Straaaasznie przepraszamy, że tak długo nam zeszło z tym rozdziałem. Jak już mówiła Kath, w Obozie jest dużo do roboty i nie zawsze jest czas, by coś napisać :D
Ale w końcu jest, VIII rozdział, można czytać!
Pamiętajcie, że komentarze bardzo nas motywują, im ich więcej, tym szybciej pojawi się następna część :D
No bo proszę, jest Was 46 w obserwatorach, a komentarzy po kilkanaście :cc
No nic. Pozostaje mi życzyć miłej lektury, nie zapominajcie o dokarmianiu satyrków! :D
Lydia
______________________________________________________
Wpatrywałam się w sufit Trzynastki szukając choćby najmniejszej niedoskonałości. Jakiegoś wybrzuszenia czy pęknięcia. Jednak sufit mojego domku był cholernie doskonały. Tak bardzo starałam się na czymś skupić, a on nie chciał współpracować. Może gdyby to był sufit taki jak w domku Nyks mogłabym zatracić się w obserwowaniu go na tyle, żeby zrzucić dręczące mnie myśli na drugi plan. Niestety chyba tylko wredne zołzy mają zaszczyt posiadać takie świetny sufity, więc byłam zmuszona zmierzyć się ze wspomnieniu minionego wieczoru.
Słońce dopiero wschodziło, zapewne wszyscy obozowicze jeszcze spali. Ja leżałam w swoim łóżku w pełni rozbudzona, z kołdrą skopaną na podłogę.
Cięgle miałam przed oczami przerażoną twarz Annabeth. Czułam tą uderzającą wiązankę najgorszych wspomnień. Ciężko opisać to doświadczenie. To tak jakbym przenikała do wszystkich uczuć i przeżyć Annabeth, wybierała te najgorsze i kazała jej przeżywać je jeszcze raz. No i irytujące też jest to, że zrobiłam to jednocześnie świadomie i nieświadomie. To znaczy nie zrobiłam tego specjalnie, ale mam stu procentową pewność, że to ja wywołałam jej przerażenie. I teraz po przemyśleniu tego dokładnie mam wrażenie, że robiłam to już wcześniej.
Usłyszałam krzyki za oknem co oznaczało, że jednak ktoś już wstał. Westchnęłam ciężko i podniosłam się z łóżka. Niemrawymi ruchami zgarnęłam kołdrę z podłogi i naciągnęłam ją na miejsce. Złapałam pierwsze lepsze ciuchy i ruszyłam do łazienki.
Była mała, ale praktyczna. Urządzona w barwach granatu i czerni. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i mina zrzedła mi jeszcze bardziej. Byłam w piżamie składającej się z czarnych spodenek gimnastycznych i szarej rozciągniętej koszulki, którą znalazłam w jednej z szafek stojących w sypialni. Wory pod moimi oczami były jeszcze wyraźniejsze niż zwykle z powodu krótszego snu. Moje włosy wyglądały jakby harpie urządziły sobie w nich gniazdo. W sumie to przepadałam z ich kolorem, ale fajnie by było gdyby w dotyku nie przypominały spalonej przez słońce trawy.
Takie użalanie się nad swoim wyglądem może i było odrobinkę żałosne, ale już chyba wolę przejmować się wyglądem niż tym, że przypadkowo potrafię przywołać czyjeś najgorsze wspomnienia. A no i dołóżmy jeszcze fakt, że widzę i potrafię rozmawiać ze zmarłymi. No jeszcze to, że uznało mnie dwóch bogów. Tak, zdecydowanie wolę rozprawiać o tym, że moja cera jest za blada, a nos za bardzo zadarty.
Poklepałam się otrzeźwiająco po policzkach. Użalenie się nad sobą będzie chyba moim hobby. Szybko pozbyłam się piżamy i weszłam pod prysznic. Pozwoliłam, żeby gorąca woda spływała po moim ciele, mocząc mnie całą. Długo tak stałam, ale nigdzie mi się nie śpieszyło.
Po skoczeniu kąpieli wytarłam się szybko i ubrałam. Postanowiłam, że lepiej będzie posiedzieć na świeżym powietrzu. Wychodząc, zagarnąłem jeszcze z szafki nocnej mój naszyjnik z kluczem. Zawiesiłam go na szyi i wyszłam na ganek. Usiadłam na barierce i zaczęłam skubać łuszczącą się farbę.
Do śniadania zostało jeszcze trochę czasu. Zastanawiałam się co ludzie zazwyczaj robią w wolnym czasie. Dzieciaki z Domu Dziecka w wolnym czasie oglądały telewizję, grały w piłkę albo zbijały się w grupki i plotkowały. Nieliczni czytali książki. Gdy tylko pomyślałam o czytaniu książek przypomniał mi się regał w domku Mirandy. Od czasu kiedy się obudziłam z totalnym brakiem wspomnień nie przeczytałam żadnej książki. Bo chyba kawałek rozdziału z podręcznika do biologii się nie liczy. Nie wiem jak to było przed utratą pamięci, ale wydawało mi się czytanie jest przyjemnym zajęciem. Żaden tytuł ze zbioru Mirandy nic mi nie mówił. Oprócz „Władcy Pierścieni”. Wcześniej nie wiedziałam, że jest taka książka, ale jednego wieczoru na świetlicy w Domu Dziecka puścili nam ekranizację. Muszę przyznać, że film mnie zaciekawił i chciałam przekonać się jak to będzie z książką. Postanowiłam zapytać córkę Nyks czy łaskawie pożyczy mi tą książkę. Zresztą i tak muszę zacząć działać, bo przecież obiecałam sobie, że przebiję się przez ten jej mur zołzowatości.
Już miałam ruszyć do jej domku, ale uzmysłowiłam sobie, że Miranda może jeszcze spać. A nie chciałam nawet myśleć o tym jaki ma humor, kiedy ktoś ją obudzi. Postanowiłam przejść się po Obozie z nadzieję, że spotkam kogoś znajomego. Gdy przechodziłam przez plac naokoło którego stoją domki mieszkalne, zobaczyłam Dylana. Był w towarzystwie dwóch dziewczyn, najprawdopodobniej córek Afrodyty. Nie mam pojęcia czemu ten widok sprawił, że delikatnie się wkurzyłam. Nie miałam zamiaru się teraz nad tym zastanawiać, po prostu przybrałam kamienny wyraz twarzy i szłam dalej. Kiedy ich miałam, syn Hermesa uśmiechnął się do mnie. Modliłam się do wszystkich znanych mi bogów o to, żeby nie zauważył, że zrobiło to na mnie jakiekolwiek znaczenie. A niestety zrobiło niemałe. Udało mi się mruknąć krótkie „cześć” patrząc na swoje stopy.
O tak, nieustraszona Lynnette właśnie pokazała swoją śmiałość. Przeklęłam się w myślach za to, że przed wyjściem z domku nie naciągnęłam sobie na głowę worka na ziemniaki.
***
Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc udałam się do pawilonu jadalnego. Nie było tam jeszcze nikogo, ale po Obozie kręciło się już sporo osób, więc wnioskowałam, że do śniadania zostało mało czasu. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale nie przywiązywałam dużej wagi do tego która jest godzina. Praktycznie nigdy nie patrzyłam na zegarek. Bardzo możliwe, że przebywałam w miejscu podobnym do kasyna, w którym byli Nico i Bianca. Tam czas się nie liczył. Swoją drogą ciekawe jak to ze mną było. Mam już pewnie z siedemdziesiątkę, jak nie więcej, zatrzymałam się w wieku szesnastu lat, coś w ciągu tych lat musiałam robić. Mam nadzieję, że to było coś bardziej porywającego niż siedzenie w salonie gier, choćby nie wiem jak wypasionym. Jest też opcja, że nie robiłam zupełnie nic. Przerażało mnie to trochę, więc wolałam myśleć, że w tym czasie byłam jakąś super bohaterką, no wiecie zdejmowałam małe kotki z drzew, wpychałam głowy szkolnych tyranów do muszli klozetowych, no ogólnie ratowałam świat.
Przez cały czas trzymałam głowę opuszczoną, czołem opierałam się o blat stołu należącego do domku Hadesa. Podniosłam ją akurat w tej chwili, gdy do pawilonu wchodziła Annabeth. Nasze spojrzenia od razu się skrzyżowały. Miała trochę niepewny wyraz twarzy. Jestem pewna, że nieźle ją przeraziło wczorajsze zdarzenie, ale z drugiej strony zdążyłam ją już trochę poznać. Wiem, że ją to zaintrygowało, chciałaby poznać przyczyny, dowiedzieć się więcej o tym co zrobiłam. Ja też chciałam wiedzieć, więc podniosłam się i ruszyłam w jej stronę.
- Hej - mruknęłam, gdy się do niej zbliżyłam - Możemy pogadać?
- Chyba powinnyśmy - powiedziała córka Ateny i wskazała ruchem głowy, żebym poszła za nią.
Wyszłyśmy z pawilonu i skierowałyśmy się w stronę ławek stojących przy boisku do siatkówki. Szłyśmy w milczeniu, obozowicze gapili się na nas bez żadnych skrupułów, nie wiedziałam czy to moja wina czy może Annabeth, ale nie za bardzo mnie to obchodziło. Nie mają nic lepszego do roboty? Proszę bardzo mogą się na mnie patrzeć do woli.
Córka Ateny przysiadła na jednej z ławek z głośnym westchnieniem. Usiadłam obok niej i od razu zaczęłam rozmowę.
- Nie mam pojęcia jak wytłumaczyć to co się wczoraj stało - mój głos był pewny, bogom za to niech będą dzięki.
- Nie musisz tłumaczyć - spojrzała na mnie przenikliwymi szarymi oczami, od razu miałam ochotę odwrócić wzrok, ale przygryzłam wewnętrzną stronę policzka i wytrzymałam jej spojrzenie - Po tym jak zareagowałaś można się było domyślić, że nie masz pojęcie o tym co zrobiłaś.
- Bo nie wiem … To znaczy, gdy mnie dotknęłaś wróciły twoje najgorsze wspomnienia, prawda?
- Tak… Tyle, że ja nie tylko widziałam obrazy, czułam emocje tak jak w tamtych chwilach, przeżywałam to od nowa - było widać, że do przyjemnych doświadczeń to nie należało, ale była nim zafascynowana. W odpowiedzi na jej wyznanie kiwnęłam głową, doskonale o tym wiedziałam, przecież czułam jej emocje.
- Nie wiem jak ja to zrobiłam - przyznałam - Ale mam wrażenie, że to nie był pierwszy raz.
- Pewnie to twoja moc - powiedziała Annabeth w zamyśleniu.
- No dziękuję bardzo za taką moc - skrzyżowałam ręce na piersi - Jakby nie mogła mieć jakieś fajnej mocy, ale nie! Muszę przywoływać najgorsze wspomnienia, niech mnie ludzie nienawidzą, a co tam!
- Ja cię nie nienawidzę, a moje wspomnienia przywołałaś - uśmiechnęła się lekko, ale nie zbyt uwierzyłam w jej słowa - Przecież tego nie kontrolowałaś.
- Annabeth, mogę zapytać, które wspomnienia przywołałam? To znaczy wiesz, wykrzykiwałaś jakieś imiona Zoe, Luke...
- Rzeczywiście były to najgorsze wspomnienia - wzięła głęboki oddech - Zaczęło się od tych najwcześniejszych. Najpierw niewyraźnie zobaczyłam jak Thalia zamienia się w drzewo, jak spadam z klifu razem z Mantikorą. Potem już wyraźniej śmierć Zoe, śmierć Luke'a, ja i Percy spadamy... - urwała i opuściła wzrok. Nie musiała kończyć, każdy w Obozie wiedziałby o co chodzi. Córka Ateny wypuściła ze świstem powietrze z płuc i kontynuowała - I wtedy puściłaś mnie i wszystko ustało.
- Przykro mi, że musiałaś…
- Dzień dobry, moje panie! - w naszą stronę szedł Drake z szerokim uśmiechem. Czy już wspomniałam o tym jak bardzo nie znoszę jak mi się przerywa? Syn Hypnosa właśnie to zrobił, więc przywitałam go złowrogim spojrzeniem.
- Co takie ponure miny z samego rana? - rozsiadł się między nami - Nie krzyw się tak Lynnette, bo ci tak zostanie.
- Już chyba wolę kiedy śnisz na jawie, wtedy przynajmniej jesteś zabawny - w odwecie za te słowa Drake zaczął czochrać moje włosy. Uszczypnęłam durnia w przedramię, sam się prosił.
- Auuć, widzę milutka jak zawsze - pokazał mi język, a ja uśmiechnęłam się złośliwie.
- Pójdę poszukać Percy’ego, do zobaczenia potem - powiedziała Annabeth i odeszła z powrotem w stronę pawilonu jadalnego.
- Spłoszyłeś dziewczynę - rzuciłam zaczepnie do Drake’a.
- Że niby ja? Jak szedłem w waszą stronę to już z daleka było widać, że macie miny jakby ktoś umarł - założył ręce za głowę i rozsiadł się wygodniej.
- Umrzeć, to nikt nie umarł, ale rzeczywiście nie rozmawiałyśmy o niczym miłym.
- No nie bądź taka tajemnicza, oświeć mnie - przyjrzałam się mu uważniej. Drake był w porządku, lubiłam go. Stwierdziłam, że mogę zaryzykować i mu powiedzieć.
- Bo ja… Chyba potrafię przywoływać czyjeś najgorsze wspomnienia - powiedziałam, ale mój głos nie był już taki pewny.
- Że co? - teraz to Drake obdarzył mnie uważnym spojrzeniem.
- Wczoraj wieczorem byłam trochę wkurzona, Annabeth złapała mnie za rękę i w jej głowie pojawiły się jej najgorsze wspomnienia - gdy powiedziałam to na głos, brzmiało jeszcze bardziej absurdalnie niż w mojej głowie.
- Łał, zaczynam się ciebie bać - powiedział syn Hypnosa z grozą w głosie, ale zaraz uśmiechnął się szeroko.
Rozległ się dźwięk konchy. Ponieśliśmy się i skierowaliśmy do pawilonu jadalnego.
- Nie mów o tym nikomu Drake, dobra? - poprosiłam - Ludzie i tak już patrzą na mnie jak na dziwaczkę z powodu moich rodziców, nie muszą wiedzieć jeszcze tego.
- Nie ma sprawy. Wiem co czujesz, obozowicze potrafią rzucać wyjątkowo wredne spojrzenia, kiedy wyglądasz co dzień trochę inaczej. Czujesz się jak jakiś mutant na pokazie organizowanym przez szalonego naukowca czy coś w tym stylu - syn Hypnosa uśmiechnął się lekko - Ciekawe jakie wspomnienia wróciłyby do mnie, gdybyś wypróbowała tą swoją moc na mnie.
- Serio chciałbyś przeżywać najgorsze chwile jeszcze raz? - zapytałam z uniesionymi brwiami.
- Ja nie mam jakiś tragicznych wspomnień - Drake zamyślił się na chwilę - Podejrzewam, że zobaczyłbym faceta z brodą goniącego siedmioletniego mnie z grabiami. Uu, pamiętne chwile, gonił mnie chyba przez pół dnia.
- A coś ty mu zrobił? - zapytałam z śmiechem.
- W tym czasie dopiero odkrywałem moje zdolności, jeszcze nad tym nie panowałem. Przywołałem ze snu worek kompostu i zrzuciłem mu na głowę. Otwarty worek kompostu tak dla ścisłości.
- Też goniłabym cię z grabiami po czymś takim - doszliśmy już do pawilonu jadalnego, pożegnałam się z Drakiem i poszłam zjeść śniadanie przy pustym stole Trzynastki.
***
Po śniadaniu miałam lekcje starożytnej greki. Byłam tam raz i przekonałam się, że i tak już to wszystko wiem, więc nie zawracałam sobie głowy dalszym uczęszczaniem na te zajęcia. Znowu nie wiedziałam co ze sobą zrobić i znowu z pomocą przybył mi Leo. Szłam właśnie koło Wielkiego Domu, gdy mnie zaczepił.
- Hej Lynn - przywitał mnie promiennym uśmiechem.
- No hej, Valdez - takiego uśmiechu nie da się nie odwzajemnić, w każdym razie ja nie umiem.
- Szukałem cię wczoraj po kolacji, jakoś szybko się zmyłaś - wsadził ręce do kieszeni i dostosował tempo swoich kroków do mojego.
- Ja byłam… byłam bardzo zmęczona, wiesz męczący dzień. Od razu poszłam spać - uśmiechnęłam się nerwowo.
- Wiesz, zapominanie o zgaszeniu światła to zła oznaka, być może masz jakąś nieuleczalną chorobę... Bo światło w twoim domku paliło się jeszcze dłuuuugo po kolacji - spojrzał na mnie, podnosząc jedną brew. Westchnęłam ciężko. Chciałam mu powiedzieć, ale nie miałam na tyle siły, żeby znowu o tym wszystkim opowiadać. No i chyba trochę się bałam.
- Okej, masz rację, w najbliższym czasie wybiorę się z tymi objawami do specjalisty doktora Leona Valdeza.
Rozejrzałam się i spostrzegłam, że ktoś zmierza ku nam. Na moje nieszczęście był to czerwonowłosy ktoś - O Hadesie, a ta czego tu chce.
- Kto? - syn Hefajstosa podążył za moim spojrzeniem - Ah, Robyn, nie przejmuj się nią.
- Nie przejmuję - mruknęłam, chociaż sama w to nie wierzyłam.
- Montrose, Valdez - Robyn była już koło nas - Widzę, że ciągnie swój do swego.
- Co chciałaś przez to powiedzieć? - rzuciłam z jadem - Że zadaję się z fajnymi ludźmi? Tak, wyjątkowo się z tobą zgodzę.
- Patrz Robyn jaki to zbieg okoliczności, że żadne z nas nie zadaje się z tobą - dorzucił Leo - Mamy świetny gust jeśli chodzi o wybór znajomych.
- Zamknij się Valdez, nie z tobą przyszłam rozmawiać - córka Nemezis utkwiła we mnie zabójcze spojrzenie - Przyszłam cię zapytać gdzie podziewa się di Angelo. Czyżby zrozumiał, że nikt go tu nie chce i udał się do Podziemia? Najlepsza decyzja w jego życiu.
- Jest na wakacjach, musiał odpocząć od patrzenia na ciebie - uśmiechnęłam się najbardziej słodko jak potrafiłam.
- Och, wiesz co, ja wiedziałam, że jako córka Hadesa jesteś beznadziejna, widać wszystkie jego dzieci tak mają. Ale ty jesteś niewyobrażalnie beznadziejna. To pewnie przez twoją matkę, jak to mówią niedaleko pada jabłko od jabłoni - gdy tylko to usłyszałam coś się we mnie zagotowało. Ruszyłam w jej stronę. Wyciągnęłam na wierzch naszyjnik z kluczem i już miałam go zrywać, ale Leo mnie powstrzymał.
- Daj spokój Lynnette, nie warto - położył mi rękę na ramieniu. Bogowie, dlaczego on to zrobił?! To się znowu zaczęło, wiedziałam to w ułamek sekundy po tym jak mnie dotknął. Poczułam wypełniający go ból i przerażenie. Jego dotyk stał się gorący, wręcz parzył. W jego głowie pojawił się ogień, był wszędzie. Ja znowu patrzyłam na to wszystko z góry. Na wszystkie jego najgorsze wspomnienia. A najbardziej odznaczał się wśród nich powykrzywiany spiżowy smok, i kobieta w płomieniach. Jej krzyk mieszał się z krzykiem Leo. Rozpacz w jego głosie przywróciła mnie do porządku. Odepchnęłam go od siebie.
Nadal czułam palący dotyk, nadal słyszałam jego krzyk. Patrzył na mnie przerażonym wzrokiem. Nie miałam pojęcia jakie wspomnienie przywołałam, ale z nim było gorzej niż z Annabeth.
- Leo, ja przepraszam, nie panuję nad... - zaczęłam, ale urwałam gdy zaczął się cofać. Zwiększał odległość między nami.
W końcu nic nie mówiąc, odwrócił się na pięcie i uciekł.
Czułam jak niewidzialna ręka zaciska mi się na gardle, a łzy napływają do oczu. Do rzeczywistości przywróciło mnie pogardliwe parsknięcie Robyn.
- Mam ci gratulować, Montrose? Jeżeli pozbędziesz się wszystkich żałosnych osób z tego Obozu, może...
- Zamknij się! - wrzasnęłam na nią tak głośno, że dwie córki Hekate przechodzące niedaleko, aż przystanęły by na nas spojrzeć - Jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że twój szkielet będzie największą atrakcją domku Hadesa!
Jednak ona mnie nie słuchała. Patrzyła przerażonym wzrokiem na coś co stało za mną. Odwróciłam się, jednak nic nie zobaczyłam. Gdy z powrotem przeniosłam wzrok na Robyn, ta już była daleko, uciekając w stronę domków takim tempem, że mogłaby wygrać nie jeden maraton.
***
Miotałam się bez celu po całym Obozie, nie mogąc powstrzymać przyspieszonego bicia serca i cisnących się do oczu łez. W końcu przycupnęłam pod drzewem rosnącym obok jeziora. Czułam się tak niewyobrażalnie beznadziejnie. Miałam ochotę wstać, krzyczeć, niszczyć, rozwalić wszystko w proch. Zamiast tego siedziałam i patrzyłam tępo w szklaną taflę jeziora, jakbym miała znaleźć tam odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania. A przede wszystkim na jedno. Dlaczego? No bo proszę, jakbym nie mogła dostać jakiejś przydatnej mocy. Nie wiem, latanie, teleportowanie się, nadnaturalna prędkość, widzenie w ciemnościach... albo o! Wiem! Wyczarowywanie jedzenia jednym ruchem ręki! Bogowie! Nigdy więcej nie byłabym głodna! Ale nie. Po co, skoro zamiast tego mogę widzieć duchy i przywoływać ludziom ich najgorsze wspomnienia, wraz z towarzyszącymi im emocjami.
Najgorsze było to, że Leo przeżył to o wiele gorzej niż Annabeth. Czułam to. Poczucie winy, które wzbudziły w nim te wspomnienia było niewyobrażalnie wielkie. Nie wiem, jak ja bym przeżyła coś takiego. A on to musiał znosić. Przeze mnie. I byłam pewna, że dalej je znosi. Że to poczucie winy zostało, pomimo tego, że już go nie dotykałam.
Bałam się, że to będzie koniec naszej przyjaźni. Bałam się, że od teraz Leo będzie się mnie bał, że będę wzbudzać w nim strach i odrazę, że koniec końców zostanę sama. Nawet Annabeth, która twierdziła, że mnie nie nienawidzi odnosiła się do mnie z dystansem. Wyczuwałam tą niewidzialną barierę, która utworzyła się po tym co jej zrobiłam. Córka Ateny zachowywała się w miarę normalnie, ponieważ zawsze, niezależnie od sytuacji potrafiła zachować trzeźwość umysłu i poprawny stosunek do wszystkiego. A przede wszystkim ciekawiła ją moja moc. Czy raczej przekleństwo. Obawiałam się, że z Leo tak nie będzie. Że za bardzo i za głęboko to go dotknęło.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Nie mogłam się rozpłakać, jeszcze tego brakowało, bym zrobiła z siebie totalną łajzę.
Nico. Nico, gdzie jesteś? Tak bardzo go teraz potrzebowałam. Na pewno by mi jakoś pomógł. A jeśli nie, to przynajmniej by mnie przytulił. Niestety nie miałam pojęcia gdzie jest, ani co się z nim dzieje. Czułam w sercu dziwną pustkę na myśl o tym, że nie ma go ze mną, a ja nie wiem co się z nim dzieje. Przed głowę przemknęły mi najgorsze scenariusze. Bogowie, przecież Hades na pewno by nie pozwolił, żeby stała mu się jakaś krzywda, prawda?
Nie potrafiłam dopuścić do siebie żadnej pesymistycznej myśli na jego temat. W mojej głowie odtwarzały się wszystkie wspomnienia z Nico, jak w jakimś filmie. To jak się uśmiecha, jak się śmieje, jak walczy, jak gestykuluje podczas rozmowy, jak się krzywi, jak śmiesznie marszczy brwi, gdy nad czymś się zastanawia... A chwilę potem pojawia się myśl, że jeżeli coś mu się stało, to pozostaną mi tylko te marne wspomnienia z dwóch tygodni. Nie zdążyłam jeszcze nacieszyć się tym, że mam kogoś bliskiego. Ręce mi się trzęsły gdy myślałam o tym, że coś mogło mu się stać.
Chyba właśnie tak wygląda to całe martwienie się o kogoś i tęsknienie za nim. Wolałabym nigdy nie poznawać tych uczuć, byle by tylko Nico tu był. Jeśli coś mu się stanie…
Nie. Musiałam być dobrej myśli. Może do Podziemia nie docierają sygnały Iryfonu? Albo tata jest antyspołeczną osobą i wyłączył tęczolinię w swoim królestwie? W sumie ta opcja była dość prawdopodobna, nie wyobrażałam sobie Hadesa, boga Umarłych na imprezach towarzyskich na Olimpie.
Zacisnęłam rękę na kluczu, wiszącym na mojej szyi. Gdy tylko dotknęłam zimnego metalu, poczułam się jakoś pewniej. Jednak uczucie to natychmiast zniknęło, gdy przerażony wyraz twarzy Leo na nowo wdarł się do mojej głowy.
Nie potrafiłam dłużej tego znieść. Musiałam coś zrobić, by o tym wszystkim zapomnieć. Jedyną rzeczą, która przyszła mi do głowy, była walka.
Wstałam pospiesznie i biegiem ruszyłam w stronę areny.
***
Niewielu było chętnych, by stanąć ze mną do walki, ale w końcu pojawił się jeden - Noah, syn Hekate, jeden z najlepszych szermierzy w Obozie. Może walka z nim nie była najlepszym pomysłem, ale jako, że nie spodziewałam się innych ochotników, a pilnie potrzebowałam rozładować emocje, zgodziłam się na pojedynek.
Stanęliśmy w odległości jakiś dziesięciu metrów od siebie. Pierwszy zaatakował on. Cały dystans pokonał o wiele szybciej niż zakładałam. Opuścił klingę miecza, szykując się do płaskiego cięcia w lewe biodro. Obserwowałam go uważnie, nie ruszając się z miejsca. Trzymając w ręce mój miecz, prawie półtorametrowy, czarny koszmar, czułam spokój i opanowanie. Nie obawiałam się tej walki.
Dopiero gdy dystans między nami zmalał do dwóch metrów, Noah odbił w lewo, chcąc mnie zmylić i tym samym zadać cios w prawy bok.
Ale ja już znałam ten manewr. Uśmiechając się przelotnie, rzuciłam się w jego stronę i zanim zdążył się zorientować odparowałam jego atak, przy akompaniamencie głośnego zgrzytu metalu o metal.
Moja reakcja go zaskoczyła, jednak nie wyprowadziła z równowagi. Z powrotem odwrócił się w moją stronę. Tym razem to on czekał na mój atak. Stanął na wprost mnie, na ugiętej lewej nodze, oburącz trzymając nisko opuszczoną klingę. Bez problemu zauważyłam, że z takiej pozycji łatwo będzie mu przejść do skrzyżowania mieczy zarówno z ataku uderzeniem, jak i pchnięciem.
Skoczyłam na niego bez namysłu, wykonując cios od góry pod skosem. W ostatniej chwili zdążył podnieść swój miecz, tak, że moja klinga zsunęła się po jego ostrzu z jazgotliwym zgrzytem.
Nie wiem, ile w sumie trwała nasza potyczka, ale podejrzewam, że dość długo. Ani ja, ani on nie mogliśmy zadać ostatecznego ciosu. W pewnym momencie, na arenie zebrała się spora, a przynajmniej większa niż zwykle, grupka widzów. W ciszy oglądali nasze starcie, które ciągnęło się niemiłosiernie i nie było nawet chwili, kiedy którekolwiek z nas choćby pomyślało o skończeniu pojedynku bez jednogłośnego zwycięzcy.
Gdy w pewnym momencie staliśmy naprzeciw siebie z mieczami wysuniętymi na wysokości bioder, obserwując uważnie choćby najmniejszy ruch przeciwnika, zauważyliśmy (a przynajmniej ja) nasze zmęczenie.
Cała byłam spocona, jasna koszulka przyklejała się do moich pleców, a rękojeść wyślizgiwała mi się z mokrych dłoni. Oddychałam z trudem, mój chrapliwy oddech przypominał zepsuty traktor. Obolałe mięśnie wprost krzyczały, by dać im chwilę wytchnienia.
Spojrzałam uważniej na Noah'a. Jego jasne, prawie że białe włosy kleiły się do czoła, podkoszulek wyglądał, jakby przed chwilą ktoś wyjął go z nieudanego prania. Brudny, zakurzony i mokry. Gdy mój wzrok napotkał jego fioletowe oczy, poczułam ulgę. Skinęliśmy sobie głowami i w tym samym czasie opuściliśmy miecze.
Sapiąc, z wysiłkiem podeszłam do kamiennych ławek otaczających arenę. Byłam kompletnie wyssana z sił. Usiadłam, jednocześnie ocierając pot z czoła. Noah podszedł do mnie i wyciągnął rękę w moim kierunku.
- Dobra walka - wychrypiał z uśmiechem.
Niepewnie spojrzałam na jego dłoń. Bałam się, że znowu to zrobię. Ale jednocześnie nie chciałam, by pomyślał sobie o mnie, że jestem jakaś zbyt dumna, by wykonać ten gest.
Z wahaniem uścisnęłam jego rękę. Najdelikatniej jak mogłam, byle tylko jak najmniej go dotknąć. Nic się nie stało.
Noah zaśmiał się.
- Gdy masz miecz w dłoni nie jesteś taka delikatna.
Odwzajemniłam uśmiech, jednak nic nie mówiłam, byłam zbyt padnięta.
Następne piętnaście minut spędziłam na zbieraniu sił, by w końcu dotaszczyć się do domku.
Gdy oddalałam się w ich stronę, zdążyłam jeszcze usłyszeć donośny huk ze zbrojowni, jakby wszystko co się tam znajdowało się nagle zawaliło. Normalnie pewnie bym tam poszła i pomogła to posprzątać, jednak dziś mój limit pracy został wykorzystany.
***
Po orzeźwiającym prysznicu od razu udałam się na obiad. Sama byłam zaskoczona ilością czasu, który spędziłam na arenie. Z jeszcze wilgotnymi włosami skierowałam się do pawilonu jadalnego.
Wchodząc na jego teren, szybko przeleciałam wzrokiem po wszystkich stolikach. Zauważyłam Percy'ego bawiącego się widelcem, Annabeth rozprawiającą o czymś żywo z bratem, Mirandę nieprzytomnym wzrokiem wpatrującą się w przestrzeń, Drake'a śpiącego z głową na blacie, Robyn gestykulującą coś za pomocą noża, Noah'a prezentującego swoją kolekcję magicznych naszyjników jakiejś nowej herosce... No generalnie rzecz biorąc byli wszyscy, oprócz Leo i Dylana. Podejrzewałam, że Dylan przygotowuje się do dzisiejszego wyruszenia na misję, a Leo... On zapewne siedział w swoim Bunkrze. Mierząc się samotnie z tym wszystkim o czym zdążył już zapomnieć, a musiał do tego wrócić przeze mnie.
Tocząc walkę z wyrzutami sumienia dowlekłam się do swojego stolika. Jednak nie byłam ani trochę głodna. Wypiłam szklankę wody i już miałam wstawać, gdy do pawilonu wszedł, a raczej wkłusował Tony.
Ucieszyłam się na jego widok. Tak dawno z nim nie rozmawiałam. Prawie w ogóle się nie widywaliśmy w Obozie.
Przesłałam mu uśmiech i pomachałam ręką, jednak mnie nie zauważył. Szybko podbiegł do stolika Hermesa, porozmawiał chwilę z jakąś blondynką, a po chwili odbiegł razem z nią w kierunku Wielkiego Domu.
W sumie to i tak miałam się tam wybrać, by porozmawiać z Chejronem. Wstałam więc od stołu i ruszyłam ścieżką, którą przed chwilą odszedł satyr.
Gdy byłam już prawie pod niebieskim budynkiem, z jego wnętrza wyszedł Tony. Teraz mnie zauważył.
- Hej, Lynn! - pomachał mi wesoło.
Odpowiedziałam mu tym samym.
- Coś się stało? - spytałam, ruchem głosy wskazując na drzwi Wielkiego Domu. Bez powodu nie wyciągałby nikogo z obiadu.
- Nic takiego - machnął ręką -Musieliśmy wymienić jednego herosa na misję, Dylan zmiażdżył sobie nadgarstek.
Zatkało mnie z wrażenia.
- Ale jak to zmiażdżył nadgarstek? Ambrozja i nektar nie wystarczą by go wyleczyć?
Tony wzruszył ramionami.
- Gdyby po prostu skręcił go, albo złamał, nie byłoby większego problemu. Jednak jego nadgarstek jest całkowicie pogruchotany, gdyby nie to, że mamy tu dobrych uzdrowicieli, ambrozję, nektar no i w ogóle, to niewiele by zostało z jego ręki - satyr poprawił ręką włosy -Zanim wróci do pełnej sprawności minie trochę czasu.
- Oh - nie bardzo wiedziałam co powiedzieć.
Dylan chyba się cieszył na tą misję, a teraz musiał z niej zrezygnować przez jakąś głupią kontuzję.
- A jak to się stało?
- Porządkowali zbrojownię, przygotowując się też do misji, i na Dylana zwaliła się dość spora sterta zbroi. W sumie nic wielkiego by mu się nie stało, gdyby potężny młot, którego nikt już nie używa, nie spadł mu na nadgarstek.
Skrzywiłam się na samą myśl o tym. Wtedy uświadomiłam sobie, że musiało się to wydarzyć wtedy, kiedy wracałam z areny i usłyszałam ten huk.
- Rozumiem... - mruknęłam - Można... Można go odwiedzić?
- Na razie śpi w pawilonie szpitalnym w Wielkim Domu, możesz do niego wpaść później.
- Jasne, dzięki - podziękowałam i już miałam pytać o Chejrona, jednak przerwał mi donośny głos Pana D. z wnętrza budynku.
- Toby, niewdzięczny kozłonogu, chodź tu natychmiast!
Satyr przesłał mi jeszcze przepraszający uśmiech i znikł za drzwiami.
Stałam chwilę w ciszy, bezsensownie wpatrując się w zamknięte wejście. W końcu po chwili namysłu ruszyłam w kierunku domków. Miałam nadzieję, że Miranda będzie w domku i że łaskawie zgodzi mi się pożyczyć jakąś książkę. W końcu co innego miałam do roboty?
***
Przybrałam pogodny (przynajmniej miałam nadzieję, że taki był) wyraz twarzy i zapukałam w mosiężne drzwi domku Mirandy. Długo czekałam na jakąkolwiek odpowiedź. Wreszcie gdy już miałam odejść usłyszałam kroki po drugiej stronie drzwi. Potem szczęk zamka i w drzwiach ukazała się głowa Mirandy.
Po raz pierwszy widziałam ją w rozpuszczonych włosach. Na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia, ale jestem pewna, że Drake padłby z zachwytu. Na jej twarzy malowało się kompletne zdezorientowanie, udało mi się ją zaskoczyć. Punkt dla mnie, postanowiłam szybko zacząć rozmowę, póki jeszcze jest w szoku moim przybyciem i jeszcze nie zaczęła mi grozić pikiem starzał, które przebiją moje pośladki.
- Hej Miranda, zastanawiałam się czy mogłabyś… - urwałam. Ta małpa po prostu zatrzasnęła mi drzwi przed nosem! Mogłam dać sobie spokój ze wstępem i od razu władować się do środka. No ale nawet jak na nią to było przegięcie! Ale niech sobie nie myśli, tak łatwo się mnie nie pozbędzie! Przyszłam tu z nią pogadać i zamierzam to zrobić! Zwłaszcza teraz, po tym jak zamknęła przede mną drzwi, będę tu stała póki mi nie otworzy.
Zapukałam jeszcze raz, może trochę za głośno i energicznie, ale trudno. Żadnej odpowiedzi. Spróbowałam znowu i tym razem waliłam w te cholerne drzwi póki znowu się w nich nie pojawiła.
- Wiesz, Montrose, każdy inny normalny człowiek, gdyby ktoś zatrzasnął mu drzwi przed nosem, odebrałby to jako dość wyraźny znak, że ten ktoś nie ma ochoty z nim rozmawiać - jej ton był jak zwykle arogancki i wyniosły - Co z tobą nie tak?
- Każdy inny normalny i miły człowiek nie zatrzasnąłby drzwi przed nosem osobie, która tylko sympatycznie się z nim witała - odparowałam.
- Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że jestem miła? - uśmiechnęła się zaciśniętymi ustami.
- Skądże znowu - mruknęłam - Nikt nie ośmieliłby się obrazić cię tak obrzydliwym określeniem - dodałam ironicznie.
- Och, jesteś naprawdę bardzo zabawna - obdarowała mnie kpiącym spojrzeniem - A teraz wybacz, ale mam ciekawsze zajęcia niż użeranie się z tobą - wycofała się i już zaczęła zamykać drzwi, ale przytrzymałam je ręką.
- Miranda słuchaj - zaczęłam pewnym tonem - Miałam naprawdę fatalny dzień i nie przyszłam tutaj, żeby się z tobą kłócić. Może po prostu na chwilę zajmiesz maskę zołzy i wpuścisz mnie do środka? - przez długą chwilę, która zdawała się ciągnąć godzinami, wpatrywałyśmy się sobie prosto w oczy. W pewnym momencie miałam wrażenie, że coś w niej pękło. Albo raczej stopniało. Już wiedziałam, że wygrałam tę bitwę.
- Dobra, wchodź - powiedziała z westchnieniem i otworzyła drzwi szerzej - Ale nie na długo.
- Nie martw się, nie zabiorę ci dużo czasu - weszłam do środka i posłałam jej uśmiech. Nie odwzajemniła go, ale też walnęła jakieś złośliwej uwagi.
Moje oczy od razu powędrowały w górę. Ten sufit był taki niesamowity! Na nocnym niebie gwiazd było bardzo dużo, co druga mrugała wesoło. Gdy tak na nie patrzyłam, miałam wrażenie, że znajduję się w jakimś lepszym miejscu.
- Jak ci udało ci się zrobić takie coś? - zapytałam z zachwytem na twarzy, nadal patrząc w górę.
- Przyszłaś tutaj, żeby zapytać o mój sufit?
- Między innymi - w odpowiedzi Miranda prychnęła. Spojrzałam na nią. Stała kawałek ode mnie z rękami skrzyżowanymi na piersi, nie patrzyła na mnie. Była ode mnie niższa i tak drobna, że to, że jest aż taką złośnicą było wręcz niewyobrażalne. Gdybym nasze pierwsze spotkanie odbyło się gdzieś w parku, pomyślałabym, że to miła i radosna dziewczyna mniej więcej w moim wieku. Jednak nasze pierwsze spotkanie odbyło, podczas gdy ona rozwalała sztuczne potwory z wprawą seryjnego zabójcy.
- To prezent od mamy - powiedziała w końcu, wyrywając mnie z zamyślenia. Gdy to mówiła jej ton nie był wyniosły. Zdążyłam już zauważyć, że temat jej matki był tematem bardzo delikatnym. Jeśli mam być szczera - zupełnie jej się nie dziwiłam.
- Twoja mama musi być fajna - mruknęłam.
- Nie wiem. Nigdy jej nie spotkałam - zrobiło mi się jej żal. Domyślałam się, że to dla niej trudne, wiec szybko zmieniłam temat.
- Ciekawe czy mój tatulek byłby w stanie załatwić coś w tym stylu - głośno myślałam - Muszę go o to poprosić przy składaniu ofiary na kolacji.
- Ja wcale o to nie prosiłam. Po prostu przed snem pomyślałam, że fajnie by było mieć coś co świadczyłoby o tym, że jestem jej córką. Gdy się obudziłam sufit już taki był. Tak samo było z książkami - wskazała głową swój pokaźny regał - To znaczy niektóre przyniosłam ze sobą z... Przyniosłam ze sobą, gdy przenosiłam się do Obozu, ale większość pojawiła się sama - bardzo zdziwiło mnie to, że Miranda powiedziała już tyle, bez złośliwego komentarza. Uznałam to za dobry znak.
- Skoro już o książkach mowa... Zastanawiałam czy może mogłabyś mi jakąś pożyczyć? - zapytałam i się uśmiechnęłam.
- Co? Mam ci pożyczyć książkę jak jakieś starej znajomej? - zapytała ironicznie.
- No ale co ci szkodzi - nie zaszczyciła mnie odpowiedzią, więc postanowiłam pokazać jej, że serio mi na tym zależy - Miranda, proszę cię tylko o drobną przysługę. Nie chce ci się żalić, ale zrozum... obudziłam się jakiś miesiąc temu z jakieś śpiączki czy innego gówna . Nie wiedziałam jak normalnie żyć! Codzienne zajęcia innych były mi obce jak dla ciebie szeroki uśmiech na twarzy! Nie wiem jak to jest jeździć na rowerze czy sankach! Nie wiem czy przeczytałam w życiu choć jedną książkę…
- Nie przeczytałaś w życiu żadnej książki? - przerwała mi - To wiele tłumaczy.
- Nie wiem czy przeczytałam czy nie - warknęłam - W każdym razie chciałabym. Zdaje mi się, że to dość przyjemne zajęcie…
- Przyjemne? - powtórzyła - To drugie najlepsze zajęcie jakie ludzkość wymyśliła! Tutaj nikt nie czyta, zwalają wszystko na dysleksję! Guzik prawda, wszystko da się wyćwiczyć, jeśli naprawdę się chce - gdy tylko to powiedziała zrobiła zdziwioną minę. Jakby była w szoku, że w ogóle prowadzi ze mną tego typu rozmowę.
- A jakie jest to najlepsze zajęcie? - uśmiechnęłam się lekko.
- Strzelanie z łuku - odgarnęła ciemne kosmyki włosów, które opadły jej na policzki.
- Co ty gadasz, jakie najlepsze? Jestem w tym bardziej niż beznadziejna - mimowolnie przypomniałam sobie mój pierwszy kontakt z łukiem.
- Jakoś mnie to nie dziwi - arogancki ton powrócił. Przewróciłam oczami.
- To jak będzie? Pożyczysz mi tą książkę? - córka Nyks nie odpowiedziała, tylko podeszła do regału.
- Jakieś specjalne życzenia? - zapytała pół ironicznie pół serio.
- Szczerze mówiąc to kojarzę jedynie „Władcę Pierścieni”. Tego jest chyba kilka części… mogłabyś pożyczyć mi pierwszą?
- Nie - podpowiedziała lekkim tonem. Ręce mi opadły.
- No proszę cię, przecież… - przerwała mi, unosząc rękę.
- Nie cierpię, kiedy ktoś zaczyna czytać nie od początku - sięgnęła do regału i wyciągnęła jakąś książkę - Najpierw przeczytaj to. Potem zastanowię się czy pożyczyć ci „Drużynę Pierścienia” - podała mi książkę. Przyjrzałam się jej uważnie. „Hobbit - czyli tam i z powrotem” J.R.R Tolkien.
- Dziękuję - myślałam, że to słowo skierowane do Mirandy nie będzie chciało przejść mi tak łatwo przez gardło, ale nie napotkałam żadnych oporów.
- Ma wrócić w nienaruszonym stanie.
- Och, świetnie, że to powiedziałaś. Właśnie miałam zamiar wybrać się na ściankę wspinaczkową i poczytać w trakcie wspinania się.
- Chcesz jeszcze czegoś, Montrose? - swoim spojrzeniem dała mi jasno do zrozumienia, że wyczerpałam zapas dobroci z jej strony - Serio mam ciekawsze zajęcia niż gadanie z tobą.
- Jasne, już mnie nie ma - byłam już przy drzwiach, ale postanowiłam jeszcze coś dodać - Naprawdę jestem ci wdzięczna, czasem potrafisz wykazać chociaż cień sympatycznego zachowania wobec innych.
- Idź już, bo pomyślę, że jesteś idealnym celem do ostrzału.
- Och, wiedziałam, że bez gróźb się nie obejdzie - uśmiechnęłam się szczerze. Rzuciłam na nią okiem i zdawało mi się, że kąciki jej ust drgnęły delikatnie ku górze. Pogratulowałam sobie i wyszłam z zamieram zmierzenia z ponad 300 stronami pokrytymi drobnym druczkiem.
***
Zbyt zaczytana w książkę pożyczoną od Mirandy nie pojawiłam się na kolacji. Nawet nie byłam głodna. Wcisnęłam w siebie jabłko i nie przestając nawet w toalecie, zagłębiłam się w historię Bilbo Bagginsa. Momentami było ciężko, zwłaszcza z dłuższymi wyrazami. Czasem próbowałam je odczytać z dziesięć razy. Jednak z miłym zaskoczeniem spostrzegłam, że przy czytaniu nie denerwuję się tak szybko jak przy innych czynnościach, gdy coś mi nie wychodzi.
Dopiero krzyki przebiegających za oknem herosów, wybudziły mnie z transu, który owładną mną podczas czytania książki. Wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem cała obolała i zesztywniała od siedzenia w tej samej pozycji przez parę godzin. Odłożyłam książkę na stół i jęcząc cicho podniosłam się z fotela.
Na zewnątrz powoli robiło się ciemno, tylko pojedyncze promienie zachodzącego słońca przebijały się zza horyzontu.
Postanowiłam jeszcze przed snem wybrać się do Wielkiego Domu, by w końcu złapać Chejrona i móc go zapytać o Nico. No a przy okazji mogłabym wpaść do Dylana. Tak całkowicie przypadkiem. Miałam nadzieję, że te wszystkie panienki od Afrodyty nie pojawiły się tam wcześniej.
Wciągnęłam na siebie moją kurtkę wojskową a na nogi wsunęłam trampki. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam powoli w stronę majaczącego w oddali niebieskiego budynku.
Gdy zbliżyłam się wystarczająco, zauważyłam, że na ganku , na leżaku siedzi zamyślony Dylan i wpatruje się w pegazy wracające do stajni. Kiedy podeszłam bliżej, odwrócił głowę w moim kierunku.
- Hej - przywitał się z słabym uśmiechem.
Bogowie! Znowu! Lepiej będzie odpowiedzieć mu „cześć”, „hej”, „siema”, czy może wystarczy skinąć głową, albo lepiej żebym tylko się uśmiechnęła?
- Hej - zdecydowałam w końcu, chociaż sekundę później stwierdziłam, że jednak „cześć” było lepszą opcją.
Na Hadesa, czy ja nie mam poważniejszych problemów?
- Przykro mi z powodu misji - powiedziałam, z jak najszczerszym współczuciem w głosie.
Wzruszył ramionami. Zauważyłam, że nadgarstek miał wpakowany w coś co wyglądało jak gips zrobiony z trawy, liści i ziemi.
- Bywa, jeszcze nie jedna misja będzie do wzięcia - znowu się uśmiechnął - Dobrze walczysz.
- Co...? - dopiero teraz uświadomiłam sobie, że Dylan musiał być jedną z tych osób, które przez jakiś czas obserwowały moją potyczkę z Noah'em - Ah... Dzięki.
- Co ty na parę wspólnych treningów, jak już wróci mi sprawność w ręce?
Nagle usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. Odwróciłam głowę w stronę Obozu i wtedy go zobaczyłam.
Nico wyłonił się z ciemności, niczym z ciemnej mgły. Jeszcze przez chwilę widziałam, czarne ręce, niczym z dymu, próbujące pochwycić mojego brata z powrotem w swoją nicość.
Gdy ujrzałam go dokładniej, uśmiech zamarł mi na twarzy. Nico z trudem powłóczył nogami, wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. O ile to możliwe, był jeszcze bledszy niż zwykle, prawie biały. Miał ciemne wory pod oczami, jakby nie spał cały ten czas, kiedy go nie było. Jego ubranie było brudne i poszarpane, a w niektórych miejscach dostrzegłam głębokie zadrapania.
Nie zastanawiając się długo, skoczyłam w jego kierunku.
- Nico!
Podniósł ciężki wzrok, a przez jego twarz przebiegł przelotny uśmiech.
Złapałam go w ramiona, dokładnie w momencie, kiedy zaczął osuwać się na ziemię.
- Nico, co się stało?
Czułam, że za chwilę się rozpłaczę. W odpowiedzi chłopak pokręcił przecząco głową, jakby nie chciał teraz opowiadać.
- Nico... - głos uwiązł mi w gardle.
Odwróciłam głowę w stronę Dylana. Ten już wstał, gotowy.
- Zawołaj Chejrona, szybko!
Syn Hermesa natychmiast wbiegł do budynku, w poszukiwaniu centaura.
Z powrotem zwróciłam całą swoją uwagę na brata. Podtrzymywał się na mnie całym ciężarem ciała.
- Bogowie, jak się cieszę, że wróciłeś...
- Obiecałem, prawda? - wychrypiał, uśmiechając się słabo.
Nie odpowiedziałam. Byłam zbyt zajęta na odrzucaniu od siebie myśli, że trzymam w rękach umierającego brata. Było z nim źle. Bardzo. Czułam, widziałam jak powoli traci siły. Ale wiedziałam, że nie umrze. Nie mógł mnie przecież zostawić, prawda?