O bogowie, nawet nie wiecie, jak się cieszę, że w końcu udało nam się skończyć ten rozdział. Miałyśmy go dziś nie dodawać, byłyśmy za wściekłe za Zemstę Zeusa, no ale ładnie prosiliście, więc here you are :D
Mam nadzieję, że nie zawiodłyśmy Was i że ten rozdział również Wam się spodoba ;3
Jak zawsze z niecierpliwością czekamy na Wasze komentarze!
________________________________________________
Mam nadzieję, że nie zawiodłyśmy Was i że ten rozdział również Wam się spodoba ;3
Jak zawsze z niecierpliwością czekamy na Wasze komentarze!
Lydia
________________________________________________
Za oknami Wielkiego Domu szalała prawdziwa burza. Wiatr wiał z taką siłą, że miałam wrażenie, że jeszcze chwila i cały Obóz odleci. Krople deszczu z dzikim uporem uderzały o szyby, błyskawice co chwila przecinały ciemne niebo, a grzmoty ciągnęły się w nieskończoność.
Annabeth przemywała nektarem moje przedramię i dała mi batonik ambrozji. Ogryzłam kęs, smakowało cudownie. Chciałam ugryźć drugi, ale córka Ateny wyrwała mi batonik z ręki. Zmarszczyłam nos jak naburmuszona pięciolatka. Annabeth uśmiechnęła się przepraszająco i wyszeptała „pożar wewnętrzny”. Spojrzałam za okno i się wzdrygnęłam. Wiedziałam, że ta pogoda jest spowodowana gniewem Zeusa. I dla jasności przyczyną tego gniewu byłam ja.
Odwróciłam się od okna i spojrzałam na Chejrona patrzącego na mnie z dziwnym smutkiem.
W głównym pomieszczeniu panowała cisza, przerywana tylko licznymi przekleństwami Pana D. z pokoju obok i odgłosami szalejącej na zewnątrz burzy.
- Dwóch bogów - wyszeptał Tony, nerwowo drepcząc wokół stołu do ping-ponga i co jakiś czas przegryzając puszkę po dietetycznej coli - Ale jak to możliwe?
- Może nie jest heroską? - spróbował zgadywać Percy - Tylko jakąś nową boginią, albo magiczną istotą, coś jak driady, czy cyklopi?
- Czy ja ci wyglądam na cyklopa? - warknęłam.
Nie chciałam być opryskliwa, po prostu byłam już zmęczona, a w takich chwilach robiłam się strasznie drażliwa. A w tym momencie wszystko było w stanie doprowadzić mnie do szału.
-Nie no, jak cyklop to może nie… ale jak się zdenerwujesz to trochę przypominasz Erynię - Leo przymrużył oczy i przechylił głowę tak jakby chciał mnie ocenić pod innym kontem. Drake na te słowa parsknął śmiechem, a Percy pozwolił sobie na uśmiech.
Już miałam do niego podejść i trzepnąć go w ten rozczochrany łeb i uwierzcie mi, zrobiłabym to, gdyby nie zatrzymały mnie słowa Tony’ego.
- Nie, nie. Wyczuwam w niej krew śmiertelników. Słabą, ale jednak - satyr zatrzymał się i za jednym zamachem pożarł całą puszkę.
W pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza, przerwana po chwili przez pana D., który z hukiem wparował przez drzwi.
- Herosi - wysyczał w moją stronę - Zawsze są z wami problemy.
- Uspokój się, Dionizosie. Gniewem niczego nie zdziałasz - odezwał się Chejron.
- Powiedz to mojemu ojcu - parsknął bóg wina, odwracając się w stronę okna z założonymi rękoma. Westchnął kilka razy jakby próbował się uspokoić i odwrócił się z powrotem do nas - Nie mam najmniejszej ochoty zastanawiać się nad tym, co przytrafiło się Lorettcie…
- Mam na imię… - zaczęłam przez zaciśnięte zęby, ale Percy mi przerwał.
- Szkoda nerwów - mruknął - Dla niego już na zawsze pozostanę Peterem Johnsonem.
- Najchętniej - ciągnął Pan D. - Pograłabym sobie w Pac-Mana i miał was wszystkich…
- Dionizosie - w głosie Chejrona słychać było lekkie rozdrażnienie - Mamy tu naprawdę poważny problem.
No super. Z „nowej” awansowałam na „problem”.
- To kim w końcu jest Lynn? - spytał Drake.
Chciałam mu powiedzieć, że właśnie się nad tym zastanawiamy i żeby nie zadawał idiotycznych pytań, ale nie zdążyłam.
- Podejrzewam, że jest córką boga i herosa - powiedział milczący do tej pory Nico.
Jak na mój gust nic nie podejrzewał, tylko to wiedział. Zapewne wiedział wszystko od samego początku. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam co odczuwam w związku z tym. Z jednej strony byłam zła - no bo czemu nic mi nie powiedział? Z drugiej jednak, nie potrafiłam się na niego złościć. Zauważyłam już dawno, że większość swojej wiedzy Nico zawsze zatrzymuje dla siebie i dzieli się nią tylko wtedy, kiedy musi.
- Myślisz, że to prawdopodobne? - spytał Chejron po chwili milczenia.
Nico skinął głową.
- Takie sytuacje się już zdarzały, prawda?
- Tak, ale rzadko i dawno...
Syn Hadesa uśmiechnął się blado.
- Ale jednak.
- Jeżeli nawet, to czyją córką w końcu mogłaby być Lynn? - zapytał Percy, nie zwracając się do nikogo konkretnego - Wiemy tylko, że uznał ją Hades i Nemezis.
- No, popisz się swoją wiedzą, di Angelo - mruknęła Miranda z krzywym uśmiechem.
W odpowiedzi rzucił jej rozbawione spojrzenie.
- Lynnette jest moją siostrą - powiedział w końcu, na co wbiłam palce w sofę na której siedziałam - Dzieckiem Hadesa i córki Nemezis.
Chejron nawet nie pytał, skąd on to wie. Zapewne zdążył już się przyzwyczaić, że Nico wie więcej od innych, zwłaszcza jeśli jest to w jakiś sposób z nim związane.
- To znaczy... - zaczął niepewnie Leo - Hades... On też złamał przysięgę?
- Nie sądzę - odezwał się nagle pan D. - Wiedzielibyśmy o tym wcześniej.
- Czyli Lynette jest sprzed przysięgi? - tym razem była to Annabeth.
- Prawdopodobnie tak - Chejron spojrzał na Nico - Nie jesteś w to przypadkiem zamieszany, chłopcze?
Nico zaśmiał się krótko.
- Nie. Nie wyprowadzałem jej ani z Podziemia ani z kasyna Lotos. Do momentu w którym tu przybyła, nigdy nie widziałem jej na oczy.
Sprytnie nie użył sformułowania „nie wiedziałem o jej istnieniu”.
- A może Lynnette jest jakąś tajną bronią? - zaczął Drake i widać było, że zaczyna się nakręcać - I dlatego nic nie pamięta, bo musieli usunąć wszystkie jej wspomnienia, żeby mogli wszczepić jej do mózgu plan działania! Zupełnie jak w tym filmie z Brucem Willisem …
- Nie było żadnego takiego filmu! A już na pewno Bruce Willis w nim nie grał - Miranda popatrzyła do niego z dezaprobatą - Gdyby taki film istniał to na pewno bym go oglądała.
Chyba każdy był zdziwiony tym, że Miranda z własnej woli odezwała się do jakiegoś herosa. A sam Drake poderwał się z miejsca przewracając stojącą na stole miskę z owocami.
- Lubisz gościa? W „Szklanej Pułapce 2”…
- Och, nieważne - córka Nyks zbyła go machnięciem ręki - Jak myślicie czy bogowie zrobią coś w sprawie Lynnette?
- A zrobili coś, gdy dowiedzieli się o tobie? - prychnął Nico - Lynnette zostanie w Obozie i będzie żyć jak inni herosi.
Gdy nikt nie odpowiedział podszedł do mnie z szerokim uśmiechem, jakiego jeszcze u niego nie wiedziałam.
- Trzeba będzie ustalić harmonogram sprzątania domku, siostro.
***
Przemoczona do szpiku kości dobiegłam do domku Hermesa. Uświadomiłam sobie, że ostatni raz widziałam obóz tak opustoszały, gdy spotkałam Mirandę w nocy. Teraz wszyscy siedzieli w domkach, obserwując przez okna burzę. Nie zapowiadało się jednak, by Zeus w najbliższym czasie miał zamiar skończyć wyrażać swoje oburzenie, wynikające z faktu, że ktoś taki jak ja w ogóle istnieje.
Uchyliłam skrzypiące drzwi i weszłam do środka. Jak na komendę, cała jedenastka zwróciła oczy w moją stronę. Idąc w krępującej ciszy pomiędzy nimi, w stronę mojego kącika, miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
W końcu dotarłam do miejsca w którym dotychczas spałam. Zgarnęłam plecak z moimi rzeczami (których ilość niestety nie biła rekordów świata) i z poczuciem niewyobrażalnej ulgi skierowałam się do wyjścia.
Tuż przed drzwiami jednak ktoś mnie zatrzymał.
- Lynn? - usłyszałam niepewny głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam braci Hood.
- Powodzenia - powiedział Travis - Bo teraz na pewno ci się przyda.
- No - Connor pokiwał głową dla potwierdzenia słów brata - Z Zeusem nie ma łatwo.
Uśmiechnęłam się słabo. Niezbyt mnie pocieszyli, ale mimo wszystko zrobiło mi się miło.
- Dzięki, chłopaki.
Przesłali mi jeszcze jeden pocieszający uśmiech i wyszłam.
Z plecakiem nad głową dotarłam pod domek z numerem trzynaście. Zatrzymałam się przed nim i spojrzałam na niego krzywo. Od teraz miał być to mój nowy dom. Budynek jednak nie sprawiał ani miłego, ani gościnnego, ani przytulnego wrażenia. Czarne, obsydianowe ściany migotały zieloną poświatą w miejscach, w których umieszczone były na nich pochodnie z greckim ogniem. Nad drzwiami powieszona była czaszka, a aura domku przywodziła na myśl śmierć. Generalnie rzecz biorąc, trzynastka wyglądała bardziej jak zakład pogrzebowy niż domek mieszkalny.
Nie chcąc dłużej stać w deszczu, weszłam do środka i zgłupiałam. Wnętrze było tak inne od moich domysłów, że nie wiedziałam co powiedzieć. Spodziewałam się czarnych ścian, kości porozrzucanych na podłodze splamionej krwią, trumien zamiast łóżek i tych klimatów. Tymczasem zastałam zupełnie inny widok. Ściany były obklejone brązową tapetą w ciemno zielone paski, a do połowy nich sięgały hebanowe panele ścienne. Układ pokoi był całkowicie inny niż w domku Hermesa. Tu sypialnia w porównaniu z tą z jedenastki była mikroskopijna i znajdowały się w niej tylko dwa łóżka. Był tu także dodatkowy pokój, prawdopodobnie robiący za salon. Skierowałam się tam i przyjrzałam wszystkiemu dokładniej. Miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie. Czułam klimat przedwojennego stylu życia. Oczami wyobraźni widziałam kobiety ubrane w eleganckie stroje, z wymyślnymi kapeluszami i obowiązkowo z koralami na szyi, przechadzające się z gracją po tym pomieszczeniu. Panów w spodniach na szelki, wojskowych marynarkach, palących fajki z melancholią.
Podobało mi się tutaj wszystko. Sofa i dwa fotele obite kwiecistą tkaniną, ustawione wokół prostokątnego stolika na wymyślnych nogach. Spore lustro wiszące na ścianie na lewo od sofy. Jego ramę tworzyły posplatane kolczaste gałęzie z nielicznymi pąkami róż. Na prawo od sofy stała piękna komoda z szufladami. Po drugiej stronie stało ogromne pianino - od razu zapragnęłam usłyszeć jego dźwięk. Przy oknie, dopełniając wspaniałość tego pomieszczenia, stał bujany fotel.
Jak zaczarowana podeszłam do komody. Pachniała lasem, przejechanie palcem po powierzchni blatu dało mi dziwne ukojenie. Na komodzie stało czarne pudełeczko. Uchyliłam wieczko i z wnętrza zabrzęczała delikatna melodia. Pozytywka. Z uśmiechem otworzyłam pozytywkę na całą szerokość. Melodia płynęła, była piękna, uspokajająca. Najbardziej niezwykłe było to, że chyba już gdzieś ją słyszałam. W ogóle czułam się jakbym była już w podobnym miejscu i bardzo je kochała. Wydawało mi się to niemożliwe, ale skoro jestem „przedprzysięgowa” to nigdy nic nie wiadomo.
Usłyszałam chrząknięcie. Odwróciłam się szybko i napotkałam szeroki uśmiech Nico.
- A więc jednak nie pomyliłam domków - mruknęłam.
- Możesz powtórzyć? - nadal się uśmiechał.
- Nic, nic - zapewniłam - To miejsce jest nieziemskie … - spostrzegłam jego dziwnie dumną minę i dodałam: - Sam to projektowałeś?
Przytaknął skinieniem głowy.
- Skąd pomysł na taki klimat?
Wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił.
- Tak wyglądał nasz dom... - wyszeptał ledwie słyszalnym głosem - Mój i Bianki, zanim...
- Ah, jasne, rozumiem - powiedziałam szybko, nie chcąc dłużej ciągnąć tego tematu. Wiedziałam, że wspomnienia o utraconej siostrze są dla niego bardzo bolesne. A wspominanie ich życia przed śmiercią matki i wprowadzeniem do Lotosu, musiało być jeszcze gorsze.
Rzuciłam plecak na podłogę.
Kompletnie nie widziałam mieszkania z Nico w jednym domku. Lubiłam go, to jasne, w końcu jest moim bratem (o bogowie, jak to dziwnie brzmi), ale nie potrafiłam wyobrazić sobie, jak miałoby teraz to wszystko wyglądać.
Usiadłam na jednym z foteli i nie wiedząc jak zacząć rozmowę, zaczęłam bawić się naszyjnikiem. Na ten widok, uśmiech przemknął po twarzy Nico. Spojrzałam na niego pytająco.
- Nie wiesz, czym jest ten naszyjnik, prawda? - spytał.
Muszę chyba zaznaczyć, że on często zadawał z pozoru tak bezsensowne pytania.
- A czym ma być?
- Tym czym miecz Percy'ego.
Zapomniałam chyba wspomnieć o super wypasionej broni syna Posejdona. Ale to nic takiego, jeśli chcecie wiedzieć. Zwykły długopis zmieniający się w miecz. Jak każdy inny długopis na świecie, czyż nie?
- Czekaj, czekaj... Co?
- Zerwij klucz - powiedział Nico, jakby to coś wyjaśniało - No, dalej - zachęcił mnie, gdy nic nie zrobiłam.
Niepewnym ruchem chwyciłam za klucz i pociągnęłam. W ułamku sekundy poczułam, jak przybiera na wadze i zwiększa swoją objętość. Zaskoczona upuściłam go na ziemię. Jednak to już nie był klucz, lecz miecz. Półtoraręczny, czarny, z rękojeścią przypominającą poplątaną pościel. Chciaż nie, chwila. Po dłuższym zastanowieniu, mogę stwierdzić, że jednak wyglądało to jak splątane, krzyczące dusze. Gdy się przyjrzało mu bliżej, dostrzec można było ciemną mgiełkę wijącą się wokół miecza niczym wąż.
Popatrzyłam na Nico zdziwiona, jednocześnie podnosząc broń z podłogi. Była idealnie wyważona.
- Skąd wiedziałeś?
- Dostałaś go w dniu swoich urodzin - stwierdził. Powoli zaczynał mnie przerażać. Bardziej niż do tej pory, a o to naprawdę trzeba się postarać.
- Od ciebie?
- Po części. On już wcześniej należał do ciebie. Ojciec kazał mi go oddać.
- Jak to ojciec kazał oddać? W sensie, że nasz ojciec? Hades?
Od tego wszystkiego zaczynała boleć mnie głowa. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila i eksploduje.
- To znaczy nie tak wprost. Powiedział, że będę wiedział co i kiedy z tym zrobić. No i jak przybyłaś do obozu, to już wiedziałem.
Zamyśliłam się. Już obił mi się o uszy fakt, że na co dzień Nico nie mieszka w obozie, a on sam nigdy nie mówił co robi poza nim i poza Jupiterem. Niektórzy nigdy nie spotkali i nigdy nie spotkają swojego boskiego rodzica, a on otrzymuje od ojca jakieś podarki, misje i nie wiadomo co jeszcze! Niech ktoś jeszcze mi powie, że w wolnym czasie grają razem w karty!
- Aha - tylko tyle udało mi się z siebie wydukać - Więc jesteśmy rodzeństwem, tak?
Teraz uświadomiłam sobie, że to co czułam do Nico od momentu kiedy go poznałam, wynikało z tego, że jest moim bratem. Dlatego się z nim dogadywałam, rozumiałam w nim to, czego inni nie potrafili zrozumieć.
Nico skinął głową, a po chwili zaczął się śmiać.
Rzuciłam mu zaskoczone spojrzenie.
- Co cię tak bawi?
On jednak nie odpowiedział, tylko dalej zaśmiewał się w najlepsze. Był to pierwszy raz, kiedy widziałam go tak rozbawionego.
- Nico – parsknęłam, udając oburzenie - Chyba nie śmiejesz się ze mnie?
Odpowiedziała mi tylko kolejna salwa śmiechu.
- Nicolasie di Angelo! - wrzasnęłam, rzucając w niego poduszką.
- Na gacie Zeusa - jęknął, a kolejny grzmot zatrząsł naszym domkiem - Zgadnij co sobie teraz uświadomiłem?
- Lepiej, żebyś mi teraz powiedział...
- Robyn... i.... - zaczął, ale przerwał mu gwałtowny atak śmiechu - I ty... - zdołał w końcu wydusić.
Wtedy dotarło do mnie co tak bardzo go bawi.
- Przestań! - krzyknęłam - Przestań, to nie jest śmieszne!
- O bogowie - wycharczał i stoczył się z sofy na ziemię - Błagam cię, zawołaj dziś na obiedzie do Robyn „ciociu”, proszę.
- Chyba sobie kpisz, chłopcze!
Nie miałam najmniejszej ochoty przyznawać się do jakichkolwiek powiązań rodzinnych z tą małą i wredną idiotką. Prędzej dobrowolnie rzuciłabym się do Tartaru.
. - Jak nie przestaniesz się śmiać, rzucę cię na pożarcie Peleusowi - prychnęłam, zanim wstałam i udałam się do sypialni.
***
Po jakimś czasie w końcu przestało padać, a moje ubrania zdążyły wyschnąć. Spomiędzy ciemnych chmur zaczęło przebijać się słońce, a herosi powoli wychodzili z domków i kierowali się w stronę pawilonu jadalnego.
Razem z Nico dołączyłam na koniec ich szyku. Z ulgą zauważyłam, że stoliki i ławki zostały już wysuszone, nie spieszyło mi się do jedzenia na stojąco.
W sumie, gdyby nie pogoda, jeszcze bardziej nienawistne spojrzenie Robyn (o ile to możliwe), niemrawe miny większości herosów i zaciekawiony wzrok niektórych z nich, ten obiad nie wyróżniał się niczym od innych, które tu spędziłam. Chyba, że wziąć pod uwagę zmianę stolika. Razem z Nico, mieliśmy cały dla siebie. To jak na razie był największy plus tego wszystkiego. No i łazienka! Teraz mogłam spędzać w niej godziny i do drzwi nie będzie mi się dobijać kilkanaście dzieciaków!
Wbiłam widelec w skrzydełko kurczaka. Nie potrafiłam się zmusić do zjedzenia niczego, więc tylko zaczęłam dłubać w mięsie.
- Hej, Montrose! - usłyszałam głos Robyn, brzmiący jakby nabawiła się chrypy.
Nic dziwnego, jakbym wydzierała się tak jak ona na arenie, prawdopodobnie straciłabym głos. Jednak biorąc przykład z Nico, nie przejęłam się nią zbytnio i dalej rozkładałam kurczaka na części pierwsze.
- Widzę, że córeczce Pana Umarlaka odebrało mowę? A co powiesz o swojej matce? Przynajmniej ona była czegoś warta, nie?
Nienawidziłam faktu, że nasze stoliki były tak blisko siebie.
Chciała coś jeszcze dopowiedzieć, ale powstrzymał ją jeden z jej braci. Zapewne tak jak ja i inni herosi, wyczuł delikatne drżenie marmurowej posadzki. Po chwili ustało, ale Robyn już więcej się nie odezwała. I bardzo dobrze, bo wbiłabym jej ten widelec w gardło.
Po obiedzie udałam się z Nico na arenę, chcąc przetestować swój miecz. Trzymając go, miałam wrażenie, że jest przedłużeniem mojej ręki.
Ten trening był chyba jedną z najlepszych rzeczy jakie mnie w Obozie do tego czasu spotkały. To prawda - nie dorastałam Nico do pięt w walce mieczem, ale i tak okazało się, że coś potrafię. W walce czułam się świetnie, miecz jakby sam odparowywał i blokował ataki Nico, zadawał cięcia i pchnięcia. W końcu ścierpło mi ramię, uda i łydki bolały niemiłosiernie od pozycji wyjściowej, ale i tak mogłabym tak walczyć jeszcze godzinami.
Ostatecznie jednak zabrakło mi sił i byłam zmuszona przyklapnąć na kamiennej ławce. Nico dosiadł się do mnie, ale nie wyglądał na zmęczonego. A przynajmniej nie tak jak ja. Ze mnie lało się strumieniami, a moja twarz zapewne przypominała włosy Robyn.
- Zmęczona? - spytał, co prawdopodobnie było pytaniem retorycznym, bądź kolejnym z serii „bezsensowne pytania Nico di Angelo”.
W odpowiedzi sapnęłam coś niezrozumiałego.
- No to widzę, że sobie doskonale poradzisz w najbliższym czasie.
Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami, nie będąc w stanie wydusić z siebie nic, poza ciężkimi oddechami.
- Opuszczam obóz, Lynn.
- To ma być jakiś żart? - wycharczałam, ścierając pot z czoła - Jeśli tak, to niezbyt ci się udał.
- Nie, mówię serio - powiedział. Wstał i strzepał z ciemnych spodni pył z areny - Nie na długo, góra tydzień. Muszę załatwić parę spraw.
- Z ojcem? - uniosłam sceptycznie brwi.
Pokiwał głową.
Nie liczyłam na to, że uda mi się go jakimś magicznym sposobem zatrzymać, więc nawet nie próbowałam.
- Przy okazji zapytaj go o moją matkę, dobrze? - spytałam, starając się brzmieć obojętnie. Jednak na samą myśl, że miałabym przez tydzień mieszkać sama w obozie, sama bronić się przed drwinami Robyn, sama znosić te spojrzenia wszystkich herosów, coś ściskało mnie za gardło.
Spuściłam wzrok na ręce, które mimowolnie zaczęły drżeć. Zacisnęłam je w pięści, żeby Nico przypadkiem tego nie zauważył.
- To tylko tydzień - powiedział najłagodniejszym tonem na jaki było go stać - Nie zostawiam cię na całe życie, wiem, że sobie beze mnie nie poradzisz.
Podniosłam głowę i spojrzałam na ten jego krzywy uśmiech.
- Ach, pewnie, żebyś się nie zdziwił! - parsknęłam, wstając - Ale jak nie wrócisz za tydzień to inaczej porozmawiamy!
- Dobra, dobra - Nico uniósł ręce w obronnym geście - Zapamiętam.
- A kiedy... Kiedy wyruszasz?
- Zaraz. Jeszcze tylko porozmawiam z Chejronem.
***
Nico pożegnał się ze mną i poszedł porozmawiać z Chejronem. Teoretycznie mogłam pójść z nim i posłuchać o czym gadają. No, ale co z tego, żebym słyszała ich rozmowę? Zapewne i tak nie zrozumiałabym z niej ani słowa.
Siedząc samej w trzynastce czułam się jakby mieszkała tu od zawsze. Jednak nie mając żadnego towarzystwa do mojej głowy, naszpikowanej nowymi informacjami, przychodziły okropne myśli. Przed wszystkim: Kim ja w ogóle jestem? Przez jakiś czas myślałam, że jestem półbogiem, jasne to niecodzienne, ale tutaj w Obozie było pełno takich jak ja i to nie było nic nadzwyczajnego. Ale nie, to byłoby za piękne! Teraz okazało się, że jednak jestem odmieńcem!
Nie chcąc dalej się nad sobą użalać, wybiegłam z domku. Nie za bardzo wiedziałam co ze są zrobić. Czas spędzałam głównie z Nico, choć zdarzało się też z Leo, Percy'm, Annabeth lub Drake'm. Postanowiłam poszukać, któregoś z nich. Ruszyłam w stronę Wielkiego Domu.
Pierwszego spotkałam Leo. Niestety był dość zajęty. I mówiąc „dość zajęty” miałam na myśli nieco burzliwe tłumaczenie czegoś młodszemu bratu. Machał przy tym rękami, mrugał dwa razy częściej niż normalnie i co chwila mamrotał coś po hiszpańsku. Gdy mnie zobaczył pomachał mi rękę i posłał firmowy uśmieszek.
Westchnęłam ciężko i poszłam dalej. Oczywiście chyba Zeus jeszcze nie przestał się na mnie złościć, bo nie znalazłam sobie nic do roboty. Po drodze spotkałam Annabeth i Percy’ego, ale byli… trochę zajęci sobą, więc wolałam im nie przeszkadzać. Jeszcze Percy zafunduje mi kąpiel w muszli klozetowej albo co. Zrezygnowana usiadłam na ławce w centralnej części Obozu. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Za jakieś pół godziny miała zacząć się kolacja. Inni herosi gapili się na mnie, jakby wyrosła mi trzecia noga. O, albo jakby mi urosła broda porównana z brodą Gandalfa. Posyłałam wszystkim spojrzenie, którego nauczyłam się od Nica. Nosiło ono tytuł „I tak mnie nie obchodzisz, nie wysilaj się”.
- Żałujesz? - nie słyszałam, żeby ktoś siadał obok mnie. To pytanie tak mnie zaskoczyło, że aż podskoczyłam. Obróciłam się w prawo i z zaskoczeniem stwierdziłam, że obok mnie siedzi chłopak, którego widzę pierwszy raz w życiu.
W jego wyglądzie najbardziej rzucała się w oczy czarna przepaska na oku. Chłopak miał delikatnie japońskie rysy i czarne błyszczące włosy. Był chudy i żylasty. Na oko miał gdzieś siedemnaście, osiemnaście lat.
- A mam czego żałować? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, po dłuższej chwili.
- Chodzi o to co zrobiłaś dzisiaj rano - nadal nie za bardzo wiedziałam o co mu chodzi, a on chyba wyczytał to z mojej miny, bo dodał: - Żałujesz, że zatrzymałaś szkielety?
- Pytasz o to czy żałuję, że zapobiegłam czyjejś śmierci? Chyba ta przepaska za mocno uciska cię w głowę - rzuciłam mu wrogie spojrzenie.
- Przecież nienawidzisz Robyn - jego głos był trochę zachrypnięty.
- Nie lubię jej, fakt, ale jak mogłabym pragnąć jej śmierci?
- Gdybyś nie zatrzymała szkieletów, nie okazałoby się, że jesteś tym kim jesteś.
- A okazało się kim jestem? - chłopak zaczął mnie już lekko denerwować - Nie. Nie okazało się kim jestem, nadal tego nie wiem.
- No właśnie. Teraz inni uważają cię za odmieńca, za kogoś, kto w ogóle nie powinien się urodzić. A zresztą nie mów mi, że naprawdę było ci szkoda Robyn. Ona jest dzieckiem Nemezis, teraz będzie się na tobie mścić do końca życia.
- Też mam w sobie coś z Nemezis i jakoś nie mam ochoty mścić się na każdym, kto krzywo no mnie spojrzy - teraz byłam już poważnie zdenerwowana, nie chciało mi się patrzeć na tego dziwacznego chłopaka. Odwróciłam głowę i zaczęłam obserwować dzieci Demeter i Dionizosa przechadzające się po polach truskawek.
- Ale ona gdyby miała możliwość nie zatrzymałabym szkieletów.
- A skąd ty niby wiesz tak dużo o dzieciach Nemezis?
- Byłem jej synem przez prawie osiemnaście lat - na te słowa zerwałam się z miejsca i spojrzałam na chłopaka. No ale oczywiście, żeby było ciekawiej, jego już tam nie było. Przez chwile nie mogłam oddychać. Chłopak powiedział „byłem”. No i w jego towarzystwie czułam się tak jak… jak wtedy kiedy rozmawiałam z tym czarnoskórym chłopakiem od Hefajstosa.
Wzięłam kilka głębokich wdechów. Była mi potrzebna rozmowa z Nico, natychmiast. Szlag by trafił ten jego pomysł, żeby dzisiaj gdzieś sobie iść! Zacisnęłam dłonie w pięści i odbiegłam z tego przeklętego miejsca.
***
Starałam się odsunąć od siebie myśli o spotkaniu z chłopakiem z przepaską na oku. Chodziłam w te i wewte powtarzając w myślach wszystkie znane mi fakty o mitologii greckiej. Nie poszłam na kolacje, byłam pewna, że i tak nic bym nie zjadała. Było już szaro, Obóz powoli szykował się do snu. Właśnie przechodziłam obok areny, kiedy usłyszałam podniesione głosy.
- Albo się odczepisz albo twoja głowa zostanie przyozdobiona plikiem strzał - ten głos niewątpliwie należał do Mirandy. Był stanowczy i dumny, ale jednocześnie bardzo dziewczęcy. Byłam prawie pewna, że właśnie tak brzmią głosy księżniczek.
- A co takiego będziesz robić, że nie wolno mi tego zobaczyć? - na drugi głos moje ciało zareagowało wcześniej niż umysł. Cała zesztywniałam i napięłam mięśnie. Głos Robyn budził we mnie wewnętrzny obronny instynkt. „ Ale ona gdyby miała możliwość nie zatrzymałabym szkieletów.”. W głowie usłyszałam to zdanie mówione zachrypniętym głosem chłopaka z przepaską.
- Nie twój interes - odwarknęła Miranda. Wiem, że lepiej byłoby się nie wtrącać, ale mimo to podeszłam do nich. Córka Nyks patrzyła na tą czerwonowłosą zarazę, tak jakby chciała ją udusić. Nie dziwę się jej szczerze mówiąc. Robyn jak zwykle uśmiechała się z wyższością. W jej dziwacznych oczach widać było pogardę, ale też zawziętość. To ona pierwsza mnie zobaczyła. Momentalnie jej uśmiech stał się jeszcze bardziej krzywy.
- O proszę, kogo my… - zaczęła, ale Miranda jej przerwała.
- Powtarzam po raz ostatni: Odczep się ode mnie, bo zaraz stracę cierpliwość - zarzuciła kołczan przez ramię i spojrzała na mnie - Ty też lepiej idź do swojego domku.
- No ale cóż ty tutaj będziesz robić? - widocznie Robyn była bardziej ciekawa poczynań Mirandy, więc straciła zainteresowanie mną - Odstawiać ołtarzyki dla swojej matki, żeby cię wreszcie zauważyła?
Miranda ruszyła w jej stronę, ale powstrzymałam ją kładąc jej rękę na ramieniu. Nie mam pojęcia czemu to zrobiłam. Córka bogini nocy spojrzała na mnie dziwnie, ale nic nie powiedziała tylko strzepnęła niecierpliwym ruchem moją dłoń. Zupełnie nie wiem czemu, ale postanowiłam wziąć stronę Mirandy. Niczym nie sobie nie zasłużyła na moją sympatię, ale Robyn mocno przesadziła z tą swoją ostatnią wypowiedzią.
- Słuchaj Robyn - zaczęłam ostro - Nie wiem czy ty masz jakiś problem ze sobą czy coś. Mówiłam ci, że mnie nie obchodzi twoja opinia i jestem pewna, że Mirandy też nie. Więc zajmij się wreszcie swoimi sprawami - nie wiem, poćwicz te wredne miny przed lustrem czy coś w tym stylu.
Teraz to córka Nemezis ruszyła w moją stronę. Miranda w ułamek sekundy wyciągnęła strzałę i naciągnęła ją na cięciwę.
- Moja cierpliwość właśnie się skończyła - wysyczała.
Robyn straciła pewność siebie. Niepewnie spojrzała na strzałę wymierzoną w jej pierś. Popatrzyła na nas z mordem w oczach, bez słowa odwróciła się na pięcie i odeszła szybkim krokiem.
Uśmiechnęłam się szczerze i spojrzałam na Mirandę. Nie byłam na tyle głupia, żeby myśleć, że też się uśmiechnie. Ale nie mogłam się powstrzymać. Mina Robyn, kiedy się od nas odwracała, była bezcenna.
- Co się tak szczerzysz, Montrose? - może to moja wyobraźnia płatała mi figle, ale mogłabym przysiąc, że jej głos i wyraz twarzy były łagodniejsze niż zwykle.
- Twoja mama ma chyba dzisiaj dobry humor, mamy piękną noc - w odpowiedzi mruknęła coś niezrozumiałego. Wrzuciła strzałę z powrotem do kołczanu i odeszła nadal z tą łagodniejszą wersją wyrazu twarzy.
Byłam z siebie niesamowicie zadowolona. Była to pierwsza noc, podczas której Miranda nie kazała mi zjeżdżać tym swoim nieodłącznym tekstem „noc to moja działka”. No i nie była tak złośliwa jak zawsze. A przynajmniej nie dla mnie. To i tak jakiś postęp.
Wróciłam pod trzynastkę i usiadłam na obsydianowej barierce. Była zimna i wilgotna, lecz nie przeszkadzało mi to zbytnio. Z Nico często tu siedzieliśmy i rozmawialiśmy, dało się przyzwyczaić. Nie chciałam zasypiać. Nie dość, że dopiero rano zostałam uznana, rano wprowadziłam się do nowego domku, to jeszcze miałam w nim spać sama. Bo mój wspaniały braciszek ubzdurał sobie ważną rozmowę z ojcem. Nie rozumiem w czym był problem w zabraniu mnie ze sobą. Chętnie pogadałabym sobie z Hadesem. I nawrzucała mu, no bo co to ma być. Założę się, że to wszystko jego wina. To, że w ogóle żyję. Bo skoro jestem „przedprzysięgowa” to z pewnością mam grubo ponad sześćdziesiątkę. Przez ten czas, zdążyłam zauważyć, że wszystkie problemy herosów mają źródła u boskich rodziców. Na przykład ja. Jestem chyba swoim największym problemem. A to wszystko przez moich rodziców. No proszę was, heros i bóg? W dodatku bóg umarłych? Swoją drogą bardzo ciekawił mnie wygląd mojego ojca. No bo szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie, żeby moja matka potrafiła się zakochać w szkielecie. Albo w zombiaku. Chociaż po dzieciach Nemezis można spodziewać się różnych objawów głupoty, a najlepszym tego przykładem jest Robyn. I ten koleś z przepaską. Był prawie tak samo irytujący jak jego siostra. Na wspomnienie o tym chłopku poczułam jak żołądek fika koziołka w moim brzuchu. Spotkania z ludźmi, którzy już nie żyją nie napawały mnie jakimś szczególnym optymizmem. Większości może to wydawać się fajne. No bo niby ktoś ci umarł, ale jednak wciąż możesz z nim rozmawiać. Problem był tylko w tym, że nie potrafiłam tego kontrolować. Nie potrafiłam stwierdzić kiedy i kogo spotkam. A poza tym, nie znałam nikogo kto nie żyje. To znaczy zapewne znałam. Tylko o tym nie pamiętam. Kolejny bardzo pozytywny fakt z mojego życia, jak widać.
Moje głębokie, filozoficzne przemyślenia zmęczyły mnie tak bardzo, że aż zasnęłam. Niestety nie zdążyłam się przenieść do środka domku. Z mojego niesamowicie wygodnego snu wybudziła mnie Miranda wracająca do swojego domku.
Strzała ze świstem przeleciała mi przed samym nosem, co obudziło mnie tak gwałtownie, że zleciałam w krzaki rosnące pod gankiem.
- No, Montrose, preferujesz sen na świeżym powietrzu? - usłyszałam rozbawiony głos Mirandy – Muszę cię zawieść, ale nie pomaga to na logiczne myślenie.
- Widzę, że zdążyłaś już sprawdzić tą metodę - parsknęłam, wstając – Szkoda, że tobie też nie pomogła.
Spojrzałam na nią. Uśmiechnęła się kpiąco na mój widok, po czym bez słowa ruszyła w stronę swojego domku.
Niebo powoli robiło się jasne, pojedyncze promienie światła przebijały się już znad horyzontu. Z obolałą każdą częścią ciała dokuśtykałam do środka domku. Całe pośladki i prawe udo miałam zesztywniałe, czułam w nich tylko nieprzyjemne mrowienie. Kark bolał niemiłosiernie, a wilgotne spodnie wcale nie polepszały mojego samopoczucia.
Gdy w końcu dotarłam do łazienki, wzięłam ciepły prysznic, który zdecydowanie był doskonałym pomysłem. Na spokojnie wysuszyłam włosy i ubrałam się w suche ubranie. A jako, że moja kurtka była niezbyt zdatna do użycia, a Nico zostawił swoją najcudowniejszą na świecie bluzę, postanowiłam z niej skorzystać.
Idąc na śniadanie było mi strasznie głupio. Wszyscy herosi szli w parach, albo w jakiś małych grupkach, a przechodząc obok mnie albo milczeli, albo rozmawiali szeptem. Starałam się nie zwracać na to uwagi, więc nie obdarzałam ich nawet jednym spojrzeniem. Przy śniadaniu siadłam na samym końcu ławki, tyłem do stolika Nemezis.
Chwała bogom, Robyn nie odezwała się do mnie ani jednym słowem. Może sobie sama podziękować, bo nie było przy mnie Nico, który zapewne powstrzymałby mnie, gdybym próbowała wydłubać jej oczy.
Śniadanie minęło spokojnie, a zaraz po nim udałam się do Wielkiego Domu, chcąc poprosić Chejrona o możliwość połączenia się z Nico za pomocą Iryfonu.
Niestety jego gabinet stał pusty, więc postanowiłam na niego poczekać. Z nudów zaczęłam przeglądać zdjęcia powieszone na ścianie. Było na nich mnóstwo herosów. Znalazłam Percy'ego z Ann, Leo z jakimś blondynem i dziewczyną o indiańskiej urodzie, małego Nico grającego w karty z jakimś satyrem, a także mnóstwo innych, których nie znałam. Natrafiłam nawet na ciemnoskórego chłopaka od Hefajstosa. Zdjęcia nie były jednak podpisane, więc pomyślałam, że zapytam o imię chłopaka, gdy tylko pojawi się Chejron.
Jednak on wciąż nie przychodził, a mój wzrok powędrował do szafki z płytami. Nie spodziewałam się po centaurze dobrego gustu muzycznego, ale i tak podeszłam i zaczęłam przeglądać nagrania. Jedno opakowanie szczególnie zwróciło moją uwagę. Tak jak reszta, było to opakowanie płyty winylowej, jednak wyróżniało się od innych wiekiem. Było nowe, prawdopodobnie nie otwierane więcej niż kilka razy. Okładka przedstawiała małego chłopca, stojącego tyłem, brudnego i ubranego tylko w lniane spodenki. W prawej ręce trzymał naszyjnik w kształcie gwiazdy z jakimiś wybrzuszeniami na ramionach. Przed chłopcem stała potężna postać, ubrana w czarne szaty, z twarzą przypominającą czarną czaszkę. Już z jej ramion wyrastały ogromne rogi. Na szyi miała dziwny, złoty naszyjnik o nieznanym mi kształcie. Ziemia usłana była piaskiem i kośćmi, wznosiła się nad nią mgła, a w oddali stała cała armia ciemnych potworów. Niebo za nimi przypominało dzisiejszy wschód słońca. Na górze widniał tytuł, jednak moja dysleksja pozwoliła mi go odczytać dopiero po dłuższej chwili. Płyta nosiła nazwę „BLACK VEIL BRIDES – WRETCHED AND DIVINE”, a na dole dodane było jeszcze „THE STORY OF THE WILD ONES”. Nie miałam pojęcia co taka płyta robi w kolekcji Chejrona. Odwróciłam ją na drugą stronę, żeby zobaczyć spis piosenek, kiedy do pomieszczenia na swoim wózku inwalidzkim wjechał właśnie Chejron.
- Widzę, że ci się spodobała – powiedział.
Speszona, pospiesznie odłożyłam płytę na jej miejsce.
- Ależ nie, możesz ją pożyczyć, jak najbardziej.
Niepewnie wzięłam ją z powrotem.
- Nie wiedziałam, że centaury słuchają takiej muzyki.
Zaśmiał się.
- Z reguły nie słuchamy, a przynajmniej nie ja. Z tym, że jeżeli jakiemuś herosowi udało się dożyć pełnoletności, a nawet osiągnąć karierę w świecie śmiertelników, staramy się go w tym wspierać.
- Znaczy się... Ten zespół to herosi? - zdziwiłam się.
- Tylko wokalista. Spodziewałem się po nim takiego sukcesu – uśmiechnął się przelotnie i sięgną po stojący na jego biurku kubek z kawą – Miał dość oryginalny głos, w porównaniu do innych swoich braci od Apolla. No ale nie przedłużając - co cię do mnie sprowadza, moje dziecko?
- Chciałam porozmawiać z Nico.
- Obawiam się, że to niemożliwe.
Zmarszczyłam brwi.
- Ale Iryfon...
- Ach, z nim jest wszystko w porządku. Jednak nie sądzę, by rozmowa z Nico za pomocą Iryfonu była możliwa. Po prostu musisz poczekać do jego powrotu.
Jęknęłam. Jego powrót był odległy o sześć dni za długo. Nie chciałam tyle czekać, miałam tego dość. Jednak kłótnia z Chejronem byłaby bezcelowa.
- No nic – mruknęłam i zrezygnowana ruszyłam do wyjścia – W każdym razie dziękuję za płytę.
- Nie ma za... - zaczął w odpowiedzi, lecz przerwał mu jakiś głos.
- Chejronie!
Odwróciliśmy się oboje jednocześnie, a naszym oczom ukazał się obraz z Iryfonu. W mgiełce unoszącej się nad biurkiem, majaczyła twarz dziewczyny i chłopaka, którego poznałam od razu. Był to blondyn, którego widziałam na fotografii razem z Leo. Wyglądał trochę jak żywy rzymski posąg. Włosy miał schludnie ścięte na rekruta, intensywnie niebieskie oczy, a nad wargą widać było bladą bliznę, jedynie okulary na jego nosie, zadrapania i umorusana pyłem twarz, wskazywały na to, że jest żywą osobą. Dziewczyna stojąca obok niego miała przenikliwe ciemne oczy, błyszczące czarne włosy spięte w warkocz i purpurową togę ozdobioną złotymi medalami.
- Jason! Reyna! Na bogów, co się dzieje?
Zauważyłam, że za tą dwójką panowało niezłe zamieszanie. Ludzie przekrzykiwali się nawzajem, biegali tam i z powrotem, a w pewnym momencie zobaczyłam nawet słonia. A przynajmniej tak mi się zdawało.
- Te trzęsienia ziemi! One znowu wracają! - jęknął chłopak – Cały obóz panikuje, nawet Piper z trudem udaje się ich opanować.
- Ja, och... Poczekajcie chwilę... - Chejron odwrócił się w moją stronę – Lynnette, bardzo proszę, zwołaj grupowych każdego domku. Jak najszybciej.
- Ale...
- Rób co karze! - krzyknęła dziewczyna z Iryfonu – To naprawdę ważne!
Już miałam się odwracać, gdy ziemia pod dwójką nastolatków zatrzęsła się gwałtownie. Przypomniało to wściekły wrzask, jakby sama ziemia ożyła.
Blondyn zatoczył się do tyłu i zniknął z obrazu. Szatynka z trudem utrzymała się na nogach.
Ostatni raz spojrzałam w jej oczy, w których kryła się niema prośba i najszybciej jak potrafiłam wybiegłam z Wielkiego Domu.
Kocham to!!!!!! Podoba mi się to że nie piszecie tylkoo mmiłości ale i o akcji. Chociaż troszkę więcej Leo??? Ale i tak to kocham i z niecierpliwością czekam na 7 rozdział.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze wspaniały! ;)
OdpowiedzUsuńCzekałam na niego tak długo , lecz się opłaciło. Zdziwiłyście mnie sprawą z Lynn i jej rodzicami.. pozostało mi już tylko czekać na 7 rozdział ;*
Haha... skąd ja od początku wiedziałam, że oni będą rodzeństwem? ;D rozdział świetny, nieliczne błędy gramatyczne... półtoraręczny pisze się razem ;) a przy "chłopku" padłam xD
OdpowiedzUsuńpiszcie szybko siódmy rozdział ;3
Hmmm robi się na prawdę ciekawie :P czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :*
OdpowiedzUsuńDobre!
OdpowiedzUsuńJak każdy wcześniejszy, rozdział jest bezbłędny - znaczy nieliczne błędy są, ale nie jakieś ogromne. Za dużo przecinków wstawiacie, to moja mała uwaga xD
Leosia więcej poproszę ^.^ O, i taka very big prośba: skoro Lynn widzi zmarłych dajcie rozmowę z Lukiem, błaagam! Niech jej w czymś pomoże, on taki dobry jest ^.^"
Zastanawia mnie, po co Nico poleciał do taty i zakładam, że Lynn się zakumpluje z Mirandą i razem pójdą na misję, o!
Z niecierpliwością czekam na rozdział VII i pozdrawiam, życząc dużo weny :*
Genialne, najboskie, zajebiste!
OdpowiedzUsuńJa się cały czas zastanawiam, o co w tym wszystkim chodzi. I jak Lynn w ogóle jeszcze żyje. W sensie, Nico i Bianca byli w Lotosie, Hazel wyszła z Podziemia... A Lynn? O.o
Popieram koleżankę wyżej i też mi się marzy rozmowa z Castellanem. O, więcej Leośka, jakby się dało :D
Miranda mnie wkurza, ale te podchody Drake'a... Mhmhmhmhm <3
W następnym rozdziale chcę się dowiedzieć, kto jest matką Lynn! Nie ma tak, że tylko tajemnice xD
Czekałam, czekałam, ale o, bogowie ! Opłacało się :) Nico boski, jego teksty po prostu bomba <3 Popieram koleżanki z pomysłem na rozmowę z Lukiem Castellanem ale przypuszczam, że i tak to planowałyście :) Miranda jeszcze sie pewnie okaże super, po jakimś czasie. Przynajmniej mam taką nadzieje :) Piszecie bezbłędnie, kocham i nie mogę się doczekać następnego, następnego i jeszcze następnego i żałuję, że nie ma tego bloga od razu całego bo przeczytałabym jednym ciągiem :) Kocham i czekam na więcej :) Weny i pomysłów i tyle dobrego humoru co teraz ;) <3 <3
OdpowiedzUsuńŚwietny! C: Robi się bardzo ciekawie :D Też chce wiedzieć kto jest matką Lynn! :D
OdpowiedzUsuńAwwwww! Jesteście genialne. Kocham was! I zgadzam się z przedmówczyniami:rozmowa z Lukiem i więcej Leo <3. Drake, Miranda i Bruce Willis *zaciesz na twarzy*. I Nico! I Ethan! I Reyna! A właśnie, skoro nie ma Piper to kto jest grupowym domku Afrodyty? o.O
OdpowiedzUsuńWeny!
Luke <3 błagam !
OdpowiedzUsuńCo do grupowej Afrodyty, może Wielki Powrót Drew ? ;D
OdpowiedzUsuńJasne, że nie.
Rozdział genialny, jak wszystkie inne.
Weny, weny i czasu, oby kolejny był jak najszybciej.
~~~~~~~~
http://cineribusphoenix.blogspot.com/
Pisz VII! !!
OdpowiedzUsuńNominowałam Was do nagrody Liebster Blog Award ;)
OdpowiedzUsuńWięcej informacji znajdziecie na moim blogu: http://myworldisbooks.blogspot.com/
Dziewczyny, nominowałam Was do Liebster Blog Award :D
OdpowiedzUsuńWięcej informacji w moich skromnych progach:
http://raainblackburn.blogspot.com/
Pozdrawiam :D
Ej pospieszysz się z tym VII rozdzialem.
OdpowiedzUsuńDokładnie, ciekawość zżera <3
UsuńNiesamowity rozdział, jesteście bardzo utalentowane. Ale pospieszcie się z tym 7 rozdziałem czekamy na niego już prawie trzy tygodnie ;D
OdpowiedzUsuńKiedy 7 rozdział? ??
OdpowiedzUsuńNominowałam was do nagrody Liebster Blog Award
OdpowiedzUsuńwięcej informacji na moim blogu:
www.arreloi-stories-my-imagination.blogspot.com/
Chcemy VII rozdział. Nie trzymajcie nas tak długo ! ! :) <3
OdpowiedzUsuńDziewczyny, kiedy rozdział? Niedługo wyjeżdżam na miesiąc i chciałabym wcześniej przeczytać rozdział <3 Błagam, dodajcie go szybko ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
Dziewczyny, kiedy 7 rozdział?
OdpowiedzUsuńUmieramy z ciekawości! <3
podoba mi się to, że nie piszecie tylko o jednym. jest dużo akcji, trochę humoru, trochę tego, trochę tamtego i razem tworzy to idealne opowiadanie. <3 Nico *-* Leo *-* Percabeth *-* czekanie tak długo na prawdę się opłaca jak widać, a poza tym rozdziały są długie i piękne. jeszcze nie spotkałam bloga, którego każdy rozdział byłby taki długi. nie mogę się doczekać rozwiązania tych wszystkich spraw! życzę Wam dużo weny. ;d
OdpowiedzUsuń