niedziela, 13 października 2013

Rozdział XI.

Naprawdę, naprawdę Was przepraszamy, że tak długo nam z tym rozdziałem zeszło. Niestety, większość czasu poświęcamy na pomaganie, biednym, małym, pokrzywdzonym przez los satyrkom! Dlatego Wasze komentarze są dla nas takie ważne!
Co do tego rozdziału ... w jednym fragmencie zastosowałyśmy inną, nową, moim zdaniem udaną technikę pisania (: Jestem bardzo ciekawa czy zauważycie różnice. Poza tym rozdział ten będzie chyba najdłuższym dotychczas :) 
Życzę miłego czytania :) 

+ Życzę Wam, żebyście wytrwali z nieuszkodzoną psychiką do premiery Domu Hadesa. Mi i Lydii już niedużo brakuje do załamania nerwowego!
Kath. 
_________________________________________________________

            Chyba jednak zareagowałam inaczej niż inni obozowicze. Zbyt emocjonalnie.
            Sama nie wiem czemu. No Łowczynie wpadły sobie do Obozu? Przecież to nic wielkiego. A ja byłam poważnie zirytowana, zaskoczona i czułam, że gdzieś w głębi kiełkuje we mnie ziarenko gniewu. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć.
            Tymczasem herosi otrząsnęli się już z pierwszego szoku i zaczęli wstawać z miejsc. Odszukałam wzrokiem Chejrona. Stał zamyślony, wyglądał jakby próbował wpasować do gry nowe elementy, które niespodziewanie wkroczyły do gry. Przemyślenia Annabeth chyba były podobne, bo blondynka przymrużyła oczy i przygryzała dolną wargę. Natomiast Percy stał pośród innych obozowiczów i się uśmiechał. Chyba on jedyny.
            - Wiedziałam! No po prostu wiedziałam! – dobiegł mnie dziewczęcy głos. Należał on do Rachel, która przedzierała się między herosami, potrząsając energicznie rudą czupryną.
            - Wiedziałaś co? – zainteresowała się jedna z córek Ateny.
            - Łowczynie – zaczęła roztargniona Rachel – Śniły mi się dzisiejszej nocy. Chyba podążały za czyimś tropem. Nie wiem czemu, ale nie było z nimi Artemidy.
            - Zaraz się przekonamy – odezwał się Chejron, patrząc w stronę wzgórza. Wszyscy podążyliśmy za jego spojrzeniem.
            Ze wzgórza zbiegało około dwudziestu pięciu postaci z srebrnych strojach. Spojrzałam na Nico, wyglądał na całkowicie opanowanego. Zauważywszy, że mu się przyglądam, uśmiechnął się nieznacznie. Działając w jakimś dziwnym odruchu, odszukałam wzrokiem Mirandy. Jej mina była dość dziwna (częstość występowania tego określenia w moim życiu nadal się nie zmieniła). Córka Nysk wyglądała jakby nie mogła się zdecydować czy okazywać zaskoczenie czy jeden pozostać jak zawsze obojętną.
            Cóż, musiała się sprężyć z decyzją, ponieważ Chejron już wyszedł na schody pawilonu, żeby przywitać przybyszki.
            Westchnęłam ciężko i podniosłam tyłek z ławki. Najchętniej wcale bym nie wstawałam, z niewyjaśnionych przyczyn ani trochę nie chciałam ich obecności tutaj. Ale skoro nawet Robyn wstała, musiałam jakoś to przeboleć.
            Łowczynie były już blisko pawilonu. Było ich dokładnie dwadzieścia cztery, na przedzie, teraz już prawie biegła, wysoka czarnowłosa dziewczyna. Domyślałam się, że to słynna Thalia, córka Zeusa.
            - Chejronie! – krzyknęła Thalia, z zadziwiająca prędkością pokonała schody. Centaur musiał się nachylić, żeby ją uścisnąć.
            - Hej Grace, tak bardzo pochłonęło cię polowanie na zające, że dopiero teraz znalazłaś czas, żeby mi się zrewanżować za ostatni pojedynek? – zapytał  Łowczynie Percy, uśmiechnięty od uch do ucha. Thalia roześmiała się i podeszła do syna Posejdona. Zarzuciła mu rękę na szyję i ręką zwinięta w pięść poczochrała włosy.
            - Chyba dać szansę tobie, żebyś się mógł zrewanżować! – wykrzyknęła.
            - Taak, bo wy oboje się nadajecie – skomentowała Annabeth i podeszła uściskać córkę Zeusa.
            Czułam się trochę nieswojo obserwując tą scenę. Na szczęście nie musiałam na nią długo patrzeć, bo Thalia odsunęła się od Annabeth i miałam okazję się jej dokładnie przyjrzeć.
            Była bardzo ładna, trzeba jej to przyznać. Czarne sterczące we wszystkie strony włosy z dwoma granatowymi pasmami, kontrastowały z jasną cerą. Miała lekko zadarty, pokryty drobnymi piegami nos i intensywnie błękitne oczy.
            Do pawilonu wkroczyła również reszta Łowczyń. Wyniosłe, z głowami uniesionymi do góry, wyglądały trochę jakby im ktoś włócznie w siedzenia powbijał. Chejron powitał je, jak dla mnie zbyt miłymi słowami, a one ograniczyły się tylko do lekkiego skinięcia głowami.
            - Stół domku Artemidy jest do waszej dyspozycji – dopowiedział jeszcze Chejron.
            - Dziękujemy, nie jesteśmy głodne – odezwała się szczupła dziewczyna o mysich włosach, splecionych w wysoki warkocz.
            - Daj spokój Sophie – zwróciła się do dziewczyny Thalia – Siadajcie.
            Z lekkim wahaniem, ale usiadły.
            Chejron kazał nam dokończyć kolację. Tosty na moim talerzy wyglądały bardzo apetycznie, ale odechciało mi się jeść.
            Thalia  nie usiadła do stołu razem z resztą Łowczyń. Chodziła od stołu do stołu i witała się ze starymi kumplami. Przybiła piątki z braćmi Hood, skinęła głową w stronę Leo i Nico. Synowie Hermesa byli wyraźnie zadowoleni, Leo się zaczerwienił, Nico delikatnie uśmiechnął…
            Zaraz! Leo się zaczerwienił?  Ta cała wizyta Łowczyń coraz mniej mi się podobała.
            Czułam, że zaraz wygłoszę na głos jakąś nieprzyjemną uwagę, więc jednak sięgnęłam po ten tost, żeby zapchać sobie buzię.
            - Wszystko w porządku? – zapytał Nico. W odpowiedzi mogłam jedynie skinąć głową, ponieważ działalność „zapchać sobie buzię” wzięłam trochę za poważnie.
            Reszta kolacji przebiegła w atmosferze podniecenia. Wbrew temu co myślałam wcześniej, żeby jakoś spokojnie wytłumaczyć sobie przybycie Łowczyń, ich wizyty w Obozie nie były wcale związane w porządkiem dziennym.
            Zaczęliśmy się podnosić z miejsc i kierować w stronę domków. Powiedziałam Nico, że zaraz przyjdę do Trzynastki i odszukałam wzrokiem Drake’a.
            Szedł z jakimś młodszym chłopakiem, mówił mu coś zawzięcie i żywo gestykulował. Podeszłam do niego i poklepałam go po ramieniu.
            - Nie ekscytuj się tak kochany, nie masz szans u żadnej z nich – powiedziałam z udawanym smutkiem.
            - Och, mała Lynn – w odzewie poklepał mnie po głowie, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej niż to, że zwrócił się do mnie Lynn – Nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, to nawet urocze – uśmiechnął się wrednie – A poza tym, żadna z nich mnie nie interesuje. Wyglądają jakby chciały wszystkich zabić.
            - Właśnie dlatego myślałam, że ci się spodobają. Są trochę podobne do Mirandy.
            - Udam, ze tego nie słyszałem – uniósł głowę, urażony. Uśmiechnęłam się szeroko.
            - Mówiłeś coś o powadze sytuacji … - przypomniałam mu, znaczącym tonem.
            - Łowczynie nigdy nie pojawiają się bez powodu – w jego oczach pojawił się błysk – Szykuje się coś większego.
            - Wielkiego jak „Wielkie paniusie” czy „Wielkie niebezpieczeństwo dla ludzkości”? – zapytałam.
            - Uuu, wiedzę nasza Lynnette nie lubi koleżanek Łowczyń. Podejrzewam, że z wzajemnością, one nie lubią nikogo.
            Nie odpowiedziałam, bo właśnie usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam Thalię, Percy’ego i Annabeth znikających za drzwiami Wielkiego Domu.
            - Pewnie teraz im powie po co tu przylazły – głośno myślałam.
            - Pewnie tak – zgodził się Drake – Fajnie by było to usłyszeć.
            - Bardzo fajnie – spojrzałam na niego znacząco.
            Po kilku sekundach wpatrywania się we mnie, na twarz syna Hypnosa wpłynął chytry uśmieszek.
            - Moglibyśmy… - zaczął.
            - Moglibyśmy co? – przerwał mu głos, należący nie do kogo innego jak do szanownego pana Valdeza.             
            - Moglibyśmy wreszcie nauczyć wszystkich tutaj nieprzerywania innym – mruknęłam pod nosem.
            - Drake mam nadzieję, że jesteś w dobrej formie, bo z Annabeth jako strategiem, mamy szansę wreszcie pokonać Łowczynie – radosnym tonem szczebiotał Leo, w ogóle niezrażony moją uwagą.
            - Pokonać? – zapytałam. Będziemy z nimi walczyć? Całkiem niegłupi pomysł…
            - Jest taka tradycja – odpowiedział mi Leo – Że zawsze gdy Łowczynie przybywają do Obozu, urządzamy Bitwę o Sztandar, Łowczynie kontra Herosi.
            No, lepsze to niż nic.
            Pożegnałam się z Drake’m i Leo i pobiegłam do Trzynastki. Nico leżał na kanapie w saloniku z przymkniętymi oczami. Chyba jeszcze potrzebował odpoczynku. Wzięłam szybki prysznic i wskoczyłam do łóżka. To był bardzo długo i bardzo zaskakujący dzień.

***
            Obudziło mnie lekkie potrząsanie ramieniem. Próbowałam to zignorować i modliłam się do Morfeusza i Hypnosa o ich łaski. Sen nie był tak wyraźny jak ostatnio, ale byłam prawie pewna, że znowu widziałam tą piękną ciemnowłosą dziewczynę. Znowu zapłakaną.
            Potrząsanie stało się bardziej natarczywe. Mlasnęłam językiem i otworzyłam oczy. Nade mną stał Nico.
            - Jak się czujesz? – nie planowałam tego pytania, zadałam jej jakby instynktownie.
            - Dużo lepiej – odpowiedział. I wyglądał dużo lepiej. Cenie pod jego oczami były mniej wyraziste, a wargi nie tak blade – Nie chciałem cię budzić, ale jeśli za chwilę nie wstaniesz, to spóźnisz się na śniadanie – tłumaczył się.
            - Chyba odpuszczę sobie to śniadanie – powiedziałam i z powrotem ułożyłam się w wygodniej do spania pozycji.
            - Podejrzewam, że po śniadaniu dowiemy się czegoś więcej o przybyciu  Łowczyń – powiedział Nico z uniesioną brwią.
            - Zmieniłam zdanie – powiedziałam i podniosłam się z łóżka. Nico uśmiechnął się lekko.
            - Wiesz, właśnie miałem iść skorzystać z iryfonu – poinformował mnie Nico, kiedy szukałam jakieś czystej koszulki. Byłam zgięta w pół, gdy usłyszałam te słowa, wyprostowałam się jak struna – Chcę porozmawiać z Hazel – wyjaśnił szybko, widząc moją pytająca minę.
            - Och… rozumiem.
            - Chcę jej powiedzieć przybyciu Łowczyń. Może chciałabyś … mi towarzyszyć? – zapytał z lekką rezerwą.
            - Hm… wolę chyba jednak zrobić odrobinę lepsze wrażenie. Gdyby zobaczyła mnie w tym stanie – wskazałam ręką moje rozczochrane włosy – Mogłaby się wystarczyć.
            - Tylko troszeczkę – powiedział, a kąciki jego ust drgnęły ku górze.
            Rzuciłam w niego poduszką.
            - No to widzimy się na śniadaniu – mruknął, kładąc poduszkę z powrotem na moje łóżko. Przytaknęłam mu i poszłam do łazienki się ubrać.
            Szybki prysznic i ubranie się zajęło mi najwyżej z 10 minut, a i tak prawie spóźniłam się na śniadanie. Gdy wbiegałam do pawilonu jadalnego, wszyscy już siedzieli na swoich miejscach. Usiadłam obok Nico w chwili, kiedy nimfy zaczęły roznosić jedzenie.
            Łowczynie zachowywały się jak jedna wielka rodzina. Do siebie nawzajem zwracały się z niezwykłą uprzejmością, a gdy tylko spojrzały, na któregoś z obozowiczów, ich spojrzenia stawały się zimne. I vice versa, spojrzenia rzucane przez herosów na Łowczynie, raczej do przyjemnych się nie zaliczały.
            Tak jak przewidział Nico, po zakończeniu śniadania, Chejron ogłosił zebranie. Kiedy wychodziłam z Nico z pawilonu, dołączył do nas Drake. Dzisiaj nadal był blondynem, ale kolor jego oczu zmienił się z ciemnobrązowego na bursztynowy. Po nosie skakały mu ledwo dostrzegalne piegi.
            - Lynnette, szkoda, że nie będzie cię na zabraniu – powiedział na wstępie – Ale nie martw się, opowiem ci wszystko w najdrobniejszych szczegółach – spojrzałam na niego zaskoczona i właśnie w tej chwili dotarło do mnie, że nie będę mogła uczestniczy w zebraniu, bo nie jestem grupową domku Hadesa.
            - Och… no dobra – powiedziałam, lekko zrezygnowana.
            - Właściwie – zwrócił się do mnie Nico – To chciałem, żebyś mi poszła ze mną.
            - A to nie wbrew jakimś starożytnym zasadom, czy coś?
            - Nie – mój brat uśmiechnął się lekko – A Chejron też nie powinien robić problemów.
            - No i super – chciałam powiedzieć to samo, ale te słowa padły z ust Drake’a – Słyszałem, że konfrontacje z Łowczyniami nigdy nie przebiegają w przyjaznej atmosferze, więc przyda nam się twój cięty język.
            Syn Hypnosa chciał chyba powiedzieć coś jeszcze, ale obok nas przeszła Miranda. Spojrzała na nas z lekko ironicznym uśmieszkiem. Odpowiedziałam jej tym samym.
            Przy drzwiach Wielkiego Domu stał Chejron. A właściwie siedział, ponieważ, żeby zmieścić się we wnętrzu domu, musiał skorzystać ze swojego magicznego wózka inwalidzkiego.
            - Chejronie – zwrócił się do niego Nico – Chciałabym, żeby Lynnette również wzięła udział w zebraniu.
            - Dobrze … - centaur spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem tworzy – Też uważam, że powinna w tym uczestniczyć.
            Kompletnie nie wiedziałam o co mu chodziło, ale ważne, że się zgodził. Weszliśmy do środka i od razu skierowaliśmy się do sali rozrywki. Zajęliśmy tą samą sofę co poprzednio. Tylko tym razem bez Mirandy. Córka Nyks, stała oparta o parapet okna.
            Czekaliśmy przez kilka minut i w końcu do sali weszli ostatni z tych, który mieli być obecni – bracia Hood. Za nim wjechał Chejron , zamknął za sobą drzwi i od razu zaczął mówić:
            - Jeszcze tylu zebrań w tak krótkim okresie czasu nie mieliśmy … No ale dobrze, przejdźmy do rzeczy.
            - Do rzeczy? – zapytał Noah – Co masz na myśli Chejronie? Znowu były jakieś trzęsienia ziemi?
            Stary centaur westchnął głośno i przetarł oczy.
            -Trzęsienia, owszem były – odpowiedział – Ale nie to mam wam do przekazania. Chodzi o to, że Łowczynie Artemidy od jakiegoś czasu tropią święte zwierze ich pani.
            - A nas to obchodzi, bo… ? – wtrącił się Drake. Uśmiechnęłam się pod nosem. Natomiast Thalia rzuciła mi złowrogie spojrzenie. Uniosła głowę do góry i przejęła inicjatywę wyjaśniania.
            - Choćby dlatego, że plik strzał z mojego kołczanu ma wielką ochotę na spotkanie w twoim tyłkiem – warknęła w stronę Drake’a, po czym łagodniejszym tonem zwróciła się do ogółu – Łania, której szukamy, jest także szukana przez coś innego. Coś bardzo potężnego, coś czego raczej nikt nie chciałaby spotkać. Łania jest świętym zwierzęciem Artemidy i nic nie ma prawa jej się stać! – zrobiła przerwę na głębszy oddech – Jednak od dłuższego czasu nie możemy jej znaleźć, a z każdą chwilą zwierzęciu grozi coraz większe niebezpieczeństwo.
            - No to nie możecie po prostu zwrócić się o pomoc do Artemidy? – zapytałam, ponieważ to wydawało mi się dziecinnie oczywiste. Thalia spojrzała na mnie. Chyba pierwszy raz uważniej mi się przyjrzała. Z jej twarzy nie dało się niczego szczególnego wyczytać, ale jakby miała zgadywać, powiedziałabym, że wyglądała na trochę … zaintrygowaną. Spojrzała mi prosto w oczy. Były tak bardzo błękitne, że aż onieśmielające, ale ja bez problemu odwzajemniałam jej spojrzenie.
            Jednak to nie ona odpowiedziała mi na moje pytanie, tylko Annabeth.
            - Problem tkwi w tym, że z Artemidą, tak jak i z Hadesem – rzuciła krótkie spojrzenie w stronę moją i Nico – Nie da się skontaktować od jakiegoś czasu.
            - Ot co – potwierdziła Thalia, nadal uważnie mi się przyglądając – Dlatego prawdopodobne jest to, że będziemy potrzebowały waszej pomocy – mówiąc to wreszcie oderwała ode mnie wzrok, zaczęła rozglądać się nerwowo po sali. Widać było, że mówi to z wielką niechęcią.
            - W tropieni łani? – zapytała Robyn, którą jakoś dzisiaj udawało mi się skutecznie ignorować.
            - Nie – mruknął Drake pod nosem – W kursie o nazwie „Jak nie być wyrzutkiem społecznym” – oboje parsknęliśmy cichym śmiechem. Po jakiś dwóch sekundach Drake momentalnie zamilkł. Podążyłam za jego spojrzeniem i napotkałam złowieszczy wzrok Mirandy. No tak, Panna Noc To Moja Działka mrugnie powieką, a ten już się jej podporządkowuje. Co za kretyn.
            - Tak w tropieniu łani – odpowiedziała Thalia na pytania Robyn, chyba nie słyszała uwagi Drake’a – Potrzebna nam pomoc, ponieważ kilka dni temu, szyki pokrzyżowały nam potwory – wypuściła głośno powietrze w płuc – Potwory to zazwyczaj nie problem, ale te były inne. W starciu z nimi straciłyśmy jedną Łowczynie – spuściła wzrok.
            Po tych słowach zapanowała cisza.
            Po dobrej minucie słuchania jedynie odgłosów za oknem, Annabeth chyba specjalizująca się w przerywaniu takich chwili, powiedziała:
            - Podejrzewamy, że to te same potwory, które zaatakowały Nico.
            - Co również oznacza, że łania jak i zamknięcie Podziemia są ze sobą jakoś powiązane – dodał Percy.
            - A próbowaliście skontaktować się z innymi bogami? – zapytał Travis Hood.
            - Och, a masz może numer do Zeusa? Zaraz spróbuję się dodzwonić – warknęła Miranda. Była już lekko zirytowana tak wolnym ogarnięciem sytuacji przez resztę grupy – Z bogami nie da się tak po prostu skontaktować.
            - W rzeczy samej – powiedział Dionizos, którego wcześniej nie zauważyłam. Co było niezłym wyczynem, ponieważ jego koszula była widzialna chyba z odległości kilometra – I zapewniam cię Melanio – córka Nyks zacisnęła usta w wąską kreskę, słysząc przekręcenie swojego imienia – Że mój ojciec nie odebrałby od ciebie telefonu. Dlatego, będzie najlepiej jeśli to ja, wybiorę się na Olimp i zobaczę co się tam dzieje.
            - Tak chyba będzie najlepiej – skomentował to Chejron – Dopóki się czegoś nie dowiemy, będziemy musieli przeczekać w Obozie.
            - A co z tropieniem łani? Tym także zajmiemy się po powrocie Pana D.? – rzuciła Miranda.
            - Nie możemy tyle czekać, wyruszamy jak najszybciej się da – odpowiedział jej Percy, chyba nie wyczuwając w tym ani krztyny sarkazmu. Nie wiem jak mu się to udało, ponieważ pytanie Mirandy było nim dosłownie przesiąknięte.
            - Mówisz wyruszamy, więc pewnie już nie odpuścisz, co Jackson? – zapytała go Thalia – Idziesz z nami?
            - Oczywiście, że idziemy – odpowiedziała za niego Annabeth – Ja i Percy. Ale potrzebujemy jeszcze jednej osoby.
            - Ja! – wykrzyknęli w tym samym momencie Miranda i Leo. Wszyscy spojrzeliśmy na tą dwójkę.
            Córka Nyks dusiła Valdeza wzrokiem.
            - Eee… Thalia raczej ty powinnaś zdecydować – powiedział po chwili milczenia Percy.
            - Teraz to ja dowodzę? Okej, mam nadzieję, że taki stan rzeczy utrzyma się do końca misji – powiedziała Łowczyni, po czym zwróciła się do syna Hefajstosa – Leo, jak tam twoje umiejętności bitewne?
            - Powalające, jak zawsze – odpowiedział jej Leo, tonem bardzo dla siebie charakterystycznym, ale zdawało mi się, że na jego twarz znowu wpływa rumieniec.
            - A ty masz na imię …? – tym razem Thalia zwróciła się do Mirandy.
            - Miranda, córka Nyks – odpowiedziała dziewczyna i chyba urosła o kilka centymetrów. Thalia stał przez kilka ułamków sekundy zdezorientowana.
            - Aa … no tak – powiedziała w końcu – Słyszałam o tobie.
            Jeśli ktoś, na przykład Thalia, nie przebywał jeszcze za dużo z Mirandą nie zauważyłby tego kpiącego uśmieszku, który pojawił się na jej twarzy. Ja zauważyłam.
            - No nic – kontynuowała córka Zeusa – Mamy przez sobą jeszcze cały dzień, aby zdecydować.
            - Myślicie, że 3-osobowa grupa wystarczy? – zapytała Katie od Demeter.
            - Właśnie! – wykrzyknął Drake – Ja też bym chciał iść!
            - Drake, przykro mi – odezwał się Chejron – Ale ty ze znanych powodów nie powinieneś opuszczać Obozu.
            - Ekhem, chyba jednak nie wszystkim znanych – wtrąciła Thalia.
            - Tak, tak … Drake ma super specjalną moc, zostaje w Obozie – odezwał się szybko Leo – Miranda również zostaje, bo łuczniczek mamy wystarczająco. No więc… zostaje tylko ja. Nie musicie prosić, wypełnię ten obowiązek …
            - Przyhamuj trochę z tym samozachwytem – zwróciłam się do Leona – Bo z podniecania cały Obóz puścisz z dymem – syn Hefajstosa odwrócił się w moją stronę i wytrzeszczył w uśmiechu. Drake był trochę mniej subtelny, bo prasnął śmiechem na całą salę.
            Thalia ignorując i Leo i Drake’a i mnie, zwróciła się do Mirandy:
            -Jesteś łuczniczką?
            - Czemu tak bardzo cię to dziwi? – odpowiedziała pytaniem na pytanie córka Nyks.
            - No wiesz… po prostu słyszałam o twoich tajemniczych zdolnościach. Myślałam, że specjalizujesz się w czym innym.
            - Skoro już tak rozprawiają o super zdolnościach – szepnął do mnie Nico – To ktoś powinien im powiedzieć o twoich.
            - To chyba nie najlepszy pomysł – odpowiedziałam mu, również szepcząc – Nie chcę o tym mówić – Nico w odpowiedzi pokiwał głową ze zrozumieniem.
            - No więc dobrze – powiedział Chejron, na tyle głośno, żeby wszyscy na niego spojrzeli – Thalio, Percy, Annabeth … macie czas do końca dnia, żeby wybrać trzecią osobę. Po Bitwie o Sztandar, ten kto będzie przewodził misją – w tym momencie odruchowo spojrzał na Percy’ego – uda się do Wyroczni – zamilkł na chwilę – Możecie się rozejść … Aha, i jeszcze jedno. Dopóki Dionizos nie zda nam dokładnych relacji, nalegałabym na zachowanie tego co tutaj usłyszeliście, dla siebie.
            - Chejronie … Co do Bitwy o Sztandar – odezwał się grupowy domku Hebe – Obozowiczów jest wiele więcej niż Łowczyń. To chyba nie będzie sprawiedliwa gra …
            - Uważasz, że sobie nie poradzimy? – zapytała ostro Łowczyni, która towarzyszyła Thalii. Przez całe zebranie milczała, ale zdawało mi się, że to ta sama dziewczyna, która podziękowała za kolację, Sophie. 
            - Tak czy tak sobie nie poradzicie – odpowiedział jej Drake – Po prostu nie chcemy was aż tak bardzo zmiażdżyć …
            - Wprost nie mogę się doczekać, kiedy zacznie się gra i będę mogła bezkarnie skopać ci tyłek – rzuciła Thalia jadowicie.
            - Bezkarnie – tak. Czy bezproblemowo? Z tym może być już większy problem – odparował Drake.
            - Ktoś tu chyba przecenia swoje zdolności – ton córki Zeusa był wyzywający.
            - Właśnie miałem powiedzieć to samo – po tych słowach Drake, tylko stali i mierzyli się spojrzeniami. Wszyscy niby zaczęli się zbierać do wyjść, ale wiedziałam, że uważnie obserwują tą scenę. Westchnęła ciężko, prosząc bogów o siłę i postanowiłam interweniować.
            - Dobra Sherman, idziemy – pociągnęłam chłopaka za koszulkę – Potem jeszcze sobie pogawędzicie.
            Drake rzucił jeszcze dwa mrożące krew w żyłach spojrzenia w stronę Thalii i posłusznie poszedł za mną.
            Byłam ogromnie zdziwione, kiedy zobaczyłam, że Miranda idzie za nami, ale Drake to wyglądał jakby zobaczył cyklopa jeżdżącego na łyżwach, albo coś w tym stylu.    
            - Montrose – zwróciła się do mnie, gdy byliśmy już na zewnątrz – Bądź tak dobra i postaraj się wybić twojemu serdecznemu przyjacielowi, Valedezowi, ten niedorzeczny pomysł, że to on pójdzie na misję.
            Krew mnie zalewała, kiedy zwracała się do mnie po nazwisku. Postanowiłam od razu temu zaradzić:
            - Drake, jak Miranda ma na nazwisko? – zapytałam.          
            - Nie wiesz? Miranda …
            - Hej, Drake! –córka Nyks posłała mu uśmiech. Co było totalnie nie fair, bo ten kretyn szalał na jej punkcie, nie na moim, więc oczywiste było, że zachowa się tak jak ona będzie chciała – Lynnette tego nie wie, co ją bardzo wkurza, więc może niech się jeszcze trochę nad tym pogłowi.        - No dobra – powiedział Drake, aż promieniał. No tak, w końcu królewna z nim rozmawia, prawdziwy cud – Mogę cię jedynie zapewnić – ciągnął  - Że jest tak samo piękne, jak jego właścicielka.
            Byłam przekonana, że Miranda słysząc to się skrzywi. Ale tego nie zrobiła. W ogóle jej reakcja była całkowicie inna, niż można było się spodziewać. Niestety, nie miałam okazji jej o to zapytać, a Drake chyba nawet tego nie zauważył, bo wpatrywał się w coś za naszymi plecami.
            Obie z Mirandą obróciłyśmy się i zobaczyłyśmy pędzącego w naszą stronę satyra. Nawoływał on Drake po imieniu. Przystanęliśmy i czekaliśmy aż do nas dobiegnie.
            - Drake – wydyszał – Jest pewnie problem z jednym z twoim braci.
            - Bogowie, co znowu … - mruknął chłopak.
            - On... no, zasnął na szczycie ścianki wspinaczkowej – wyjaśnił satyr.
            - O Hypnosie daj mi siłę! – wykrzyknął z westchnieniem Drake i poszedł za satyrem. 
            Patrzyłam przez chwilę za znikającą w dali sylwetką chłopaka i pół-kozła. Gdy straciłam ich już z oczu, z powrotem spojrzałam na Mirandę. Myślałam, że już jej tu nie będzie, jednak ona stała wciąż w tym samym miejscu, z zaciekawieniem wpatrując się w kierunku Wielkiego Domu. Podążyłam za jej wzrokiem i ujrzałam Thalię zmierzającą w naszą stronę.
            Gdy w końcu stanęła obok nas uśmiechnęła się zachęcająco.
            - Jeszcze chyba nas sobie nie przedstawiono – zaczęła, wyciągając dłoń  – Thalia, córka Zeusa, przywódczyni Łowczyń.
            Niechętnie odwzajemniłam gest.
            - Lynnette, córka... Hadesa i córki Nemezis.
            Te słowa wyraźnie ją zaintrygowały. Spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek, jakby zastanawiając się czy mnie zabić, czy umieścić jako główną atrakcję w cyrku. Chyba jednak zdecydowała się na drugą opcję, bo na jej twarz powrócił łagodny wyraz.
            - Też strzelasz z łuku? - spytała.
            Pokręciłam przecząco głową.
            - I nie zamierzam – dodałam po chwili.
            - W takim razie w czym jesteś dobra? Masz jakieś specjalne moce?
            Na słowo „moce” cała zesztywniałam. Zaraz jednak przypomniałam sobie o amulecie od Noaha. Odruchowo złapałam za metalowy pierścień.
            - Jest mistrzynią w irytowaniu ludzi – uprzedziła mnie w odpowiedzi Miranda.
            - Za to ona bije rekordy w byciu złośliwą zołzą – odparowałam.
            „I nie ona jedna” dodałam w myślach, przypominając sobie kłótnię Drake'a i córki Zeusa sprzed chwili.
            Przez moment Thalia przyglądała nam się z rozbawieniem.
            - Skoro tak mówicie... - zaśmiała się, po czym dodała – Bo wiecie, zastanawiałam się, czy nie chciałybyście do nas dołączyć. Rzecz jasna, dopiero gdy Artemida wyrazi na to zgodę i będziecie mogły złożyć przysięgę, ale myślę, że przyjmie was z największą przyjemnością.
            Chwila, chwila... Czy ona właśnie...?!
            - Oferujemy nieśmiertelność, zginąć możecie tylko w walce. Wieczną młodość, niezliczone przygody. Pełną broszurkę dam wam później, jak znajdę je w plecaku – widać było, że nakręciła się tak, jakbyśmy już się zgodziły – Ale najważniejszy jest brak chłopaków, zwłaszcza takich jak ten koleś od Hypnosa – dodała z szerokim uśmiechem.
            Miranda odpowiedziała tym samym, jednak nie byłam do końca pewna znaczenia tego uśmiechu.
            - Tak się składa, że Drake jest moim przyjacielem – wtrąciłam, zanim córka Nyks wyskoczyła z jakąś durną uwagą na jego temat.
            - Jak to mówią, ciągnie swój do swego, co Montrose? - no tak, mogłam się spodziewać, że nie odpuści.
            Niestety nie miałam okazji odgryzienia się jej, ponieważ Thalia znowu weszła mi w słowo. No przysięgam, jeszcze raz mi ktoś przerwie, albo nie dopuści do słowa, to własnoręcznie uduszę.
            - Tak czy siak... Chciałybyście?
            Żadna z nas się nie odezwała. Po Mirandzie widziałam, że tylko udaje. Po prostu starała się ukryć entuzjazm, wywołany tym, że dostała tą propozycję. Wiedziałam, że CHCE wstąpić w szeregi Łowczyń. A ja nie chciałam. I nie chciałam też, by Miranda to robiła. Sama nie wiem czemu. Może chodziło o Drake'a? W końcu to pozbawiłoby go ostatnich złudzeń i nadziei w związku z Mirandą. Po za tym, Łowczynie strasznie działały mi na nerwy, zwłaszcza Thalia. Już sama jej obecność była tak niesamowicie irytująca, że ledwo co potrafiłam spokojnie ustać w miejscu. No i cały ten ich, bogowie wiedzą skąd wytrzaśnięty, autorytet. Naprawdę denerwowało mnie to, jak zostały przyjęte w Obozie, podczas gdy same zachowywały się jak jakieś wielkie caryce. No dobrze, może akurat Thalia nie, ale jej sposób bycia, to jak wparowała tu znikąd, a wszyscy lecieli do niej z podwiniętymi ogonami, jakby była osobnym bóstwem, były chyba jeszcze gorsze.
            - Nie.
            Córka Zeusa zmarszczyła brwi.
            - Nie?
            - Nie. Ile razy jeszcze mam powtórzyć? - warknęłam, a gdy wyraz zaskoczenia nie zniknął z jej twarzy, dodałam – Co? Nie jesteś przyzwyczajona do tego, że ktoś ci odmawia? Oh, tak mi przykro, że jestem pierwsza!
            - Montorse...
            Czułam jak z każdą chwilą w ich towarzystwie rośnie we mnie coraz większe poczucie złości. Z trudem powstrzymywałam się, od rzucenia się na Thalię.
            - Przepraszam bardzo, ale nie mam zamiaru przekładać dzisiejszej randki, na rzecz wiecznego dziewictwa i bufoniastwa – parsknęłam.
            Odwróciłam się na pięcie i nie oglądając się na nie, ruszyłam szybkim krokiem w stronę domków.
            Dopiero, gdy wparowałam do Trzynastki, pozwoliłam sobie na złapanie oddechu. Wówczas zaczęły ulatywać ze mnie wszystkie negatywne emocje, które zdążyły się we mnie zagnieździć podczas rozmowy z Łowczynią.
            Powolnym krokiem skierowałam się do salonu. Ciężko opadłam na kanapę i zatrzymałam wzrok na winylowej płycie Chejrona. Wypadałoby mu ją oddać. Bałam się jednak, że gdy tylko wyjdę na zewnątrz znów mnie coś napadnie i tym razem nic mnie nie powstrzyma przed rozpruciem którejś z Łowczyń.
            Chwilę później przypomniałam sobie minę córki Zeusa, w momencie, gdy wyskoczyłam z tekstem o randce, i mimowolnie wybuchłam śmiechem. Sama nie wiedziałam, jak określić moje dzisiejsze spotkanie z Dylanem, ale użycie sformułowania „randka” w towarzystwie Thalii było strzałem w dziesiątkę.
             Z jednej strony było mi głupio z powodu mojego zachowania, ale stłumiłam to, przypominając sobie jak one potrafią być irytujące. Naprawdę, większość z nich była gorsza od Mirandy, a niektóre chyba od Robyn.
            Po chwili usłyszałam skrzypienie drzwi. Odwróciłam głowę w stronę wejścia i zobaczyłam Nico opartego o framugę drzwi.
            Przyglądał mi się jakiś czas, jakby czekał na mój ruch.
            - Thalia proponowała mi wstąpienie do Łowczyń – odezwałam się w końcu.
            Nico momentalnie zbladł (o ile to w ogóle możliwe, przy odcieniu jego skóry), chyba spodziewał się czegoś innego.
            - Zgodziłaś się? - spytał cicho, podchodząc do mnie.
            - A jak myślisz? - parsknęłam – Oczywiście, że nie.
            Usiadł obok mnie z wyrazem wyraźnej ulgi na twarzy.
            W pierwszym momencie nie wiedziałam o co mu chodzi, zaraz jednak przypomniałam sobie historię Bianci. Thalia bardzo dobrze ją znała. W dodatku wiedziała, że jestem siostrą Nico. I jeszcze śmiała mi proponować coś takiego, sądząc, że się zgodzę, tym samym powielając historię przez którą Nico tak cierpiał. Śmiech na pustej sali!
            Objęłam go ramieniem.
            - Wiesz, że nigdy cię nie zostawię – powiedziałam.
            Odpowiedział mi uśmiechem pełnym wdzięczności.
            - Ale jeśli jeszcze raz odstawisz taką akcję jak ostatnio, to wtedy zacznę się zastanawiać nad pozostawieniem cię w Tartarze – dodałam – Przynajmniej będę wiedziała gdzie jesteś.
            Nico zaśmiał się cicho i szturchnął mnie łokciem.
            - Cieszę się, że jesteś moją siostrą.
            - A ja się cieszę, że jesteś moim bratem.


***



            Skończyłam Hobbita jakiś czas temu, więc postanowiłam go w końcu oddać Mirandzie. Nie byłam do końca pewna tego, czy będzie w swoim domku, ale postanowiłam spróbować.

            Wzięłam książkę i wyszłam na zewnątrz kierując się w stronę odosobnionego królestwa Mirandy. W pobliżu jej domku naprawdę można było poczuć się jak w zamku.
            Gdy szłam kamienną ścieżką, córka Nyks akurat zamykała drzwi. Przez ramię miała przewieszony kołczan z tuzinem błyszczących strzał, w lewej ręce trzymała ozdobny łuk, który widziałam kiedyś u niej na ścianie.
            Gdy mnie zauważyła zmarszczyła nieprzyjemnie brwi.
            - Czego jeszcze chcesz, Montrose?
            - Widzę, że twoje dobre wychowanie jak zawsze na najwyższym poziomie – odparłam.
            - Naprawdę nie mam teraz czasu na twoje kazania na temat savoir-vivre'u – mruknęła, próbując mnie wyminąć.
            - A gdzie ci się tak spieszy? - zagadnęłam, torując jej drogę – Chcesz popisać się przed Thalią, żeby to ciebie wzięła na misję?
            Przysięgam, że gdyby spojrzenia mogły zabijać, już dawno byłabym martwa.
            - Nie powinno cię to interesować – uniosła głowę tak, że jeszcze bardziej przypominała te nadęte krowy – Poza tym przed nikim nie muszę się popisywać. Valdez i tak nie ma szans na tę misję.
            - No tak, w końcu to misja Łowczyń, a ty teraz jesteś jedną z nich, co?
            Miranda uśmiechnęła się krzywo.
            - Jeszcze nie podjęłam decyzji, Montorse. Ale możesz być pewna, że twoja irytująca osoba jest chyba największym argumentem za tym, bym się stąd jak najszybciej wyniosła.
            - Miło czasem usłyszeć z twoich ust takie pochlebne słowa – zaświergotałam ze sztuczną słodkością – Mam dla ciebie książkę do oddania – dodałam normalnym tonem, zanim zdążyła mi przerwać.
            Dziewczyna wzięła ode mnie Hobbita.
            - Super, teraz wreszcie dasz mi spokój?
            Przesłałam jej kolejny uśmiech.
            - Nie obraziłabym się, jakbyś pożyczyła mi Drużynę Pierścienia.
            - A ja nie obraziłabym się, jakbyś się jednak obraziła i przestała mnie męczyć.
            Udałam, że się zastanawiam.
            - Kusząca propozycja – odparłam w końcu – Jednak męczenie cię jest zbyt dużą przyjemnością.
            Otworzyła drzwi swojego domku i weszła do środka. Nie czekając na zaproszenie, weszłam za nią. Wciąż nie mogłam napatrzeć się na jej sufit. Był niesamowity! Strasznie ciekawiło mnie, jak zasypia się, gdy nad sobą ma się taki widok.
            - Montrose, słuchasz mnie, czy nie? - usłyszałam głos Mirandy – Nie zaprosiłam cię do mojego domku po to, byś podziwiała mój sufit. Zacznijmy od tego, że w ogóle cię tu nie zapraszałam.
            - Twoje towarzystwo też mnie niezmiernie cieszy – powiedziałam i wzięłam od niej książkę, którą trzymała wyciągniętą w moją stronę.
            - Ta też ma wrócić w nienaruszonym stanie. Żadnych pozaginanych rogów, żadnych plam. Nic. Stan idealny. Rozumiesz?
            - Czasem zastanawia mnie to, że dbasz o książki bardziej niż o ludzi – mruknęłam.
            Spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem.
            - Książki nie ranią, ludzie owszem – odpowiedziała oschłym tonem, po czym wskazała mi drzwi.
            Jej reakcja przypomniała mi moment, gdy wspomniałam o Domie Dziecka. Nie miałam jednak czasu nad tym dłużej się zastanawiać, bo doszłam do wniosku, że limit jej dobroci się wyczerpał i powinnam iść.
            Wymruczałam jakieś podziękowania i wróciłam do Trzynastki by odnieść książkę. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, pogoda była zbyt ładna, żeby siedzieć w domku.
            Pomyślałam, że mogłabym pomóc Noahowi w dzisiejszej lekcji szermierki. I tak też zrobiłam.

***
            Wkurzyły was kiedyś Łowczynie albo tym podobne, wielce irytujące osobniki? Jeśli tak i chcecie się po tym wyżyć, to bardzo polecam odcięcie głów kilku manekinom. Uspokaja jak porządny masaż.
            Bardzo dobrze współpracowało mi się z Noahem. Tak naprawdę to ja tez zaliczam się do tych „świeżych” tutaj na Obozie, a wyszło tak, że pomagałam uczyć nowicjuszy walki mieczem. Nie powiem, żeby to źle zadziałało na moją samoocenę.
            Po skończonej lekcji pobiegłam wziąć prysznic. Do obiadu została mi jeszcze dobra godzina, więc postanowiłam przespacerować się po Obozie. Najpierw skierowałam się na pola truskawek, ale nie było tam nic do roboty. Poszłam więc do stajni pegazów. Ledwo co zamknęłam za sobą drzwi, skrzydlate konie już wyraziły swoje niezadowolenie moją obecnością. Klacz (chociaż stuprocentowej pewności czy to była klacz, nie miałam) zajmująca pierwszy boks, prychnęła na mnie. Podeszłam bliżej i wyciągnęłam rękę, żeby ją pogłaskać. Stworzenie nerwowo zastukało kopytami i znowu na mnie prychnęło.
            Również na nie prychnęłam, po czym uniosłam dumnie głowę i wymaszerowałam ze stajni.
            Zamierzałam poszukać Dylana i zapytać co w końcu robimy z naszym spacerem. Bardzo nie chciałam go przekładać, ale z Bitwy o Sztandar i z możliwości dokopania Łowczyniom, też nie chciałam rezygnować.
            Tak więc skierowałam się w stronę domków mieszkalnych z zamiarem zapukania do domku Hermesa, ale już z daleka zobaczyłam Leo siedzącego na werandzie domku nr Dziewięć, dłubiącego w jakimś małym mechanizmie.
            Podbiegałam do niego. Właśnie przykładał mechanizm do ucha i zasłuchiwał w zamyśleniu. Nic nie mówiąc, przysiadałam się do niego i przystawiłam ucho z drugiej strony mechanizmu, żeby móc nasłuchiwać razem z nim. Z tajemniczego przedmiotu wydobywało się nieregularne tykanie. Siedzieliśmy przez chwilę z milczeniu, po czym syn Hefajstosa odezwał się zrezygnowanym tonem:
            - Proszę powiedz mi, że od siedzenia w kuźni mam już zaburzenia słuchu i to dziadostwo tak naprawdę tyka regularnie.
            - Niestety muszę cię zmartwić – powiedziałam prostując się i trochę odsuwając – Twój słuch działa bez zarzutów. W przeciwieństwie do tego czegoś. Tyka trochę niemrawo.
            Leo westchnął i włożył mechanizm do swojego paska na narzędzia, z którym się nie rozstawał.
            - Co to w ogóle było? – zapytałam – Jakaś bomba dzięki, której pokonamy Łowczynie dziś wieczorem?
            Leo spojrzała na mnie z krzywym uśmiechem.
            - To był zwykły zegarek – odpowiedział, nadal się uśmiechając – Znalazłem go niedawno i pomyślałem, że naprawię, przerobię tak, żeby zamiast dźwięku normalnego budzika, wydawał z siebie jakąś strasznie denerwującą melodyjkę i podaruję do Drake’owi. 
            - Na pewno się ucieszy –powiedziałam odwzajemniając jego uśmiech. Przez chwilę oboje milczeliśmy, a potem zadałam pytania, którego nie planowałam:
            - Rozmawiałeś kiedyś ze swoim ojcem, prawda? – przez większość czasu udawało mi się skutecznie odpychać myśli o moich rodzicach. Czasem jednak było to silniejsze ode mnie. Nie poznałam nikogo (bo chyba nikt taki nie istnieje), kto byłby w takiej samej sytuacji jak ja, ale większość obozowiczów nigdy nie rozmawiała ze swoim boskim rodzicem. Zastanawiałam się jak to jest.      
            Leo badał moją twarz wzrokiem przez kilka sekund, w końcu skinął głową.
            - Jak to jest? – zapytałam, nagle się ożywiając – Przemawiają do nas w snach? Przymierają ludzką postać, żeby z nami pogadać?
            - Równie to bywa – odpowiedział Valdez trochę niepewnie – Ale tak, zdarza się, że przemawiają do nas w snach. Czas zostawiają nam wiadomości, czasem te wiadomości przekazują przez pośredniaka.
            W odpowiedzi kiwnęłam sztywno głową, bo nie za bardzo wiedziałam co mogłabym powiedzieć.
            - Hej – odezwał się po chwili milczenia Leo, łagodniejszym głosem – Nie powinnaś się tym martwić. Hades prędzej czy później do ciebie przemówi. Albo sama możesz złożyć mu wizytę, tak jak Nico.
            - Nie jestem pewna czy tego chcę – powiedziałam cicho. Leo pokiwał głową w zamyśleniu.
            - Jesteś na niego zła, prawda? – zapytał – Na swojego ojca.
            Nie odpowiedziałam, przygryzłam wewnętrzną część policzka.
            - Ach, tak to już jest – powiedział z westchnieniem syn Hefajstosa – To część naszego przekichanego półboskiego życia. Wszystko jest lekko pokręcone, ale to dobrze. W końcu my też jesteśmy świrami, no nie? – uśmiechnął się szeroko. Ja zrobiłam to samo.
            - O, a ten co idzie to wykracza poza normę – mruknęłam, bo dostrzegałam sylwetkę zbliżającego się do nas Drake.
            Syn Hypnosa podszedł do nas, w rękach trzymał płaski przedmiot, wygięty pod dziwnym kątem.
            - Bumerang – określił Leo – Skąd go masz?
            - Śniło mi się, że goni mnie stado wściekłych kangurów, a jak się obudziłem to koło łóżka znalazłem to – uniósł bumerang do góry – Chcecie spróbować? – wykonał ruch, tak jakby chciał go rzucić.
            Spróbowaliśmy. Rzucaliśmy aż do obiadu. W sumie możliwe, że rzucalibyśmy dalej, ale po wspaniałym rzucie Drake’a bumerang wylądował na dachy domku Aresa. Skończyło się na tym, że musieliśmy uciekać przed lekko wkurzonym synem boga wojny.
            W każdym razie, do pawilonu jadalnego wkroczyłam w bardzo dobrym humorze. Niestety, mina szybko mi zrzedła, kiedy zorientowałam się, że wszyscy patrzą w moją stronę i szepczą coś pod nosem.
            - O co im chodzi? – zapytałam cicho Leona.
            - Może chodzi o to, że znowu jestem umazany smarem na twarzy – zaczął energicznie wycierać twarz. Na pewno  nie chodziło o to. To znaczy, owszem był umazany smarem, ale obozowicze gapili się na mnie.
            - To prawda? – przed nami pojawiło się dwóch chłopaków. Podejrzewam, że byli to synowie Afrodyty, ponieważ wyglądali jak manekiny w sklepach z ubraniami.
            - O co ci chodzi? – warknęłam do szatyna, który zadał pytania.
            - No czy to prawda, co mówią…
            - Po co zawracasz nam głowę, skoro nie chcesz powiedzieć o co ci chodzi? – zapytał go ostro Drake. Pomimo tego, że moje ciśnienie było już nieźle podwyższone, zrobiło mi się miło, że powiedział „nam”.
            - Podobno Nico di Angelo – zaczął tłumaczyć drugi z synów Afrodyty – Wpadł na arenę treningową i powiedział, że wszystko to zmyślił. Że wymyślił całą tą historię o zamkniętym Podziemiu, a tak naprawdę to Hades po prostu nie chciał go wpuścić. Nie chciał go wpuścić, dlatego że wstydzi się przyznać do takiego syna i do takiej córki – wskazał głową na mnie – po powrocie di Angelo powiedział jej o tym, a ona się wściekła. I to ona go tak załatwiła, a nie jakieś starożytne potwory.
            Zacisnęłam pięści tak mocno, że paznokciami przecięłam skórę. Mój oddech był coraz szybszy, czułam, że gotuję się od środka.
            1..2…3 odliczałam w myślach. Nie pomogło. Musiałam skopać tyłek temu dupkowi. Musiałam. Kątem oka zarejestrowałam, że Drake też wysunął się już do przodu. Oboje mieliśmy się rzucić na synów Afrodyty, kiedy Leo położył jedną dłoń na moim ramieniu, drugą na ramieniu Drake.
            Poczułam, że coś zapiekło mnie w skórę na piersi, ale to zignorowałam.
            - Hej, Lynn czy ty to widzisz? – zapytał Leo teatralnym tonem – To na jego czole – wskazał na twarz szatynka – Koleś, co to jest? Wyrasta ci druga głowa?
            Syn Afrodyty zaczął grzebać w kieszeniach, pewnie w poszukiwaniu lusterka.
            - Aaa nie, spoko – Leo udał, że wzdycha z ulgą – To tylko pryszcz. Wybacz pomyłkę, ale jest naprawdę ogromny.
            Szatyn zakrył czoło obiema rękami i uciekał z przerażeniem na twarzy. Jego brat obiegł za nim. Leo zabrał rękę z mojego ramienia, a ja poczułam, że pieczenie ustaje. Uchyliłam lekko koszulkę i spojrzałam w dół.
            Naszyjnik od Noaha. Zadziałał. W momencie kiedy Leo mnie dotknął, byłam (nadal jestem) wkurzona bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Powinnam porazić go swoją mocą, ale naszyjnik ją zablokował.
            Na razie nie mogłam się tym cieszyć, nadal kipiałem za złości.
            - Co za idiota nawymyślał takie bzdury! –wykrzyknął Drake i przeszył wściekłym spojrzeniem wszystkich, który na nas patrzyli.
            - Nie idiota – powiedział Leo – Idiotka – ruchem głowy wskazał stolik dzieci Nemezis. Oczy Robyn były utkwione we mnie. Była się siebie bardzo zadowolona. Wiedziałam, że to ona. Po prostu wiedziałam. Zaczęłam iść w jej stronę.
            - Wyluzuj Lynnette – uspokajał mnie Leo – Ona nie jest tego warta. Tamci też nie byli – wskazał ręką kierunek, w którym pobiegli synowie Afrodyty.
            - Dzięki za tamto – mruknęłam.        
            - Nie ma sprawy – odpowiedział. Nie mogłam mu odpowiedzieć, bo właśnie napotkałam wzrokiem twarz Nico. Siedział przy stole Hadesa ze spuszczoną głową. Wystarczyło mi jedno spojrzenie i już wiedziałam, że do niego też to dotarło.
             W sumie czego ja się spodziewałam. W końcu wszyscy o tym gadają.
            Powiedziałam Drake’owi i Leo, że zobaczymy się potem i podeszłam do brata.
            - Uduszę ją – powiedziałam, siadając ciężko na ławce.
            - Nie warto – powiedział Nico i zaczął dłubać widelcem w jedzeniu. Ja jego talerzu leżały trzy klopsy, na moim zresztą też.
            - Zapłaci mi za to, przysięgam – wysyczałam przez zęby.
            - Chęć zemsty nie jest dobra dla dzieci Hadesa – powiedział poważnie Nico – Obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego.
            Chwilę się wahałam, ale w końcu skinęłam głową.
            Zaczęłam  jeść, ledwo co przełknęłam pierwszy kęs. Odłożyłam z nerwami widelce na stół i usiadłam ze skrzyżowanymi rękoma. Nasz stół znajdował się stanowczo za blisko stołu Nemezis. Słyszałam strzępki rozmów, za bardzo się z tym nie kryli. Usłyszałam nazwisko Nico, a potem głośny wybuch śmiechu.
            Nie wytrzymałam. Nie miałam nic lepszego pod ręką, więc załapała jeden z klopsów leżących na moim talerzu i cisnęłam nim w Robyn.
            Cóż, może jeśli chodzi o celność w strzelaniu z łuku to jestem beznadziejna, ale w celnym rzucaniu klopsami jestem całkiem niezła. Trafiłam prosto w twarz córki Nemezis. Przy jej stole zapanowała cisza, a sama Robyn podniosła się z miejsca.
            Ja też wstałam. Energicznym krokiem podeszłam do niej i stanęłam naprzeciw. Miałam gdzieś to, że wszyscy się na nas gapią.
            - Słuchaj – zaczęłam ostro celując palcem wskazującym w jej pierś – Nie obchodzi mnie to co sobie o mnie myślisz. Nie obchodzi mnie co o mnie mówisz, ale ostrzegam cię. Jeśli jeszcze raz zmyślisz coś na temat mojej rodziny, to nie tylko rzucę cię klopsem. Następnym razem wsadzę ci go w …
            - Lynnette! – przerwał mi donośny głos Chejrona. Odwróciłam się na pięcie i przywołałam na twarz najsłodszy uśmiech.
            - Chciałam tylko powiedzieć, że wsadzę jej tego klopa na talerz. Naprawdę bardzo by żałowała, gdyby ich nie spróbowała. Serio,  są przepyszne, sam powinieneś skosztować Chejronie.
            - Dziękuję, może następnym razem – powiedział Chejron uśmiechając się lekko – A teraz nalegam, żebyś wróciła na swoje miejsce.
            Rzuciłam jeszcze jedno mordercze spojrzenie Robyn i z powrotem usiadłam obok Nico.
            - Co za żmija... - wysyczałam z impetem wbijając widelec w ostatniego klopsa na talerzu.
            Mój brat wzruszył ramionami.
            - No nie mów, że tak to zostawimy!
            - Wiesz, zdążyłem się przyzwyczaić do...
            - Teraz musisz przyzwyczaić się do tego, że twoja siostra jako... wnuczka bogini zemsty i równowagi ma zamiar zemścić się, by do tej cholernej równowagi doprowadzić, jasne?
            Nico podniósł wzrok znad obiadu i spojrzał na mnie z błyskiem zainteresowania w oczach.
            - No cóż, skoro moja kochana siostrzyczka tak mówi, to tak ma być.
            Uśmiechnęliśmy się do siebie na te słowa i przybiliśmy piątkę.
            Robyn powinna modlić się do każdego boga o pomoc, bo my tak łatwo nie odpuścimy.

***


            Nico pierwszy wstał od stołu, zostawiając mnie samą nad resztkami obiadu. Nie miałam siły wepchać w siebie więcej, więc także postanowiłam wrócić do domku. Zatrzymała mnie jednak Clarisse, która pojawiła się nagle przy moim stole, jakby wyrosła z ziemi.

            - Coś nie tak? - spytałam niepewnie, widząc groźne błyski w jej oczach.
            - Muszę pogratulować ci dokopania tej czerwonej krowie – odparła, uśmiechając się – Chociaż na twoim miejscu rzuciłabym w nią całym talerzem.
            Jej uśmiech nie był przyjemny, ale podejrzewam, że odziedziczyła to po tacie.
            - Przy okazji, zostałaś wybrana bierzesz udział w bitwie o sztandar razem z grupowymi i paroma wybranymi osobami. Mam nadzieję, że nie zawalisz sprawy.
            W odpowiedzi zasalutowałam. Strasznie cieszył mnie fakt, że będę miała szansę dokopać tym panienkom.
            - Po kolacji rozpoczynamy przygotowania. I nawet nie próbuj się spóźnić – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym odmaszerowała w stronę swojego stolika.
            Przez chwilę patrzyłam jeszcze za nią, po czym sama wstałam z zamiarem powrotu do domku. Idąc, starałam się nie zwracać zbyt dużej uwagi na dociekliwe spojrzenia rzucane w moją stronę. Z każdą chwilą coraz bardziej nienawidziłam Robyn.
            - Hej, Lynnette! - usłyszałam czyjeś wołanie.
            Odwróciłam głowę i ujrzałam Dylana zmierzającego szybkim krokiem w moją stronę.
            - Oh, hej – przywitałam go słabym głosem.
            - Wiesz, że dziś odbywa się bitwa o sztandar, więc chyba z naszego wieczornego spaceru nici... - zaczął – Ale jeśli masz czas, to moglibyśmy iść teraz, co ty na to?
            Wprawdzie zamierzałam zacząć czytać Drużynę Pierścienia, ale opcja spaceru z Dylanem była o wiele bardziej kusząca.
            - Bardzo chętnie – odpowiedziałam z uśmiechem.
            - Super – ucieszył się – Gdzie chciałabyś iść? Może na plażę?
            Zgodziłam się ruchem głowy, po czym ruszyliśmy powolnym krokiem w kierunku oceanu. Przez krótką chwilę panowała niezręczna cisza. Chciałam ją jakoś przerwać, lecz nie wiedziałam z której strony się za to zabrać. Moją wybawicielką została... no cóż. Robyn.
            Wychodziła akurat z domku Nemezis z turbanem z ręcznika na głowie. Podejrzewam, że myła włosy. Miała na sobie ogromną fioletową męską koszulkę, mokrą na ramionach, a spod ręcznika wystawało jej kilka rubinowych kosmyków włosów. 
            Gdy nas spostrzegła znieruchomiała. Jej mina była chyba najlepszą rzeczą jaka mnie w tym dniu spotkała. Pierwotnie wyrażała zaskoczenie, aż w końcu przez niedowierzanie przeszła we wściekłość. Widziałam, jak na jej policzki wstępują wypieki złości, jak dłonie zaciskają się w pięści, a oczy niebezpiecznie mrużą.
            Po chwili odwróciła się na pięcie i weszła z powrotem do swojego domku, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi.
            Dopiero wtedy, Dylan odwrócił głowę w tamtą stronę.
            - Co się stało? - spytał zdezorientowany.
            - Och, nic takiego – odparłam z najszerszym uśmiechem na świecie – To tylko Robyn.
            - Masz na myśli tą czerwonowłosą córkę Nemezis z dziwnymi oczami? Tą co dzisiaj opowiadała wszystkim o... No, o Nico i...
            - Tak – burknęłam, wchodząc mu w słowo. Nie chciałam znowu słuchać tych bzdur.
           - Nie przejmuj się nią – trącił mnie delikatnie łokciem – Nie ma sensu. Poza tym mało kto uwierzył w te plotki.
            - Znaleźli się tacy.
            - Kretyni – skwitował chłopak – Nimi też nie powinnaś się przejmować.
            Podziękowałam mu słabym uśmiechem.
            Po jakimś czasie, wypełnionym narzekaniem na Robyn, doszliśmy na plażę. Słońce świeciło wysoko, a jego jasne promienie odbijały się na spokojnej tafli wody. Powietrze wypełniał zapach soli i lasu, słychać było tylko rytmiczny szum fal i ciche szemranie drzew, przeplatane rżeniem przelatujących co jakiś czas pegazów.
            Przysiedliśmy na konarze powalonego drzewa.
            - Chciałabym się kiedyś nauczyć surfować – powiedziałam, nie do końca widząc cel tej wypowiedzi – Albo jeździć na deskorolce, albo na rolkach, rowerze. Albo umieć robić cokolwiek, czym zajmują się współczesne normalne nastolatki.
            - Uważasz, że nie jesteśmy normalni? - spytał Dylan ze śmiechem.
            - Wiesz, wydaje mi się, że żadna zwyczajna osoba nie jeździ na wakacje do obozu dla pół ludzi pół bogów greckich, gdzie ćwiczy walkę mieczem, jazdę na latających koniach, czy wspinaczkę po żywej ściance wspinaczkowej.
            Syn Hermesa ponownie się zaśmiał.
            - To czyni nas wyjątkowymi, Lynnette, nie nienormalnymi.
            - Nie widzę różnicy.
            - Jak chcesz, to kiedyś nauczę cię jeździć na motorze – zaproponował.
            Spojrzałam na niego zaskoczona.
            - Naprawdę mógłbyś?
            Potaknął ruchem głowy, na co szeroko się uśmiechnęłam. Ten dzień robił się coraz lepszy.
            W pewnym momencie moją uwagę przykuł kształt zbliżający się w naszą stronę. Gdy znalazł się wystarczająco blisko, by móc stwierdzić co to, zauważyliśmy, że to mężczyzna w stroju biegacza. Truchtał brzegiem morza rozmawiając przez telefon. Spojrzał w naszą stronę i pomachał nam energicznie.
            Niepewnym ruchem odpowiedziałam tym samym.
            - Kto to jest? - zapytałam Dylana – Z tego co wiem, śmiertelnicy nie mogą wchodzić na teren obozu.
            Syn Hermesa wzruszył ramionami.
            - Nie wiem. Często go tu widuję, zdążyłem się przyzwyczaić i nie zwracać na to uwagi, w końcu nigdy nie sprawiał żadnych problemów, po prostu tędy przebiega.
            Skinęłam głową ze zrozumieniem, nie zastanawiając się więcej nad dziwnym mężczyzną.
            Siedzieliśmy na plaży z Dylanem aż do zachodu słońca. Muszę przyznać, że był to jeden z najlepiej spędzonych popołudni, od dnia w którym się obudziłam. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Dylan opowiadał o 5 latach spędzonych w Obozie, o szkołach do jakich uczęszczał i o misjach w jakich brał udział. Ja niestety nie miałam tak interesującej przeszłości, a nawet jeśli miałam to jej nie pamiętałam. Mój wkład w rozmowę ograniczał się do krótkich komentarzy, pytań i wspomnień z Domu Dziecka. Jednak nie przeszkadzało mi to, przyjemnie słuchało mi się Dylana.
            Dopiero gdy ciepłe promienie zachodzącego słońca zaczęły zalewać otoczenie, przypomnieliśmy sobie o kolacji i o bitwie, która miała się rozpocząć.
            Ze śmiechem zerwaliśmy się z pnia i popędziliśmy w kierunku pawilonu jadalnego. Wpadliśmy tam w ostatniej chwili. 
            Wszyscy zebrani herosi spojrzeli w naszą stronę.
            Kątem oka spostrzegłam Drake'a kręcącego głową z dezaprobatą. Wystawiłam język w jego stronę, po czym żegnając się z Dylanem skierowałam się w stronę swojego stolika, przy którym siedział już Nico.
            Szybkim ruchem chwyciłam udko kurczaka ze swojego talerza i podbiegłam do ogniska ofiarnego. Wrzuciłam całe udko (a trzeba było przyznać, że było dość spore), cicho prosząc tatę o przychylność z jego strony w dzisiejszej bitwie.
            Z powrotem usiadłam obok Nico. W ciszy dokończyliśmy kolację. 
            W końcu rozległ się dźwięk konchy. Herosi biorący udział w bitwie ruszyli za Clarisse i Annabeth, ramię w ramię niosące złoty sztandar. Na jego widok skrzywiłam się znacząco. Jego widok prawie doprowadził mnie do zalania krwią. I pomyśleć, że gdyby nie Robyn, byłby teraz czarny z symbolem Hadesa.
            Z drugiej strony pawilony stały Łowczynie.
            Ich srebrny sztandar z wizerunkiem galopującej łani powiewał delikatnie. 
            - Herosi! - na dźwięk głosu Chejrona wszystkie rozmowy ucichły – Reguły są wam znane. Gra odbywa się na terenie całego lasu, granicą jest strumyk. Dozwolone są wszystkie przedmioty magiczne. Sztandar ma być widoczny i może posiadać maksymalnie dwóch strażników. Jeńców nie można wiązać, ani kneblować, dozwolone jest tylko rozbrajanie. Zabijanie i stałe uszkadzanie ciała także jest zakazane. Ja jestem sędzią i lekarzem polowym. Do broni!
            Rozłożył ręce, a najbliższe stoły zapełniły się rynsztunkiem bojowym. Wciskając na siebie zbroję, zastanawiałam się, czy Chejron na pamięć nauczył się przed bitewnej przemowy, ponieważ ta była łudząco podobna do tej, którą słyszałam podczas pierwszego zdobywania sztandaru.
             Annabeth i Clarisse szybko objaśniły nam naszą taktykę, po czym poinformowały o przynależności każdego do danego oddziału.
            Zdziwiłam się, gdy okazało się, że jestem członkiem jednej z grup mających za zadanie przechwycić sztandar Łowczyń. Chociaż muszę przyznać, że również niesamowicie mi to schlebiło.
            Łowczynie stały i obserwowały nas z rozbawieniem. Nie wiem czemu, nie widziałam u żadnej z nich broni, co szczególnie mnie zaniepokoiło. Nie miałam jednak czasu się nad tym dłużej zastanawiać, bo Chejron ogłosił początek bitwy.
            - Za mną herosi! - krzyknęła córka Ateny, na co Clarisse w zwycięskim geście uniosła nasz sztandar.

            Ruszyliśmy za nimi, pewni tego, że tym razem nie damy Łowczyniom tak łatwo wygrać.

13 komentarzy:

  1. W nawyku mam to, że piszę komentarz od razu po przeczytaniu rozdziału, aby nie zapomnieć, co mam napisać… tia. Tym razem tak nie było, bo co chwila wstawałam i próbowałam się opanować z nadmiaru emocji! Rany gajs! To było niesamowite, po prostu kdjfgsisgfilgu! I wiecie co? Nawet polubiłam Dylana! To cud, nie?

    Przechodząc do samego rozdziału… Jestem zawiedziona. Czym? Tym, że ja nie mam takiego talentu! Agh.. Ale na szczęście wy go macie i się tym z nami dzielicie. Niesamowicie podobały mi się w tym rozdziale role Leo i Dylana! Valdez taki słodki :3 A Dylan całkiem fajny, i jeśli Lynn go lubi to okej. Tylko, że… No głupio by wyszło, gdyby się okazało, że Leo kocha Lynn, a ona go nie :<

    Dobra, dobra, koniec smutasów! Ahh, ta głupia Robyn mnie irytuje! No ja nie mogę, jak można być, aż tak wrednym? To się w głowie nie mieści! Zabijcie ją, szybciej (Na Hadesa :O Jaka ja jestem danger!) Miał być koniec smutasów, nie?
    A więc! Nie wiem co powiedzieć, jesteście genialne, oby tak dalej… bla bla bla, czyli róbcie tak dalej. Byle szybciej, bo ja się nie mogę doczekać, aby wszystkiego się dowiedzieć.

    Pozdro od córki Apolla i wnuczki Hadesa :P

    P.S. Lynn, jak już mówiłam! Nie załamuj się orientacją Nica! Będzie dobrze, przecież on ma dziewczynę- wszystkie demigodki :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. * Że to jest Lydia, nie Lynn, ale już się przyzwyczaiłam z fp Kocham cie jak Leo Festusa do Lynn, więc.. no czaisz o co mi kaman, nie? :P

      Usuń
  2. Cudo <3 Jest tylko jeden minus - za krótko. Dla mnie mogłoby to trwać w nieskończoność, bo jest genialne. Coś czuje, że w przeszłości, Lynn miała nieprzyjemne spotkanie z Łowczyniami. Intryguje mnie to tajemnicze życie Lynn. Czekam z niecierpliwością na dalsze rozdziały - oby były jak najszybciej <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak bardzo chciałabym w waszej twórczości znaleźć choć jeden najmniejszy błąd, by nie zazdrościć jej wam tak bardzo. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
    Rozdział cudowny, ale muszę przyznać, że jak dla osoby z ADHD trochę za dużo tu słów.
    Po za tym cudo jak zawsze.
    Weny, <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wasz blog jest zdecydowanie najlepszym o losach znanych nam herosów, jakiego znam. Bardzo się ucieszyłam na wieść o nowym rozdziale. I sorry, ale błagam dawajcie je częściej, bo to jest to bardzo fajne i miło się to czyta. Czekam na dalszy rozwój akcji ;)
    PZDR <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Super! Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!
    Mam nadzieję że pojawi się wkrótce!
    Tylko jedno jeszcze zostało; pytanko:
    Kiedy wyruszą na misję? Mam nadzieje że Leo pojedzie z Lynn bo to chyba oczywiste że ona na tej misji będzie? :P

    OdpowiedzUsuń
  6. NIE WIERZĘ. Wstawiłyście rozdział, a mi na bloggerze nic się nie pokazało. No chyba nie. Gniew Hadesa spadnie na tych śmiertelników, o!
    Ojej, musiałyście akurat teraz skończyć? :( Mogłabym was czytać non-stop. Serio. I to przez was nie nauczę się na geografię, będziecie mnie miały na sumieniu.
    W ogóle to poprawiłyście mi humor tym rozdziałem, bo Dom Hadesa dostanę dopiero 31 i czytam po angielsku ;x
    Leonnette! Ja ich kocham, wielbię po prostu. To jest chyba jedyny heteroship, który lubię xd. Obiecajcie, że w następnym będzie ich więcej, no proooooooszę. O i Nico, Nico jest cudny. Chyba nie powinnam aż tak się zachwycać własnym bratem, ale inaczej się nie da ._.
    Kochana była ta scena, jak Thalia czochrała włosy Percy'emu. I Annabeth mnie wkurza, ale to w sumie żadna nowość. Dobrze, że u was jest jej tak mało.
    No i nie wiem, kto pojedzie na misję! Jak mogłyście mi to zrobić?! Wszystko powiem tacie!
    Weny! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Btw, wy też musicie jeszcze czekać na HoH, czy tylko ja mieszkam na takim zadupiu? >.<

      Usuń
    2. Nie, nie tylko ty ;_; Ja ma dokładnie to samo! A Lydia już jutro będzie mogła przeczytać, tak bardzo jej nie cierpię :'((((

      Usuń
    3. Ooo nie, tak nie będzie! Ja już w końcu nie wiem, kiedy niby ma być ta premiera, raz mówią, że 23, potem 31, zaraz się potnę kapciem chyba ;__;

      Usuń
  7. Na Zeusa. Boski blog.
    Proszę bądź moim mentorem, w pisaniu nowego bloga, B Ł A G A M *-*

    OdpowiedzUsuń
  8. Super... po prostu genialne.
    Jeśli chcesz zareklamuj swojego bloga tu http://spis-blogow-z-opowiadaniami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Kath
    Nominowałam cię do LIEBSTER BLOG AWARD szczegóły na harrypotterinowamagiaa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

każdy komentarz to jedna puszka dla biednych małych satyrów :c
dziękujemy za wsparcie!