdzie Drake stał na ganku, oparty o drewnianą barierkę.
    - Wiecie co, tak pomyślałem sobie, że może z tą zgubą to chodzi Atlantydę, co?
    - Masz zamiar odkopywać Atlantydę z kurzu? - Leo uśmiechnął się  przekąsem.
    - Z tym może być problem, skoro jest pod wodą, ale dam sobie radę - odparł Drake - Wiecie, może ona przesuwa się tak samo jak Olimp i reszta. I aktualnie znajduje się na dnie Pacyfiku, dlatego musimy podążać na zachód?
    - I jaki związek z Atlantydą ma mieć ta cholerna łania? - spytałam.
    - A jaki związek ma z czymkolwiek? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
    - W ogóle, skoro mamy tą zgubę wygrzebać z odmętów zapomnienia, może być ciężko - mruknęłam, opierając się o barierkę koło Drake'a - Myślicie, że ktokolwiek o niej pamięta?
    Leo oparł się o słupek podtrzymujący dach ganku i popatrzył na nas, przekrzywiając lekko głowę.
    - Mnemosyne? - zasugerował - Gdzieś w Grecji miała podobno jakieś swoje Źródło Pamięci.
    - Do Grecji nam chyba nie po drodze - westchnęłam - Ale może Hypnos? No bo jego dzieci mogą przecież przywracać pamięć, prawda? Tak jak było z Jasonem. A to misja Drake'a, więc może...
    - Ej, ej! - Leo odskoczył od słupka - A może tą zgubę mamy w twojej pamięci odnaleźć? Przecież straciłaś wspomnienia, w dodatku masz być tymi pierwszymi skrzypcami.
    Drake wyprostował się, spoglądając to na Leo to na mnie. Już otwierał usta, kiedy uchyliły się drzwi, a zza nich wyszła Rose.
    - Och, cześć! - rzucił nerwowo Leo - Właśnie po was szliśmy, znaleźliśmy całkiem fajną restaurację na brzegu i...
    - Nie obchodzi mnie to - Rose machnęła ręką - Chodzi mi o tą waszą zgubę.
    Nasza trójka rzuciła sobie niepewne spojrzenia.
    - Ach tak? - popatrzyłam na nią wyczekująco - Znalazłaś mój amulet czy kurtkę?
    Rose uniosła brwi i zaśmiała się krótko.
    W odpowiedzi przeszkodził jej Drake.
    - Rose, nie ładnie podsłuchiwać, nikt cię nie nauczył?
    - Wyluzuj Drakey, usłyszałam to przez przypadek - oparła się plecami o zamknięte drzwi - Chcę wam tylko pomóc.
    Ponownie popatrzyłam po sobie z chłopakami. Mam wrażenie, że większość naszych wspólnych chwil sprowadza się właśnie do tego.
    - Ale jest jeden warunek - dodała, unosząc palec - Zabieracie mnie ze sobą na dalszą część misji.
    - Co?
    Albo mi się zdaje, albo się przesłyszałam.
    - Chyba sobie żartujesz.
    - Mówię całkowicie serio. Bez moich informacji...
    - Skąd możesz mieć jakiekolwiek informacje, hę? - założyłam ręce na piersi - Poza tym, chyba zapomniałaś o przesądzonej liczbie herosów na misji. Trzy to trzy, ani jednego herosa mniej ani więcej.
    - Czekaj, Lynn - Leo podszedł do nas bliżej - Myślę, że ma rację. Powinniśmy ją ze sobą wziąć.
    Drake uniósł brwi, na co Leo westchnął i powiedział:
    - No pomyślcie trochę. Rose jest córką Nike. Ona jest naszą różą zwycięstwa.
    Przez chwilę trybiki w moim mózgu pracowały na zwiększonych obrotach. No tak. Rose. Czemu nie pomyślałam o tym wcześniej?
    - Róża zwycięstwa? - spytała zaskoczona Rose.
    - Nie ważne - Drake machnął ręką - Powiemy ci później, pod warunkiem, że pierwsza powiesz nam co wiesz.
    - Tylko jeśli zabierzecie mnie ze sobą.
    - Okay, ale powiedz co wiesz.
    - Byłam kiedyś w Los Angeles - zaczęła - na cmentarzu, na grobie mojego taty. Spotkałam tam kogoś. Nie mam pojęcia kto to był. Roztaczał wokół siebie boską aurę, w dodatku czuć było śmierć. Ale jestem pewna, że to nie był żaden z bogów greckich, ani rzymskich. To nie był ani Hades, ani Tanatos, ani żaden kogo mogłabym znać. Ale mówił coś, że jeszcze tam wrócę, w dodatku nie sama. Że przyprowadzę poszukiwaczy jakiejś zguby, która może wszystko uratować. Że już nikt o niej nie pamięta, ale przy nadchodzących wydarzeniach jest ważna. A potem rozpłynął się we mgle, tak po prostu.
    - Jak wyglądał? - spytałam jej, sama nie wiem czemu zadając akurat to pytanie.
    - Młody, może w naszym wieku. Podobny trochę do twojego brata. Wiesz - czarne, przydługie włosy, czarne oczy, czarne ubrania. Skórzana kurtka, czarna, tak swoją drogą.
    - I mamy wierzyć jakiemuś czarnemu knypkowi z cmentarza? - Drake teatralnym gestem oparł dłonie na biodrach.
    - Żaden normalny knypek nie gada takich rzeczy, myślę, że to jednak ma związek z waszą misją.
    - Właśnie, żaden normalny! Co jeśli ten koleś uciekł ze szpitala i...
    - Drake - urwałam mu - Sądzę, że Rose ma rację...
    - Tak, ja też - machną ręką -  Po prostu się droczę. Idziemy już zjeść to śniadanie? Później może być trudniej wyżywić cztery puste żołądki.



***



    Siedzieliśmy na drewnianych ławkach, przy drewnianym stole, na drewnianym pomoście obok drewnianej restauracji, na brzegu jeziora Smithville, które o dziwo, nie było drewniane.
    Chwilę wcześniej Dylan i Ashley przynieśli zamówione przez nas dania, a teraz w milczeniu zajadaliśmy śniadania rodziny AJ. Pomijając fakt, że mój tost francuski nie był do końca dopieczony, naprawdę cieszyłam się tym śniadaniem. Z miejsca w którym siedzieliśmy mieliśmy śliczny widok na jezioro z błyszczącym odbiciem słońca na jego tafli. Na wprost mojego miejsca ciągnął się pomost z uroczymi budynkami, przywodzącymi na myśl jakąś starą nadmorską miejscowość. Okno restauracji obok naszego stolika zamykane było na drewniane (cóż za zaskoczenie!), pomalowane na zielono okiennice z wyciętymi pośrodku serduszkami. Przy barierce postawione były wysokie latarnie, a dookoła wszystkiego rozciągała się niesamowita zieleń letnich drzew. W powietrzu unosił się zapach naszych śniadań i jakichś intensywnych kwiatów. Słychać było krzyki dzieci, szczekanie psów, tupot butów na drewnianym pomoście. Śpiewy i skrzeki ptaków, rytmiczną, rockową muzykę dochodzącą z wnętrza restauracji, gdzieś w oddali wysoki dźwięk dzwonka przy rowerze. Obok mnie, w końcu ubranej w normalne ubrania, siedział Dylan, co jakiś czas spoglądający na mnie znad talerza. Naprzeciwko Leo z Drake'm składali origami z białych chusteczek, obok nich Ash żywo rozprawiał o czymś z Bonnie znad swojego soku pomarańczowego. Przez chwilę byłam w stanie sobie wyobrazić, że jesteśmy grupą normalnych nastolatków na wakacjach.
    Piosenka płynąca z wnętrza budynku zmieniła się. Dobiegł nas mocny głos mężczyzny, który śpiewał do nabierającej tempa melodii. Śpiewał z akcentem, który wydawał mi się dziwnie znajomy.
    - Hej, Drake - wychyliłam się w stronę - Kto to śpiewa?
    Syn Hypnosa przez chwilę przysłuchiwał się melodii.
    - Strzelam na The Clash, więc przypuszczalnie jest to Mick Jones... - zamilkł na chwilę. - A czemu pytasz?
    - To Brytyjczyk, prawda? - Z zasadzie nie musiałam o to pytać.
    - Ooowszem - odpowiedział i przyjrzał mi się uważnie.
    - Byłam tam kiedyś. - Powiedziałam to lekko, ale z pewnością, jakbym mówiła, że już kiedyś słyszałam tę piosenkę. Ale tak właśnie było, byłam pewna na sto procent. Już kiedyś tak się czułam, podczas rozmowy z Mirandą.
    - Masz na myśli, że byłaś tam przed utratą pamięci? - włączył się Leo.
    - Ja... - pokręciłam głową - Nie wiem, ale kiedyś na pewno.
    Nie drążyliśmy dalej tego tematu i wszyscy, poza Bonnie i Ashem, milczeliśmy, dopóki nie odezwała się Rose:
    - Myślę, że to najlepszy moment, żeby wam coś powiedzieć.
    Jak dla kogo, mruknęłam w myślach i korzystając z nieuwagi Leo, porwałam frytkę jego talerza.
    - Nie wracam z wami do obozu. Dołączam się do misji Lynnette, Drake'a i Leo. Chcąc wskazać na mnie i chłopaków zakreśliła ręką koło, przypadkowo zrzucając szklankę ze swoim sokiem na ziemię.
    - Todoprze włószy - skomentował Drake z ustami pełnymi bekonu.
    - Bardzo śmieszne - mruknęła córka Nike, podnosząc szklankę, która o dziwo się nie stłukła.
    - W czym pomóc? - nie odpuszczał Dylan. - Przecież my też moglibyśmy się przydać.
    - I co to w ogóle znaczy "tak ważna"? - dołączyła do niego Bonnie. - Zdaję mi się, że skoro dotyczy to również nas, to mamy prawo wiedzieć coś więcej.
    - Hej - niespodziewanie odezwał się Ash. - Jeśli to naprawdę ważne, a Rose może im pomóc, to chyba powinniśmy im wszystkim zaufać, a nie jeszcze dokładać nerwów...     Uśmiechnęłam się. Jeśli wrócę z tej misji żywa, to ten chłopak może mieć predyspozycje do zostanie moim trzecim w kolejności najlepszym kumplem
     - W takim razie może lepiej byłoby w ogóle się nie rozdzielać? - odezwał się Dylan. - Kiedy będzie nas więcej...
    - To ściągniemy na siebie dwa razy więcej potworów - dokończył za niego Leo.
    - Poza tym, musimy odprowadzić Asha do Obozu - przypomniała Bonnie.
    - Właśnie, Dylan - rzucił Drake. Chyba po raz pierwszy zwrócił się do syna Hermsa po imieniu, ale ton jego głosu był co najmniej sarkastyczny. - Chyba nie wyślesz Bonnie samej w tak długą i niebezpieczna podróż, hm? Przykro mi stary, nie tym razem. Ale następnym razem, kiedy wybierzemy się ratować świat, będziemy o tobie pamiętać.



***
   


    Stojąc na dworcu centralnym w Kansas, czułam się tak samo jak przed wyruszeniem na misje. Podekscytowanie krążące po moim ciele, utrudniało ustanie w miejscu. Każda minuta czekania na pociąg ciągnęła się niemiłosiernie. Myślę, że to nowa informacja, pojawiająca się na horyzoncie możliwość odkrycia czegoś nowego, z powrotem rozpaliła mój zapał. Zresztą nie tylko mój.
    Leo krążył wkoło z taką miną, jakby miał ochotę zacząć rozbierać tory. Drake natomiast, w całej swojej prawie siedemnastoletniej dojrzałości, przeganiał wrony z miejsca na miejsce. Nasza niespodziewana kompanka w dalszej niedoli, wyglądała na lekko poddenerwowaną. Zaplatała swoje czarne kosmyki w palca, tylko po to, żeby za chwilę założyć je za ucho. Dylan i Bonnie, siedzący na metalowej ławce wyglądali jakby czekali na coś o wiele gorszego niż pociąg. Tylko Ashley zachowywał się, jakby nie miał żadnego uchybienia. Siedząc na sąsiadującej ławce, wesoło gawędził z jakąś starszą kobietą. Z tego co udało mi się wywnioskować, rozmawiali o zdjęciu z anteny jakiegoś argentyńskiego serialu. Wolałam nie wnikać.
    Podeszłam do Drake'a w chwili, kiedy z szatańską miną imitował ruch wykonywany przy rozsypywaniu okruszków na ziemię. Kilka wron się na to nabrało. I o ile dla ich głupoty znajdowałam wytłumaczenie, to dla syna Hypnosa nie wyglądało to już tak kolorowo.
    - Zostaw te biedne ptaki - rzuciłam.
    - No co - spojrzał na mnie przelotnie - Jestem w takim towarzystwie, że już lepsze te małe cholery.
    - Bogowie, Drake! Mógłbyś mu dać spokój chociaż na...
    - Okay, okay - przerwał mi - Nie denerwuj się. Nie było tematu.
    Przez chwilę panowało między nami milczenie.
    - Może to trochę głupie, ale te ptaszyska przypominają mi o Nico - odezwałam się, chociaż sama nie byłam pewna, kiedy doszłam do takiego wniosku.
    - Kiedy ja powiedziałbym coś takiego, już usłyszałabym, że jestem żałosny - skomentował. Tyle, że jego uśmiech był tak ciepły, że całkowicie przeczył sarkastycznemu wydźwiękowi tego zdania.
    Pociąg przyjechał dopiero 20 minut po tamtym momencie. Rose rozdała nam bilety, niestety znowu zdobyte nielegalnie, po czym szybko pożegnała się z Bonnie, Dylanem i Ashem. Ta trójka czekała na inny pociąg, jadący w zupełnie innym kierunku. Pożegnanie Leona trwało jeszcze krócej, zaś Drake poklepał Asha po plecach i kiwnął głową w stronę Bonnie. Małostkowo, ale przynajmniej powstrzymał się od odstawiana czegokolwiek związanego z Dylanem. Chyba na razie nie mogłam liczyć na nic więcej. Jeśli chodzi o mnie, to życzyłam Ashleyowi, wymieniłam krótki uścisk w Bonnie, natomiast przed Dylanem zatrzymałam się jak wryta. Kompletnie nie wiedziałam co zrobić, ani co powiedzieć.
    Przez chwilkę patrzyliśmy sobie w oczy, a potem Dylan uśmiechał się i w magiczny sposób rozładował napięcie powstałe między nami.
    - Żałuję, że mogliśmy poznać się... bliżej - odchrząknęłam - dopiero wtedy, kiedy jestem na misji.
    - Nadrobimy wszystko, kiedy już uratujesz świat. - Znowu się uśmiechnął. - I Lynnette... Powodzenia. Jestem pewien, że ze wszystkim sobie poradzisz.
    Zanim zdążyłam się rozmyślić, zarzuciłam mu ręce na szyje. Syn Hermesa odwzajemnił uścisk, ale trwało to tylko chwilę. Zanim on zdążył zareagować, odwróciłam się i szybkim tempem, ze spuszczoną głową, dla ukrycia czerwonych jak buraki policzków, wkroczyłam do pociągu.



***



    Podróż przebiegła nam bez większych atrakcji. Szybko wyłączyłam się konwersacji, którą prawie na siłę usiłowali utrzymać Rose z Drake'm. Leo od początku podróży założył swoją maskę aspołeczności i z zawziętą miną majstrował coś przy kolejnym swoim wynalazku. Mnie ogarnęła dziwna nostalgia... Chociaż właściwie to znałam powód swojego nastroju.
    Jakoś w połowie drogi do Hays oznajmiłam, że musimy skontaktować się z Nico. Korzystając z mapy Hays, zakupionej na dworcu, udaliśmy się na przedmieścia. Szczęśliwym trafem znaleźliśmy tam niewielką stację benzynową.
    - Wiecie co, zjadłbym coś - rzekł syn Hypnosa, kiedy ze stacji odjechał klient i właśnie mieliśmy brać się do roboty.
    - Pewnie hot-doga, co? - zapytałam zaczepnie.
    - A wiesz, że tak! - oznajmił, a miał przy tym ton zwycięzcy, co kompletnie mnie rozbroiło. Postanowiłam jednak skorzystać z tej okazji...
    - Okay, to idźcie z Rose i kupcie coś do jedzenie - zaproponowałam - Ja w tym czasie szybko pogadam z Nico, a potem będziemy wszyscy spowiadać się Chejronowi.
    To nie tak, że Rose mi w czym przeszkadzała. Po prostu nie byłam z nią jeszcze... Oswojona. To chyba najlepsze określenie. O ile przy Leo czy Drake'u mogłam spokojnie i szczerze pogadać z Nico, to nie wiem czy z córką Nike odbyłoby się bez zbędnych problemów. Na szczęście mój pomysł nie spotkał się ze sprzeciwem. Leo sprawnie uporał się z iryfonem, a mnie momentalnie wypełniła radość na myśl o tym, że zaraz zobaczę brata.
    Jeszcze zanim pojawił się obraz, usłyszałam chłopięcy głos, który na pewno nie należał do Nico. Był nasycony bezwarunkowym entuzjazmem, byłam pewna, że po ustach jego właściciela, cały czas błąka się uśmiech.
    -... wiesz, te takie, które zawsze dodają do frytek. Człowiekowi zawsze starczy na jedną trzecią żarcia, a potem radź sobie sam.
    Spojrzałam na Leo z uniesionymi z zaskoczenia brwiami, na co ten uśmiechnął się tylko głupkowato i zaśmiał bezgłośnie.
    - Nico?
    Tęcza ściemniała i powoli zaczęły wyłaniać się z niej kształty. W końcu ujrzałam brata, ale na pewno nie w sytuacji w jakiej spodziewałam się go zastać. Nico siedział trawie, odsłoniętymi, bladymi ramionami oplatając kolana. Delikatny uśmiech błąkał się po jego twarzy, i co widziałam u niego po raz pierwszy - na policzki wstąpił lekki rumieniec. Obok na wysokim, powalonym pniu siedział Will Solace, który o ile dobrze zapamiętałam był grupowym domku Apolla. Wymachiwał w powietrzu bosymi stopami i opowiadał z przejmującą pasją o frytkach, gestykulując przy tym żywo i co jakiś czas poprawiając złocistą czuprynę.
    -Eee... Nico? - powtórzyłam. Di Angelo podniósł wzrok na moją twarz, dopiero teraz zauważając obecność okna iryfonu.
    - Lynnette... - Jego głos wyrażał zaskoczenia i chyba nutkę niepewności. Ale trwało to tylko sekundę. - Lynnette - powtórzył, siadając prosto, a kąciki jego ust powędrowały ku górze - Co ty tu...Bogowie, strasznie się martwiłem.
    - Bez potrzeby - odparłam nie mogąc opanować mięśni twarzy, które wzięły sobie za cel zaprezentowanie mojego uzębienia całemu światu. Tak strasznie cieszyłam się, że znowu go widzę.     - Czołem Lynn - moją uwagę od Nico odciągnął wesoło machający Will - Ja też umierałem z tęsknoty.
    - Umierałeś? - dopytałam, mrużąc oczy - Więc to z tego powodu odbywasz jakieś prywatne sesje z moim bratem, hm?
    Uśmiech Will tylko się poszerzył, za to Nico wyglądał na co najmniej zakłopotanego. Z pomocą przyszedł mu Leo.
    - Hejka, chłopaki! - włączył się do konwersacji - Co tam słychać na starych śmieciach?
    - Nic specjalnie nowego - Will podciągnął nogi wyżej, siadając po turecku - Pan D. wybył na Olimp i chyba nie planuje wracać w najbliższym czasie, także jest chwila spokoju. Mamy kilka nowych obozowiczów, dwójka dzieciaków od Afrodyty jest tak niesamowicie urocza, jak wrócicie musicie je koniecznie zobaczyć. Nawet Nico jest nimi zachwycony, nie wiedziałem, że potrafi być aż tak...
    - Will, proszę... - lekko zażenowany głos mojego brata przerwał słowotok syna Apolla. Chłopak spojrzał na Nico po czym wywrócił oczami, jednak nie zdejmując uśmiechu z piegowatej twarzy.
    - Czekaj, czekaj... - zaczęłam, wyłapując coś istotnego z jego słów - Czemu Dionizos jest na Olimpie?
    Will wzruszył ramionami, ale z wyjaśnieniami nadszedł Nico.
    - Prawdopodobnie z tego samego powodu, dla którego ja nie mogłem dostać się do Podziemia. Coś się dzieje Lynnette i mam dziwne wrażenie, że wasza misja jest poważniejsza niż się wydaje.
    - Nawet jeśli na razie nie wydaje się w ogóle - wtrącił Leo.
    - Jak to? Coś idzie nie tak? - zaniepokoił się Nico.
    - Nie, nie - pospieszyłam z odpowiedzią - Wszystko okay. Naprawdę. Mamy nowe informacje i wszystko idzie w dobrym kierunku.
    Naprawdę nie znosiłam kłamać. Ale widząc go po raz pierwszy do tak długiego czasu... Nie mogłam się powstrzymać. Słowa sama cisnęły mi się na usta, chciałam po prostu, żeby był spokojny. Żeby nie musiał się niczym martwić.
    Nico popatrzył po nas i choć widziałam, że nie uwierzył nam do końca, nie drążył tematu.
    - No dobrze... - westchnął cicho i zmienił pozycję na wygodniejszą - Gdzie jesteście? I... kiedy spaliście ostatnio? Wyglądacie jakbyście od wyruszenia z obozu nie zmrużyli oka.
    - Jest aż tak źle? - jęknęłam, przecierając policzki w dramatycznym geście - To te pociągowe niewygody, Nico, śpimy jak niemowlaki.
    - Poza tym, ty też wcale jak nowo narodzony nie wyglądasz - mruknął Leo.
    - No jak nowo narodzony to może i nie, ale za to... - zaczął Will, ale czym prędzej mu przerwałam: - Jak Chejron zareagował na naszą nieobecność?
    Nico zdenerwował się lekko.
    - Na początku nie zauważył, ale jak nie pojawiliście się na posiłku drugi dzień z rzędu zaczął was szukać. Najpierw Tony próbował jakoś was kryć, podkreślam p r ó b o w a ł, ale na szczęście Noah przyszedł mu z pomocą. Koniec końców stanęło na tym, że od jakiegoś czasu kisicie się w trójkę w Bunkrze 9.
    W duchu podziękowała bogom za zesłanie mi Noaha z niebios. Tony był uroczym kumplem, ale kłamstwo miało się do niego podobnie, jak towarzyskość do Mirandy.
    - No ale... wieczności tam spędzić nie możemy, prawda...?
    Nico uśmiechnął się blado na moje słowa.
    - Wiecie, jeżeli potrzebujecie, to coś wam jeszcze wymyślimy - zaczął Will.
    Widziałam, że naprawdę przejmował się nami, naszą misją i pomocą nam, i mimo że nigdy wcześniej z nim nie rozmawiałam, ani nie miałam żadnego bliższego kontaktu, poczułam, że naprawdę lubię tego blond chłopca.
    - Dzięki Will, ale chyba w końcu będziemy musieli się z tym zmierzyć - mruknęłam, odwracając wzrok na Leo, jakby szukając potwierdzenia swoich słów z jego strony. Valdez chyba domyślił się moich intencji, bo pokiwał głową. Nie zdążył jednak nic odpowiedzieć, bo dołączyli do nas Rose i Drake.
    - Coś chyba z tym iryfonem nie tak - stwierdził syn Hypnosa na wstępie.
    - Niby czemu? - zapytałam.
    - No chyba coś nie tak z kolorami - uściślił - Albo to albo twój brat naprawdę się rumieni.
    Równocześnie z Nico przewróciliśmy oczami.
    - Ustaliliście co trzeba? - zapytała Rose.
    - Właśnie zamierzaliśmy stawić czoła Chejronowi - odpowiedział jej Leo.
    - Świetnie - odezwał się Drake - Jak staniesz na palcach, to może dosięgniesz mu czołem gdzieś w okolice pachy...
    - Bogowie, Drake - westchnęłam - Kiedy przyjedzie Chejron, proszę cię, proszę z całego serca, n i e o d z y w a j s i ę. Ani słowem, okay?
    - Nie ograniczaj mnie, kiedy...
    - Ani słowem, Drake.
    - Okay, okay, niech ci będzie - syn Hypnosa uniósł ręce w obronnym geście, po czym znowu spojrzał w obraz Iryfonu - Ktoś ma zamiar w końcu pójść po naszego parzystokopytnego przywódcę?
    Will z ociąganiem spełzł z pnia i stanął na prostych nogach. Nico podniósł się z ziemi, po czym powiedział: - Czas Iryfonu zaraz się skończy. Poczekajcie chwilę, zaraz oddzwonimy do was z Chejronem.
    Skończył wypowiadać imię centaura dokładnie w chwili, kiedy okno iryfonu zniknęło.
    - No oczywiście, my tu na niebezpiecznej misji, narażamy życie, a oni tam na spacerek po lasie się wybierają - fuknął Drake z udawaną złością.
    - A co ci z tego, że ty byłbyś w Obozie - powiedział do niego Leo - Do lasu to mógłbyś się wybrać ewentualnie po to, żeby szpiegować Mirandę.
    Nie mogłam się powstrzymać i podeszłam do niego z wyciągniętą dłonią. Przybiliśmy piątkę, a Drake użył swojej dłoni do pokazania nam gestu, którego lepiej nie przytaczać.
    - Co właściwie chcecie mu powiedzieć? - spytała córka Nike.
    - Prawdę. - Wzruszyłam ramionami.
    - W zasadzie to można by mu powiedzieć, że...
    - Nie, Drake - znowu mu przerwałam - Nie można by.
    - Bogowie, jakaś ty... - Tym razem nie musiałam mu przerywać. Wyręczyło mnie otwierające się przed nami okno iryfonu.
    - Lynnette, Leo, Drake... i oh! Rose... Miło was widzieć po tych kilku dniach... rozłąki - głos Chejrona był zaskakująco spokojny, ale miałam dziwne wrażenie, że to po prostu cisza przed burzą.
    - Ciebie również, Chejronie - Leo przejął na siebie ciężar konwersacji - Posłuchaj, zanim wybuchniesz... Ja... Mam wrażenie, że teraz jest gorzej niż z Gają.
    To wyznanie zaskoczyło wszystkich. Jestem pewna, że Chejron zmienił wyraz twarzy tylko na chwilę, dzięki dwóm tysiącom lat treningu. Ja i Drake zapewne wyglądaliśmy jak po bliższym spotkaniu z Meduzą. Przez dłuższą chwilę panowała między nami cisza. Zdecydowałam się ją przerwać, bo niesamowicie mi nie pasowała. Odchrząknęłam.
    - To może ja wyjaśnię.
    I tak właśnie zrobiłam. Opowiedziałam mu wszystko od chwili, kiedy Drake zapukał do moich drzwi z informacją, że wyruszamy na misję.
    Przez krótką chwilę Chejron gładził się tylko po brodzie z zamyślonym wyrazem twarzy.
    - Rozumiem was - odezwał się w końcu - Rozumiem dlaczego podjęliście się tej misji, rozumiem to, że czujecie jej powagę. Ale nie rozumiem dlaczego uciekliście z Obozu i nic mi nie powiedzieliście.
    Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Teraz wszystkie powody naszego postępowania wydawały mi się głupie i błahe. Chejron rozumie nas teraz i wtedy też by zrozumiał. Nie byłoby powodu, dla którego miałby zabronić nam udziału w niej.
    - Teraz ja też nie rozumiem, Chejronie - powiedziałam zgodnie z prawdą - Wiem, że postąpiliśmy nieodpowiedzialnie, ale... chyba się baliśmy, że nam nie uwierzysz? Teraz już sama nie wiem.
    - W tym momencie już i tak nic na to nie poradzimy - odpowiedział - Postaram się wam mimo wszystko jakoś pomóc... - spojrzał na córkę Nike - Rose, możesz opisać tego kogoś, kogo spotkałaś na tym cmentarzu?
    - No wyglądał na jakieś siedemnaście lat - stwierdziła - Czarne włosy, strasznie blady... No, ogólnie trochę mroczny.
    - Nie mów o nim di Angelo, bo możesz przypadkiem stworzyć konkurencje biednemu Willowi - mruknął Drake, który widocznie nie mógł się powstrzymać.
Wszyscy go zignorowaliśmy.
    - Wiesz kto to mógł być? - zapytał Leo Chejrona.
    - Mam pewne podejrzenia - odpowiedział tylko - Ale myślę, że to dobry trop i można mu zaufać.
    - Skoro tak mówisz, tak zrobimy - powiedziałam, patrząc na pozostałych - Prawda?
    Rose potaknęła głową, Leo rzucił entuzjastyczne "No jasne!", a Drake skomentował to krótkim "Chyba nie mamy za dużego wyboru."
    - W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć wam powodzenia - w głosie Chejrona wyczułam nieudolnie ukrytą troskę - Niech bogowie mają was w swojej opiece.
    - Chejronie, miej oko na... - nie zdążyłam dokończyć swojej prośby, bo obraz centaura zniknął mi sprzed oczu.
    - Myślałem, że będzie gorzej - podsumował Drake.
    Nie chciałam go martwić, więc nie powiedziałam tego na głos, ale miałam niemiłe przeczucie, iż już niedługo znajdziemy się w takim położeniu, że będzie wolał odbyć sto rozmów z Chejronem niż stawić czoła rzeczywistości.
    Odeszłam kawałek i usiadłam na krawężniku.
    - Co teraz? - spytałam, patrząc na trójkę przyjaciół ze zmrużonymi oczami.
    Chowające się co jakiś czas słońce raziło mnie po oczach, ale miałam wrażenie, że już niedługo nie będę mogła się nim cieszyć. Ciemniejące chmury napływały powoli na niebo nad nami, zwiastując zbliżający się deszcz. Pomyślałam, że ostatni raz kiedy byłam świadkiem takiej pogody miał miejsce w Obozie, w dniu kiedy zostałam uznana.
    - Teraz musimy znaleźć bezpośredni transport do Los Angeles – Leo dosiadł się do mnie, wyciągając nogi przed siebie – W końcu trzeba wziąć się za coś konkretnego, jak na przykład... no nie wiem, ratowanie świata?
    - Lynn, myślisz, że twój irracjonalny lęk przed samochodami obejmuje też starogreckie mitologiczne taksówki? - spytała nagle Rose.
    - Co?
    Wszystkie oczy zwróciły się na córkę Nike.
    - No naprawdę, nie mówcie, że żadne z Was nie słyszało o taksówce Starek...
    - Szczerze mówiąc... Nie bardzo.
    Rose jęknęła cicho z niedowierzaniem i usiadła przed nami na ziemi.
    - Kojarzycie Starki z mitologi, prawda? Te trzy babcie z jednym okiem?
    Cała nasza trójka potaknęła głowami.
    - No więc w XXI wieku prowadzą działalność taksówkarską, może nie najbezpieczniejszą, ale za to wyjątkowo szybką.
    - Że niby mamy zaufać kilkutysiącletnim babciom z jednym okiem na całą trójkę za kierownicą super szybkiej taksówki? - w głosie Leo słychać było lekkie powątpiewanie – Super, wchodzę w to!
    - W Kolorado są małpy? - pytanie Drake'a było tak wyrwane z kontekstu całej sytuacji, że musiałam poświęcić chwilę na zrozumienie tego, o co spytał.   
    - A jaki związek ma to... - zaczęłam, ale mi przerwał.
    - Bo tamten mały skurczybyk, o ile mi się nie przyśnił, ucieka właśnie z zawartością twojego plecaka.
    Obejrzałam się do tyłu. Plecak, który miałam na ramionach rzeczywiście był rozpięty, a kawałek dalej, w stronę niewielkiego lasku, odbiegała w podskokach niewielka kapucynka z woreczkiem drahm w dłoni.
    - Ty mała...!
    Małpa obejrzała się na mnie i wydała z siebie ten małpi jazgot przypominający bardzo wyśmiewczy rechot.
    Zapinając plecak poderwałam się do góry i ruszyłam za owłosioną złodziejką. Usłyszałam jak reszta razem ze mną rusza w pościg, z czego najlepiej słyszałam chichot Drake'a. Doszłam do wniosku, że rozprawię się z nim jak już odzyskam swoje pieniądze.
    Naprawdę starałam się nadążyć za tym wrednym stworzeniem, jednak mimo że nie byłam wolna, nie należałam też do najszybszych herosów. Stawiałam najdłuższe na jakie było mnie stać kroki, jednak gęsta i wysoka trawa porastająca moją drogę w kierunku uciekającej kapucynki wcale mi nie pomagała.
    W końcu Drake wpadł na pomysł wykorzystania swoich umiejętności i wyrwał do przodu, a po chwili razem z małpką znikł w niewielkim lasku.
    Niedługo po tym razem z Leo i Rose przebiegłam wąską ścieżką całą jego długość, by stanąć jak wryta przy boku syna Hypnosa.
    Przed nami, kawałek dalej, na rozległej polanie rozbity był... cyrk. Tak właśnie, cyrk. Wielki, czerwono biały namiot stał pośrodku skupiska mniejszych namiotów, kolorowych przyczep, klatek i bogato zdobionych stoisk. Rozbite gdzieniegdzie wysokie słupki przyozdobione były wielobarwnymi chorągiewkami, na łopoczących na wietrze materiałowych płachtach zaprezentowane były największe atrakcje cyrku – człowieka gumę, tresowanego słonia, wyjątkowo paskudnego klauna i o bogowie, czy to kobieta z dwiema głowami?
    - Bierzemy to co nasze i się stąd zmywamy – mruknął Drake – Nie przepadam za klaunami.
    - Mi szczerze powiedziawszy cały ten cyrk się nie podoba – dodała Rose.
    - Dajcie spokój, cyrki są po to by być śmieszne i dostarczać rozrywki co nie? - niewzruszony Leo ruszył przed siebie – Może dostaniemy darmową watę cukrową w ramach rekompensaty, hę?
    Potruchtałam za nim, a Drake z Rose po chwili wahania dołączyli do nas.
    W końcu wyszliśmy na suchą dróżkę prowadzącą do wejścia na teren cyrku. Zostało nam kilkanaście metrów do przebycia, kiedy naprzeciwko nas wyszedł jakiś mężczyzna.
    Był wysoki i chudy jak szkapa, wyprostowany jakby ktoś nadział go na kij od miotły. Ciemny, prążkowany garnitur był na niego wyraźnie za duży, ale człowiek nie wyglądał na takiego, który by się tym przejmował. Usta rozciągnięte miał w szerokim uśmiechu zajmującym chyba trzy czwarte jego lekko szczurowatej twarzy, a pod szpiczastym nosem rosły mu ciemne, wyjątkowo ubogie we włoski, wąsy. Na jego ramieniu siedział ten wredny małpiszon z woreczkiem moich pieniędzy pod pachą.
    Mężczyzna chwycił w kościstą dłoń melonik i ściągając go z ciemnych, zalizanych do tyłu włosów, ukłonił się przed nami głęboko.
    - Witajcie, witajcie! - przywitał nas świergotliwym, wysokim i mocno irytującym tonem – Cyrk dziwów Momosa nie mógł już się was doczekać.