Musiałyśmy się trochę z tym rozdziałem sprężyć, ponieważ Lydia jutro wyjeżdża i wraca dopiero 17 sierpnia. W ogóle cały sierpień obie mamy napięty, więc kolejnego rozdziału możecie spodziewać się dopiero pod sam koniec tego miesiąca albo na początku września :D
A co do tego rozdziału to troszkę zamieniłyśmy się rolami, Lydia pisała to co zazwyczaj pisałam ja, ja pisałam to co zazwyczaj pisała Lydia (:
Jak widzicie dodałyśmy zakładkę "Archiwum Herosów", zapraszamy do zaglądania tam, jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o naszych bohaterach :)
A teraz nie przedłużając zapraszam do czytania:) I życzę jak najlepszego wykorzystania tego miesiąca wakacji, który nam pozostał!
+ Pamiętamy, że obowiązuje zasada CZYTAM=KOMENTUJE!
Kath
__________________________________________________
Nie to,
żebym uważała się za jakąś specjalistę od nieszczęść. Ale z tego co już
przeżyłam (a miałam również okazję przeżywać nieszczęścia innych) czekanie na
jakąkolwiek wiadomość o stanie Nico było najgorsze. Niewiedza, bezradność,
wściekłość zalewały mnie od środka. Myślałam, że coś rozwalę. Chejron kazał mi
się uspokoić. I uwierzcie mi, próbowałam! Jemu to łatwo było mówić. Jakby miała
tyle lat co on pewnie też nauczyłabym się panować nad emocjami.
Przez cały
czas był irytująco spokojny. Dylan sprowadził go na miejsce dość szybko.
Centaur rzucił okiem na sytuację, bez słowa podniósł Nica z ziemi i z nim na
grzbiecie galopem pognał do Wielkiego Domu. Wszystko z kamienną twarzą. Pobiegłam
za nim cały czas krzycząc, że nie interesuje mnie jak, ale z Nico ma być
wszystko w porządku. Dopiero w środku raczył się do mnie odezwać. Powiedział,
żebym zaczekała na korytarzu i postarała się uspokoić. Przybiegli Percy,
Annabeth i dwóch chłopaków od Apollina, podobno uzdrowiciele. Córka Ateny i
synowie Apolla razem z Chejronem znikli za drzwiami pokoju, w którym leżał
Nico.
Zdawało mi
się, że to było godziny temu. Chodziłam tam i z powrotem po ganku, przed oczami
ciągle miałam mojego brata z twarzą kompletnie pozbawioną kolorów. Dylan i
Percy siedzieli z boku na krzesłach w zgodnej ciszy. Wydawać by się mogło, że
się nie lubią, ale podejrzewam, że nawet gdyby najbliższa mi osoba nie była
umierająca, i tak by mnie to nie obchodziło.
Wreszcie,
kiedy już obgryzłam wszystkie paznokcie do krwi, Chejron i Annabeth wyszli na
ganek. Od razu zasypałam centaura grodem pytań, ale ten uciszył mnie podnosząc
rękę.
- Nico musi
teraz odpocząć – powiedział zmęczonym głosem – Jest bardzo osłabiony, został
mocno poturbowany. Uzdrowiciele zrobili wszystko…
-
Uzdrowiciele?! – nie wytrzymałam – Tacy z nich uzdrowiciele jak z cyklopa
baletnica! Gdyby naprawdę byli uzdrowicielami to podaliby mu coś i poczułby się
lepiej! Przecież nie jesteś zwykłymi śmiertelnikami, na Hadesa!
- To tak
nie działa – powiedziała opanowanym tonem Annabeth.
- A powinno
– warknęłam.
- Nie martw
się Lynn, Nico wychodził cało z gorszych opresji, nic mu nie będzie – odezwał
się pokrzepiającym tonem Percy. W odpowiedzi tylko skinęłam głową, ponieważ nie
miałam ochoty rozmawiać o tym ile to mój brat już nie wycierpiał.
- Lynnette,
czy Nico zdążył ci coś powiedzieć? – zapytał Chejron po chwili ciszy.
-
Oczywiście – prychnęłam – Ledwo oddychał, ale dał radę mi opowiedzieć o bardzo
emocjonującej partyjce pokera, która rozegrali z ojcem – na myśl o ojcu robiło
mi się niedobrze, jak on mógł do czegoś takiego dopuścić?!
- Pytam
poważnie – głos Chejrona był trochę bardziej ostry – To bardzo ważne.
Powiedział ci co się wydarzyło? Może
powiedział coś czego nie zrozumiałaś? – zapytał już normalnym tonem.
- Nie –
pokręciłam głową - Nic nie mówił.
- No dobrze
– centaur westchnął ciężko – Będziemy musieli poczekać aż nabierze sił – w tym
momencie z Wielkiego Domu wyszedł jeden z (domniemanych) uzdrowicieli.
- Jutro rano
trzeba mu podać trochę ambrozji -
powiedział - Will powiedział, że zostanie z nim jeszcze przez chwilę.
-
Oczywiście. Dziękuję wam – powiedział Chejron, w tej chwili już porządnie
zmęczony – Teraz wszyscy powinniście iść spać.
Percy,
Annabeth i syn Apolla zaczęli się oddalać powolnym krokiem. Dylan poniósł
się z miejsca. Ja usiadłam na jednym z krzeseł i skrzyżowałam ręce na piersi.
- Nie
idziesz, Lynnette? – zapytał Dylan. Rozmowa z nim w normalnych okolicznościach
sprawiała mi trochę kłopotu, teraz nie wiem czy skleiłabym poprawnie jedno
zdanie. Dla bezpieczeństwa pokręciłam tylko głową.
- Lynnette
powinnaś iść spać – zwrócił się do mnie Chejron.
- Nigdzie
się stąd nie ruszam – oświadczyłam ostro.
-
Zamierzasz tu siedzieć całą noc? – zapytał Dylan.
- Może –
rzuciłam krótko.
- Moja
droga pragnę ci przypomnieć, że w tym domu sypia Dionizos. Wątpię, że ucieszy
się gdy zobaczy się cię tutaj w środku nocy – Chejron miał mnie już chyba po
dziurki w nosi. Przez krótką chwilę było mi nawet przykro, że tak bardzo mnie
to nie obchodziło.
- A co ten
stary…
- Potężny
bóg może mi zrobić? – dokończył za mnie Chejron – Obawiam się, że coś jednak
może.
- Chodź
Lynnette, odprowadzę cię do domku – zaproponował Dylan. Szlag by trafił moje
głupie serce, które nawet w takiej chwili musiało zabić szybciej, gdy tylko to
powiedział.
- Myślę, że
to dobry pomysł – powiedział Chejron znużonym głosem – Życzę wam dobrej nocy –
dorzucił jeszcze i znikł za drzwiami Wielkiego Domu.
Ociągałam
się jeszcze trochę. W końcu z przyśpieszonym biciem serca podniosłam się i
ruszyłam ramię w ramię z Dylanem przez pogrążony w ciemnościach Obóz.
***
Przez
dłuższą chwilę szliśmy w milczeniu. Nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć, a
poza tym nadal byłam wściekła i martwiłam się o Nico. Musze przyznać, że
poczułam jednocześnie zdziwienie i radość, kiedy to Dylan pierwszy zaczął
rozmowę.
- Nico musi
być ci naprawdę bliski – odezwał się, gdy przechodzimy obok boiska do
siatkówki.
- To moja
jedyna rodzina – powiedziałam nie patrząc na niego.
- Ja mam za
to od groma rodzeństwa, ale nie ze wszystkimi taki dobry kontakt.
- Ja mam
dobry kontakt tylko z Nico – dosyć wyrazie podkreśliłam słowo „tylko”.
- Och,
widziałem cię jeszcze dość często z Jacksonem, z Valdezem … - zacisnęłam palce
w pięści. Odkąd Nico wrócił nie myślałam o sprawie z Leo. Teraz znowu poczułam
wielką gulę w gardle.
- Z Nico to
co innego – powiedziałam w końcu. Przeraziło mnie trochę to, że mój głos był
zachrypnięty. Dylan był na tyle taktowny, żeby zmienić temat.
- Powinnaś
zająć się czymś innym, żeby się nie martwić – powiedział szybko – Na przykład
moja mama, gdy czymś bardzo się stresuje wybiera się na przejażdżkę motorem.
- Twoja mam
jeździ motorem? – zainteresowałam się.
- Aha –
przytaknął – Jeździ odkąd pamiętam – gdy tylko spróbowałam sobie to wyobrazić,
usłyszałam w głowie melodyjny ryk silnika. Zanotowałam w myślach, że muszę się
dowiedzieć czegoś więcej o tych maszynach.
- Jaka jest
twoja mama? – zapytałam syna Hermesa. Może to trochę niecodzienne pytanie, ale
byłam ciekawa tego jak to jest mieć matkę. Gdy myślałam o mojej matce czułam
wściekłość zmieszaną z rozczarowaniem i tęsknotą.
- Ona jest
… bardzo kreatywna. Nie potrafi usiedzieć w miejscu – syn Hermesa się
uśmiechnął. Bogowie, posiadanie takiego uśmiechu powinno być zabronione! Przecież po strzeleniu paru takich uśmieszków można bank obrobić! Albo
przynajmniej posiadacze takich uśmiechów powinni mieć na tyle przyzwoitości,
żeby wychodząc z domu zakładać na głowę papierowe torby – Moja mama jest
niezwykłą osobą – kontynuował Dylan – Myślę, że trzeba być trochę niezwykłym,
żeby jakiś bóg się tobą w ogóle zainteresował.
Rozmowy o
rodzicach były dla mnie chyba jeszcze cięższe niż dla innych herosów. Dlatego z
jednej strony cieszyłam się, że już dochodziliśmy do Trzynastki. Z drugiej
jednak strony oznaczało to rozstanie z Dylanem, a wątpię żebym jeszcze kiedyś
rozmawiała z nim na tyle spokojnie. Jestem pewna, że przy każdym kolejnym
spotkaniu, zaraz po otworzeniu ust zrobię z siebie idiotkę.
- Mam
nadzieję, że jutro uda nam się pogadać – powiedział syn Hermesa, gdy byliśmy
już przy drzwiach mojego domku. O bogowie, czy on musi mówić takie rzeczy?!
- Ja też
mam taką nadzieję – powiedziałam, znowu na niego nie patrząc.
- Śpij
dobrze – rzucił jeszcze jeden olśniewający uśmiech i oddalił się powolnym
krokiem. Patrzyłam przez chwilę jak jego jasne włosy powiewają na nocnym
wietrze. Potem z dudniącym sercem weszłam do środka.
Myślałam,
że szykuje się bezsenna noc. Jednak gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki
uderzyła mnie fala zmęczenia. Ledwie zamknęłam oczy już odpłynęłam w objęcia
Morfeusza.
***
Następnego dnia wstałam
dopiero przed obiadem. Nie miałam zamiaru ruszać się z łóżka, tym bardziej,
jeżeli nie mieli zamiaru pozwolić mi zobaczyć Nico. Kilka osób było pod moim
domkiem, pukając uparcie przez jakiś czas, ja jednak byłam równie uparta i
nikogo nie wpuściłam. W końcu dali sobie spokój.
Gdy już nie miałam sił, dłużej
leżeć w łóżku, ciężko stoczyłam się na podłogę i sięgnęłam po moje ubrania
porozrzucane na ziemi.
Wciągając na siebie obozową
koszulkę (mówiłam już, jak nie znoszę tego pomarańczu?), mój wzrok zatrzymał
się na pustym łóżku Nico.
Mimowolnie łzy napłynęły mi do
oczu. Zamrugałam energicznie, by jak najszybciej się ich pozbyć i nawet nie
zerkając w lustrze na swoją zapewne okropną twarz, wyszłam z domku.
Od razu za mój cel obrałam
Wielki Dom. Miałam zamiar dowiedzieć się co z Nico, czy Chejron tego chce, czy
też nie.
Idąc przez obóz w stronę
głównego budynku, napotykałam dziwne spojrzenia obozowiczów. Miałam naprawdę
ogromną ochotę pokazać im co o nich myślę, jednak zrezygnowałam i z wysoko
uniesioną głową, nie oglądając się za nimi, dotarłam pod Wielki Dom.
Ganek był pusty, ale ktoś zostawił
uchylone drzwi. Nie zastanawiając się, weszłam do środka. Nigdy nie byłam w
części szpitalnej, ale pamiętałam, gdzie dzień wcześniej zanieśli Nico i tam
właśnie się skierowałam.
Nie pukając, bezceremonialnie
wparowałam do środka. Pomieszczenie było dość spore, w znacznej części
zbudowane z drewna. Duże okna wychodzące widokiem na większość obozu zajmowały
dwie ściany. W środku stała też ogromna szafka, na której półkach poustawiane
były najróżniejsze naczynia z najróżniejszymi ziołami i maściami. Łóżka były
proste, a pomiędzy nimi krzątały się nimfy i czwórka dzieci Apolla, w tym Will, grupowy domku Apolla, który wczorajszego wieczoru zajmował się moim bratem.
Od razu zauważyłam Nico
leżącego na łóżku najdalej okien. Szybko ruszyłam w tamtym kierunku.
- Och, cześć Lynn – usłyszałam
zza siebie zaskoczony głos – Wiesz, Chejron mówił, żeby cię tu raczej nie
wpuszczać. Nie powinnaś się martwić o stan brata.
- No bo wy wszyscy wiecie co
powinnam a czego nie – mruknęłam pod nosem i nie zwracając uwagi na chłopaka,
usiadłam na krześle przy łóżku Nico.
Wyglądał tak samo blado jak
wczoraj, jednak wszystkie zadrapania i rany znikły. Podniosło mnie to na duchu,
jednak nie znacznie.
Will dosiadł się obok mnie, na
sąsiednim łóżku.
- Wszystko będzie z nim w
porządku, jest nieprzytomny, ale w najbliższym czasie na pewno się obudzi.
Skinęłam głową, nic nie
mówiąc, a chłopak kontynuowała.
- Jest po prostu wykończony.
Im większej mocy używa, tym większe odczuwa zmęczenie. Myślę, że po prostu
stoczył ciężką walkę.
Niech ja tylko dopadnę w swoje
ręce tego, kto go tak urządził. Własnoręcznie bym za kłaki przytargała do
Tartaru.
Przerażał mnie tylko fakt, że
do tej pory uważałam Nico za jednego z najpotężniejszych herosów (i dalej
uważam, dla jasności). Nie chciałam nawet myśleć z czym musiał się mierzyć, by
skończyć w takim stanie.
- Jeżeli cię to interesuje –
dodał po chwili Will – Nico budził się w nocy raz czy dwa. Mruczał coś o jakiś
zamkniętych drzwiach i duchach, a później znowu zapadał w sen.
- Oh – nie umiałam z siebie
więcej wydusić – Dzięki.
Uśmiechnął się do mnie.
- Wiesz, byłoby lepiej jakbyś
już poszła, zaraz pojawi się tu Chejron, najprawdopodobniej w towarzystwie Pana
D.
Nie miałam najmniejszej ochoty
się stąd ruszać.
- Lynnette, dopóki Nico się
nie obudzi nie masz po co tu siedzieć. Jest pod najlepszą opieką, jaką mógł sobie wymarzyć, słowo.
Wciąż nie odpowiadałam, ani
nie ruszałam się z miejsca.
Will wstał z ciężkim
westchnięciem, a po chwili (no nie wiem, równie dobrze mogła być to godzina)
przyprowadził ze sobą Drake'a.
- Lynn, ruszaj tyłek,
wychodzimy na świeże powietrze.
- Nigdzie się nie wybieram –
mruknęłam – I nie nazywaj mnie Lynn.
Ostatnimi czasy prawie w ogóle
nie zwracałam na to uwagi, ale ludzie dla ułatwienia sobie sprawy, mówili na
mnie skrótem, którego wprost nienawidziłam. W pewnym momencie zaczęłam się
przyzwyczajać, ale teraz na nowo zaczęło mnie to irytować.
- Okej, jak będę mówił do
ciebie Lynnette to wyjdziesz stąd ze mną?
- Nie.
- Och, no proszę cię, nie
możesz tu siedzieć cały dzień. Nico zapewne nie chce, żebyś marnowała tyle
czasu patrząc się ciągle na jego twarz.
W pewnej chwili, pomyślałam,
że może ma rację.
- No, bądź dużą dziewczynką i
chodź. Jestem pewien, że gdy tylko Nico się obudzi, Will da nam znać, prawda?
Chłopak energicznie
pokiwał głową.
Niechętnie podniosłam się z
krzesła.
- No, dobra Lynnette, teraz
daj mi rękę i...
- Nie jestem małym dzieckiem –
parsknęłam, chociaż na widok Drake'a, zachowującego się jakbym miała 5 lat,
chciało mi się śmiać.
- Ale się tak zachowujesz –
odparł, uśmiechając się krzywo – A teraz chodź, musisz w końcu coś porobić,
gdzie się podziało twoje ADHD?
- Jak zaraz się nie zamkniesz,
to się przekonasz.
- Oh, no widzę, że powoli ci
wraca, to dobry znak – przerzucił swój łuk przez ramię – Może przejdziesz się
ze mną na strzelnicę?
- No nie wiem, jeżeli chodzi o
strzelanie z łuku, jestem naprawdę kiepska.
- Przekonamy się o tym –
powiedział, przesyłając mi cwany uśmiech – Ale może najpierw zjedzmy obiad.
Niezbyt mi się spieszyło i do
strzelania i do jedzenie, jednak tylko trzepnęłam chłopaka w ramię i krzycząc
„kto ostatni ten ofiara Meduzy!” rzuciłam się do biegu w stronę pawilonu
jadalnego.
***
Oczywiście przegrałam wyścig.
Drake, ten baran, znowu użył swoich mocy, więc nie było w tym ani krzty
sprawiedliwości.
Niewiele zjadłam. Ostatnio nie
miałam ochoty na nic. Siedziałam tylko, podpierając głowę na jednej ręce, drugą
dłubiąc widelcem w kurczaku i rozglądając się po innych herosach.
Z ulgą zauważyłam obecność Leo. Zajadał obiad
w najlepsze, rozmawiając o czymś żywo z Nyssą, jego siostrą. Wydawał się w
miarę szczęśliwy, jednak miałam wrażenie, że tylko stwarza takie pozory.
Spostrzegłam też, że nie ma
Clarisse, Chrisa i paru innych herosów, co znaczyło, że najprawdopodobniej
wyruszyli już do Obozu Jupiter.
Po posiłku, udałam się z
Drake'm na strzelnicę. Od razu przypomniała mi się pierwsza i ostatnia wizyta w
tym miejscu. Wiedziałam, że nie byłam stworzona do łuku, więc starałam się do
tej broni nie zbliżać.
Powiedziałam to Drake'owi,
jednak on uparł się, bym spróbowała. Zrezygnował w chwili, gdy moja strzała
prawie zabiła młodą, jeszcze nieuznaną heroskę.
Siedziałam więc niedaleko i
patrzyłam jak strzela do tarczy. Był dobry. Nie najlepszy, ale dobry. A w
każdym razie, na pewno lepszy ode mnie.
- Co ty wyprawiasz w tym
łukiem? – usłyszałam nagle zza siebie i nawet nie musiałam się odwracać, by
wiedzieć kto to.
Drake spojrzał na mnie zbity z
tropu, z mieszaniną skrajnego szczęścia i zdezorientowania.
- Lynn, znowu mi się śni, czy
Miranda właśnie się do mnie sama odezwała?
- No nie wiem, trudno
powiedzieć – odparłam, po czym odwróciłam głowę w stronę córki Nyks – Mirando
czyżbyś właśnie zaszczyciła nas chwilą uwagi ze swojej strony?
- Taki
dzień dobroci – posłała mi sztuczny uśmiech – Niech on lepiej odłoży ten łuk,
bo to się może źle skończyć.
- Jak to
miło, że tak się o mnie troszczysz – powiedział Drake. Chyba nadal nie wierzył
we własne szczęście. Radosne iskierki w jego oczach (dziś miały piwny kolor)
widziałam nawet z takiej odległości.
- Miałam na
myśli to, że możesz zepsuć ten biedny łuk –syn Hypnosa nie odpowiedział tylko
wypuścił kolejną strzałę. Trafił jakieś dziesięć centymetrów od środka tarczy.
Miranda
prychnęła.
- Jeżeli
chcesz celniej strzelać złap łuk wyżej i trzymaj strzałę trzema palcami –
powiedziała wszechwiedzącym tonem.
- To skoro
jesteś taką znawczynią, to pewnie się nie obrazisz, jeśli poprosimy o
demonstrację? – zapytałam zaczepnie.
Rzuciła mi spojrzenie spod
przymrużonych oczu, po czym podeszła i wzięła łuk Drake'a. Wyciągnęła jedną ze
strzał ze swojego kołczanu, naciągnęła na cięciwę i strzeliła. W sam środek
głowy manekina stojącego na drugim końcu strzelnicy.
- Au – mruknęłam.
Drake był tak zafascynowany,
że nic nie powiedział. Z powrotem przejął swój łuk i patrzył w milczeniu za
Mirandą, która przesyłając mi szeroki, ale sztuczny uśmiech zaczęła się od nas
oddalać.
- No tak, nic więcej nie
potrafisz zrobić, by nauczyć ludzi lepiej strzelać?
Odwróciła się.
- Montrose, nie mam obowiązku
z wami rozmawiać, nie wspominając o nauce strzelania z łuku.
Otworzyłam usta, chcąc zacząć
wypowiedź tak jak ona, od jej nazwiska. Problem był w tym, że go nie znałam.
Widząc moją minę, uśmiechnęła
się tryumfalnie, lecz zanim zdążyła z powrotem się odwrócić, odnalazłam głos.
- Faktycznie, ale myślę, że
powinnaś dzielić się z ludźmi najwspanialszą rzeczą ludzkości, czyż nie?
Zacisnęła usta w wąską kreskę.
- Robię to tylko i wyłącznie
dla łucznictwa, nie dla żadnego z was – wysyczała w moją stronę, po czym z
powrotem podeszła do Drake'a, który już trzymał strzałę naciągniętą na cięciwę.
- Złap łuk jeszcze trochę
wyżej, tuż przy samej strzale – poinstruowała go Miranda.
Zrobił jak kazała. Jestem
pewna, że gdyby powiedziała mu teraz, żeby
przyniósł jej złote runo z sosny Thalii, albo przyprowadził piekielnego
ogara na smyczy zrobiłby to bez chwili wahania.
Podniosłam się z ziemi,
otrzepując krótkie spodenki z pyłu.
- No cóż, to ja nie będę wam
przeszkadzać, gołąbeczki – uśmiechnęłam się do nich szeroko – Do zobaczenia.
- Montrose, grabisz sobie... -
zaczęła Miranda, ale Drake wyglądający jakby właśnie dostał swój tron na
Olimpie przerwał jej z promiennym uśmiechem.
- Tak, tak, idź – machnął ręką
w moją stronę.
Zaśmiałam
się cicho na ten widok i truchtem wybiegłam z strzelnicy.
***
Udałam się na plażę. Może to
dziwne jak na dziecko Hadesa, ale lubiłam patrzeć na rytmicznie rozbijające się
fale, wsłuchiwać się w towarzyszący im szum i miętosić w palcach ciepły piasek.
Do samej wody jednak nie
zbliżałam się zanadto. Nie licząc pryszniców i jeziora w którym wylądowałam,
gdy razem z Tony'm chowaliśmy się przed minotaurem, mój jedyny kontakt z wodą
ograniczał się do jedynego razu, w którym jeszcze jako nieuznana udałam się na
kajaki na obozowym jeziorku. Nie muszę chyba mówić jak to się skończyło. Gdy
tylko straciłam grunt pod stopami, ogarnęła mnie taka panika, że gdyby nie
Percy płynący w kajaku obok, mogłabym się pożegnać ze światem żywych i wpaść do
ojca do Podziemia.
Tak więc siedziałam w
bezpiecznej odległości (no wiecie, na wypadek jakby Posejdon stwierdził, że nie
powinno mnie tu być) i obserwowałam mewy zataczające kręgi nad taflą oceanu, gdy
nagle poczułam czyjąś obecność. Ale taką, jaką tylko ja mogę wyczuć.
Odwróciłam się i zobaczyłam
chłopaka. Siedział parę metrów ode mnie, na wielkim głazie. Miał przydługie
blond włosy, jasne oczy i uśmiechniętą twarz. Przyjrzałam mu się uważniej i już
wiedziałam kim jest.
- Po co przyszedłeś? -
spytałam.
W pierwszej chwili miałam
ochotę uciec, ale dotąd żaden duch nic mi nie zrobił, więc stwierdziłam, że i
ten (wyglądający o wiele sympatyczniej, niż ten koleś od Nemezis) raczej nie
odetnie mi głowy.
- A muszę przychodzić po coś
konkretnego? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Wzruszyłam ramionami.
- Skoro opuszczacie Podziemie,
to musicie mieć jakiś powód.
- Raczej możliwość,
przynajmniej chwilowego powrotu na powierzchnię – uśmiechnął się.
Spojrzałam na niego pytająco.
Myślałam, że zniknie, jak zawsze, gdy pytam ducha o coś ważnego, jednak on
wciąż tam był.
- Nie ja jestem od tłumaczenia
ci wszystkiego, co się teraz dzieje. Dowiesz się w swoim czasie.
No tak, równie dobrze mógłby
zniknąć. Ale on nadal siedział na tym głazie, więc stwierdziłam, że skoro mam
okazję, to z niej skorzystam.
- Kim jesteś? Znaczy się, kim
byłeś?
Przekrzywił głowę i spojrzał
na mnie uważniej.
- To, że nie żyję, nie znaczy,
że przestałem być tym kim byłem wcześniej, Lynnette. Ludzie, tak jak i bogowie,
istnieją dopóki ktoś o nich pamięta.
Nie odpowiedziałam. Jak zwykle
musiałam walnąć jakąś gafę.
- Lee Fletcher – usłyszałam –
Jestem synem Apolla, zginąłem w Bitwie w Labiryncie.
- Lynnette
Montrose – odparłam na to – Jestem córką Hadesa i dziecka Nemezis, nie mam
pojęcia kiedy się urodziłam, kiedy i o ile zginęłam, a w sumie to nie mam
pojęcia o niczym co jest związane w z moją przeszłością. Aha, no i mam brata,
który właśnie umiera w Wielkim Domu, a mi nie pozwalają nawet do niego wejść.
Chłopak zaśmiał się. Ale jego
śmiech był daleki i zniekształcony, jakby znajdował się po drugiej stronie
wodospadu.
- Nico nie umiera. Jako córka
Hadesa wiesz to, tylko uwielbiasz stawiać sobie wszystko w możliwie jak najgorszym
świetle.
- Oh, a skąd ty tak wiele o
mnie wiesz? - parsknęłam.
- Da się zauważyć – odparł z
irytującym uśmiechem.
Prychnęłam tylko w odpowiedzi.
Lee, a raczej jego duch,
podszedł do mnie. Spojrzał na mnie ostatni raz, mówiąc coś w stylu „Pamiętaj o
dokonywaniu pradawnych wyborów” i zniknął. To znaczy, ściślej rzecz biorąc,
został rozmyty przez powiew wiatru.
A teraz, po chwili
zastanowienia, doszłam do wniosku, że jednak mówił o „prawidłowych wyborach”.
Co nie zmienia faktu, że dalej nie wiem, o co mu chodziło. No i weź tu gadaj z
duchami. Bogowie, jak tak dalej pójdzie, częściej będę gadać ze zmarłymi niż z
żywymi.
***
Posiedziałam
jeszcze trochę na plaży. Dopiero kiedy ptasia kupa przeleciała tuż przed moim
nosem i wylądowała u moich stóp, uznałam, że to znak, że pora się zbierać.
Powlokłam
się najpierw na arenę, gdzie właśnie kończyły się zajęcia z szermierki. Percy i
jakiś syn Aresa jako ostatni kończyli pojedynek. Pomyślałam, że też bym chętnie
powalczyła. Już miałam pytać czy ma jeszcze na tyle siły, żeby się ze mną
zmierzyć, ale w tej samej chwili spostrzegałam Chejrona. Zobaczyłam w tym swoją
szansę. Skoro jest tu, to na pewno nie ma go w Wielkim Domu, więc będę mogła
posiedzieć z Nico. Nie dostałam żadnej wiadomości od Willa, ale może mi się
poszczęści i Nico pobudzi się podczas mojej obecności chociaż na chwilę.
Pędem
ruszyłam do Wielkiego Domu. Byłam już prawie na miejscu, kiedy zatrzymał mnie
czyjś głos.
- Montrose,
gdzie tak pędzisz? Urodę gdzieś rozdają, czy co? – głos był tak zachrypnięty i
jak przepełniony jadem, że mógł należeć tylko do jednej osoby. Odwróciłam się i
zobaczyłam idącą w moim kierunku Robyn. Jak zawsze w podejrzanie chłopięcych
ciuchach, ze wzrokiem przyprawiającym o dreszcze.
- Czego
chcesz? Nie mam ani czasu ani ochoty się z tobą sprzeczać – warknęłam.
- Chciałam
tylko wiedzieć czy wiesz kto tak urządził di Angelo – powiedziała z chytrym
uśmieszkiem – Ten ktoś zasługuje na wieniec laurowy.
- A ty
zasługujesz na to, żeby ktoś wybił ci wszystkie zęby – wysyczałam. Zacisnęłam
palce w pięści i przygryzłam wewnętrzną część policzka, żeby nie zacząć na nią
wrzeszczeć.
- Uważaj na
słowa – zrobiła krok w moją stronę – Dobrze ci radę uważaj co mówisz.
- Dzięki za
radę – wycedziłam ironicznie – Następnym razem postaram się lepiej przekazać
to, żebyś spadała do Tartaru.
Robyn
podeszła jeszcze bliżej tak, że dzieliły nas centymetry. Byłam tak
skoncentrowała na niej, że dopiero po chwili spostrzegłam, że ktoś się do nas
zbliża. Z pewnością był to chłopak i z pewnością to do mnie machał rękę,
ponieważ Robyn stała do niego tyłem. Gdy tajemniczy ktoś podszedł bliżej
zorientowałam się, że to Dylan. Pomachałam mu szybko ręką.
Córka
Nemezis odwróciła się i wtedy stało się coś naprawdę dziwnego.
- Na Styks
– mruknęła. Odsunęła się ode mnie i zaczęła nerwowo poprawiać swoje nastroszone
włosy. I chyba muszę sobie zbadać wzrok, bo miałam wrażenie, że Robyn się
zarumieniła. Chyba zapomniała o moim istnieniu, w najlepsze wygładzała swoje
ubranie. Postawiła nawet kołnierzyk swojej dżinsowej kurtki.
- Co ty do
diabła robisz? Dopiero się rozkręcałam! – powiedziałam do niej z wyrzutem.
Robyn nie
zdążyła nic odpowiedzieć, bo Dylan był już przy nas.
- Cześć –
przywitał się wesoło.
- Hej –
mruknęłam i odwróciłam się szybko, bo znowu strzelił ten swój uśmiech.
- Cze-czee-
cześć – córka Nemezis mówiła jakby jakiś klusek utknął jej w gardle. Musiałam
zakryć usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Wtedy dotarło do mnie, że
Robyn jest totalnie zadurzona w Dylanie! No nie mogłam się jej dziwić.
Większość dziewczyn na Obozie do niego wzdychała. No i jeśli już przy tym
jesteśmy, to ja też byłam nim zauroczona. Ale nigdy nawet przez myśl mi nie
przeszło, że zobaczę Robyn w taki stanie. Szczerze mówiąc nigdy bym nie
pomyślała, że córka Nemezis jest zdolna do takich uczuć.
Szybko podjęłam decyzję i
postanowiłam to wykorzystać przeciwko niej.
- Jak tam
twój nadgarstek? – zapytałam Dylana. Musiałam pokonać nieśmiałość i udało mi
się posłać mu przymilny uśmiech – Kiedy możemy zaczynać te wspólne treningi?
Robyn
spojrzała na mnie jak na kogoś kto rozpoczął straszliwą zarazę. Dylan natomiast
uśmiechnął się uroczo.
- Czyli
nadal masz na nie ochotę? – zapytał – To super, tylko, że będziesz musiała
jeszcze trochę poczekać. Nadgarstek mnie już w sumie nie boli, ale uzdrowiciele
twierdzą, że na razie muszę odpuścić sobie treningi.
- Poczekam
ile będzie trzeba – zapewniłam go. Cieszyłam się jednocześnie widokiem jego
uśmiechu i widokiem bezcennej miny Robyn. Była czerwona niczym dojrzały
pomidor.
- A co
robisz teraz? – zapytał mnie syn Hermesa. Zachowywał się tak jakby Robyn tu nie
było. Gdyby na jej miejscu był ktoś inny pewnie by mnie to zdenerwowało.
- Wiesz,
właściwie to miałam właśnie odwiedzić Nica.
- Szkoda,
myślałem, że może moglibyśmy …
- Lynn! –
przewał mu ktoś. Oczywiście ja rozpoznałam ten głos, ale Dylan i Robyn zaczęli
się rozglądać. Nie minęła sekunda i naszym oczom ukazał się Drake. Biegł w
naszym kierunku i jestem pewna, że używał swoich mocy, bo doszedł już do
prędkości nimf.
Był szeroko
uśmiechnięty, ale gdzie był już koło nas jego uśmiech zbladł.
- Hej
Drake, co tam? – zapytałam.
- Świetnie,
właściwie to lepiej niż świetnie – posłał mi szybki uśmiech, ale zaraz wrócił
do mierzenia nieprzyjaznym wzrokiem moich towarzyszy.
- Lynn, co
ty właściwie tutaj z nimi robisz? – zapytał, teraz wpatrując się z
szczególnością w Dylana.
Dobra,
Robyn nie lubił nikt, więc się nie zdziwiłam. Ale teraz zaczęło mnie
zastanawiać czemu ani Percy ani Drake nie lubili Dylana.
- Spadam
stąd, za dużo hołoty – powiedziała Robyn. Jej głos był pozbawiony naturalnej
wrogości. Właściwie to powiedziała to tak cichym i bezbarwnym głosem, że Drake
i Dylan chyba nawet nie zauważyli jej odejścia. Wpatrywali się w siebie z
wyraźną niechęcią. Pierwszy złamał się Dylan i przeniósł swój wzrok na mnie.
- Lynn,
właśnie chciałem zaproponować, że moglibyśmy…
- Ona woli,
żeby mówić do niej Lynnette – przerwał mu Drake. Posłałam mu wrogie spojrzenie.
Co on w ogóle sobie myślał?!
- Przecież
sam przed chwilą ją tak nazwałeś – zauważył Dylan.
- Czy ty
masz jakiś problem, koleś? – syn Hypnosa był wkurzony. Ja szczerze mówiąc też,
tyle, że na niego. I to porządnie.
Dylan
zignorował jego zaczepkę i znowu zwrócił się do mnie.
- Wiesz,
Lynnette pogadamy jutro. Do zobaczenia.
- Na razie
– mruknęłam.
Gdy tylko
oddalił się odrobinę szeroki uśmiech wrócił na twarz Drake’a.
- No, więc…
- zaczął.
- Co to
miało być? – przerwałam mu.
- Ale co? –
zdziwił się – Aa, no po prostu go nie lubię. Wybacz, że przeszkodziłem ci we
flirtowaniu – uśmiechnął się łobuzersko.
- Co? My
wcale nie … zresztą nieważne. Miałam właśnie iść odwiedzić Nica.
- No to
chodź pójdę z tobą – serio zastanowiło mnie to jak mu się udaję utrzymać na
twarzy szeroki uśmiech przez tyle czasu!
- Jak tam
lekcja łucznictwa z Mirandą? – zapytałam, kiedy szliśmy do Wielkiego Domu.
- Właśnie
dlatego cię szukałem – powiedział z ożywieniem syn Hypnosa – Chciałam ci
podziękować. Trochę tam razem posiedzieliśmy i ani razu nie usłyszałem „spadaj”
ani „odczep się” ani nawet „zaraz walnę cię w ten pusty łeb” – oboje
parsknęliśmy śmiechem.
- Trochę
trudno jest zmusić ją do rozmowy – powiedziałam. Weszliśmy już do Sali, w
której leżeli chorzy. Nico leżał w tym samym miejscu co rano, nadal blady jak
ściana.
- Mi to
mówisz? Staram się odkąd tylko zjawiła się w Obozie. A muszę przyznać, że odkąd
ty się pojawiłaś idzie mi znacznie lepiej.
-
Przynajmniej ty nie jesteś zdania, że w ogóle nie powinnam się urodzić –
powiedziałam siadają na krześle obok łóżka Nica.
- W
zasadzie, to praktycznie nikt nie jest tego zdania. Większość po prostu ci
zazdrości. Też chcieliby wokół siebie tyle szumu – Drake rozsiadł się na
sąsiednim łóżku.
- Bardzo
chętnie bym się z nimi zamieniła – powiedziałam cicho.
Siedzieliśmy
tak aż do kolacji. Właściwie ja siedziałam i gapiłam się na twarz Nica, a Drake
przysypiał na łóżku obok. Co chwilę podchodziła do niego jakaś nimfa lub córka
Apollina, ale on nie miał problemów z zaśnięciem z powrotem.
Kiedy
zabrzmiał dźwięk konchy obudziłam go bezceremonialnym dźgnięciem w żebra.
Podskoczył jak oparzony i spojrzał na mnie z wyrzutem. Po chwili narzekania
wyszliśmy razem w Wielkiego Domu.
Gdy już
zbliżaliśmy się do pawilonu jadalnego zebrałam się w sobie i zapytałam:
- Widziałeś
się może ostatnio z Leo? – ta sprawa nie dawała mi spokoju.
- Taa, dziś
rano – odpowiedział – Ale on jakoś ostatnio nie jest w humorze.
Nawet wiem
przez kogo, pomyślałam.
- Musze z
nim pogadać – powiedziałam na głos.
- No tak,
on w humorze jakby mu chomik zdechł, ty martwiąca się o Nico … Jak się
zejdziecie to śmiało możecie zakładać kółko dla nieszczęśliwców.
- To
świetny pomysł – powiedziałam – Jak Miranda znowu kopnie cię w tyłek, powitamy
cię z otwartymi ramionami.
***
Po kolacji
udałam się do Trzynastki. W sumie przez cały dzień nie robiłam nic
szczególnego, ale byłam strasznie zmęczona. Wiedziałam, że dopiero gdy będę
miała pewność, że z Nico wszystko dobrze, naprawdę będą mogła odpocząć.
Wzięłam
szybki prysznic i położyłam są z zamiarem przeczytania kilku stron „Hobbita”.
Kończyłam już tą książkę i musiałam przyznać racje Mirandzie – czytanie było
bardziej niż przyjemne.
Przeczytałam
może ze dwa zdania i oczy zaczęły mi się same zamykać. Zasnęłam ściskając
książkę w ręku. Jednak zdarzyło się coś niezwykłego, po raz pierwszy odkąd
obudziłam się nie pamiętając kim jestem, coś mi się przyśniło. Po raz pierwszy
miałam sen.
Nie
rozpoznawałam miejsca, w którym się znalazłam.
Znajdowałam
się na balkonie jakiegoś wystawnego domu. Kafelki były ułożone w bardzo barwnych
wzorach, pełnych zawijasów i pętli. Wszystko skąpane było w pomarańczowym
świetle zachodzącego słońca. W tle słuchać było bardzo hipnotyzującą muzykę.
Zdołałam wyłapać dźwięk fletu i rytmicznego uderzania w bambusowy bęben.
O ozdobną
barierkę balkonu opierał się potężnie zbudowany mężczyzna. Musiał mieć już
grubo ponad pięćdziesiątkę, ale z daleka było widać, że tryska radością. Był
ubrany w białą koszulę, która podejrzanie przypomniała koszulę od piżamy i w
sięgającą ziemi spódnicę. To znaczy pewnie to nie była spódnica, ale nie miałam
pojęcia jak to się fachowo nazywa. Na koszulę miał założoną fioletową
kamizelkę, a na głowie małą białą czapeczkę, która wyglądała jak odwrócona
miska na owoce.
- Wzywałeś
mnie ojcze – rozległ się dziewczęcy głos. I ja i facet w misce na głowie
odwróciliśmy się w tamta stronę.
W szklanych
drzwiach prowadzących na balkon stała młoda dziewczyna. Miała może osiemnaście
lat. Była piękna, trzeba jej to przyznać. Od stóp do głów była okręcona w
chusty. Wszystkie z jasnego materiału. Na głowę też miała zarzuconą chustę, ale
spod niej wystawały grube i lśniące czarne włosy, których od razu jej
pozazdrościłam. Rysy twarzy miała delikatne i przyjemne dla oka. Jej cera
przypomniała barwą kakao. Wszystko było w niej piękne, duże ciemne oczy,
mały nosek, brzoskwiniowe usta. Nawet ten niby diamencik na środku czoła nie
wyglądał idiotycznie.
- Owszem
moja droga, mam dla ciebie wspaniałą wiadomość – powiedział mężczyzna tonem
jakim Drake zazwyczaj mówi o Mirandzie.
- Jaką to
wiadomość, ojcze? – oczy dziewczyny rozbłysły.
- Znalazłem
ci męża, moja droga – odpowiedział ojciec dziewczyny.
- Męża? Ale
jak to … - błysk w jej oczach znikł, dolna warga zaczęła lekko drżeć – Ojcze,
ale ja nie mogę..
- Jak to
nie możesz? – ton jego głosu diametralnie się zmienił.
- Nie mogę,
po prostu nie mogę… Ty nie możesz mi tego zrobić…
- Obiecałem
już twoją rękę jednemu z najbogatszych ludzi w sąsiedniej wiosce. Nie chcę
słyszeć żadnych protestów.
- Ale
ojcze, ja jestem za młoda… nie mogę…
- Za młoda?
Niektóre w twoim wieku już wychowują dzieci! – zagrzmiał i potrząsnął głową tak
gwałtownie, że ta gustowna czapeczka mu się przekrzywiła.
W oczach
jego córki pojawiły się łzy. Zrobiło mi się jej strasznie żal.
- Nie
zgadzam się na to – wyszeptała.
- Ty się
nie zgadzasz? – zapytał ją drwiąco ojciec – Muszę pozbawić cię złudzeń, przykro
mi, ale twoje zdanie się tu za bardzo nie liczy.
Dobra,
koleś właśnie wygrał konkurs na chama roku.
- Proszę –
po policzkach młodej dziewczyny zaczęły spływać łzy – Błagam, nie możesz mi
tego zrobić.
- Dosyć –
warknął – Wrócimy do tego tematu dopiero kiedy zaczną się przygotowania do
ślubu – powiedział tonem kończącym rozmowę,
Dziewczyna
zaniosła się płaczem i wbiegła do wnętrza domu. Chciałam pobiec za nią, ale
zdawało mi się, że moje nogi przestały działać. Chciałam coś krzyknąć, ale mój
głos też nie działał. Obraz zaczął się rozmywać. Powoli barwy zlewały się w
jedno. Nie widziałam już ojca tej biednej dziewczyny, nie słyszałam hipnotyzującej
melodii.
Otworzyłam
szeroko oczy. Serce biło mi szybciej niż powinno.
Leżałam na
łóżku z przyśpieszonym pulsem. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, nie było mowy
o ponownym zaśnięciu. W zasadzie to nie było po co, bo słońce już wchodziło. Dopiero
energiczne pukanie do drzwi pobudziło mnie do działania. Wstałam szybko, przez
co trochę zakręciło mi się w głowie. Zatrzymałam się i chwyciłam framugi.
Dopiero gdy zawroty ustały otworzyłam drzwi.
W progu
zobaczyłam kogoś, kogo raczej się nie spodziewałam.
Miranda
stała u moich drzwi i beztrosko plotła warkocz.
- Co ty tu
robisz? – zapytałam.
- Pamiętasz
naszą rozmowę o dobrych manierach? – odpowiedziała pytaniem na pytanie
związując warkocz gumką – To powitanie też do najmilszych nie należało.
- Bo wcale
nie miało należeć – mruknęłam – Po co przyszłaś?
- Mało kto
jest o tej porze na nogach, więc to mi przypadło przyjść do ciebie z tą dobrą
nowiną.
-
Mianowicie? – zapytałam.
- Och,
Montrose, człowiek tu się chce z tobą podroczyć, a ty psujesz całą zabawę…
- Miranda!
- Oj, no
dobra, dobra… di Angelo się obudził i podobno jest w całkiem niezłej formie.