Matko, matko, matko. Musicie nam wybaczyć, to jak długo zeszło nam z tym rozdziałem. Nie jest najdłuższy, najlepszy też nie. Ale ostatnio z weną, czasem i w ogóle z wszystkim było u nas naprawdę cienko. Z resztą nie mamy co się tłumaczyć, bo za zwlekanie tyle czasu z rozdziałem powinnyśmy się smażyć w Tartarze ;_;
Tak czy siak. Oto jest, rozdział XV, mamy nadzieję, że się nie zawiedziecie zbytnio :D
+ Trzymajcie mocno kciuki za Kath i Diankę piszącą testy, mocno, mocno! <3
I wszystkim naszym czytelnikom, stawiającym czoła naszemu wspaniałemu systemowi edukacji życzymy powodzenia. I niech los zawsze wam sprzyja, herosi!
___________________________________________
-
Bogowie, Lynnette!
Odwróciłam się gwałtownie, z przerażenia wypuszczając z rąk butelkę, której zawartość w jednej chwili rozlała się po chodniku, przy okazji mocząc mi trampki.
Przeklęłam pod nosem po starogrecku, czując nieprzyjemny dotyk wody w butach.
Zacmokałam i podniosłam głowę.
Przede mną migotał niewyraźny obraz Tony'ego, patrzącego na mnie nerwowym wzrokiem. Odetchnęłam z ulgą, uśmiechając się do niego.
- Siemka, kozłonogi! - przywitał go Leo, razem z Drake'm stając obok mnie.
Satyr jednak nie wyglądał na równie ucieszonego, co my.
- Panie! - jęknął, wzywając starożytnego boga dzikiej przyrody, opiekuna satyrów – Co wy sobie myślicie? Jak Chejron się dowie... O bogowie... Zasztyletuje najpierw was, a potem mnie. Jestem twoim opiekunem Lynn, co ty sobie myślałaś? Co wy w ogóle wyprawiacie? Gdzie jesteście? Dlaczego opuściliście obóz, bez niczyjej wiedzy? Dlaczego...
- Na gacie Zeusa – przerwał mu Drake z rozbawieniem - Przystopuj trochę, kopytny. Wszystko jest pod kontrolą.
Tony spojrzał po nas nieprzekonany, przygryzając nerwowo koszulkę.
- Nie powiedziałbym. Chejron kazał mi cię poszukać, Lynn. Co ja mu powiem?!
Wzruszyłam niemrawo ramionami.
- Powiedz mu, że po prostu mnie nie znalazłeś. Prędzej czy później ktoś musiał zauważyć naszą nieobecność.
Satyr westchnął ciężko.
- Ale... Ale... Eh – opuścił ramiona, zrezygnowany – To tak zginę – mruknął do siebie, przecierając wierzchem dłoni spocone czoło – Powiedzcie mi przynajmniej gdzie jesteście. I dlaczego.
Spojrzałam niepewnie na chłopaków.
- Zadanie od ojca – wyjaśnił Drake wymijająco.
- Ale dlaczego nie poszliście z tym do Chejrona? - Tony wydawał się naprawdę przestraszony całą tą sytuacją - Poza tym, Drake, dobrze wiesz, że nie powinieneś opuszczać obozu!
Zmarszczyłam brwi i rzuciłam chłopakowi zaskoczone spojrzenie. Nie patrząc na mnie, kontynuował swój wywód mający na celu uspokojenie satyra.
- Nic mi nie będzie, Tony – powiedział – Co do misji... Zanim bym na dobre zaczął wyjaśniać, skończyłby ci się limit w iryfonie. Po prostu nam zaufaj.
Uśmiechnęłam się krzywo pod nosem. Tak, tak, Tony. Zaufaj nam, nie przejmuj się faktem, że sami nie wiemy co robimy.
Satyr wywrócił oczami.
- Herosi... Zawsze musicie tacy być? - westchnął.
Nagle z głębi iryfonu dobiegł krzyk przyzywający Tony'ego. Miałam wrażenie, że znam ten głos...
- To Dylan? - spytałam niepewnie, na co Drake rzucił mi piorunujące spojrzenie.
- Co? - spytał zaskoczony satyr, dopiero po chwili zrozumiawszy o co mi chodzi – Nie, to Jamie, jego brat. Dylan wyjechał na misję, niedługo po was.
Pokiwałam głową z rozczarowaniem. Nie wiem, co bym mu powiedziała przez iryfon, ale miałam straszną ochotę z nim porozmawiać. Drake z kolei wyglądał na niesamowicie zadowolonego z faktu, że nie musi oglądać Dylana.
- Zresztą mniejsza z tym. Moim zdaniem powinniście wiedzieć, że...
Zanim zdążył skończyć, jego obraz zaczął rozmywać się coraz bardziej, aż w końcu znikł zupełnie.
- Widać Iris podniosła cennik – mruknął Leo - Ostatnim razem rozmowa trwała o całe 5 sekund dłużej.
Nie zwróciłam na niego uwagi, odwracając się w stronę Drake'a.
- O czym on mówił? - naskoczyłam na niego.
Odwróciłam się gwałtownie, z przerażenia wypuszczając z rąk butelkę, której zawartość w jednej chwili rozlała się po chodniku, przy okazji mocząc mi trampki.
Przeklęłam pod nosem po starogrecku, czując nieprzyjemny dotyk wody w butach.
Zacmokałam i podniosłam głowę.
Przede mną migotał niewyraźny obraz Tony'ego, patrzącego na mnie nerwowym wzrokiem. Odetchnęłam z ulgą, uśmiechając się do niego.
- Siemka, kozłonogi! - przywitał go Leo, razem z Drake'm stając obok mnie.
Satyr jednak nie wyglądał na równie ucieszonego, co my.
- Panie! - jęknął, wzywając starożytnego boga dzikiej przyrody, opiekuna satyrów – Co wy sobie myślicie? Jak Chejron się dowie... O bogowie... Zasztyletuje najpierw was, a potem mnie. Jestem twoim opiekunem Lynn, co ty sobie myślałaś? Co wy w ogóle wyprawiacie? Gdzie jesteście? Dlaczego opuściliście obóz, bez niczyjej wiedzy? Dlaczego...
- Na gacie Zeusa – przerwał mu Drake z rozbawieniem - Przystopuj trochę, kopytny. Wszystko jest pod kontrolą.
Tony spojrzał po nas nieprzekonany, przygryzając nerwowo koszulkę.
- Nie powiedziałbym. Chejron kazał mi cię poszukać, Lynn. Co ja mu powiem?!
Wzruszyłam niemrawo ramionami.
- Powiedz mu, że po prostu mnie nie znalazłeś. Prędzej czy później ktoś musiał zauważyć naszą nieobecność.
Satyr westchnął ciężko.
- Ale... Ale... Eh – opuścił ramiona, zrezygnowany – To tak zginę – mruknął do siebie, przecierając wierzchem dłoni spocone czoło – Powiedzcie mi przynajmniej gdzie jesteście. I dlaczego.
Spojrzałam niepewnie na chłopaków.
- Zadanie od ojca – wyjaśnił Drake wymijająco.
- Ale dlaczego nie poszliście z tym do Chejrona? - Tony wydawał się naprawdę przestraszony całą tą sytuacją - Poza tym, Drake, dobrze wiesz, że nie powinieneś opuszczać obozu!
Zmarszczyłam brwi i rzuciłam chłopakowi zaskoczone spojrzenie. Nie patrząc na mnie, kontynuował swój wywód mający na celu uspokojenie satyra.
- Nic mi nie będzie, Tony – powiedział – Co do misji... Zanim bym na dobre zaczął wyjaśniać, skończyłby ci się limit w iryfonie. Po prostu nam zaufaj.
Uśmiechnęłam się krzywo pod nosem. Tak, tak, Tony. Zaufaj nam, nie przejmuj się faktem, że sami nie wiemy co robimy.
Satyr wywrócił oczami.
- Herosi... Zawsze musicie tacy być? - westchnął.
Nagle z głębi iryfonu dobiegł krzyk przyzywający Tony'ego. Miałam wrażenie, że znam ten głos...
- To Dylan? - spytałam niepewnie, na co Drake rzucił mi piorunujące spojrzenie.
- Co? - spytał zaskoczony satyr, dopiero po chwili zrozumiawszy o co mi chodzi – Nie, to Jamie, jego brat. Dylan wyjechał na misję, niedługo po was.
Pokiwałam głową z rozczarowaniem. Nie wiem, co bym mu powiedziała przez iryfon, ale miałam straszną ochotę z nim porozmawiać. Drake z kolei wyglądał na niesamowicie zadowolonego z faktu, że nie musi oglądać Dylana.
- Zresztą mniejsza z tym. Moim zdaniem powinniście wiedzieć, że...
Zanim zdążył skończyć, jego obraz zaczął rozmywać się coraz bardziej, aż w końcu znikł zupełnie.
- Widać Iris podniosła cennik – mruknął Leo - Ostatnim razem rozmowa trwała o całe 5 sekund dłużej.
Nie zwróciłam na niego uwagi, odwracając się w stronę Drake'a.
- O czym on mówił? - naskoczyłam na niego.
Chłopak
udawał, że nie wie o czym mówię.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi! - parsknęłam – Dlaczego nie powinieneś opuszczać obozu?
Spojrzał mi prosto w oczy. Widać było, że nie chce o tym mówić, ale ja nie miałam najmniejszej ochoty mu odpuszczać.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi! - parsknęłam – Dlaczego nie powinieneś opuszczać obozu?
Spojrzał mi prosto w oczy. Widać było, że nie chce o tym mówić, ale ja nie miałam najmniejszej ochoty mu odpuszczać.
-
Wiesz, ludzie z Obozu po prostu nie mogą się beze mnie obejść –
wyjaśnił poważnym tonem, przeczesując palcami jasną czuprynę.
Miałam wrażenie, że była o wiele jaśniejsza niż przed
dziesięcioma minutami – No i niektórzy nie potrafią do siebie
dopuścić faktu, że mógłbym ich opuścić nawet na jeden
dzień.
- Och, zdecydowanie – zmrużyłam oczy i pacnęłam go w tył głowy – Na czele z Mirandą.
Uśmiechnął się szeroko.
- Miło, że zauważyłaś.
- Mówię serio, Drake. Dlaczego?
Zacisnął wargi i włożył dłonie głęboko w kieszenie bluzy. Z odsieczą przybył Leo.
- Pamiętasz, jak mówiłem ci, że wygląd Drake'a zmienia się w zależności od otoczenia i jego nastroju? - pokiwałam głową, na znak potwierdzenia – Z jego charakterem jest podobnie. Obóz jest jednym, niezmiennym miejscem. Otoczenie wciąż jest takie same. Jednak, gdy jesteśmy poza obozem nigdy nie wiadomo, czego można się po nim spodziewać.
Spojrzałam na syna Hypnosa zszokowana.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej?
Wzruszył ramionami.
- Jakoś nie było okazji.
Westchnęłam ciężko, siadając na znajdującej się niedaleko ławce. Jeszcze raz popatrzyłam na Drake'a. Jego włosy niesamowicie przypominały teraz jasną czuprynę Noaha, z kolei oczy miał tak ciemne, że w tym świetle nie mogłam odróżnić źrenic od tęczówek. Ponadto jego rysy wyostrzyły się, miałam też wrażenie, że zmalał o parę centymetrów. Może jakby Miranda zobaczyła go w takim wydaniu, spojrzałaby na niego przychylniejszym okiem, pomyślałam z uśmiechem.
- Jak do tej pory, twój charakter chyba nie wiele się zmienił, bo wciąż jesteś tak wkurzający, co zawsze – mruknęłam.
- O to nie musisz się martwić, słońce. Zawsze będę kochał cię tak samo mocno – powiedział Drake i usiadł obok mnie.
Pociągnęłam go za ramię, tak żeby nasze głowy znalazły się naprzeciwko siebie. Spojrzałam mu głęboko w oczu, wytrzymał moje spojrzenie.
Od czasu zmiany w pociągu nie zwracałam uwagi na jego stopniowe przemiany. Kiedy Drake jest w ciągłym ruchu i kiedy ma się go na widoku przez cały czas, trudno dopatrzeć się jakichś większych zmian. Jestem pewna, że gdyby nie rozmowa z Tony’m, to, że wygląda inaczej niż godzinę temu, zauważyłabym dopiero wtedy, kiedy nie widziałabym go przez dłuższą chwilę. Zmian w charakterze nie zauważyłam żadnych, co cieszyło mnie mniej więcej tak, jak Afrodytę kolejna miłosna afera w świecie bogów.
- Och, zdecydowanie – zmrużyłam oczy i pacnęłam go w tył głowy – Na czele z Mirandą.
Uśmiechnął się szeroko.
- Miło, że zauważyłaś.
- Mówię serio, Drake. Dlaczego?
Zacisnął wargi i włożył dłonie głęboko w kieszenie bluzy. Z odsieczą przybył Leo.
- Pamiętasz, jak mówiłem ci, że wygląd Drake'a zmienia się w zależności od otoczenia i jego nastroju? - pokiwałam głową, na znak potwierdzenia – Z jego charakterem jest podobnie. Obóz jest jednym, niezmiennym miejscem. Otoczenie wciąż jest takie same. Jednak, gdy jesteśmy poza obozem nigdy nie wiadomo, czego można się po nim spodziewać.
Spojrzałam na syna Hypnosa zszokowana.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej?
Wzruszył ramionami.
- Jakoś nie było okazji.
Westchnęłam ciężko, siadając na znajdującej się niedaleko ławce. Jeszcze raz popatrzyłam na Drake'a. Jego włosy niesamowicie przypominały teraz jasną czuprynę Noaha, z kolei oczy miał tak ciemne, że w tym świetle nie mogłam odróżnić źrenic od tęczówek. Ponadto jego rysy wyostrzyły się, miałam też wrażenie, że zmalał o parę centymetrów. Może jakby Miranda zobaczyła go w takim wydaniu, spojrzałaby na niego przychylniejszym okiem, pomyślałam z uśmiechem.
- Jak do tej pory, twój charakter chyba nie wiele się zmienił, bo wciąż jesteś tak wkurzający, co zawsze – mruknęłam.
- O to nie musisz się martwić, słońce. Zawsze będę kochał cię tak samo mocno – powiedział Drake i usiadł obok mnie.
Pociągnęłam go za ramię, tak żeby nasze głowy znalazły się naprzeciwko siebie. Spojrzałam mu głęboko w oczu, wytrzymał moje spojrzenie.
Od czasu zmiany w pociągu nie zwracałam uwagi na jego stopniowe przemiany. Kiedy Drake jest w ciągłym ruchu i kiedy ma się go na widoku przez cały czas, trudno dopatrzeć się jakichś większych zmian. Jestem pewna, że gdyby nie rozmowa z Tony’m, to, że wygląda inaczej niż godzinę temu, zauważyłabym dopiero wtedy, kiedy nie widziałabym go przez dłuższą chwilę. Zmian w charakterze nie zauważyłam żadnych, co cieszyło mnie mniej więcej tak, jak Afrodytę kolejna miłosna afera w świecie bogów.
Odetchnęłam
głęboko i przerwałam kontakt wzrokowy.
- Przestałaś już panikować? – zapytał spokojnie syn Hypnosa.
- Za chwilę wrócisz się do Obozu – odwarknęłam.
- Nie wierzę, że to ja jestem tym, który musi przypominać, że nie jesteśmy na wakacjach! – wtrącił się Leo. – Mamy robotę ludzie!
- W tej chwili tylko ty masz coś do roboty – uściślił Drake – Potrzebne nam bilety.
- Przykro mi panie i panowie, ale o tej porze nie kursują żadne autobusy.
Odwróciłam się do tablicy informacyjnej i po dłuższej chwili rozszyfrowywania jej przyznałam mu rację. Najwyraźniej fata nie miały ochoty nas wspierać.
Bogom dzięki mieliśmy Leona. Po szybkim zorientowaniu się w mapie Indiany (naprawdę nie wiem, czego on nie ma w tym swoim pasie!) zaprowadził nas do leżącej niedaleko stacji kolejowej.
Drake nie omieszkał się po drodze udawać napadów zmian charakteru, przez co o mało co nie wpadliśmy wszyscy pod samochód. Po tym incydencie na szczęście się uspokoił.
Gdy dotarliśmy na stację, ndal byłam na niego zła, ale ta złość była niczym w porównaniu ze strachem o niego. Chłopcy chyba wyczytali z mojej twarzy tę plątaninę uczuć, bo bez zbędnych komentarzy ruszyliśmy na peron. Jakieś pół godziny później siedzieliśmy już wszyscy w pociągu do St. Louis. Niestety nie była to klasa A i domyślałam się, że będę musiała siedzieć obok Drake’a, no ale nie można mieć wszystkiego.
- Przestałaś już panikować? – zapytał spokojnie syn Hypnosa.
- Za chwilę wrócisz się do Obozu – odwarknęłam.
- Nie wierzę, że to ja jestem tym, który musi przypominać, że nie jesteśmy na wakacjach! – wtrącił się Leo. – Mamy robotę ludzie!
- W tej chwili tylko ty masz coś do roboty – uściślił Drake – Potrzebne nam bilety.
- Przykro mi panie i panowie, ale o tej porze nie kursują żadne autobusy.
Odwróciłam się do tablicy informacyjnej i po dłuższej chwili rozszyfrowywania jej przyznałam mu rację. Najwyraźniej fata nie miały ochoty nas wspierać.
Bogom dzięki mieliśmy Leona. Po szybkim zorientowaniu się w mapie Indiany (naprawdę nie wiem, czego on nie ma w tym swoim pasie!) zaprowadził nas do leżącej niedaleko stacji kolejowej.
Drake nie omieszkał się po drodze udawać napadów zmian charakteru, przez co o mało co nie wpadliśmy wszyscy pod samochód. Po tym incydencie na szczęście się uspokoił.
Gdy dotarliśmy na stację, ndal byłam na niego zła, ale ta złość była niczym w porównaniu ze strachem o niego. Chłopcy chyba wyczytali z mojej twarzy tę plątaninę uczuć, bo bez zbędnych komentarzy ruszyliśmy na peron. Jakieś pół godziny później siedzieliśmy już wszyscy w pociągu do St. Louis. Niestety nie była to klasa A i domyślałam się, że będę musiała siedzieć obok Drake’a, no ale nie można mieć wszystkiego.
***
Tym
razem nie udało nam się znaleźć wolnego przedziału. Dotarliśmy
do końca ostatniego wagonu i z rezygnacją stwierdziliśmy, że we
wszystkich już ktoś siedzi. Wybraliśmy więc taki, w którym
siedziała tylko jedna osoba i usiedliśmy we trójkę po jednej
stronie. Naprzeciw nas półsiedział, półleżał mężczyzna w
średnim wieku, ubrany w ciemny garnitur. Opierał długi nogi na
masywnej walizce. Kiedy weszliśmy i uprzejmie się przywitaliśmy
ledwie zaszczycił nas spojrzeniem.
Przez jakieś półgodziny jazdy praktycznie się nie odzywaliśmy. Mieliśmy parę spraw do obgadania, ale niczego nie mogliśmy powiedzieć w obecności śmiertelnika. Kompletnie nie wiedzieliśmy co ze są zrobić, więc Drake rysował palcem po moich plecach litery z alfabetu greckiego, a ja musiałam odgadywać co to za litera. A Leo, jak to Leo miał w zwyczaju, kombinował coś ze swoimi małymi maszynkami.
W pewnej chwili stwierdziłam, że naprawdę musimy pogadać, a Drake za chwilę zaśnie, dlaczego najciszej jak tylko się dało, odezwałam się do chłopaków:
- Musimy pozbyć się tego faceta.
Przysunęli się do mnie.
- Co proponujesz? – zapytał Leo.
- No nie wiem, musimy zrobić coś, żeby wyszedł dobrowolnie i już raczej nie wrócił – odszepnęłam.
- Tacy kolesie są strasznie podejrzliwi – odezwał się syn Hypnosa – Musimy zachowywać się podejrzanie, jakbyśmy coś kombinowali.
- No dobra – zgodziłam się – To udawajmy zbiegów albo narkomanów albo…
- Złodziei – podsunął Leo.
To wydawało mi się najlepsze, więc kiwnęłam głową na znak, że właśnie taką taktykę przyjmujemy i zaczęliśmy się zastanawiać, co potencjalni złodziej mógłby powiedzieć w takiej sytuacji.
- Chciałbym mieć taką walizkę – powiedział Drake po chwili, tak głośno, że pewnie słyszeli go w sąsiednim przedziale.
Spuściłam głowę w dół i zaczęłam się trząść ze śmiechu. Leo zatkał usta dłonią i zrobił się cały czerwony na twarzy. Natomiast właściciel owej walizki spojrzał na nas i rzeczywiście miał podejrzliwość w oczach.
Przez kolejne dziesięć minut Drake uważnie śledził wzorkiem jego i walizkę. Przez cały ten czas gryzłam się po wewnętrznych stronach policzków, żeby się nie roześmiać.
Kiedy syn Hypnosa przymrużył oczy i udał, że sięga po coś do kieszeni spodni, mężczyzna podniósł się sztywnymi ruchami i wymaszerował z przedziału. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, we troje wybuchliśmy śmiechem.
- Jestem genialnym aktorem – podsumował Drake, podniósł się i rzucił na drugie siedzenie.
Niestety nasze rozbawienie zniknęło w chwili, w której zapytałam:
- Czego my właściwie szukamy?
Żadne z nas nie potrafiło odpowiedzieć na to pytanie. Nikt nie próbował zgadywać, bo to było po prostu bezsensu. Wreszcie Valdez, który miał największe doświadczenie z naszej trójki, powiedział, że powinniśmy poruszać się cały czas na zachód i w końcu na coś trafimy. Herosi zawsze na coś trafiają.
A potem, nie wiem czym to było spowodowane, czy tym, że nie wiedzieliśmy co dalej, czy może rozmową z Tony’m, ale zebrało nam się na szczerość.
Opowiedziałam chłopakom o wszystkich moich spotkaniach z duchami, o moich snach, jeszcze raz o tym, jak przywołałam najgorsze wspomnienia Annabeth i Leona, no i o tym, co zrobiłam podczas ostatniej Bitwy o Sztandar.
Drake opowiedział nam o swoich przemianach przed trafieniem do Obozu. Trochę o swojej mamie, która mieszka w Nowym Jorku, o tym jak podsłuchiwał Chejrona i starszych obozowiczów.
Leo… Cóż Leo zaskoczył mnie ogromnie. Opowiedział nam historię swoją i swojej mamy. Kiedy skończył kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć, więc tylko położyłam mu rękę na ramieniu i lekko je ścisnęłam.
Wtedy do przedziału wszedł konduktor sprawdzając nasze bilety. Gdy ze zmarszczonymi brwiami odczytywał informacje na nich zawarte, poczułam jak serce podchodzi mi do gardła.
- Dokąd tak jedziecie sami? - zapytał, akcentując ostatnie słowo.
- Do St Louis – parsknął Leo – W umowie o pracę nie było nic o umiejętności czytania? Bardzo przydatna, swoją drogą.
Szturchnęłam go mocno w żebra. Wcale nam nie pomagał.
- Och tak, zdecydowanie bardzo przydatna – mruknął konduktor. Z plakietki przyczepionej do jego kieszeni odczytałam, że nazywa się George Schmit – Mogę wiedzieć, z jakiej okazji, o tej porze, trójka nastolatków udaje się do St Louis?
Spojrzeliśmy na siebie nerwowo.
- Czyżby ucieczka z domu?
- My... - zaczęłam cicho, ale pan George mi przerwał.
- Poproszę numer do waszych rodziców.
W ciszy, która zapanowała słychać było tylko rytmiczny stukot kół o tory i bicie mojego serca, które było tak głośne, że bałam się, ż mój ojciec w Podziemiu ogłuchnie.
- Proszę pana – zaczął Drake cichym, rozpaczliwym głosem – Niech pan tego nie robi, proszę. Moja mama nie chce, żebym utrzymywał kontakty z ojcem, a ja muszę, rozumie pan, muszę się z nim zobaczyć. Oni – wskazał na mnie i Leona, na co zrobiliśmy miny zbitych psów i energicznie pokiwaliśmy głowami – mi towarzyszą, nie chciałem jechać sam. Moja mama i ich rodzice nic o tym nie wiedzą, ale to naprawdę ważne...
Tak zmieszanej miny, jaką miał wtedy George Smitch nigdy przedtem nie było dane mi zobaczyć. Popatrzył nerwowo to na nas, to na bilety, w końcu oddając nam je lekko drżącą dłonią.
- No dobrze – powiedział dziwnie napiętym głosem – Tym razem wam odpuszczę.
Popatrzył na nas jeszcze raz i odwrócił się do wyjścia.
Zanim znalazł się na korytarzu, zawołałam go.
Odwrócił niepewnie głowę.
- Bo my... Chcielibyśmy się chwilę przespać... Czy mógłby pan nam powiedzieć, kiedy będziemy się zbliżać do St Louis?
Uśmiechnął się słabo.
- Obiecuję.
Gdy wyszedł, odetchnęliśmy z ulgą. Było nam go trochę szkoda no i jednocześnie czuliśmy się głupio wciskając mu taką historyjkę, ale nie bardzo mieliśmy wybór.
Po chwili przyłożyłam głowę do szyby, a oczy same zaczęły mi się zamykać. Walczyłam jeszcze przez chwilę, ale cholerny Morfeusz wygrał tę bitwę.
Znowu zobaczyłam piękną hinduską dziewczynę. Ale tym razem nie było jej ojca z miseczką na głowie, nie było wielkiego domu ani zachodu słońca. Była ciemna noc, a ona biegła przez gęsty las. Była bosa, ostre gałęzie kaleczyły jej stopy, ale czarnowłosa zdawała się tym nie przejmować.
Co chwilę odwracała się za siebie i chyba zrobiła to o jeden raz za dużo. Kiedy po raz kolejny odrzuciła głowę w tył, zaczepiła stopą o gruby korzeń. Wywróciła się naprawdę paskudnie i chociaż część mnie twierdziła, że mogła patrzeć pod nogi, to wygrywała ta część mojej podświadomości, której zrobiło się żal tej dziewczyny.
Jęknęła z bólu i złapała się za kostkę. Próbowała wstać, ale niezbyt jej wychodziło. Na jej szczęście, niedaleko znajdowała się polana. Zdołała się do niej doczołgać.
Kiedy odetchnęła głęboko i podwinęła spódnice, żeby przyjrzeć się kostce, usłyszała kroki zbliżający się osób. Ja też je usłyszałam i z całego serca zapragnęłam jej pomóc. Musiała być to spora grupka szybko zbliżających się ludzi. Czarnowłosa skuliła się w sobie i ze strachem wpatrywała się w drzewa. Ani ona ani ja niczego nie widziałyśmy. Ona miała za chwilę się dowiedzieć się, z kim na do czynienia, ale mi niestety nie było to pisane.
Otworzyłam oczy dokładniej w chwili, w której pociąg zaczął hamować. Wcześniej nie chciałam zasypiać, ale teraz zacisnęłam oczy i usilnie próbowałam z powrotem zasnąć. Musiałam dowiedzieć się, co stało się z tą dziewczyną.
Niestety fata nie sprzyjały Lynnette Montrose. Pociąg zatrzymał się z głośnym piskiem, a Drake rzucił we mnie plecakiem. Na szczęście moim, bo gdybym oberwała jego, mogłabym nie mieć sposobności by to teraz pisać.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam za okno. Coś mi nie pasowało. Przez chwilę trybiki w moim mózgu pracowały na najwyższych obrotach. W końcu uświadomiłam sobie wszystko. Spojrzałam ze strachem na chłopaków.
- No cóż – zaczął Leo z kwaśną miną – Nasz pan konduktor zrobił nas lekko w konia.
- Bogowie, co za dureń! - parsknęłam, podrywając się z siedzenia – Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- Z tego co widzę to w Minneapolis. Jakieś dziewięć godzin na północ od St Louis, miasto docelowe naszego pociągu – mruknął Drake.
Podeszłam do okna i spojrzałam na rozciągający się za nim krajobraz. Nie chciało mi się wierzyć w to co się stało. No bogowie, jak?!
- Chodź, Lynn – Leo złapał mnie z nadgarstek i pociągnął za sobą – Trzeba wysiadać.
Wciąż buzując ze złości na Georga Smitcha (niech nie myśli, że dostanie się na Pola Elizejskie, bufon jeden, już ja to załatwię!) wyszłam z chłopakami na Midway Station.
Obczailiśmy wszystkie pociągi, okazało się, że za 20 minut odjeżdża jeden do Kansas. Zostało jeszcze dość sporo wolnych biletów, a że było to last minute, ich ceny atrakcyjnie spadły w dół. Postanowiliśmy więc zakupić je legalnie.
Szybko znaleźliśmy nasz peron, weszliśmy do środka pociągu, usadowiliśmy się w wolnym przedziale i zjedliśmy burritos.
Kolejne kilka godzin spędziliśmy na obgadywaniu niemiłego konduktora z poprzedniego pociągu, na próbie zrozumienia o co chodzi w naszej misji i dlaczego my jedziemy na zachód, podczas gdy reszta na północ (niewiele z tego wyszło, naprawdę) i odstraszaniu wszystkich ludzi, którzy tylko weszli do naszego przedziału (swoją drogą, chyba pora ogłosić Drake'a mistrzem aktorstwa). W pewnym momencie Drake zaczął puszczać nam muzykę, karząc zgadywać co to za piosenka. Chyba nie muszę mówić, jak bardzo kiepska w tym byłam prawda?
W końcu zatrzymaliśmy się w Kansas Union Station. Czy ten kraj nie może mieć prostych, zwykłych stacji? Odwiedzicie kiedyś tą, to mnie zrozumiecie
Po wyjściu z pociągu postanowiliśmy się trochę przewietrzyć, przejść i zjeść na mieście coś innego niż burritos. Gdy planowaliśmy, wydawało się być to takim dobrym pomysłem. Lecz po raz kolejny fata postanowiły nam się zaśmiać prosto w twarz.
Przez jakieś półgodziny jazdy praktycznie się nie odzywaliśmy. Mieliśmy parę spraw do obgadania, ale niczego nie mogliśmy powiedzieć w obecności śmiertelnika. Kompletnie nie wiedzieliśmy co ze są zrobić, więc Drake rysował palcem po moich plecach litery z alfabetu greckiego, a ja musiałam odgadywać co to za litera. A Leo, jak to Leo miał w zwyczaju, kombinował coś ze swoimi małymi maszynkami.
W pewnej chwili stwierdziłam, że naprawdę musimy pogadać, a Drake za chwilę zaśnie, dlaczego najciszej jak tylko się dało, odezwałam się do chłopaków:
- Musimy pozbyć się tego faceta.
Przysunęli się do mnie.
- Co proponujesz? – zapytał Leo.
- No nie wiem, musimy zrobić coś, żeby wyszedł dobrowolnie i już raczej nie wrócił – odszepnęłam.
- Tacy kolesie są strasznie podejrzliwi – odezwał się syn Hypnosa – Musimy zachowywać się podejrzanie, jakbyśmy coś kombinowali.
- No dobra – zgodziłam się – To udawajmy zbiegów albo narkomanów albo…
- Złodziei – podsunął Leo.
To wydawało mi się najlepsze, więc kiwnęłam głową na znak, że właśnie taką taktykę przyjmujemy i zaczęliśmy się zastanawiać, co potencjalni złodziej mógłby powiedzieć w takiej sytuacji.
- Chciałbym mieć taką walizkę – powiedział Drake po chwili, tak głośno, że pewnie słyszeli go w sąsiednim przedziale.
Spuściłam głowę w dół i zaczęłam się trząść ze śmiechu. Leo zatkał usta dłonią i zrobił się cały czerwony na twarzy. Natomiast właściciel owej walizki spojrzał na nas i rzeczywiście miał podejrzliwość w oczach.
Przez kolejne dziesięć minut Drake uważnie śledził wzorkiem jego i walizkę. Przez cały ten czas gryzłam się po wewnętrznych stronach policzków, żeby się nie roześmiać.
Kiedy syn Hypnosa przymrużył oczy i udał, że sięga po coś do kieszeni spodni, mężczyzna podniósł się sztywnymi ruchami i wymaszerował z przedziału. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, we troje wybuchliśmy śmiechem.
- Jestem genialnym aktorem – podsumował Drake, podniósł się i rzucił na drugie siedzenie.
Niestety nasze rozbawienie zniknęło w chwili, w której zapytałam:
- Czego my właściwie szukamy?
Żadne z nas nie potrafiło odpowiedzieć na to pytanie. Nikt nie próbował zgadywać, bo to było po prostu bezsensu. Wreszcie Valdez, który miał największe doświadczenie z naszej trójki, powiedział, że powinniśmy poruszać się cały czas na zachód i w końcu na coś trafimy. Herosi zawsze na coś trafiają.
A potem, nie wiem czym to było spowodowane, czy tym, że nie wiedzieliśmy co dalej, czy może rozmową z Tony’m, ale zebrało nam się na szczerość.
Opowiedziałam chłopakom o wszystkich moich spotkaniach z duchami, o moich snach, jeszcze raz o tym, jak przywołałam najgorsze wspomnienia Annabeth i Leona, no i o tym, co zrobiłam podczas ostatniej Bitwy o Sztandar.
Drake opowiedział nam o swoich przemianach przed trafieniem do Obozu. Trochę o swojej mamie, która mieszka w Nowym Jorku, o tym jak podsłuchiwał Chejrona i starszych obozowiczów.
Leo… Cóż Leo zaskoczył mnie ogromnie. Opowiedział nam historię swoją i swojej mamy. Kiedy skończył kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć, więc tylko położyłam mu rękę na ramieniu i lekko je ścisnęłam.
Wtedy do przedziału wszedł konduktor sprawdzając nasze bilety. Gdy ze zmarszczonymi brwiami odczytywał informacje na nich zawarte, poczułam jak serce podchodzi mi do gardła.
- Dokąd tak jedziecie sami? - zapytał, akcentując ostatnie słowo.
- Do St Louis – parsknął Leo – W umowie o pracę nie było nic o umiejętności czytania? Bardzo przydatna, swoją drogą.
Szturchnęłam go mocno w żebra. Wcale nam nie pomagał.
- Och tak, zdecydowanie bardzo przydatna – mruknął konduktor. Z plakietki przyczepionej do jego kieszeni odczytałam, że nazywa się George Schmit – Mogę wiedzieć, z jakiej okazji, o tej porze, trójka nastolatków udaje się do St Louis?
Spojrzeliśmy na siebie nerwowo.
- Czyżby ucieczka z domu?
- My... - zaczęłam cicho, ale pan George mi przerwał.
- Poproszę numer do waszych rodziców.
W ciszy, która zapanowała słychać było tylko rytmiczny stukot kół o tory i bicie mojego serca, które było tak głośne, że bałam się, ż mój ojciec w Podziemiu ogłuchnie.
- Proszę pana – zaczął Drake cichym, rozpaczliwym głosem – Niech pan tego nie robi, proszę. Moja mama nie chce, żebym utrzymywał kontakty z ojcem, a ja muszę, rozumie pan, muszę się z nim zobaczyć. Oni – wskazał na mnie i Leona, na co zrobiliśmy miny zbitych psów i energicznie pokiwaliśmy głowami – mi towarzyszą, nie chciałem jechać sam. Moja mama i ich rodzice nic o tym nie wiedzą, ale to naprawdę ważne...
Tak zmieszanej miny, jaką miał wtedy George Smitch nigdy przedtem nie było dane mi zobaczyć. Popatrzył nerwowo to na nas, to na bilety, w końcu oddając nam je lekko drżącą dłonią.
- No dobrze – powiedział dziwnie napiętym głosem – Tym razem wam odpuszczę.
Popatrzył na nas jeszcze raz i odwrócił się do wyjścia.
Zanim znalazł się na korytarzu, zawołałam go.
Odwrócił niepewnie głowę.
- Bo my... Chcielibyśmy się chwilę przespać... Czy mógłby pan nam powiedzieć, kiedy będziemy się zbliżać do St Louis?
Uśmiechnął się słabo.
- Obiecuję.
Gdy wyszedł, odetchnęliśmy z ulgą. Było nam go trochę szkoda no i jednocześnie czuliśmy się głupio wciskając mu taką historyjkę, ale nie bardzo mieliśmy wybór.
Po chwili przyłożyłam głowę do szyby, a oczy same zaczęły mi się zamykać. Walczyłam jeszcze przez chwilę, ale cholerny Morfeusz wygrał tę bitwę.
Znowu zobaczyłam piękną hinduską dziewczynę. Ale tym razem nie było jej ojca z miseczką na głowie, nie było wielkiego domu ani zachodu słońca. Była ciemna noc, a ona biegła przez gęsty las. Była bosa, ostre gałęzie kaleczyły jej stopy, ale czarnowłosa zdawała się tym nie przejmować.
Co chwilę odwracała się za siebie i chyba zrobiła to o jeden raz za dużo. Kiedy po raz kolejny odrzuciła głowę w tył, zaczepiła stopą o gruby korzeń. Wywróciła się naprawdę paskudnie i chociaż część mnie twierdziła, że mogła patrzeć pod nogi, to wygrywała ta część mojej podświadomości, której zrobiło się żal tej dziewczyny.
Jęknęła z bólu i złapała się za kostkę. Próbowała wstać, ale niezbyt jej wychodziło. Na jej szczęście, niedaleko znajdowała się polana. Zdołała się do niej doczołgać.
Kiedy odetchnęła głęboko i podwinęła spódnice, żeby przyjrzeć się kostce, usłyszała kroki zbliżający się osób. Ja też je usłyszałam i z całego serca zapragnęłam jej pomóc. Musiała być to spora grupka szybko zbliżających się ludzi. Czarnowłosa skuliła się w sobie i ze strachem wpatrywała się w drzewa. Ani ona ani ja niczego nie widziałyśmy. Ona miała za chwilę się dowiedzieć się, z kim na do czynienia, ale mi niestety nie było to pisane.
Otworzyłam oczy dokładniej w chwili, w której pociąg zaczął hamować. Wcześniej nie chciałam zasypiać, ale teraz zacisnęłam oczy i usilnie próbowałam z powrotem zasnąć. Musiałam dowiedzieć się, co stało się z tą dziewczyną.
Niestety fata nie sprzyjały Lynnette Montrose. Pociąg zatrzymał się z głośnym piskiem, a Drake rzucił we mnie plecakiem. Na szczęście moim, bo gdybym oberwała jego, mogłabym nie mieć sposobności by to teraz pisać.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam za okno. Coś mi nie pasowało. Przez chwilę trybiki w moim mózgu pracowały na najwyższych obrotach. W końcu uświadomiłam sobie wszystko. Spojrzałam ze strachem na chłopaków.
- No cóż – zaczął Leo z kwaśną miną – Nasz pan konduktor zrobił nas lekko w konia.
- Bogowie, co za dureń! - parsknęłam, podrywając się z siedzenia – Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- Z tego co widzę to w Minneapolis. Jakieś dziewięć godzin na północ od St Louis, miasto docelowe naszego pociągu – mruknął Drake.
Podeszłam do okna i spojrzałam na rozciągający się za nim krajobraz. Nie chciało mi się wierzyć w to co się stało. No bogowie, jak?!
- Chodź, Lynn – Leo złapał mnie z nadgarstek i pociągnął za sobą – Trzeba wysiadać.
Wciąż buzując ze złości na Georga Smitcha (niech nie myśli, że dostanie się na Pola Elizejskie, bufon jeden, już ja to załatwię!) wyszłam z chłopakami na Midway Station.
Obczailiśmy wszystkie pociągi, okazało się, że za 20 minut odjeżdża jeden do Kansas. Zostało jeszcze dość sporo wolnych biletów, a że było to last minute, ich ceny atrakcyjnie spadły w dół. Postanowiliśmy więc zakupić je legalnie.
Szybko znaleźliśmy nasz peron, weszliśmy do środka pociągu, usadowiliśmy się w wolnym przedziale i zjedliśmy burritos.
Kolejne kilka godzin spędziliśmy na obgadywaniu niemiłego konduktora z poprzedniego pociągu, na próbie zrozumienia o co chodzi w naszej misji i dlaczego my jedziemy na zachód, podczas gdy reszta na północ (niewiele z tego wyszło, naprawdę) i odstraszaniu wszystkich ludzi, którzy tylko weszli do naszego przedziału (swoją drogą, chyba pora ogłosić Drake'a mistrzem aktorstwa). W pewnym momencie Drake zaczął puszczać nam muzykę, karząc zgadywać co to za piosenka. Chyba nie muszę mówić, jak bardzo kiepska w tym byłam prawda?
W końcu zatrzymaliśmy się w Kansas Union Station. Czy ten kraj nie może mieć prostych, zwykłych stacji? Odwiedzicie kiedyś tą, to mnie zrozumiecie
Po wyjściu z pociągu postanowiliśmy się trochę przewietrzyć, przejść i zjeść na mieście coś innego niż burritos. Gdy planowaliśmy, wydawało się być to takim dobrym pomysłem. Lecz po raz kolejny fata postanowiły nam się zaśmiać prosto w twarz.
***
Udaliśmy
się do najbliższego marketu jaki udało nam się znaleźć.
Zakupiliśmy tyle niezdrowej żywności na drogę, ile domek Hermesa
przehandlował nielegalnie w ciągu jakiś 5 lat. Zjedliśmy obiad w
jakimś barze szybkiej obsługi i ruszyliśmy z powrotem na stację.
- Znowu mi się śniła – wyznałam chłopakom, gdy staliśmy na przejściu, czekając na zmianę światła – Ta dziewczyna.
Leo odwrócił wzrok od grupy tanecznej dającej pokaz na pobliskim placu. Drake przestał maltretować przycisk, mający rzekomo umożliwić nam szybsze przejście przez pasy. Spojrzeli na mnie z dziwną mieszaniną zaciekawienia i współczucia w oczach.
- Co tym razem? - spytał syn Hefajstosa – Uciekając spotkała księcia na białym koniu, zakochała się w nim, odjechali do jego diamentowego zamku i żyli długo i szczęśliwie?
Pokręciłam przecząco głową, a światła zmieniły się na zielone. Ruszyliśmy na drugą stronę.
- Uciekała przez las. Ktoś ją gonił. I oczywiście nie dowiedziałam się kto, musiałam się obudzić – westchnęłam teatralnie.
- Nie martw się – ruszył z pocieszeniem Drake - Jeszcze nie jeden okazję do snu będziesz miała.
- Mimo wszystko fajnie by było wiedzieć co się stało. I kto to jest. I dlaczego mi się śni – zaczęłam wyliczać na palcach.
- Ej, a może to ją mamy ratować? - podsunął nagle Leo – No wiecie, w końcu Hypnos wysłał nas na tą misję, co nie? Dlatego dowiadujemy się o tym przez sen. A śni się to akurat Lynn, bo jest tymi pierwszymi skrzypcami, czy jak to ją ten koleś nazwał...
- To ma sens – przyznałam mu rację, zatrzymując się i opierając się o parapet sklepu; niewielkiej księgarni.
Przez chwilę milczeliśmy, analizując hipotezę wysuniętą przez syna Hefajstosa. To było bardzo prawdopodobne, no i w końcu mieliśmy jakiś punkt zaczepienia. Co nie zmieniało jednak faktu, że nie wiedzieliśmy co dalej robić. Dziewczyna z moich snów była w Indiach, a my... no cóż. W przepowiedni było, że mamy wyruszyć na zachód USA. Chociaż znając pokrętność wyroczni, możliwe było, że mamy podążać na zachód od naszego kraju. Podzieliłam się z chłopakami moimi przemyśleniami.
- Znaczy się co? - Drake lekko pobladł – Mamy lecieć do Indii?
- A masz jakiś inny pomysł? - spytałam.
- Pośnij jeszcze trochę o niej – zasugerował – Może jakimś cudem dostała się do Stanów Zjednoczonych?
- Teraz mam zasnąć? - parsknęłam.
- Tamta ławki wyglądają na stosunkowo wygodne – Leo wskazał alejkę w parku obok – Co ty na to?
- No nie wiem... - zaczęłam, ale Leo i Drake ciągnęli mnie już na najbliżej stojącą ławkę, po czym mnie na niej posadzili.
Odgoniłam ich od siebie rękami.
- To nie jest dobry pomysł. Ostatnim razem jak Drake kombinował w strefie sennej mojego mózgu nie było to przyjemne doświadczenie. Poza tym, ten cały lot do Indii chyba odpada. Jak my się tam niby dostaniemy bez paszportów, czy co tam jest jeszcze potrzebne?
Leo klapnął obok mnie i podniósł wzrok na syna Hypnosa.
- No dobra – Drake opuścił ramiona z rezygnacją - Jakieś inne genialne pomysły?
- Posiedźmy i poczekajmy aż bogowie ześlą nam znak z nieba – odparłam i wyciągnęłam się jak długa, na ławce, wystawiając twarz na przyjemne łaskotanie słonecznych promieni – Nie wiedzę innej opcji.
Po dłuższej chwili milczenia wyprostowałam się i otworzyłam do tej pory przymrużone oczy. Rozejrzałam się, lecz obok siebie zobaczyłam tylko Leo wpatrzonego w mamę z synkiem, bawiących się na placu zabaw.
- Gdzie Drake? - spytałam.
Chłopak ruchem głowy wskazał kierunek, z którego dochodziły głuche odgłosy uderzanego drewna i metalu.
- Stwierdził, że ten skate park jest właśnie tym twoim znakiem od bogów.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Postanowiłam, że gdy w końcu zechce mi się podnieść tyłek z ławki (która swoją drogą była faktycznie wygodna) pójdę zobaczyć popisy Drake'a.
- Jak długo się znacie? - zagaiłam Leo.
Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby obudził się z jakiegoś snu.
- Przepraszam, co mówiłaś?
Pomyślałam, że pewnie zapatrzył się na chłopca i jego mamę, wspominając swoją własną. Zrobiło mi się smutno, ale nic chciałam dać mu tego po sobie poznać.
- Jak długo się znacie. Ty i Drake.
Do tej pory pochylony Leo podniósł tułów i tak jak ja wsparł go na oparciu.
- Odkąd przybyłem do obozu – odparł – Ale przyjaźnimy się dopiero od momentu zakończenia wojny z Gają.
Pokiwałam głową.
- A Miranda? W sensie... No jak to się stało, że... No wiesz, że Drake... i taka zołza...
Leo zaśmiał się głośno.
- Powinnaś zauważyć, że Drake'a mimowolnie ciągnie do takich zołz.
Uniosłam brwi.
- No proszę cię – szturchnął mnie delikatnie – Jesteś tego najlepszym przykładem.
Miał pecha, że usiadł na skraju ławki.
- Zaraz ty będziesz najlepszym przykładem na istnienie grawitacji – prychnęłam i zrzuciłam go ze śmiechem na ziemię.
Zanim jednak zdążył na to jakkolwiek zareagować, usłyszeliśmy dziwne pokrzykiwania dochodzące z kierunku w którym poszedł Drake. Rzuciliśmy sobie szybkie spojrzenie i bez zbędnych porozumień zerwaliśmy się biegiem w tamtą stronę.
- Znowu mi się śniła – wyznałam chłopakom, gdy staliśmy na przejściu, czekając na zmianę światła – Ta dziewczyna.
Leo odwrócił wzrok od grupy tanecznej dającej pokaz na pobliskim placu. Drake przestał maltretować przycisk, mający rzekomo umożliwić nam szybsze przejście przez pasy. Spojrzeli na mnie z dziwną mieszaniną zaciekawienia i współczucia w oczach.
- Co tym razem? - spytał syn Hefajstosa – Uciekając spotkała księcia na białym koniu, zakochała się w nim, odjechali do jego diamentowego zamku i żyli długo i szczęśliwie?
Pokręciłam przecząco głową, a światła zmieniły się na zielone. Ruszyliśmy na drugą stronę.
- Uciekała przez las. Ktoś ją gonił. I oczywiście nie dowiedziałam się kto, musiałam się obudzić – westchnęłam teatralnie.
- Nie martw się – ruszył z pocieszeniem Drake - Jeszcze nie jeden okazję do snu będziesz miała.
- Mimo wszystko fajnie by było wiedzieć co się stało. I kto to jest. I dlaczego mi się śni – zaczęłam wyliczać na palcach.
- Ej, a może to ją mamy ratować? - podsunął nagle Leo – No wiecie, w końcu Hypnos wysłał nas na tą misję, co nie? Dlatego dowiadujemy się o tym przez sen. A śni się to akurat Lynn, bo jest tymi pierwszymi skrzypcami, czy jak to ją ten koleś nazwał...
- To ma sens – przyznałam mu rację, zatrzymując się i opierając się o parapet sklepu; niewielkiej księgarni.
Przez chwilę milczeliśmy, analizując hipotezę wysuniętą przez syna Hefajstosa. To było bardzo prawdopodobne, no i w końcu mieliśmy jakiś punkt zaczepienia. Co nie zmieniało jednak faktu, że nie wiedzieliśmy co dalej robić. Dziewczyna z moich snów była w Indiach, a my... no cóż. W przepowiedni było, że mamy wyruszyć na zachód USA. Chociaż znając pokrętność wyroczni, możliwe było, że mamy podążać na zachód od naszego kraju. Podzieliłam się z chłopakami moimi przemyśleniami.
- Znaczy się co? - Drake lekko pobladł – Mamy lecieć do Indii?
- A masz jakiś inny pomysł? - spytałam.
- Pośnij jeszcze trochę o niej – zasugerował – Może jakimś cudem dostała się do Stanów Zjednoczonych?
- Teraz mam zasnąć? - parsknęłam.
- Tamta ławki wyglądają na stosunkowo wygodne – Leo wskazał alejkę w parku obok – Co ty na to?
- No nie wiem... - zaczęłam, ale Leo i Drake ciągnęli mnie już na najbliżej stojącą ławkę, po czym mnie na niej posadzili.
Odgoniłam ich od siebie rękami.
- To nie jest dobry pomysł. Ostatnim razem jak Drake kombinował w strefie sennej mojego mózgu nie było to przyjemne doświadczenie. Poza tym, ten cały lot do Indii chyba odpada. Jak my się tam niby dostaniemy bez paszportów, czy co tam jest jeszcze potrzebne?
Leo klapnął obok mnie i podniósł wzrok na syna Hypnosa.
- No dobra – Drake opuścił ramiona z rezygnacją - Jakieś inne genialne pomysły?
- Posiedźmy i poczekajmy aż bogowie ześlą nam znak z nieba – odparłam i wyciągnęłam się jak długa, na ławce, wystawiając twarz na przyjemne łaskotanie słonecznych promieni – Nie wiedzę innej opcji.
Po dłuższej chwili milczenia wyprostowałam się i otworzyłam do tej pory przymrużone oczy. Rozejrzałam się, lecz obok siebie zobaczyłam tylko Leo wpatrzonego w mamę z synkiem, bawiących się na placu zabaw.
- Gdzie Drake? - spytałam.
Chłopak ruchem głowy wskazał kierunek, z którego dochodziły głuche odgłosy uderzanego drewna i metalu.
- Stwierdził, że ten skate park jest właśnie tym twoim znakiem od bogów.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Postanowiłam, że gdy w końcu zechce mi się podnieść tyłek z ławki (która swoją drogą była faktycznie wygodna) pójdę zobaczyć popisy Drake'a.
- Jak długo się znacie? - zagaiłam Leo.
Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby obudził się z jakiegoś snu.
- Przepraszam, co mówiłaś?
Pomyślałam, że pewnie zapatrzył się na chłopca i jego mamę, wspominając swoją własną. Zrobiło mi się smutno, ale nic chciałam dać mu tego po sobie poznać.
- Jak długo się znacie. Ty i Drake.
Do tej pory pochylony Leo podniósł tułów i tak jak ja wsparł go na oparciu.
- Odkąd przybyłem do obozu – odparł – Ale przyjaźnimy się dopiero od momentu zakończenia wojny z Gają.
Pokiwałam głową.
- A Miranda? W sensie... No jak to się stało, że... No wiesz, że Drake... i taka zołza...
Leo zaśmiał się głośno.
- Powinnaś zauważyć, że Drake'a mimowolnie ciągnie do takich zołz.
Uniosłam brwi.
- No proszę cię – szturchnął mnie delikatnie – Jesteś tego najlepszym przykładem.
Miał pecha, że usiadł na skraju ławki.
- Zaraz ty będziesz najlepszym przykładem na istnienie grawitacji – prychnęłam i zrzuciłam go ze śmiechem na ziemię.
Zanim jednak zdążył na to jakkolwiek zareagować, usłyszeliśmy dziwne pokrzykiwania dochodzące z kierunku w którym poszedł Drake. Rzuciliśmy sobie szybkie spojrzenie i bez zbędnych porozumień zerwaliśmy się biegiem w tamtą stronę.
***
Wiecie,
kiedy myślałam, że zobaczę popisy Drake’a, na pewno nie miałam
na myśli tego.
Myślałam też, że
jeśli kiedyś zobaczę walkę Darke’a bez użycia broni, będzie
to bohaterski pojedynek w czyjejś obronie. Realia były niestety
inne. No chyba, że idiota numer dwa musiał stanąć w obronie
swojej deski.
Ludzie
z Kansas chyba naprawdę nie mają co robić ze swoimi marnymi
żywotami,w skate parku aż roiło się od nastolatków. Kiedy
dobiegliśmy z Leo na miejsce wszyscy zbili się w gromadę,
otaczającą kołem dwój bijących się ze sobą chłopaków.
Nie
wysilałam się, wcale nie musiałam się temu przyglądać. Od razu
wiedziałam, że jednym z tych chłopaków jest Drake.
Bez zbędnego zatrzymywania się, zaczęłam przeciskać się przez tłum. Nie musiałam widzieć z kim bije się Drake, a i tak znałam imię tego szczęśliwca. Koleś miał na imię Tom i chyba miał całkiem pokaźny fanklub, bo większość z zebranych skandowała jego imię. Ale jakiś mizerny antyfanclub też miał, bo znaleźli się również tacy, którzy dopingowali Shermana.
Po kilki minutach torowania sobie drogi łokciami, dotarłam do pierwszego rzędu i mogłam z bliska przyjrzeć się tej scenie. Leo był tuż za mną.
Bez zbędnego zatrzymywania się, zaczęłam przeciskać się przez tłum. Nie musiałam widzieć z kim bije się Drake, a i tak znałam imię tego szczęśliwca. Koleś miał na imię Tom i chyba miał całkiem pokaźny fanklub, bo większość z zebranych skandowała jego imię. Ale jakiś mizerny antyfanclub też miał, bo znaleźli się również tacy, którzy dopingowali Shermana.
Po kilki minutach torowania sobie drogi łokciami, dotarłam do pierwszego rzędu i mogłam z bliska przyjrzeć się tej scenie. Leo był tuż za mną.
Drake
chyba urósł kilka centymetrów. Górował nad Tomem, który
dzielnie się bronił i starał się atakować, ale syn Hypnosa miał
po swojej stronie siłę i trening herosa. Tom był już cały
poobijany, a sam Drake miał tylko lekko rozciętą wargę.
-
Drake! – krzyknęłam, ale mój głos zginął pośród innych.
- Stary! Co ty wyrabiasz? – próbował mi pomóc Valdez.
Sherman nadal obijał biednego skate’a.
- Drake, do jasnej cholerny! – krzyknęłam tak głośno, że pewnie usłyszeli mnie na Manhattanie.
Syn Hypnosa zawiesił w powietrzu ręką zwiniętą w pięść i spojrzał w naszą stronę.
- Nie teraz Lynn! – odkrzyknął.
- Ja ci zaraz dam „nie teraz”! – wydarłam się i wkroczyłam do akcji. Kiedy Drake znowu zamachnął się na Toma, złapałam go od tyłu za rękę. Cios był silny, więc Sherman pociągnął mnie za sobą, ale cios nie trafił w twarz skate’a, tylko nieszkodliwe przeciął powietrze.
Leo podbiegł do Toma, który korzystając z chwili przerwy kucnął i oparł się ręką o ziemię. Z przytomności to mu już za dużo nie pozostało.
- Zwariowałeś?! – zaskoczyłam na syna Hypnosa.
- Nie wtrącaj się – warknął.
- Stary! Co ty wyrabiasz? – próbował mi pomóc Valdez.
Sherman nadal obijał biednego skate’a.
- Drake, do jasnej cholerny! – krzyknęłam tak głośno, że pewnie usłyszeli mnie na Manhattanie.
Syn Hypnosa zawiesił w powietrzu ręką zwiniętą w pięść i spojrzał w naszą stronę.
- Nie teraz Lynn! – odkrzyknął.
- Ja ci zaraz dam „nie teraz”! – wydarłam się i wkroczyłam do akcji. Kiedy Drake znowu zamachnął się na Toma, złapałam go od tyłu za rękę. Cios był silny, więc Sherman pociągnął mnie za sobą, ale cios nie trafił w twarz skate’a, tylko nieszkodliwe przeciął powietrze.
Leo podbiegł do Toma, który korzystając z chwili przerwy kucnął i oparł się ręką o ziemię. Z przytomności to mu już za dużo nie pozostało.
- Zwariowałeś?! – zaskoczyłam na syna Hypnosa.
- Nie wtrącaj się – warknął.
Aż
mnie zatkało. Nigdy nie mówił do mnie takim tonem.
Tymczasem
Valdez machał ręką przed twarzą Toma i pytał go czy wszystko w
porządku. Ten skate wcale nie był takim niewiniątkiem, jak
myślałam. Z frustracją odepchnął Leona (oczywiście sam się
przy tym zachwiał), co podziałało na Drake jak płachta na byka.
Znowu chciał się na niego rzucić. Musiałam złapać go za ramiona i zaprzeć się całym ciężarem ciała, żeby utrzymać go w miejscu. Leo złapał Toma od tyłu za ręce.
- Zjeżdżaj stąd, ty mała…. – normalnie zapewne powtórzyłabym to słowo, jednak nie było dane mi go nigdy wcześniej usłyszeć. Później też nie. Tak czy siak, miłym go chyba nie można.
Okay, teraz to ja miałam ochotę mu przywalić. Odwróciłam się do niego z zamiarem powiedzenia mu paru słów prosto z serca, ale niestety wybrałam najgorszy z możliwych momentów. Właśnie w tej chwili do akcji wkroczyło dwóch policjantów.
Cóż, to nie jest moja wina, że jeśli ktoś mnie zdenerwuje, to żywo gestykuluje, ale przez moją uniesioną dłoń, ta scena prawdopodobnie wyglądała tak, jakbyśmy z Drake’m bili Toma, a Leo nam go przytrzymywał.
Znowu chciał się na niego rzucić. Musiałam złapać go za ramiona i zaprzeć się całym ciężarem ciała, żeby utrzymać go w miejscu. Leo złapał Toma od tyłu za ręce.
- Zjeżdżaj stąd, ty mała…. – normalnie zapewne powtórzyłabym to słowo, jednak nie było dane mi go nigdy wcześniej usłyszeć. Później też nie. Tak czy siak, miłym go chyba nie można.
Okay, teraz to ja miałam ochotę mu przywalić. Odwróciłam się do niego z zamiarem powiedzenia mu paru słów prosto z serca, ale niestety wybrałam najgorszy z możliwych momentów. Właśnie w tej chwili do akcji wkroczyło dwóch policjantów.
Cóż, to nie jest moja wina, że jeśli ktoś mnie zdenerwuje, to żywo gestykuluje, ale przez moją uniesioną dłoń, ta scena prawdopodobnie wyglądała tak, jakbyśmy z Drake’m bili Toma, a Leo nam go przytrzymywał.
Policjanci
zbliżali się do nas szybkim krokiem, a tłum energicznie się
rozchodził. Przez chwilę i ja rozważałam ucieczkę, ale
policjanci byli już naprawdę blisko. Zresztą wątpię czy w tamtej
chwili byłabym w stanie zmusić Drake’a do czegokolwiek.
-
Nie szkoda wam marnować takiego pięknego dnia, dzieciaki? – jako
pierwszy dotarło do nas młodszy z policjantów. Wysoki i szczupły,
z blada cerą i wystającymi spod czapki rudymi włosami.
-
A panu nie szkoda marnować życia na bycie rudym? – odparował
Drake.
Zapewne gdyby nie ta uwaga, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale dzięki geniuszowi Drake, ja, Leo, Tom i on sam wylądowaliśmy w radiowozach policyjnych. Całe szczęście, że w dwóch osobnych. Toma najpierw musiał zobaczyć lekarz.
Kiedy już siedzieliśmy na tylnym siedzeniu radiowozu, oddzieleni szybką od rudego policjanta, odezwałam się do Drake’a:
Zapewne gdyby nie ta uwaga, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale dzięki geniuszowi Drake, ja, Leo, Tom i on sam wylądowaliśmy w radiowozach policyjnych. Całe szczęście, że w dwóch osobnych. Toma najpierw musiał zobaczyć lekarz.
Kiedy już siedzieliśmy na tylnym siedzeniu radiowozu, oddzieleni szybką od rudego policjanta, odezwałam się do Drake’a:
-
Bardzo dziękujemy, wielmożny panie Shermanie. Byłoby miło, gdybyś
tak czasem dla odmiany, pomyślał co robisz.
-
Przestań tak do mnie mówić, nie jesteś moją matką – syknął
w odpowiedzi.
- Ale jestem twoją…
- Ty nawet nie wiesz, jak zachowują się matki – przerwał mi – Bo twoja chyba uznała, że niepotrzebne ci to do wiadomości, skoro cię porzuciła.
Auć. Zabolało.
Nie mam pojęcia, co wtedy malowało się na mojej twarzy. Wiem, że na początku czułam, że za chwilę wybuchnę, a potem zachciało mi się ryczeć.
A Drake jeszcze przez chwilę patrzył na mnie wyzywająco. Trwało to zapewne tylko chwilę, ale mi wydawało się, że muszę znosić ten pogardliwy wzrok przez wieczność. W końcu jego twarz złagodniała i popatrzył na mnie, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
- Lynn… Ja… Ja naprawdę nie chciałem tego powiedzieć – zdawało mi się, że on też jest bliski płaczu.
- Ale jestem twoją…
- Ty nawet nie wiesz, jak zachowują się matki – przerwał mi – Bo twoja chyba uznała, że niepotrzebne ci to do wiadomości, skoro cię porzuciła.
Auć. Zabolało.
Nie mam pojęcia, co wtedy malowało się na mojej twarzy. Wiem, że na początku czułam, że za chwilę wybuchnę, a potem zachciało mi się ryczeć.
A Drake jeszcze przez chwilę patrzył na mnie wyzywająco. Trwało to zapewne tylko chwilę, ale mi wydawało się, że muszę znosić ten pogardliwy wzrok przez wieczność. W końcu jego twarz złagodniała i popatrzył na mnie, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
- Lynn… Ja… Ja naprawdę nie chciałem tego powiedzieć – zdawało mi się, że on też jest bliski płaczu.
-
Wiem – odpowiedziałam tylko i spuściłam głowę, bo nie
potrafiłam patrzeć mu w oczy.
-
Przecież wiesz, że ja nigdy nie powiedziałabym czegoś…
- Nie, ty byś nie powiedział – zaczęłam ostro – Drake Sherman nigdy nie powiedziałby mi czegoś takiego. Tyle, że ty nie jesteś Drake Sherman, nie mam pojęcia kim ty jesteś.
Nawet sobie nie wyobrażacie, jak ciężko przyszło mi powiedzenie tego.
- Lynn, przecież wiesz, że ja nad tym nie panuję…
- Nie, ty byś nie powiedział – zaczęłam ostro – Drake Sherman nigdy nie powiedziałby mi czegoś takiego. Tyle, że ty nie jesteś Drake Sherman, nie mam pojęcia kim ty jesteś.
Nawet sobie nie wyobrażacie, jak ciężko przyszło mi powiedzenie tego.
- Lynn, przecież wiesz, że ja nad tym nie panuję…
-
To zacznij! – Wiem, że byłam niesprawiedliwa. To tak, jakby on
kazał mi zapanować nad odwiedzinami duchów.
- Przepraszam – syn Hypnosa walnął czołem o szybę przedzielającą radiowóz – Przykro mi, naprawdę cholernie mi przykro.
- Wiem – powtórzyłam, ale tym razem na niego spojrzałam – I teraz jestem na ciebie wkurzona, ale jakoś to przełknę. Tylko, że zobacz, gdzie my przez twoje humorki wylądowaliśmy!
- To nie są humorki! – fuknął – Zresztą to on zaczął! Nie moja wina, że nie mógł znieść porażki! Bezczelny śmiertelnik! Następnym razem, kiedy takiego spotkam…
- Drake! – krzyknął Leo. Odezwał się po raz pierwszy odkąd wsiedliśmy to radiowozu – Proszę cie stary, przymknij się, chociaż raz.
To może wydawać się dziwne, ale Drake go posłuchał. Syn Hefajstosa westchnął ciężko i złapał mnie za rękę. Zupełnie mnie do zaskoczyło, nie wiedziałam co mam zrobić, więc tylko spojrzałam na niego pytająco. Nie odpowiedział mi nic, tylko lekko ścisnął moją dłoń. Odwzajemniłam uścisk.
Trwało to tylko chwilę, Leo zaraz puścił moją dłoń i resztę drogi na komisariat przejechaliśmy w milczeniu.
Pobyt na komisariacie raczej nie będzie górował na liście najlepszych przeżyć w moim życiu. Szczerze powiedziawszy nie sądzę, by w ogóle się na niej znalazł.
Zaczęło się od tego, że chcieli nas przesłuchać. Osobno. Od razu zaczęliśmy się z Leo rzucać, nie chcieliśmy tracić Drake'a z oczu jeszcze raz, bo mogłoby się to dla nas skończyć o wiele gorzej. Niestety komisarze nie mieli najmniejszej ochoty na słuchanie nas.
Zaczęli ode mnie. Panie przodem, czyż nie? Kilka szybkich pytań, najpierw o samą mnie, potem o wydarzenia. Nie odezwałam się nawet słowem. No bo co miałam im powiedzieć? Gdy zapytali o numer telefonu rodziców zaczęłam się śmiać. Nie chciałam pogarszać naszej sytuacji, ale gdybym tego nie zrobiła, prawdopodobnie bym się rozpłakała, a tego chciałam uniknąć.
Potem był Leo. Gdy wrócił do głównego pomieszczenia, gdzie z Drake'm czekaliśmy pilnowani przez drobną policjantkę, z jego wyrazu twarzy wyczytałam, że od niego też niewiele się dowiedzieli.
Następnie wzięli Drake'a. Idąc za niskim, przysadzistym kolesiem, na którym chyba tylko cudem wszystkie guziki trzymały zapięty mundur, odwrócił się do nas z niemą prośbą w oczach. Zanim jednak zdążyliśmy zareagować w jakikolwiek sposób, zniknął za drzwiami.
Nie odzywałam się, chociaż miałam wrażenie, że eksploduję. Miałam ochotę wstać, nawrzeszczeć na tych wszystkich komisarzy od siedmiu boleści. Bogowie, oni naprawdę nie mają poważniejszych wykroczeń w tym mieście, jak bójka nastolatków? Kilka przecznic dalej pewnie jakaś staruszka jest okradana z całego dorobku swojego życia, w sąsiednim budynku dokonuje się akt przemocy rodzinnej, a kilkanaście metrów pod nami w kanałach jakiś bezdomny zostaje zabity w walce o ostatnią kromkę chleba. No ale po co się tym przejmować, skoro można pomęczyć trójkę nastolatków.
Z wściekłości kopnęłam stojące naprzeciw biurko. Siedząca przed nami kobieta spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek, ale nic nie powiedziała.
W tej samej chwili, z sali w której byliśmy przesłuchiwani dobiegł nas niepokojący krzyk. Niewiele myśląc i nie zwracając uwagi na krzyczącą za nami policjantkę zerwaliśmy się z Leo i wbiegliśmy do środka. Drake stał z szeroko rozłożonymi nogami i wykrzykiwał do rudego policjanta coraz to wymyślniejsze wyzwiska. Złapaliśmy go za ramiona i zaczęliśmy uspokajać. Nie wyrywał się, ale nie wyglądało na to, by miał zamiar opanować swój język. W pewnej chwili poczułam jak jego napięte mięśnie pod moimi palcami rozluźniają się, a ciało Drake'a osunęło się na ziemię. Nie wierzyłam własnym oczom. On po prostu zasnął.
Rudy policjant, który nazywał się Louis, jak w końcu dowiedziałam się z plakietki na jego mundurze, rzucił się w jego stronę, a niski grubasek, który nie wiedzieć czemu przypominał mi zbyt napchaną poduszkę, nerwowo przebierając nóżkami w miejscu jedynie zapuścił żurawia, by lepiej widzieć.
- Nic mu nie jest – wypaliłam natychmiast, zanim Tim zabrał się do sprawdzania oddechu Drake'owi.
- On... On jest chory – ruszył mi z pomocą Leo – Czasem ma takie ataki, że nagle zasypia. Trzeba go gdzieś tylko położyć w spokoju.
Policjant spojrzał na nas uważnie i mimo wszystko sprawdził oddech. Gdy już stwierdził, że z synem Hypnosa wszystko w porządku, kazał panu Zapchanej Poduszce zaprowadzić nas do czegoś co wyglądało jak tymczasowe więzienie. Siedziała tam jeszcze jedna dziewczyna. Miała krótkie, nastroszone fioletowe włosy z czerwonymi pasemkami, wodniste oczy, kolczyka w nosie, wardze, dwa w brwi, chyba z dwadzieścia w uszach i podejrzewam, że jeszcze dość sporo innych w mniej widocznych miejscach. Miała czarne rurki spodnie, tak podarte, że zapewne odkrywały więcej ciała niż zakrywały. Na stopy miała wciśnięte mocno zawiązane fioletowe martensy, a na czarną, luźną koszulkę zespołu Sex Pistols miała zarzuconą flanelową koszulę w czerwoną kratę. Podniosła na nas wzrok znad pieszczoch na jej nadgarstkach, którymi zawzięcie się bawiła i uśmiechnęła się z przekąsem.
Położyliśmy Drake'a na prostej pryczy i przysiedliśmy obok niego.
Pucołowaty policjant rzucił nam dziwne, chyba współczujące, spojrzenie. Szczerze mówiąc jego współczucie miałam w bardzo głębokim poważaniu.
- Dostaniemy numer waszych rodziców, czy chcecie by spotkały was poważniejsze konsekwencje? - spytał stojąc w bramie kratki.
Leo rzucił mi zmieszane spojrzenie. W końcu się odezwał.
- My... Nie pamiętamy numeru. A mój telefon zabrał ten chłopak ze skate parku.
- Sprawdzimy to – powiedział i wyszedł.
Wysoki, patykowaty mężczyzna zamknął za nim bramę na klucz i przysiadł z powrotem na swoim wysiedzonym już krzesełku przed niewielkim telewizorkiem, powracając do oglądania jakiegoś westernu.
- Leo – mruknęłam do syna Hefajstosa, a ten nachylił się do mnie – Co zrobimy, jak już się zorientują, że ten chłopak nie ma żadnego telefonu?
Valdez wzruszył ramionami i zacisnął usta w wąską kreskę, uporczywie starając się coś wymyślić.
- Nie wiem – pokręcił głową – Nie wiem. Nie myślmy o tym na razie, dobrze?
Potaknęłam niepewnie. Poczułam jak powieki zaczynają mi ciążyć. Teraz, gdy wszystko w miarę się uspokoiło, zauważyłam jaka jestem zmęczona. Leo chyba też to spostrzegł, o powiedział:
- Prześpij się, Lynn.
Nie miałam nawet sił protestować. Obok Drake'a zostało jeszcze trochę miejsca, więc wyciągnęłam się, dla wygody opierając głowę na nogach Leo.
Przymknęłam zmęczone oczy. Nie chciało mi się wierzyć, że jeszcze jakieś 3 godziny temu siedziałam zadowolona w parku z uśmiechniętymi chłopakami, z Drake'm, normalnym Drake'm, takim jakiego znałam i jakiego uwielbiałam, który pomimo swojego nieustannego wkurzania wszystkich wkoło był najlepszy w świecie. Jeszcze niedawno, nawet te trzy cholerne godziny temu, oddałabym wiele, żeby zobaczyć jak zmienia się charakter mojego przyjaciela. Teraz nie chciałam oglądać tego nigdy więcej. Skuliłam się w sobie, przyciskając zaciśniętą pięść do ust. Leo delikatnie ścisnął moje ramię. Jeszcze jakiś czas leżałam tak spięta, w milczeniu, dopóki Morfeusz nie porwał mnie powoli do swojej krainy.
Lynn. Lynn. Lynn.
Stałam w ciemnym korytarzu. A może to był tunel? Ciężko mi było określić. Wszędzie panował mrok, nic nie było widać. Gdzieś daleko na końcu jarzyło się blade światło. Podświadomie ruszyłam w tamtym kierunku.
Lynn. Zabij. Zabij.
Cichy szept dochodził z każdej strony. Jakby był wszędzie, chcąc strachem zmanipulować mnie do zrobienia czegoś czego nie chcę.
Ale ja tego chciałam. W dłoni czułam chłód długiego sztyletu ze stygijskiego żelaza. Ruszyłam pewnym krokiem w kierunku światła.
Zabij. Zabij. Szybko.
Mój krok przyspieszył. Palce mocniej zacisnęły się na rękojeści, a znane mi uczucie zemsty wypełniło mnie od środka. Na usta wpełzł tryumfalny uśmiech.
Szybko. Zabij. Pomścij.
Przeszłam do biegu. Światło zbliżało się coraz bardziej, aż w końcu wbiegłam w jego krąg. W jasności majaczyła czyjaś sylwetka.
Zabij. Teraz.
Zwolniłam, unosząc sztylet i coraz bardziej zbliżając się do dziewczyny. Bo teraz widziałam, że była to dziewczyna, mimo że stała tyłem.
- Przepraszam – syn Hypnosa walnął czołem o szybę przedzielającą radiowóz – Przykro mi, naprawdę cholernie mi przykro.
- Wiem – powtórzyłam, ale tym razem na niego spojrzałam – I teraz jestem na ciebie wkurzona, ale jakoś to przełknę. Tylko, że zobacz, gdzie my przez twoje humorki wylądowaliśmy!
- To nie są humorki! – fuknął – Zresztą to on zaczął! Nie moja wina, że nie mógł znieść porażki! Bezczelny śmiertelnik! Następnym razem, kiedy takiego spotkam…
- Drake! – krzyknął Leo. Odezwał się po raz pierwszy odkąd wsiedliśmy to radiowozu – Proszę cie stary, przymknij się, chociaż raz.
To może wydawać się dziwne, ale Drake go posłuchał. Syn Hefajstosa westchnął ciężko i złapał mnie za rękę. Zupełnie mnie do zaskoczyło, nie wiedziałam co mam zrobić, więc tylko spojrzałam na niego pytająco. Nie odpowiedział mi nic, tylko lekko ścisnął moją dłoń. Odwzajemniłam uścisk.
Trwało to tylko chwilę, Leo zaraz puścił moją dłoń i resztę drogi na komisariat przejechaliśmy w milczeniu.
Pobyt na komisariacie raczej nie będzie górował na liście najlepszych przeżyć w moim życiu. Szczerze powiedziawszy nie sądzę, by w ogóle się na niej znalazł.
Zaczęło się od tego, że chcieli nas przesłuchać. Osobno. Od razu zaczęliśmy się z Leo rzucać, nie chcieliśmy tracić Drake'a z oczu jeszcze raz, bo mogłoby się to dla nas skończyć o wiele gorzej. Niestety komisarze nie mieli najmniejszej ochoty na słuchanie nas.
Zaczęli ode mnie. Panie przodem, czyż nie? Kilka szybkich pytań, najpierw o samą mnie, potem o wydarzenia. Nie odezwałam się nawet słowem. No bo co miałam im powiedzieć? Gdy zapytali o numer telefonu rodziców zaczęłam się śmiać. Nie chciałam pogarszać naszej sytuacji, ale gdybym tego nie zrobiła, prawdopodobnie bym się rozpłakała, a tego chciałam uniknąć.
Potem był Leo. Gdy wrócił do głównego pomieszczenia, gdzie z Drake'm czekaliśmy pilnowani przez drobną policjantkę, z jego wyrazu twarzy wyczytałam, że od niego też niewiele się dowiedzieli.
Następnie wzięli Drake'a. Idąc za niskim, przysadzistym kolesiem, na którym chyba tylko cudem wszystkie guziki trzymały zapięty mundur, odwrócił się do nas z niemą prośbą w oczach. Zanim jednak zdążyliśmy zareagować w jakikolwiek sposób, zniknął za drzwiami.
Nie odzywałam się, chociaż miałam wrażenie, że eksploduję. Miałam ochotę wstać, nawrzeszczeć na tych wszystkich komisarzy od siedmiu boleści. Bogowie, oni naprawdę nie mają poważniejszych wykroczeń w tym mieście, jak bójka nastolatków? Kilka przecznic dalej pewnie jakaś staruszka jest okradana z całego dorobku swojego życia, w sąsiednim budynku dokonuje się akt przemocy rodzinnej, a kilkanaście metrów pod nami w kanałach jakiś bezdomny zostaje zabity w walce o ostatnią kromkę chleba. No ale po co się tym przejmować, skoro można pomęczyć trójkę nastolatków.
Z wściekłości kopnęłam stojące naprzeciw biurko. Siedząca przed nami kobieta spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek, ale nic nie powiedziała.
W tej samej chwili, z sali w której byliśmy przesłuchiwani dobiegł nas niepokojący krzyk. Niewiele myśląc i nie zwracając uwagi na krzyczącą za nami policjantkę zerwaliśmy się z Leo i wbiegliśmy do środka. Drake stał z szeroko rozłożonymi nogami i wykrzykiwał do rudego policjanta coraz to wymyślniejsze wyzwiska. Złapaliśmy go za ramiona i zaczęliśmy uspokajać. Nie wyrywał się, ale nie wyglądało na to, by miał zamiar opanować swój język. W pewnej chwili poczułam jak jego napięte mięśnie pod moimi palcami rozluźniają się, a ciało Drake'a osunęło się na ziemię. Nie wierzyłam własnym oczom. On po prostu zasnął.
Rudy policjant, który nazywał się Louis, jak w końcu dowiedziałam się z plakietki na jego mundurze, rzucił się w jego stronę, a niski grubasek, który nie wiedzieć czemu przypominał mi zbyt napchaną poduszkę, nerwowo przebierając nóżkami w miejscu jedynie zapuścił żurawia, by lepiej widzieć.
- Nic mu nie jest – wypaliłam natychmiast, zanim Tim zabrał się do sprawdzania oddechu Drake'owi.
- On... On jest chory – ruszył mi z pomocą Leo – Czasem ma takie ataki, że nagle zasypia. Trzeba go gdzieś tylko położyć w spokoju.
Policjant spojrzał na nas uważnie i mimo wszystko sprawdził oddech. Gdy już stwierdził, że z synem Hypnosa wszystko w porządku, kazał panu Zapchanej Poduszce zaprowadzić nas do czegoś co wyglądało jak tymczasowe więzienie. Siedziała tam jeszcze jedna dziewczyna. Miała krótkie, nastroszone fioletowe włosy z czerwonymi pasemkami, wodniste oczy, kolczyka w nosie, wardze, dwa w brwi, chyba z dwadzieścia w uszach i podejrzewam, że jeszcze dość sporo innych w mniej widocznych miejscach. Miała czarne rurki spodnie, tak podarte, że zapewne odkrywały więcej ciała niż zakrywały. Na stopy miała wciśnięte mocno zawiązane fioletowe martensy, a na czarną, luźną koszulkę zespołu Sex Pistols miała zarzuconą flanelową koszulę w czerwoną kratę. Podniosła na nas wzrok znad pieszczoch na jej nadgarstkach, którymi zawzięcie się bawiła i uśmiechnęła się z przekąsem.
Położyliśmy Drake'a na prostej pryczy i przysiedliśmy obok niego.
Pucołowaty policjant rzucił nam dziwne, chyba współczujące, spojrzenie. Szczerze mówiąc jego współczucie miałam w bardzo głębokim poważaniu.
- Dostaniemy numer waszych rodziców, czy chcecie by spotkały was poważniejsze konsekwencje? - spytał stojąc w bramie kratki.
Leo rzucił mi zmieszane spojrzenie. W końcu się odezwał.
- My... Nie pamiętamy numeru. A mój telefon zabrał ten chłopak ze skate parku.
- Sprawdzimy to – powiedział i wyszedł.
Wysoki, patykowaty mężczyzna zamknął za nim bramę na klucz i przysiadł z powrotem na swoim wysiedzonym już krzesełku przed niewielkim telewizorkiem, powracając do oglądania jakiegoś westernu.
- Leo – mruknęłam do syna Hefajstosa, a ten nachylił się do mnie – Co zrobimy, jak już się zorientują, że ten chłopak nie ma żadnego telefonu?
Valdez wzruszył ramionami i zacisnął usta w wąską kreskę, uporczywie starając się coś wymyślić.
- Nie wiem – pokręcił głową – Nie wiem. Nie myślmy o tym na razie, dobrze?
Potaknęłam niepewnie. Poczułam jak powieki zaczynają mi ciążyć. Teraz, gdy wszystko w miarę się uspokoiło, zauważyłam jaka jestem zmęczona. Leo chyba też to spostrzegł, o powiedział:
- Prześpij się, Lynn.
Nie miałam nawet sił protestować. Obok Drake'a zostało jeszcze trochę miejsca, więc wyciągnęłam się, dla wygody opierając głowę na nogach Leo.
Przymknęłam zmęczone oczy. Nie chciało mi się wierzyć, że jeszcze jakieś 3 godziny temu siedziałam zadowolona w parku z uśmiechniętymi chłopakami, z Drake'm, normalnym Drake'm, takim jakiego znałam i jakiego uwielbiałam, który pomimo swojego nieustannego wkurzania wszystkich wkoło był najlepszy w świecie. Jeszcze niedawno, nawet te trzy cholerne godziny temu, oddałabym wiele, żeby zobaczyć jak zmienia się charakter mojego przyjaciela. Teraz nie chciałam oglądać tego nigdy więcej. Skuliłam się w sobie, przyciskając zaciśniętą pięść do ust. Leo delikatnie ścisnął moje ramię. Jeszcze jakiś czas leżałam tak spięta, w milczeniu, dopóki Morfeusz nie porwał mnie powoli do swojej krainy.
Lynn. Lynn. Lynn.
Stałam w ciemnym korytarzu. A może to był tunel? Ciężko mi było określić. Wszędzie panował mrok, nic nie było widać. Gdzieś daleko na końcu jarzyło się blade światło. Podświadomie ruszyłam w tamtym kierunku.
Lynn. Zabij. Zabij.
Cichy szept dochodził z każdej strony. Jakby był wszędzie, chcąc strachem zmanipulować mnie do zrobienia czegoś czego nie chcę.
Ale ja tego chciałam. W dłoni czułam chłód długiego sztyletu ze stygijskiego żelaza. Ruszyłam pewnym krokiem w kierunku światła.
Zabij. Zabij. Szybko.
Mój krok przyspieszył. Palce mocniej zacisnęły się na rękojeści, a znane mi uczucie zemsty wypełniło mnie od środka. Na usta wpełzł tryumfalny uśmiech.
Szybko. Zabij. Pomścij.
Przeszłam do biegu. Światło zbliżało się coraz bardziej, aż w końcu wbiegłam w jego krąg. W jasności majaczyła czyjaś sylwetka.
Zabij. Teraz.
Zwolniłam, unosząc sztylet i coraz bardziej zbliżając się do dziewczyny. Bo teraz widziałam, że była to dziewczyna, mimo że stała tyłem.
JUŻ.
Dziewczyna odwróciła się. Sztylet z głuchym odgłosem upadł na ziemię.
Dziewczyna odwróciła się. Sztylet z głuchym odgłosem upadł na ziemię.
Poderwałam się tak gwałtownie, że o mało co nie rozbiłam nosa synowi Hefajstosa.
- Śnił ci się Dylan? - spytał Leo.
No patrzcie państwo, znowu zebrało mu się na żarciki. Mimo tego, w jego oczach widziałam troskę.
- Tylko pan D. bez koszulki – mruknęłam, choć wcale nie miałam humoru. Choćby dlatego, że dziewczyną ze snu była Thalia.
Leo parsknął wesoło.
- Nie wiedziałem, że nasz staruszek cieszy się aż takim powodzeniem.
Wzruszyłam ramionami.
Rozejrzałam się i spostrzegłam, że Drake już nie śpi. Siedział na drugiej pryczy obok dziewczyny w fioletowych włosach, która chcąc nie chcąc przypominała mi o córce Zeusa.
- Lynn, to jest Amanda. Pomoże nam stąd zwiać.