Naprawdę, naprawdę Was przepraszamy, że tak długo nam z tym rozdziałem zeszło. Niestety, większość czasu poświęcamy na pomaganie, biednym, małym, pokrzywdzonym przez los satyrkom! Dlatego Wasze komentarze są dla nas takie ważne!
Co do tego rozdziału ... w jednym fragmencie zastosowałyśmy inną, nową, moim zdaniem udaną technikę pisania (: Jestem bardzo ciekawa czy zauważycie różnice. Poza tym rozdział ten będzie chyba najdłuższym dotychczas :)
Życzę miłego czytania :)
+ Życzę Wam, żebyście wytrwali z nieuszkodzoną psychiką do premiery Domu Hadesa. Mi i Lydii już niedużo brakuje do załamania nerwowego!
Kath.
_________________________________________________________
Chyba jednak
zareagowałam inaczej niż inni obozowicze. Zbyt emocjonalnie.
Sama nie
wiem czemu. No Łowczynie wpadły sobie do Obozu? Przecież to nic wielkiego. A ja
byłam poważnie zirytowana, zaskoczona i czułam, że gdzieś w głębi kiełkuje we
mnie ziarenko gniewu. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć.
Tymczasem
herosi otrząsnęli się już z pierwszego szoku i zaczęli wstawać z miejsc.
Odszukałam wzrokiem Chejrona. Stał zamyślony, wyglądał jakby próbował wpasować
do gry nowe elementy, które niespodziewanie wkroczyły do gry. Przemyślenia
Annabeth chyba były podobne, bo blondynka przymrużyła oczy i przygryzała dolną
wargę. Natomiast Percy stał pośród innych obozowiczów i się uśmiechał. Chyba on
jedyny.
-
Wiedziałam! No po prostu wiedziałam! – dobiegł mnie dziewczęcy głos. Należał on
do Rachel, która przedzierała się między herosami, potrząsając energicznie rudą
czupryną.
- Wiedziałaś
co? – zainteresowała się jedna z córek Ateny.
- Łowczynie
– zaczęła roztargniona Rachel – Śniły mi się dzisiejszej nocy. Chyba podążały
za czyimś tropem. Nie wiem czemu, ale nie było z nimi Artemidy.
- Zaraz się
przekonamy – odezwał się Chejron, patrząc w stronę wzgórza. Wszyscy podążyliśmy
za jego spojrzeniem.
Ze wzgórza
zbiegało około dwudziestu pięciu postaci z srebrnych strojach. Spojrzałam na
Nico, wyglądał na całkowicie opanowanego. Zauważywszy, że mu się przyglądam,
uśmiechnął się nieznacznie. Działając w jakimś dziwnym odruchu, odszukałam
wzrokiem Mirandy. Jej mina była dość dziwna (częstość występowania tego
określenia w moim życiu nadal się nie zmieniła). Córka Nysk wyglądała jakby nie
mogła się zdecydować czy okazywać zaskoczenie czy jeden pozostać jak zawsze
obojętną.
Cóż, musiała
się sprężyć z decyzją, ponieważ Chejron już wyszedł na schody pawilonu, żeby
przywitać przybyszki.
Westchnęłam
ciężko i podniosłam tyłek z ławki. Najchętniej wcale bym nie wstawałam, z
niewyjaśnionych przyczyn ani trochę nie chciałam ich obecności tutaj. Ale skoro
nawet Robyn wstała, musiałam jakoś to przeboleć.
Łowczynie
były już blisko pawilonu. Było ich dokładnie dwadzieścia cztery, na przedzie,
teraz już prawie biegła, wysoka czarnowłosa dziewczyna. Domyślałam się, że to
słynna Thalia, córka Zeusa.
- Chejronie!
– krzyknęła Thalia, z zadziwiająca prędkością pokonała schody. Centaur musiał
się nachylić, żeby ją uścisnąć.
- Hej Grace,
tak bardzo pochłonęło cię polowanie na zające, że dopiero teraz znalazłaś czas,
żeby mi się zrewanżować za ostatni pojedynek? – zapytał Łowczynie Percy, uśmiechnięty od uch do ucha.
Thalia roześmiała się i podeszła do syna Posejdona. Zarzuciła mu rękę na szyję
i ręką zwinięta w pięść poczochrała włosy.
- Chyba dać
szansę tobie, żebyś się mógł zrewanżować! – wykrzyknęła.
- Taak, bo
wy oboje się nadajecie – skomentowała Annabeth i podeszła uściskać córkę Zeusa.
Czułam się
trochę nieswojo obserwując tą scenę. Na szczęście nie musiałam na nią długo
patrzeć, bo Thalia odsunęła się od Annabeth i miałam okazję się jej dokładnie
przyjrzeć.
Była bardzo
ładna, trzeba jej to przyznać. Czarne sterczące we wszystkie strony włosy z
dwoma granatowymi pasmami, kontrastowały z jasną cerą. Miała lekko zadarty,
pokryty drobnymi piegami nos i intensywnie błękitne oczy.
Do pawilonu
wkroczyła również reszta Łowczyń. Wyniosłe, z głowami uniesionymi do góry,
wyglądały trochę jakby im ktoś włócznie w siedzenia powbijał. Chejron powitał
je, jak dla mnie zbyt miłymi słowami, a one ograniczyły się tylko do lekkiego
skinięcia głowami.
- Stół domku
Artemidy jest do waszej dyspozycji – dopowiedział jeszcze Chejron.
-
Dziękujemy, nie jesteśmy głodne – odezwała się szczupła dziewczyna o mysich
włosach, splecionych w wysoki warkocz.
- Daj spokój
Sophie – zwróciła się do dziewczyny Thalia – Siadajcie.
Z lekkim
wahaniem, ale usiadły.
Chejron
kazał nam dokończyć kolację. Tosty na moim talerzy wyglądały bardzo apetycznie,
ale odechciało mi się jeść.
Thalia nie usiadła do stołu razem z resztą Łowczyń.
Chodziła od stołu do stołu i witała się ze starymi kumplami. Przybiła piątki z
braćmi Hood, skinęła głową w stronę Leo i Nico. Synowie Hermesa byli wyraźnie
zadowoleni, Leo się zaczerwienił, Nico delikatnie uśmiechnął…
Zaraz! Leo
się zaczerwienił? Ta cała wizyta Łowczyń
coraz mniej mi się podobała.
Czułam, że
zaraz wygłoszę na głos jakąś nieprzyjemną uwagę, więc jednak sięgnęłam po ten
tost, żeby zapchać sobie buzię.
- Wszystko w
porządku? – zapytał Nico. W odpowiedzi mogłam jedynie skinąć głową, ponieważ
działalność „zapchać sobie buzię” wzięłam trochę za poważnie.
Reszta
kolacji przebiegła w atmosferze podniecenia. Wbrew temu co myślałam wcześniej,
żeby jakoś spokojnie wytłumaczyć sobie przybycie Łowczyń, ich wizyty w Obozie
nie były wcale związane w porządkiem dziennym.
Zaczęliśmy
się podnosić z miejsc i kierować w stronę domków. Powiedziałam Nico, że zaraz
przyjdę do Trzynastki i odszukałam wzrokiem Drake’a.
Szedł z
jakimś młodszym chłopakiem, mówił mu coś zawzięcie i żywo gestykulował.
Podeszłam do niego i poklepałam go po ramieniu.
- Nie
ekscytuj się tak kochany, nie masz szans u żadnej z nich – powiedziałam z
udawanym smutkiem.
- Och, mała
Lynn – w odzewie poklepał mnie po głowie, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej niż
to, że zwrócił się do mnie Lynn – Nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, to
nawet urocze – uśmiechnął się wrednie – A poza tym, żadna z nich mnie nie
interesuje. Wyglądają jakby chciały wszystkich zabić.
- Właśnie
dlatego myślałam, że ci się spodobają. Są trochę podobne do Mirandy.
- Udam, ze
tego nie słyszałem – uniósł głowę, urażony. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Mówiłeś
coś o powadze sytuacji … - przypomniałam mu, znaczącym tonem.
- Łowczynie
nigdy nie pojawiają się bez powodu – w jego oczach pojawił się błysk – Szykuje
się coś większego.
- Wielkiego
jak „Wielkie paniusie” czy „Wielkie niebezpieczeństwo dla ludzkości”? –
zapytałam.
- Uuu,
wiedzę nasza Lynnette nie lubi koleżanek Łowczyń. Podejrzewam, że z
wzajemnością, one nie lubią nikogo.
Nie
odpowiedziałam, bo właśnie usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi. Odwróciłam
się i zobaczyłam Thalię, Percy’ego i Annabeth znikających za drzwiami Wielkiego
Domu.
- Pewnie
teraz im powie po co tu przylazły – głośno myślałam.
- Pewnie tak
– zgodził się Drake – Fajnie by było to usłyszeć.
- Bardzo
fajnie – spojrzałam na niego znacząco.
Po kilku
sekundach wpatrywania się we mnie, na twarz syna Hypnosa wpłynął chytry
uśmieszek.
-
Moglibyśmy… - zaczął.
- Moglibyśmy
co? – przerwał mu głos, należący nie do kogo innego jak do szanownego pana
Valdeza.
- Moglibyśmy
wreszcie nauczyć wszystkich tutaj nieprzerywania innym – mruknęłam pod nosem.
- Drake mam
nadzieję, że jesteś w dobrej formie, bo z Annabeth jako strategiem, mamy szansę
wreszcie pokonać Łowczynie – radosnym tonem szczebiotał Leo, w ogóle niezrażony
moją uwagą.
- Pokonać? –
zapytałam. Będziemy z nimi walczyć? Całkiem niegłupi pomysł…
- Jest taka
tradycja – odpowiedział mi Leo – Że zawsze gdy Łowczynie przybywają do Obozu,
urządzamy Bitwę o Sztandar, Łowczynie kontra Herosi.
No, lepsze
to niż nic.
Pożegnałam
się z Drake’m i Leo i pobiegłam do Trzynastki. Nico leżał na kanapie w saloniku
z przymkniętymi oczami. Chyba jeszcze potrzebował odpoczynku. Wzięłam szybki
prysznic i wskoczyłam do łóżka. To był bardzo długo i bardzo zaskakujący dzień.
***
Obudziło
mnie lekkie potrząsanie ramieniem. Próbowałam to zignorować i modliłam się do
Morfeusza i Hypnosa o ich łaski. Sen nie był tak wyraźny jak ostatnio, ale
byłam prawie pewna, że znowu widziałam tą piękną ciemnowłosą dziewczynę. Znowu
zapłakaną.
Potrząsanie
stało się bardziej natarczywe. Mlasnęłam językiem i otworzyłam oczy. Nade mną
stał Nico.
- Jak się
czujesz? – nie planowałam tego pytania, zadałam jej jakby instynktownie.
- Dużo
lepiej – odpowiedział. I wyglądał dużo lepiej. Cenie pod jego oczami były mniej
wyraziste, a wargi nie tak blade – Nie chciałem cię budzić, ale jeśli za chwilę
nie wstaniesz, to spóźnisz się na śniadanie – tłumaczył się.
- Chyba
odpuszczę sobie to śniadanie – powiedziałam i z powrotem ułożyłam się w
wygodniej do spania pozycji.
- Podejrzewam,
że po śniadaniu dowiemy się czegoś więcej o przybyciu Łowczyń – powiedział Nico z uniesioną brwią.
- Zmieniłam
zdanie – powiedziałam i podniosłam się z łóżka. Nico uśmiechnął się lekko.
- Wiesz,
właśnie miałem iść skorzystać z iryfonu – poinformował mnie Nico, kiedy
szukałam jakieś czystej koszulki. Byłam zgięta w pół, gdy usłyszałam te słowa,
wyprostowałam się jak struna – Chcę porozmawiać z Hazel – wyjaśnił szybko,
widząc moją pytająca minę.
- Och…
rozumiem.
- Chcę jej
powiedzieć przybyciu Łowczyń. Może chciałabyś … mi towarzyszyć? – zapytał z
lekką rezerwą.
- Hm… wolę
chyba jednak zrobić odrobinę lepsze wrażenie. Gdyby zobaczyła mnie w tym stanie
– wskazałam ręką moje rozczochrane włosy – Mogłaby się wystarczyć.
- Tylko
troszeczkę – powiedział, a kąciki jego ust drgnęły ku górze.
Rzuciłam w
niego poduszką.
- No to
widzimy się na śniadaniu – mruknął, kładąc poduszkę z powrotem na moje łóżko.
Przytaknęłam mu i poszłam do łazienki się ubrać.
Szybki
prysznic i ubranie się zajęło mi najwyżej z 10 minut, a i tak prawie spóźniłam
się na śniadanie. Gdy wbiegałam do pawilonu jadalnego, wszyscy już siedzieli na
swoich miejscach. Usiadłam obok Nico w chwili, kiedy nimfy zaczęły roznosić
jedzenie.
Łowczynie
zachowywały się jak jedna wielka rodzina. Do siebie nawzajem zwracały się z
niezwykłą uprzejmością, a gdy tylko spojrzały, na któregoś z obozowiczów, ich
spojrzenia stawały się zimne. I vice versa, spojrzenia rzucane przez herosów na
Łowczynie, raczej do przyjemnych się nie zaliczały.
Tak jak
przewidział Nico, po zakończeniu śniadania, Chejron ogłosił zebranie. Kiedy
wychodziłam z Nico z pawilonu, dołączył do nas Drake. Dzisiaj nadal był
blondynem, ale kolor jego oczu zmienił się z ciemnobrązowego na bursztynowy. Po
nosie skakały mu ledwo dostrzegalne piegi.
- Lynnette,
szkoda, że nie będzie cię na zabraniu – powiedział na wstępie – Ale nie martw
się, opowiem ci wszystko w najdrobniejszych szczegółach – spojrzałam na niego
zaskoczona i właśnie w tej chwili dotarło do mnie, że nie będę mogła
uczestniczy w zebraniu, bo nie jestem grupową domku Hadesa.
- Och… no
dobra – powiedziałam, lekko zrezygnowana.
- Właściwie
– zwrócił się do mnie Nico – To chciałem, żebyś mi poszła ze mną.
- A to nie
wbrew jakimś starożytnym zasadom, czy coś?
- Nie – mój
brat uśmiechnął się lekko – A Chejron też nie powinien robić problemów.
- No i super
– chciałam powiedzieć to samo, ale te słowa padły z ust Drake’a – Słyszałem, że
konfrontacje z Łowczyniami nigdy nie przebiegają w przyjaznej atmosferze, więc
przyda nam się twój cięty język.
Syn Hypnosa
chciał chyba powiedzieć coś jeszcze, ale obok nas przeszła Miranda. Spojrzała
na nas z lekko ironicznym uśmieszkiem. Odpowiedziałam jej tym samym.
Przy
drzwiach Wielkiego Domu stał Chejron. A właściwie siedział, ponieważ, żeby zmieścić
się we wnętrzu domu, musiał skorzystać ze swojego magicznego wózka
inwalidzkiego.
- Chejronie
– zwrócił się do niego Nico – Chciałabym, żeby Lynnette również wzięła udział w
zebraniu.
- Dobrze … -
centaur spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem tworzy – Też uważam, że
powinna w tym uczestniczyć.
Kompletnie
nie wiedziałam o co mu chodziło, ale ważne, że się zgodził. Weszliśmy do środka
i od razu skierowaliśmy się do sali rozrywki. Zajęliśmy tą samą sofę co
poprzednio. Tylko tym razem bez Mirandy. Córka Nyks, stała oparta o parapet
okna.
Czekaliśmy
przez kilka minut i w końcu do sali weszli ostatni z tych, który mieli być
obecni – bracia Hood. Za nim wjechał Chejron , zamknął za sobą drzwi i od razu
zaczął mówić:
- Jeszcze
tylu zebrań w tak krótkim okresie czasu nie mieliśmy … No ale dobrze, przejdźmy
do rzeczy.
- Do rzeczy?
– zapytał Noah – Co masz na myśli Chejronie? Znowu były jakieś trzęsienia
ziemi?
Stary
centaur westchnął głośno i przetarł oczy.
-Trzęsienia,
owszem były – odpowiedział – Ale nie to mam wam do przekazania. Chodzi o to, że
Łowczynie Artemidy od jakiegoś czasu tropią święte zwierze ich pani.
- A nas to
obchodzi, bo… ? – wtrącił się Drake. Uśmiechnęłam się pod nosem. Natomiast
Thalia rzuciła mi złowrogie spojrzenie. Uniosła głowę do góry i przejęła
inicjatywę wyjaśniania.
- Choćby
dlatego, że plik strzał z mojego kołczanu ma wielką ochotę na spotkanie w twoim
tyłkiem – warknęła w stronę Drake’a, po czym łagodniejszym tonem zwróciła się
do ogółu – Łania, której szukamy, jest także szukana przez coś innego. Coś
bardzo potężnego, coś czego raczej nikt nie chciałaby spotkać. Łania jest
świętym zwierzęciem Artemidy i nic nie ma prawa jej się stać! – zrobiła przerwę
na głębszy oddech – Jednak od dłuższego czasu nie możemy jej znaleźć, a z każdą
chwilą zwierzęciu grozi coraz większe niebezpieczeństwo.
- No to nie
możecie po prostu zwrócić się o pomoc do Artemidy? – zapytałam, ponieważ to
wydawało mi się dziecinnie oczywiste. Thalia spojrzała na mnie. Chyba pierwszy
raz uważniej mi się przyjrzała. Z jej twarzy nie dało się niczego szczególnego
wyczytać, ale jakby miała zgadywać, powiedziałabym, że wyglądała na trochę …
zaintrygowaną. Spojrzała mi prosto w oczy. Były tak bardzo błękitne, że aż
onieśmielające, ale ja bez problemu odwzajemniałam jej spojrzenie.
Jednak to
nie ona odpowiedziała mi na moje pytanie, tylko Annabeth.
- Problem
tkwi w tym, że z Artemidą, tak jak i z Hadesem – rzuciła krótkie spojrzenie w
stronę moją i Nico – Nie da się skontaktować od jakiegoś czasu.
- Ot co –
potwierdziła Thalia, nadal uważnie mi się przyglądając – Dlatego prawdopodobne
jest to, że będziemy potrzebowały waszej pomocy – mówiąc to wreszcie oderwała
ode mnie wzrok, zaczęła rozglądać się nerwowo po sali. Widać było, że mówi to z
wielką niechęcią.
- W tropieni
łani? – zapytała Robyn, którą jakoś dzisiaj udawało mi się skutecznie
ignorować.
- Nie –
mruknął Drake pod nosem – W kursie o nazwie „Jak nie być wyrzutkiem społecznym”
– oboje parsknęliśmy cichym śmiechem. Po jakiś dwóch sekundach Drake
momentalnie zamilkł. Podążyłam za jego spojrzeniem i napotkałam złowieszczy
wzrok Mirandy. No tak, Panna Noc To Moja Działka mrugnie powieką, a ten już się
jej podporządkowuje. Co za kretyn.
- Tak w
tropieniu łani – odpowiedziała Thalia na pytania Robyn, chyba nie słyszała
uwagi Drake’a – Potrzebna nam pomoc, ponieważ kilka dni temu, szyki
pokrzyżowały nam potwory – wypuściła głośno powietrze w płuc – Potwory to
zazwyczaj nie problem, ale te były inne. W starciu z nimi straciłyśmy jedną
Łowczynie – spuściła wzrok.
Po tych
słowach zapanowała cisza.
Po dobrej
minucie słuchania jedynie odgłosów za oknem, Annabeth chyba specjalizująca się
w przerywaniu takich chwili, powiedziała:
-
Podejrzewamy, że to te same potwory, które zaatakowały Nico.
- Co również
oznacza, że łania jak i zamknięcie Podziemia są ze sobą jakoś powiązane – dodał
Percy.
- A
próbowaliście skontaktować się z innymi bogami? – zapytał Travis Hood.
- Och, a
masz może numer do Zeusa? Zaraz spróbuję się dodzwonić – warknęła Miranda. Była
już lekko zirytowana tak wolnym ogarnięciem sytuacji przez resztę grupy – Z
bogami nie da się tak po prostu skontaktować.
- W rzeczy
samej – powiedział Dionizos, którego wcześniej nie zauważyłam. Co było niezłym
wyczynem, ponieważ jego koszula była widzialna chyba z odległości kilometra – I
zapewniam cię Melanio – córka Nyks zacisnęła usta w wąską kreskę, słysząc
przekręcenie swojego imienia – Że mój ojciec nie odebrałby od ciebie telefonu.
Dlatego, będzie najlepiej jeśli to ja, wybiorę się na Olimp i zobaczę co się
tam dzieje.
- Tak chyba
będzie najlepiej – skomentował to Chejron – Dopóki się czegoś nie dowiemy,
będziemy musieli przeczekać w Obozie.
- A co z
tropieniem łani? Tym także zajmiemy się po powrocie Pana D.? – rzuciła Miranda.
- Nie możemy
tyle czekać, wyruszamy jak najszybciej się da – odpowiedział jej Percy, chyba
nie wyczuwając w tym ani krztyny sarkazmu. Nie wiem jak mu się to udało,
ponieważ pytanie Mirandy było nim dosłownie przesiąknięte.
- Mówisz
wyruszamy, więc pewnie już nie odpuścisz, co Jackson? – zapytała go Thalia –
Idziesz z nami?
-
Oczywiście, że idziemy – odpowiedziała za niego Annabeth – Ja i Percy. Ale
potrzebujemy jeszcze jednej osoby.
- Ja! –
wykrzyknęli w tym samym momencie Miranda i Leo. Wszyscy spojrzeliśmy na tą dwójkę.
Córka Nyks
dusiła Valdeza wzrokiem.
- Eee…
Thalia raczej ty powinnaś zdecydować – powiedział po chwili milczenia Percy.
- Teraz to
ja dowodzę? Okej, mam nadzieję, że taki stan rzeczy utrzyma się do końca misji
– powiedziała Łowczyni, po czym zwróciła się do syna Hefajstosa – Leo, jak tam
twoje umiejętności bitewne?
-
Powalające, jak zawsze – odpowiedział jej Leo, tonem bardzo dla siebie
charakterystycznym, ale zdawało mi się, że na jego twarz znowu wpływa
rumieniec.
- A ty masz
na imię …? – tym razem Thalia zwróciła się do Mirandy.
- Miranda,
córka Nyks – odpowiedziała dziewczyna i chyba urosła o kilka centymetrów.
Thalia stał przez kilka ułamków sekundy zdezorientowana.
- Aa … no
tak – powiedziała w końcu – Słyszałam o tobie.
Jeśli ktoś, na
przykład Thalia, nie przebywał jeszcze za dużo z Mirandą nie zauważyłby tego
kpiącego uśmieszku, który pojawił się na jej twarzy. Ja zauważyłam.
- No nic –
kontynuowała córka Zeusa – Mamy przez sobą jeszcze cały dzień, aby zdecydować.
- Myślicie,
że 3-osobowa grupa wystarczy? – zapytała Katie od Demeter.
- Właśnie! –
wykrzyknął Drake – Ja też bym chciał iść!
- Drake,
przykro mi – odezwał się Chejron – Ale ty ze znanych powodów nie powinieneś
opuszczać Obozu.
- Ekhem,
chyba jednak nie wszystkim znanych – wtrąciła Thalia.
- Tak, tak …
Drake ma super specjalną moc, zostaje w Obozie – odezwał się szybko Leo –
Miranda również zostaje, bo łuczniczek mamy wystarczająco. No więc… zostaje
tylko ja. Nie musicie prosić, wypełnię ten obowiązek …
- Przyhamuj
trochę z tym samozachwytem – zwróciłam się do Leona – Bo z podniecania cały
Obóz puścisz z dymem – syn Hefajstosa odwrócił się w moją stronę i wytrzeszczył
w uśmiechu. Drake był trochę mniej subtelny, bo prasnął śmiechem na całą salę.
Thalia
ignorując i Leo i Drake’a i mnie, zwróciła się do Mirandy:
-Jesteś
łuczniczką?
- Czemu tak
bardzo cię to dziwi? – odpowiedziała pytaniem na pytanie córka Nyks.
- No wiesz…
po prostu słyszałam o twoich tajemniczych zdolnościach. Myślałam, że
specjalizujesz się w czym innym.
- Skoro już
tak rozprawiają o super zdolnościach – szepnął do mnie Nico – To ktoś powinien
im powiedzieć o twoich.
- To chyba
nie najlepszy pomysł – odpowiedziałam mu, również szepcząc – Nie chcę o tym
mówić – Nico w odpowiedzi pokiwał głową ze zrozumieniem.
- No więc
dobrze – powiedział Chejron, na tyle głośno, żeby wszyscy na niego spojrzeli –
Thalio, Percy, Annabeth … macie czas do końca dnia, żeby wybrać trzecią osobę.
Po Bitwie o Sztandar, ten kto będzie przewodził misją – w tym momencie odruchowo
spojrzał na Percy’ego – uda się do Wyroczni – zamilkł na chwilę – Możecie się
rozejść … Aha, i jeszcze jedno. Dopóki Dionizos nie zda nam dokładnych relacji,
nalegałabym na zachowanie tego co tutaj usłyszeliście, dla siebie.
- Chejronie
… Co do Bitwy o Sztandar – odezwał się grupowy domku Hebe – Obozowiczów jest
wiele więcej niż Łowczyń. To chyba nie będzie sprawiedliwa gra …
- Uważasz,
że sobie nie poradzimy? – zapytała ostro Łowczyni, która towarzyszyła Thalii.
Przez całe zebranie milczała, ale zdawało mi się, że to ta sama dziewczyna,
która podziękowała za kolację, Sophie.
- Tak czy
tak sobie nie poradzicie – odpowiedział jej Drake – Po prostu nie chcemy was aż
tak bardzo zmiażdżyć …
- Wprost nie
mogę się doczekać, kiedy zacznie się gra i będę mogła bezkarnie skopać ci tyłek
– rzuciła Thalia jadowicie.
- Bezkarnie
– tak. Czy bezproblemowo? Z tym może być już większy problem – odparował Drake.
- Ktoś tu
chyba przecenia swoje zdolności – ton córki Zeusa był wyzywający.
- Właśnie
miałem powiedzieć to samo – po tych słowach Drake, tylko stali i mierzyli się
spojrzeniami. Wszyscy niby zaczęli się zbierać do wyjść, ale wiedziałam, że
uważnie obserwują tą scenę. Westchnęła ciężko, prosząc bogów o siłę i
postanowiłam interweniować.
- Dobra
Sherman, idziemy – pociągnęłam chłopaka za koszulkę – Potem jeszcze sobie
pogawędzicie.
Drake rzucił
jeszcze dwa mrożące krew w żyłach spojrzenia w stronę Thalii i posłusznie
poszedł za mną.
Byłam
ogromnie zdziwione, kiedy zobaczyłam, że Miranda idzie za nami, ale Drake to
wyglądał jakby zobaczył cyklopa jeżdżącego na łyżwach, albo coś w tym stylu.
- Montrose –
zwróciła się do mnie, gdy byliśmy już na zewnątrz – Bądź tak dobra i postaraj
się wybić twojemu serdecznemu przyjacielowi, Valedezowi, ten niedorzeczny pomysł,
że to on pójdzie na misję.
Krew mnie
zalewała, kiedy zwracała się do mnie po nazwisku. Postanowiłam od razu temu
zaradzić:
- Drake, jak
Miranda ma na nazwisko? – zapytałam.
- Nie wiesz?
Miranda …
- Hej,
Drake! –córka Nyks posłała mu uśmiech. Co było totalnie nie fair, bo ten kretyn
szalał na jej punkcie, nie na moim, więc oczywiste było, że zachowa się tak jak
ona będzie chciała – Lynnette tego nie wie, co ją bardzo wkurza, więc może
niech się jeszcze trochę nad tym pogłowi. -
No dobra – powiedział Drake, aż promieniał. No tak, w końcu królewna z nim
rozmawia, prawdziwy cud – Mogę cię jedynie zapewnić – ciągnął - Że jest tak samo piękne, jak jego
właścicielka.
Byłam
przekonana, że Miranda słysząc to się skrzywi. Ale tego nie zrobiła. W ogóle
jej reakcja była całkowicie inna, niż można było się spodziewać. Niestety, nie
miałam okazji jej o to zapytać, a Drake chyba nawet tego nie zauważył, bo
wpatrywał się w coś za naszymi plecami.
Obie z
Mirandą obróciłyśmy się i zobaczyłyśmy pędzącego w naszą stronę satyra.
Nawoływał on Drake po imieniu. Przystanęliśmy i czekaliśmy aż do nas dobiegnie.
- Drake –
wydyszał – Jest pewnie problem z jednym z twoim braci.
- Bogowie,
co znowu … - mruknął chłopak.
- On... no,
zasnął na szczycie ścianki wspinaczkowej – wyjaśnił satyr.
- O Hypnosie
daj mi siłę! – wykrzyknął z westchnieniem Drake i poszedł za satyrem.
Patrzyłam
przez chwilę za znikającą w dali sylwetką chłopaka i pół-kozła. Gdy straciłam
ich już z oczu, z powrotem spojrzałam na Mirandę. Myślałam, że już jej tu nie
będzie, jednak ona stała wciąż w tym samym miejscu, z zaciekawieniem wpatrując
się w kierunku Wielkiego Domu. Podążyłam za jej wzrokiem i ujrzałam Thalię
zmierzającą w naszą stronę.
Gdy w końcu stanęła obok nas
uśmiechnęła się zachęcająco.
- Jeszcze chyba nas sobie nie
przedstawiono – zaczęła, wyciągając dłoń
– Thalia, córka Zeusa, przywódczyni Łowczyń.
Niechętnie odwzajemniłam gest.
- Lynnette, córka... Hadesa i
córki Nemezis.
Te słowa wyraźnie ją
zaintrygowały. Spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek, jakby zastanawiając
się czy mnie zabić, czy umieścić jako główną atrakcję w cyrku. Chyba jednak
zdecydowała się na drugą opcję, bo na jej twarz powrócił łagodny wyraz.
- Też strzelasz z łuku? -
spytała.
Pokręciłam przecząco głową.
- I nie zamierzam – dodałam po
chwili.
- W takim razie w czym jesteś
dobra? Masz jakieś specjalne moce?
Na słowo „moce” cała
zesztywniałam. Zaraz jednak przypomniałam sobie o amulecie od Noaha. Odruchowo
złapałam za metalowy pierścień.
- Jest mistrzynią w irytowaniu
ludzi – uprzedziła mnie w odpowiedzi Miranda.
- Za to ona bije rekordy w
byciu złośliwą zołzą – odparowałam.
„I nie ona jedna” dodałam w
myślach, przypominając sobie kłótnię Drake'a i córki Zeusa sprzed chwili.
Przez moment Thalia przyglądała
nam się z rozbawieniem.
- Skoro tak mówicie... -
zaśmiała się, po czym dodała – Bo wiecie, zastanawiałam się, czy nie
chciałybyście do nas dołączyć. Rzecz jasna, dopiero gdy Artemida wyrazi na to
zgodę i będziecie mogły złożyć przysięgę, ale myślę, że przyjmie was z
największą przyjemnością.
Chwila, chwila... Czy ona
właśnie...?!
- Oferujemy nieśmiertelność,
zginąć możecie tylko w walce. Wieczną młodość, niezliczone przygody. Pełną
broszurkę dam wam później, jak znajdę je w plecaku – widać było, że nakręciła
się tak, jakbyśmy już się zgodziły – Ale najważniejszy jest brak chłopaków,
zwłaszcza takich jak ten koleś od Hypnosa – dodała z szerokim uśmiechem.
Miranda odpowiedziała tym
samym, jednak nie byłam do końca pewna znaczenia tego uśmiechu.
- Tak się składa, że Drake
jest moim przyjacielem – wtrąciłam, zanim córka Nyks wyskoczyła z jakąś durną
uwagą na jego temat.
- Jak to mówią, ciągnie swój
do swego, co Montrose? - no tak, mogłam się spodziewać, że nie odpuści.
Niestety nie miałam okazji
odgryzienia się jej, ponieważ Thalia znowu weszła mi w słowo. No przysięgam,
jeszcze raz mi ktoś przerwie, albo nie dopuści do słowa, to własnoręcznie
uduszę.
- Tak czy siak...
Chciałybyście?
Żadna z nas się nie odezwała.
Po Mirandzie widziałam, że tylko udaje. Po prostu starała się ukryć entuzjazm,
wywołany tym, że dostała tą propozycję. Wiedziałam, że CHCE wstąpić w szeregi
Łowczyń. A ja nie chciałam. I nie chciałam też, by Miranda to robiła. Sama nie
wiem czemu. Może chodziło o Drake'a? W końcu to pozbawiłoby go ostatnich
złudzeń i nadziei w związku z Mirandą. Po za tym, Łowczynie strasznie działały
mi na nerwy, zwłaszcza Thalia. Już sama jej obecność była tak niesamowicie
irytująca, że ledwo co potrafiłam spokojnie ustać w miejscu. No i cały ten ich,
bogowie wiedzą skąd wytrzaśnięty, autorytet. Naprawdę denerwowało mnie to, jak
zostały przyjęte w Obozie, podczas gdy same zachowywały się jak jakieś wielkie
caryce. No dobrze, może akurat Thalia nie, ale jej sposób bycia, to jak
wparowała tu znikąd, a wszyscy lecieli do niej z podwiniętymi ogonami, jakby
była osobnym bóstwem, były chyba jeszcze gorsze.
- Nie.
Córka Zeusa zmarszczyła brwi.
- Nie?
- Nie. Ile razy jeszcze mam
powtórzyć? - warknęłam, a gdy wyraz zaskoczenia nie zniknął z jej twarzy,
dodałam – Co? Nie jesteś przyzwyczajona do tego, że ktoś ci odmawia? Oh, tak mi
przykro, że jestem pierwsza!
- Montorse...
Czułam jak z każdą chwilą w
ich towarzystwie rośnie we mnie coraz większe poczucie złości. Z trudem
powstrzymywałam się, od rzucenia się na Thalię.
- Przepraszam bardzo, ale nie
mam zamiaru przekładać dzisiejszej randki, na rzecz wiecznego dziewictwa i
bufoniastwa – parsknęłam.
Odwróciłam się na pięcie i nie
oglądając się na nie, ruszyłam szybkim krokiem w stronę domków.
Dopiero, gdy wparowałam do
Trzynastki, pozwoliłam sobie na złapanie oddechu. Wówczas zaczęły ulatywać ze
mnie wszystkie negatywne emocje, które zdążyły się we mnie zagnieździć podczas
rozmowy z Łowczynią.
Powolnym krokiem skierowałam
się do salonu. Ciężko opadłam na kanapę i zatrzymałam wzrok na winylowej płycie
Chejrona. Wypadałoby mu ją oddać. Bałam się jednak, że gdy tylko wyjdę na
zewnątrz znów mnie coś napadnie i tym razem nic mnie nie powstrzyma przed
rozpruciem którejś z Łowczyń.
Chwilę później przypomniałam
sobie minę córki Zeusa, w momencie, gdy wyskoczyłam z tekstem o randce, i
mimowolnie wybuchłam śmiechem. Sama nie wiedziałam, jak określić moje
dzisiejsze spotkanie z Dylanem, ale użycie sformułowania „randka” w
towarzystwie Thalii było strzałem w dziesiątkę.
Z jednej strony było mi głupio z powodu mojego
zachowania, ale stłumiłam to, przypominając sobie jak one potrafią być
irytujące. Naprawdę, większość z nich była gorsza od Mirandy, a niektóre chyba
od Robyn.
Po chwili usłyszałam
skrzypienie drzwi. Odwróciłam głowę w stronę wejścia i zobaczyłam Nico opartego
o framugę drzwi.
Przyglądał mi się jakiś czas,
jakby czekał na mój ruch.
- Thalia proponowała mi
wstąpienie do Łowczyń – odezwałam się w końcu.
Nico momentalnie zbladł (o ile
to w ogóle możliwe, przy odcieniu jego skóry), chyba spodziewał się czegoś
innego.
- Zgodziłaś się? - spytał
cicho, podchodząc do mnie.
- A jak myślisz? - parsknęłam
– Oczywiście, że nie.
Usiadł obok mnie z wyrazem
wyraźnej ulgi na twarzy.
W pierwszym momencie nie
wiedziałam o co mu chodzi, zaraz jednak przypomniałam sobie historię Bianci.
Thalia bardzo dobrze ją znała. W dodatku wiedziała, że jestem siostrą Nico. I
jeszcze śmiała mi proponować coś takiego, sądząc, że się zgodzę, tym samym
powielając historię przez którą Nico tak cierpiał. Śmiech na pustej sali!
Objęłam go ramieniem.
- Wiesz, że nigdy cię nie
zostawię – powiedziałam.
Odpowiedział mi uśmiechem
pełnym wdzięczności.
- Ale jeśli jeszcze raz
odstawisz taką akcję jak ostatnio, to wtedy zacznę się zastanawiać nad pozostawieniem
cię w Tartarze – dodałam – Przynajmniej będę wiedziała gdzie jesteś.
Nico zaśmiał się cicho i
szturchnął mnie łokciem.
- Cieszę się, że jesteś moją
siostrą.
- A ja się cieszę, że jesteś
moim bratem.
***
Skończyłam Hobbita jakiś czas
temu, więc postanowiłam go w końcu oddać Mirandzie. Nie byłam do końca pewna
tego, czy będzie w swoim domku, ale postanowiłam spróbować.
Wzięłam książkę i wyszłam na
zewnątrz kierując się w stronę odosobnionego królestwa Mirandy. W pobliżu jej
domku naprawdę można było poczuć się jak w zamku.
Gdy szłam kamienną ścieżką,
córka Nyks akurat zamykała drzwi. Przez ramię miała przewieszony kołczan z
tuzinem błyszczących strzał, w lewej ręce trzymała ozdobny łuk, który widziałam
kiedyś u niej na ścianie.
Gdy mnie zauważyła zmarszczyła
nieprzyjemnie brwi.
- Czego jeszcze chcesz,
Montrose?
- Widzę, że twoje dobre
wychowanie jak zawsze na najwyższym poziomie – odparłam.
- Naprawdę nie mam teraz czasu
na twoje kazania na temat savoir-vivre'u – mruknęła, próbując mnie wyminąć.
- A gdzie ci się tak spieszy?
- zagadnęłam, torując jej drogę – Chcesz popisać się przed Thalią, żeby to
ciebie wzięła na misję?
Przysięgam, że gdyby
spojrzenia mogły zabijać, już dawno byłabym martwa.
- Nie powinno cię to
interesować – uniosła głowę tak, że jeszcze bardziej przypominała te nadęte
krowy – Poza tym przed nikim nie muszę się popisywać. Valdez i tak nie ma szans
na tę misję.
- No tak, w końcu to misja
Łowczyń, a ty teraz jesteś jedną z nich, co?
Miranda uśmiechnęła się
krzywo.
- Jeszcze nie podjęłam
decyzji, Montorse. Ale możesz być pewna, że twoja irytująca osoba jest chyba
największym argumentem za tym, bym się stąd jak najszybciej wyniosła.
- Miło czasem usłyszeć z
twoich ust takie pochlebne słowa – zaświergotałam ze sztuczną słodkością – Mam
dla ciebie książkę do oddania – dodałam normalnym tonem, zanim zdążyła mi
przerwać.
Dziewczyna wzięła ode mnie
Hobbita.
- Super, teraz wreszcie dasz
mi spokój?
Przesłałam jej kolejny
uśmiech.
- Nie obraziłabym się, jakbyś
pożyczyła mi Drużynę Pierścienia.
- A ja nie obraziłabym się,
jakbyś się jednak obraziła i przestała mnie męczyć.
Udałam, że się zastanawiam.
- Kusząca propozycja –
odparłam w końcu – Jednak męczenie cię jest zbyt dużą przyjemnością.
Otworzyła drzwi swojego domku i
weszła do środka. Nie czekając na zaproszenie, weszłam za nią. Wciąż nie mogłam
napatrzeć się na jej sufit. Był niesamowity! Strasznie ciekawiło mnie, jak
zasypia się, gdy nad sobą ma się taki widok.
- Montrose, słuchasz mnie, czy
nie? - usłyszałam głos Mirandy – Nie zaprosiłam cię do mojego domku po to, byś
podziwiała mój sufit. Zacznijmy od tego, że w ogóle cię tu nie zapraszałam.
- Twoje towarzystwo też mnie
niezmiernie cieszy – powiedziałam i wzięłam od niej książkę, którą trzymała
wyciągniętą w moją stronę.
- Ta też ma wrócić w
nienaruszonym stanie. Żadnych pozaginanych rogów, żadnych plam. Nic. Stan
idealny. Rozumiesz?
- Czasem zastanawia mnie to,
że dbasz o książki bardziej niż o ludzi – mruknęłam.
Spojrzała na mnie przenikliwym
wzrokiem.
- Książki nie ranią, ludzie
owszem – odpowiedziała oschłym tonem, po czym wskazała mi drzwi.
Jej reakcja przypomniała mi
moment, gdy wspomniałam o Domie Dziecka. Nie miałam jednak czasu nad tym dłużej
się zastanawiać, bo doszłam do wniosku, że limit jej dobroci się wyczerpał i
powinnam iść.
Wymruczałam jakieś
podziękowania i wróciłam do Trzynastki by odnieść książkę. Nie wiedziałam co ze
sobą zrobić, pogoda była zbyt ładna, żeby siedzieć w domku.
Pomyślałam, że mogłabym pomóc
Noahowi w dzisiejszej lekcji szermierki. I tak też zrobiłam.
***
Wkurzyły was
kiedyś Łowczynie albo tym podobne, wielce irytujące osobniki? Jeśli tak i
chcecie się po tym wyżyć, to bardzo polecam odcięcie głów kilku manekinom.
Uspokaja jak porządny masaż.
Bardzo
dobrze współpracowało mi się z Noahem. Tak naprawdę to ja tez zaliczam się do
tych „świeżych” tutaj na Obozie, a wyszło tak, że pomagałam uczyć nowicjuszy
walki mieczem. Nie powiem, żeby to źle zadziałało na moją samoocenę.
Po
skończonej lekcji pobiegłam wziąć prysznic. Do obiadu została mi jeszcze dobra
godzina, więc postanowiłam przespacerować się po Obozie. Najpierw skierowałam
się na pola truskawek, ale nie było tam nic do roboty. Poszłam więc do stajni
pegazów. Ledwo co zamknęłam za sobą drzwi, skrzydlate konie już wyraziły swoje
niezadowolenie moją obecnością. Klacz (chociaż stuprocentowej pewności czy to
była klacz, nie miałam) zajmująca pierwszy boks, prychnęła na mnie. Podeszłam
bliżej i wyciągnęłam rękę, żeby ją pogłaskać. Stworzenie nerwowo zastukało
kopytami i znowu na mnie prychnęło.
Również na
nie prychnęłam, po czym uniosłam dumnie głowę i wymaszerowałam ze stajni.
Zamierzałam
poszukać Dylana i zapytać co w końcu robimy z naszym spacerem. Bardzo nie
chciałam go przekładać, ale z Bitwy o Sztandar i z możliwości dokopania
Łowczyniom, też nie chciałam rezygnować.
Tak więc
skierowałam się w stronę domków mieszkalnych z zamiarem zapukania do domku
Hermesa, ale już z daleka zobaczyłam Leo siedzącego na werandzie domku nr
Dziewięć, dłubiącego w jakimś małym mechanizmie.
Podbiegałam
do niego. Właśnie przykładał mechanizm do ucha i zasłuchiwał w zamyśleniu. Nic
nie mówiąc, przysiadałam się do niego i przystawiłam ucho z drugiej strony
mechanizmu, żeby móc nasłuchiwać razem z nim. Z tajemniczego przedmiotu
wydobywało się nieregularne tykanie. Siedzieliśmy przez chwilę z milczeniu, po
czym syn Hefajstosa odezwał się zrezygnowanym tonem:
- Proszę
powiedz mi, że od siedzenia w kuźni mam już zaburzenia słuchu i to dziadostwo
tak naprawdę tyka regularnie.
- Niestety
muszę cię zmartwić – powiedziałam prostując się i trochę odsuwając – Twój słuch
działa bez zarzutów. W przeciwieństwie do tego czegoś. Tyka trochę niemrawo.
Leo
westchnął i włożył mechanizm do swojego paska na narzędzia, z którym się nie
rozstawał.
- Co to w
ogóle było? – zapytałam – Jakaś bomba dzięki, której pokonamy Łowczynie dziś
wieczorem?
Leo
spojrzała na mnie z krzywym uśmiechem.
- To był
zwykły zegarek – odpowiedział, nadal się uśmiechając – Znalazłem go niedawno i
pomyślałem, że naprawię, przerobię tak, żeby zamiast dźwięku normalnego
budzika, wydawał z siebie jakąś strasznie denerwującą melodyjkę i podaruję do
Drake’owi.
- Na pewno
się ucieszy –powiedziałam odwzajemniając jego uśmiech. Przez chwilę oboje
milczeliśmy, a potem zadałam pytania, którego nie planowałam:
-
Rozmawiałeś kiedyś ze swoim ojcem, prawda? – przez większość czasu udawało mi
się skutecznie odpychać myśli o moich rodzicach. Czasem jednak było to
silniejsze ode mnie. Nie poznałam nikogo (bo chyba nikt taki nie istnieje), kto
byłby w takiej samej sytuacji jak ja, ale większość obozowiczów nigdy nie
rozmawiała ze swoim boskim rodzicem. Zastanawiałam się jak to jest.
Leo badał
moją twarz wzrokiem przez kilka sekund, w końcu skinął głową.
- Jak to
jest? – zapytałam, nagle się ożywiając – Przemawiają do nas w snach?
Przymierają ludzką postać, żeby z nami pogadać?
- Równie to
bywa – odpowiedział Valdez trochę niepewnie – Ale tak, zdarza się, że
przemawiają do nas w snach. Czas zostawiają nam wiadomości, czasem te
wiadomości przekazują przez pośredniaka.
W odpowiedzi
kiwnęłam sztywno głową, bo nie za bardzo wiedziałam co mogłabym powiedzieć.
- Hej –
odezwał się po chwili milczenia Leo, łagodniejszym głosem – Nie powinnaś się
tym martwić. Hades prędzej czy później do ciebie przemówi. Albo sama możesz
złożyć mu wizytę, tak jak Nico.
- Nie jestem
pewna czy tego chcę – powiedziałam cicho. Leo pokiwał głową w zamyśleniu.
- Jesteś na
niego zła, prawda? – zapytał – Na swojego ojca.
Nie
odpowiedziałam, przygryzłam wewnętrzną część policzka.
- Ach, tak
to już jest – powiedział z westchnieniem syn Hefajstosa – To część naszego
przekichanego półboskiego życia. Wszystko jest lekko pokręcone, ale to dobrze.
W końcu my też jesteśmy świrami, no nie? – uśmiechnął się szeroko. Ja zrobiłam
to samo.
- O, a ten
co idzie to wykracza poza normę – mruknęłam, bo dostrzegałam sylwetkę
zbliżającego się do nas Drake.
Syn Hypnosa
podszedł do nas, w rękach trzymał płaski przedmiot, wygięty pod dziwnym kątem.
- Bumerang –
określił Leo – Skąd go masz?
- Śniło mi się,
że goni mnie stado wściekłych kangurów, a jak się obudziłem to koło łóżka
znalazłem to – uniósł bumerang do góry – Chcecie spróbować? – wykonał ruch, tak
jakby chciał go rzucić.
Spróbowaliśmy.
Rzucaliśmy aż do obiadu. W sumie możliwe, że rzucalibyśmy dalej, ale po
wspaniałym rzucie Drake’a bumerang wylądował na dachy domku Aresa. Skończyło
się na tym, że musieliśmy uciekać przed lekko wkurzonym synem boga wojny.
W każdym
razie, do pawilonu jadalnego wkroczyłam w bardzo dobrym humorze. Niestety, mina
szybko mi zrzedła, kiedy zorientowałam się, że wszyscy patrzą w moją stronę i
szepczą coś pod nosem.
- O co im
chodzi? – zapytałam cicho Leona.
- Może
chodzi o to, że znowu jestem umazany smarem na twarzy – zaczął energicznie
wycierać twarz. Na pewno nie chodziło o
to. To znaczy, owszem był umazany smarem, ale obozowicze gapili się na mnie.
- To prawda?
– przed nami pojawiło się dwóch chłopaków. Podejrzewam, że byli to synowie
Afrodyty, ponieważ wyglądali jak manekiny w sklepach z ubraniami.
- O co ci chodzi?
– warknęłam do szatyna, który zadał pytania.
- No czy to
prawda, co mówią…
- Po co
zawracasz nam głowę, skoro nie chcesz powiedzieć o co ci chodzi? – zapytał go
ostro Drake. Pomimo tego, że moje ciśnienie było już nieźle podwyższone,
zrobiło mi się miło, że powiedział „nam”.
- Podobno
Nico di Angelo – zaczął tłumaczyć drugi z synów Afrodyty – Wpadł na arenę
treningową i powiedział, że wszystko to zmyślił. Że wymyślił całą tą historię o
zamkniętym Podziemiu, a tak naprawdę to Hades po prostu nie chciał go wpuścić.
Nie chciał go wpuścić, dlatego że wstydzi się przyznać do takiego syna i do
takiej córki – wskazał głową na mnie – po powrocie di Angelo powiedział jej o
tym, a ona się wściekła. I to ona go tak załatwiła, a nie jakieś starożytne
potwory.
Zacisnęłam
pięści tak mocno, że paznokciami przecięłam skórę. Mój oddech był coraz
szybszy, czułam, że gotuję się od środka.
1..2…3
odliczałam w myślach. Nie pomogło. Musiałam skopać tyłek temu dupkowi.
Musiałam. Kątem oka zarejestrowałam, że Drake też wysunął się już do przodu.
Oboje mieliśmy się rzucić na synów Afrodyty, kiedy Leo położył jedną dłoń na
moim ramieniu, drugą na ramieniu Drake.
Poczułam, że
coś zapiekło mnie w skórę na piersi, ale to zignorowałam.
- Hej, Lynn
czy ty to widzisz? – zapytał Leo teatralnym tonem – To na jego czole – wskazał
na twarz szatynka – Koleś, co to jest? Wyrasta ci druga głowa?
Syn Afrodyty
zaczął grzebać w kieszeniach, pewnie w poszukiwaniu lusterka.
- Aaa nie,
spoko – Leo udał, że wzdycha z ulgą – To tylko pryszcz. Wybacz pomyłkę, ale
jest naprawdę ogromny.
Szatyn
zakrył czoło obiema rękami i uciekał z przerażeniem na twarzy. Jego brat obiegł
za nim. Leo zabrał rękę z mojego ramienia, a ja poczułam, że pieczenie ustaje.
Uchyliłam lekko koszulkę i spojrzałam w dół.
Naszyjnik od
Noaha. Zadziałał. W momencie kiedy Leo mnie dotknął, byłam (nadal jestem)
wkurzona bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Powinnam porazić go swoją mocą,
ale naszyjnik ją zablokował.
Na razie nie
mogłam się tym cieszyć, nadal kipiałem za złości.
- Co za
idiota nawymyślał takie bzdury! –wykrzyknął Drake i przeszył wściekłym
spojrzeniem wszystkich, który na nas patrzyli.
- Nie idiota
– powiedział Leo – Idiotka – ruchem głowy wskazał stolik dzieci Nemezis. Oczy
Robyn były utkwione we mnie. Była się siebie bardzo zadowolona. Wiedziałam, że
to ona. Po prostu wiedziałam. Zaczęłam iść w jej stronę.
- Wyluzuj
Lynnette – uspokajał mnie Leo – Ona nie jest tego warta. Tamci też nie byli –
wskazał ręką kierunek, w którym pobiegli synowie Afrodyty.
- Dzięki za
tamto – mruknęłam.
- Nie ma
sprawy – odpowiedział. Nie mogłam mu odpowiedzieć, bo właśnie napotkałam
wzrokiem twarz Nico. Siedział przy stole Hadesa ze spuszczoną głową.
Wystarczyło mi jedno spojrzenie i już wiedziałam, że do niego też to dotarło.
W sumie czego ja się spodziewałam. W końcu
wszyscy o tym gadają.
Powiedziałam
Drake’owi i Leo, że zobaczymy się potem i podeszłam do brata.
- Uduszę ją
– powiedziałam, siadając ciężko na ławce.
- Nie warto
– powiedział Nico i zaczął dłubać widelcem w jedzeniu. Ja jego talerzu leżały
trzy klopsy, na moim zresztą też.
- Zapłaci mi
za to, przysięgam – wysyczałam przez zęby.
- Chęć
zemsty nie jest dobra dla dzieci Hadesa – powiedział poważnie Nico – Obiecaj
mi, że nie zrobisz nic głupiego.
Chwilę się
wahałam, ale w końcu skinęłam głową.
Zaczęłam jeść, ledwo co przełknęłam pierwszy kęs.
Odłożyłam z nerwami widelce na stół i usiadłam ze skrzyżowanymi rękoma. Nasz
stół znajdował się stanowczo za blisko stołu Nemezis. Słyszałam strzępki
rozmów, za bardzo się z tym nie kryli. Usłyszałam nazwisko Nico, a potem głośny
wybuch śmiechu.
Nie
wytrzymałam. Nie miałam nic lepszego pod ręką, więc załapała jeden z klopsów
leżących na moim talerzu i cisnęłam nim w Robyn.
Cóż, może
jeśli chodzi o celność w strzelaniu z łuku to jestem beznadziejna, ale w celnym
rzucaniu klopsami jestem całkiem niezła. Trafiłam prosto w twarz córki Nemezis.
Przy jej stole zapanowała cisza, a sama Robyn podniosła się z miejsca.
Ja też
wstałam. Energicznym krokiem podeszłam do niej i stanęłam naprzeciw. Miałam
gdzieś to, że wszyscy się na nas gapią.
- Słuchaj –
zaczęłam ostro celując palcem wskazującym w jej pierś – Nie obchodzi mnie to co
sobie o mnie myślisz. Nie obchodzi mnie co o mnie mówisz, ale ostrzegam cię.
Jeśli jeszcze raz zmyślisz coś na temat mojej rodziny, to nie tylko rzucę cię
klopsem. Następnym razem wsadzę ci go w …
- Lynnette!
– przerwał mi donośny głos Chejrona. Odwróciłam się na pięcie i przywołałam na
twarz najsłodszy uśmiech.
- Chciałam
tylko powiedzieć, że wsadzę jej tego klopa na talerz. Naprawdę bardzo by
żałowała, gdyby ich nie spróbowała. Serio,
są przepyszne, sam powinieneś skosztować Chejronie.
- Dziękuję,
może następnym razem – powiedział Chejron uśmiechając się lekko – A teraz
nalegam, żebyś wróciła na swoje miejsce.
Rzuciłam
jeszcze jedno mordercze spojrzenie Robyn i z powrotem usiadłam obok Nico.
- Co za żmija... - wysyczałam
z impetem wbijając widelec w ostatniego klopsa na talerzu.
Mój brat wzruszył ramionami.
- No nie mów, że tak to zostawimy!
- Wiesz, zdążyłem się
przyzwyczaić do...
- Teraz musisz przyzwyczaić
się do tego, że twoja siostra jako... wnuczka bogini zemsty i równowagi ma
zamiar zemścić się, by do tej cholernej równowagi doprowadzić, jasne?
Nico
podniósł wzrok znad obiadu i spojrzał na mnie z błyskiem zainteresowania w
oczach.
- No cóż, skoro moja kochana
siostrzyczka tak mówi, to tak ma być.
Uśmiechnęliśmy się do siebie
na te słowa i przybiliśmy piątkę.
Robyn powinna modlić się do
każdego boga o pomoc, bo my tak łatwo nie odpuścimy.
***
Nico pierwszy wstał od stołu,
zostawiając mnie samą nad resztkami obiadu. Nie miałam siły wepchać w siebie
więcej, więc także postanowiłam wrócić do domku. Zatrzymała mnie jednak
Clarisse, która pojawiła się nagle przy moim stole, jakby wyrosła z ziemi.
- Coś nie tak? - spytałam
niepewnie, widząc groźne błyski w jej oczach.
- Muszę pogratulować ci
dokopania tej czerwonej krowie – odparła, uśmiechając się – Chociaż na twoim
miejscu rzuciłabym w nią całym talerzem.
Jej uśmiech nie był przyjemny,
ale podejrzewam, że odziedziczyła to po tacie.
- Przy okazji, zostałaś
wybrana bierzesz udział w bitwie o sztandar razem z grupowymi i paroma
wybranymi osobami. Mam nadzieję, że nie zawalisz sprawy.
W odpowiedzi zasalutowałam.
Strasznie cieszył mnie fakt, że będę miała szansę dokopać tym panienkom.
- Po kolacji rozpoczynamy
przygotowania. I nawet nie próbuj się spóźnić – dodała tonem nieznoszącym
sprzeciwu, po czym odmaszerowała w stronę swojego stolika.
Przez chwilę patrzyłam jeszcze
za nią, po czym sama wstałam z zamiarem powrotu do domku. Idąc, starałam się
nie zwracać zbyt dużej uwagi na dociekliwe spojrzenia rzucane w moją stronę. Z
każdą chwilą coraz bardziej nienawidziłam Robyn.
- Hej, Lynnette! - usłyszałam
czyjeś wołanie.
Odwróciłam głowę i ujrzałam
Dylana zmierzającego szybkim krokiem w moją stronę.
- Oh, hej – przywitałam go
słabym głosem.
- Wiesz, że dziś odbywa się
bitwa o sztandar, więc chyba z naszego wieczornego spaceru nici... - zaczął –
Ale jeśli masz czas, to moglibyśmy iść teraz, co ty na to?
Wprawdzie zamierzałam zacząć
czytać Drużynę Pierścienia, ale opcja spaceru z Dylanem była o wiele bardziej
kusząca.
- Bardzo chętnie –
odpowiedziałam z uśmiechem.
- Super – ucieszył się – Gdzie
chciałabyś iść? Może na plażę?
Zgodziłam się ruchem głowy, po
czym ruszyliśmy powolnym krokiem w kierunku oceanu. Przez krótką chwilę
panowała niezręczna cisza. Chciałam ją jakoś przerwać, lecz nie wiedziałam z
której strony się za to zabrać. Moją wybawicielką została... no cóż. Robyn.
Wychodziła akurat z domku
Nemezis z turbanem z ręcznika na głowie. Podejrzewam, że myła włosy. Miała na
sobie ogromną fioletową męską koszulkę, mokrą na ramionach, a spod ręcznika
wystawało jej kilka rubinowych kosmyków włosów.
Gdy nas spostrzegła znieruchomiała.
Jej mina była chyba najlepszą rzeczą jaka mnie w tym dniu spotkała. Pierwotnie
wyrażała zaskoczenie, aż w końcu przez niedowierzanie przeszła we wściekłość.
Widziałam, jak na jej policzki wstępują wypieki złości, jak dłonie zaciskają
się w pięści, a oczy niebezpiecznie mrużą.
Po chwili odwróciła się na
pięcie i weszła z powrotem do swojego domku, z hukiem zatrzaskując za sobą
drzwi.
Dopiero wtedy, Dylan odwrócił
głowę w tamtą stronę.
- Co się stało? - spytał
zdezorientowany.
- Och, nic takiego – odparłam
z najszerszym uśmiechem na świecie – To tylko Robyn.
- Masz na myśli tą
czerwonowłosą córkę Nemezis z dziwnymi oczami? Tą co dzisiaj opowiadała
wszystkim o... No, o Nico i...
- Tak – burknęłam, wchodząc mu
w słowo. Nie chciałam znowu słuchać tych bzdur.
- Nie przejmuj się nią – trącił
mnie delikatnie łokciem – Nie ma sensu. Poza tym mało kto uwierzył w te plotki.
- Znaleźli się tacy.
- Kretyni – skwitował chłopak
– Nimi też nie powinnaś się przejmować.
Podziękowałam mu słabym
uśmiechem.
Po jakimś czasie, wypełnionym
narzekaniem na Robyn, doszliśmy na plażę. Słońce świeciło wysoko, a jego jasne
promienie odbijały się na spokojnej tafli wody. Powietrze wypełniał zapach soli
i lasu, słychać było tylko rytmiczny szum fal i ciche szemranie drzew, przeplatane
rżeniem przelatujących co jakiś czas pegazów.
Przysiedliśmy na konarze
powalonego drzewa.
- Chciałabym się kiedyś
nauczyć surfować – powiedziałam, nie do końca widząc cel tej wypowiedzi – Albo
jeździć na deskorolce, albo na rolkach, rowerze. Albo umieć robić cokolwiek,
czym zajmują się współczesne normalne nastolatki.
- Uważasz, że nie jesteśmy
normalni? - spytał Dylan ze śmiechem.
- Wiesz, wydaje mi się, że
żadna zwyczajna osoba nie jeździ na wakacje do obozu dla pół ludzi pół bogów
greckich, gdzie ćwiczy walkę mieczem, jazdę na latających koniach, czy
wspinaczkę po żywej ściance wspinaczkowej.
Syn Hermesa ponownie się
zaśmiał.
- To czyni nas wyjątkowymi,
Lynnette, nie nienormalnymi.
- Nie widzę różnicy.
- Jak chcesz, to kiedyś nauczę
cię jeździć na motorze – zaproponował.
Spojrzałam na niego
zaskoczona.
- Naprawdę mógłbyś?
Potaknął ruchem głowy, na co
szeroko się uśmiechnęłam. Ten dzień robił się coraz lepszy.
W pewnym momencie moją uwagę
przykuł kształt zbliżający się w naszą stronę. Gdy znalazł się wystarczająco
blisko, by móc stwierdzić co to, zauważyliśmy, że to mężczyzna w stroju
biegacza. Truchtał brzegiem morza rozmawiając przez telefon. Spojrzał w naszą
stronę i pomachał nam energicznie.
Niepewnym ruchem
odpowiedziałam tym samym.
- Kto to jest? - zapytałam
Dylana – Z tego co wiem, śmiertelnicy nie mogą wchodzić na teren obozu.
Syn Hermesa wzruszył
ramionami.
- Nie wiem. Często go tu
widuję, zdążyłem się przyzwyczaić i nie zwracać na to uwagi, w końcu nigdy nie
sprawiał żadnych problemów, po prostu tędy przebiega.
Skinęłam głową ze
zrozumieniem, nie zastanawiając się więcej nad dziwnym mężczyzną.
Siedzieliśmy na plaży z
Dylanem aż do zachodu słońca. Muszę przyznać, że był to jeden z najlepiej
spędzonych popołudni, od dnia w którym się obudziłam. Rozmawialiśmy o wszystkim
i o niczym. Dylan opowiadał o 5 latach spędzonych w Obozie, o szkołach do
jakich uczęszczał i o misjach w jakich brał udział. Ja niestety nie miałam tak
interesującej przeszłości, a nawet jeśli miałam to jej nie pamiętałam. Mój
wkład w rozmowę ograniczał się do krótkich komentarzy, pytań i wspomnień z Domu
Dziecka. Jednak nie przeszkadzało mi to, przyjemnie słuchało mi się Dylana.
Dopiero gdy ciepłe promienie
zachodzącego słońca zaczęły zalewać otoczenie, przypomnieliśmy sobie o kolacji
i o bitwie, która miała się rozpocząć.
Ze śmiechem zerwaliśmy się z
pnia i popędziliśmy w kierunku pawilonu jadalnego. Wpadliśmy tam w ostatniej
chwili.
Wszyscy zebrani herosi
spojrzeli w naszą stronę.
Kątem oka spostrzegłam Drake'a
kręcącego głową z dezaprobatą. Wystawiłam język w jego stronę, po czym żegnając
się z Dylanem skierowałam się w stronę swojego stolika, przy którym siedział
już Nico.
Szybkim ruchem chwyciłam udko
kurczaka ze swojego talerza i podbiegłam do ogniska ofiarnego. Wrzuciłam całe
udko (a trzeba było przyznać, że było dość spore), cicho prosząc tatę o
przychylność z jego strony w dzisiejszej bitwie.
Z powrotem usiadłam obok Nico.
W ciszy dokończyliśmy kolację.
W końcu rozległ się dźwięk
konchy. Herosi biorący udział w bitwie ruszyli za Clarisse i Annabeth, ramię w
ramię niosące złoty sztandar. Na jego widok skrzywiłam się znacząco. Jego widok
prawie doprowadził mnie do zalania krwią. I pomyśleć, że gdyby nie Robyn, byłby
teraz czarny z symbolem Hadesa.
Z drugiej strony pawilony
stały Łowczynie.
Ich srebrny sztandar z
wizerunkiem galopującej łani powiewał delikatnie.
- Herosi! - na dźwięk głosu
Chejrona wszystkie rozmowy ucichły – Reguły są wam znane. Gra odbywa się na
terenie całego lasu, granicą jest strumyk. Dozwolone są wszystkie przedmioty
magiczne. Sztandar ma być widoczny i może posiadać maksymalnie dwóch
strażników. Jeńców nie można wiązać, ani kneblować, dozwolone jest tylko
rozbrajanie. Zabijanie i stałe uszkadzanie ciała także jest zakazane. Ja jestem
sędzią i lekarzem polowym. Do broni!
Rozłożył ręce, a najbliższe
stoły zapełniły się rynsztunkiem bojowym. Wciskając na siebie zbroję,
zastanawiałam się, czy Chejron na pamięć nauczył się przed bitewnej przemowy,
ponieważ ta była łudząco podobna do tej, którą słyszałam podczas pierwszego
zdobywania sztandaru.
Annabeth i Clarisse szybko objaśniły nam naszą
taktykę, po czym poinformowały o przynależności każdego do danego
oddziału.
Zdziwiłam się, gdy okazało
się, że jestem członkiem jednej z grup mających za zadanie przechwycić sztandar
Łowczyń. Chociaż muszę przyznać, że również niesamowicie mi to schlebiło.
Łowczynie stały i obserwowały
nas z rozbawieniem. Nie wiem czemu, nie widziałam u żadnej z nich broni, co
szczególnie mnie zaniepokoiło. Nie miałam jednak czasu się nad tym dłużej
zastanawiać, bo Chejron ogłosił początek bitwy.
- Za mną herosi! - krzyknęła
córka Ateny, na co Clarisse w zwycięskim geście uniosła nasz sztandar.
Ruszyliśmy za nimi, pewni
tego, że tym razem nie damy Łowczyniom tak łatwo wygrać.