Po raz kolejny strasznie Was przepraszamy, za to, jak długo nam z tym rozdziałem zeszło.
Ale sami rozumiecie. Nie dość, że obowiązki wynikające z życia w świecie śmiertelników to w dodatku musimy zajmować się głodującymi, powoli umierającymi satyrkami i naprawdę mamy mało czasu, a niewielka ilość Waszych komentarzy wcale nam nie pomaga!
Wiecie - komentarze karmią weną. Im ich więcej tym my mamy większą motywację do pisania i tym szybciej pojawia się rozdział. Tak więc noo...
Mamy nadzieję, że ten rozdział również przypadnie Wam do gustu.
Aby nie przedłużać... Miłej lektury herosi! <3
Lydia
____________________________________________________
ADHD,
adrenalina i chęć skopania kilku tyłków to mieszanka wybuchowa.
I uwierzcie mi, czułam się właśnie
jak taka mieszanka. Pobudzona, skoncentrowana, w pełnej gotowości.
Nie mogłam ustać w miejscu, chciałam już przystąpić do
działania. Ulokowaliśmy nasz sztandar, Annabeth zaczęła
precyzować jak będą wyglądały grupki zadaniowe, a Clarisse
sprawdzała bojowe wyposażenie każdego z nas.
Córka Ateny wybrała taktykę
polegającą na rozbiciu się w małe grupki. Oczywiście nikogo nie
zaskoczyło to, że były to grupy trzyosobowe. Każda miała swoje
zadanie.
Moja grupa… cóż, mogło być
gorzej. Przypadła mi Meredith, córka Hekate. Była siostrą Noaha,
także miałam nadzieję, ze posiada przynajmniej połowę jego
umiejętności. Byłam w grupie z nią i z Mirandą. Nie wiem, która
z nas była bardziej z tego przydziału zadowolona.
Ale nie, tak serio to nawet byłam zadowolona z faktu, że mam Mirandę w grupie. Może wkurzała mnie czasem
niemiłosiernie, ale wiedziałam, że może być bardzo przydatna.
Córka Nyks nawet się nie skrzywiła kiedy usłyszała przydział,
posłała mi tylko ironiczny uśmieszek.
Oprócz naszej grupy takie samo
zadanie miały jeszcze dwie. Jedna składająca się z Percy’ego,
Annabeth i Noaha – tak zwana grupa główna, mieli ściągnąć na
siebie największą uwagę. I grupa druga, czyli Drake i bliźniacy
Hood. Drake oczywiście próbował zamienić się miejscami z
Meredith, ale Clarisse posłała mu jedno ze swoich spojrzeń i się
przymknął.
Właśnie po raz drugi z rządu
pokonałam Drake’a w walce na kciuki, kiedy wreszcie Annabeth
oznajmiła, że przystępujemy do działania. Miranda pojawiła się
obok mnie, prawie zwalając Drake’a z nóg. Syn Hypnosa pożegnał
się z nami szybko. Skinęłam głową na Meredith i we trójkę
pobiegłyśmy między drzewa.
Nienawidziłam biegać z tarczą.
Serio, chętnie po prostu bym z niej zrezygnowała, ale Chejron
nalegał, żebyśmy wszyscy mieli tarcze i ochraniacze. W pojedynkach
z Łowczyniami często dochodzi do tak zwanych wypadków przy pracy.
Na szczęście, nie biegłyśmy szybko.
Nie mogłyśmy, musiałyśmy zwracać uwagę na szczegóły. Znaleźć
trop Łowczyń.
Było to bardzo przyjemne. Biec lekko
przez las, wiedząc, że ma się jakiś cel. W pewnej chwili coś
usłyszałam. Spojrzałam na Mirandę i wiedziałam, że ona też to
usłyszała. Biegłyśmy dalej, nie bałam się, że ktoś nas
usłyszy. Oprócz tego, że normalnie poruszamy się wyjątkowo
cicho, Meredith nałożyła na nas jakieś zaklęcie, dzięki czemu
kompletnie nie dało się nas usłyszeć. Tak więc kierowałyśmy
się w stronę odgłosów.
Minęło może pół minuty i Miranda
położyła mi rękę na ramieniu. Szybko ją zabrała i przytknęła
sobie palec do ust. Wskazała głową przed siebie.
Przed nami rosły spore krzaki.
Zbliżyłam się do nich, dyskretnie wyjrzałam za gałęzie i
zaczęłam dziękować bogom, za to, że te poczciwe krzaczki rosną
właśnie w tym miejscu. Jakieś 50 metrów od nich stały dwie
Łowczynie. A właściwie już nie stały. Zaczęły iść w naszym
kierunku.
- Trzeba się ich pozbyć –
szepnęłam. Wiedziałam, że jeśli odkryją nasze położenie
dojdzie do walki. Nie bałam się starcia z nimi, bałam się, ze
odgłosy walki mogą przyciągnąć więcej Łowczyń. Nie miałam
zamiaru ich na siebie ściągać, cholernie chciałam zdobyć ten
sztandar.
Miranda chyba myślała tak samo.
- Mogłabym do nich strzelić –
powiedziała szeptem – Ale nie mogę strzelać do obu na raz. Kiedy trafię w jedną, druga natychmiast zacznie strzelać w nas.
Doskonale zdawałam sobie z tego
sprawę. Przygryzłam dolną wargę.
- Mogę się tym zająć - odezwała
się Meredith – Ale to mnie wyłączy z dalszej gry.
Spojrzałyśmy na nią pytająco.
- To mnie będzie kosztować sporo
siły – wyjaśniła – Nie wiem czy będę w stanie potem walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba, nie wiem nawet czy dotrzymam wam kroku
w biegu.
Łowczynie były już blisko.
Musiałyśmy działać. Oczywiście istniała szansa, że nas nie
zauważą, bardzo mała, ale jednak. Tyle, że wtedy musiałybyśmy
czekać, aż odejdą na tyle daleko, że znajdziemy się poza
zasięgiem ich wzroku i słuchu. A czasu akurat aż tak dużo nie
miałyśmy.
Tak łatwo było po prosu kazać
Meredith to zrobić. Cokolwiek to miało być. Niestety nie mogłam.
Wzięłam głęboki oddech i w ostatniej chwili powstrzymałam głośne
westchnienie.
- Twoja decyzja – szepnęłam do
niej. Miranda nie mówiła nic.
Meredith skinęła głową i wahała
się tylko kilka sekund. Potem przełknęła ślinę i wyciągnęła
przed siebie ręce.
- Incantare: Ilusio.
Łowczynie jak na komendę odwróciły
głowy w prawą stronę. Zaczęły coś do siebie szeptać i
pokazywać w tamtym kierunku. Po chwili ruszyły zadziwiająco
szybkimi biegiem we wskazywanym przez siebie kierunku.
Córka Hekate złapała się za głowę.
Poklepałam ją po ramieniu.
- Dobra robota – powiedziałam.
- Co zrobiłaś? – zapytała
Miranda. Oczywiście, jeśli Meredith spodziewała się od niej
aprobaty, grubo się myliła.
- Zaklęcie iluzji – wyjaśniła po
chwili córka Hekate – Wydawało im się, że coś tam widziały.
- Sprytne – mruknęłam.
- Niestety bardzo wyczerpujące.
Wiecie, dzieci Hekate są całkiem niezłe w drobnych iluzjach. Ale
iluzja w terenie, zwłaszcza w Obozie, to co innego. I to jeszcze na
Łowczyniach … One są inne, bardzo ciężko im narzucić swoją
wolę. Mają jakby …
- Łapiemy – przerwała jej Miranda
– Idziesz dalej z nami?
Meredith pokręciła przecząco głową.
- Nie dam rady na razie, a nie chcę
was opóźniać. Idźcie be zemnie, najwyżej dołączę do was później.
- Będziesz tu sama? A jeśli spotkasz
Łowczynie?
- W razie czego będę krzyczeć –
uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech – No i zawsze
są czary obronne i maskujące.
- Dziękujemy i … Pomyślnych
łowów!– nie wiem skąd mi się wzięło to pozdrowienie, ale
zabrzmiało na miejscu.
Córka Hekate odeszła, a ja
odwróciłam się do Mirandy. Gdy tylko Meredith zniknęła z pola
widzenia, córka Nyks przejechała sobie otwartą dłonią po twarzy.
- Co ci jest? – zapytałam
odruchowo.
- Czasem jestem taka głupia –
mruknęła. A potem chyba zdała sobie sprawę, że powiedziała to
na głos, bo otworzyła szeroko oczy i spojrzała na mnie wyzywająco
– Zapomnij, o tym – wycedziła.
- Ty to powiedziałaś, nie ja –
uśmiechnęłam się do niej – No ale o co chodzi, oświeć mnie
czasem, głupia koleżanko.
- To ja powinnam na to wpaść, moja
droga, wiecznie głupia – powiedziała cała rozgniewana – Z tą
iluzją. Przecież ja tez mogłam jej użyć! I mnie to by nic nie
kosztowało, a ona… Sama widziałaś.
- Zaraz… Czy ty się obwiniasz z
czyjegoś powodu? – teatralnie położyłam rękę na sercu.
- Och, Montrose! Po prostu ja powinnam
na to wpaść, nie ona! Mogłam pokazać tym Łowczynią takie coś,
że spadłby im te srebrne pantofelki!
- Nie wątpię –
parsknęłam – Ty też masz moc iluzji?
Spojrzała na mnie spod
ciemnej grzywki, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie
wiedziałam o jej mocy.
- Trochę inną, co nie znaczy, że
gorszą. Ale w tym wypadku bardziej by się tu chyba przydała...
- Wiesz, bardzo dziwi mnie to, że
akurat ty zapomniałaś o czymś takim jak swoja zdolność, ale mówi
się trudno – powiedziałam – Chodźmy w tym kierunku, z którego
one przyszły – zaproponowałam i przeszłam przez krzaki.
- Nie o to chodzi, że o nich
zapomniałam … Ja po prostu ... – zwinęła usta w wąską kreskę
– Zresztą nie muszę ci się tłumaczyć.
- Oczywiście, że nie musisz –
powiedziałam – Ale wiesz, przypadkiem ktoś może szepnąć Thalii
o twojej słabej formie …
- Tylko spróbujesz! – zacisnęła
pięści i rzuciła mi spojrzenie mrożące krew w żyłach.
- Żartowałam – zapewniłam ją –
Nie mam zamiaru rozmawiać z tą Królewną Śnieżką. Niech spada
do siedmiu krasnoludków albo najlepiej od razu przejdźmy do
kwestii, gdzie połyka zatrute jabłko.
Nie wiem jak i czemu akurat w tym
momencie w mojej głowie pojawiła się treść tej historii.
Postanowiłam ją wykorzystać. Mówiłam te słowa kompletnie bez
zastanowienia i w rezultacie tak mnie zaskoczyły, że parsknęłam
śmiechem.
Mogło mi się zdawać, ale Miranda
chyba też się uśmiechnęła.
Szłyśmy dalej w milczeniu. Moja
towarzyszka nadal wyglądała tak jakby sama chciała się
spoliczkować. Miałam nadzieję, że to zrobi. Wiele bym dała, żeby
to zobaczyć. Ostatecznie jednak chyba z tego zrezygnowała, bo wyraz
towarzyszący walce z samą sobą znikł z jej twarzy.
Zobaczyłam ją w ostatniej chwili.
Właściwie wtedy nie wiedziałam co to dokładnie. Zobaczyłam tylko
smugę lecącą prosto w plecy Mirandy.
Instynktownie rzuciłam się na córkę
Nyks i odbiłam strzałę tarczą. Jakże się cieszę, że jednak
jej nie wyrzuciłam.
Miranda wytrzeszczyła oczy na mnie, a
potem przeniosła wzrok na strzałę. Zaczęła się rozglądać.
Miała racje, nadal mogłyśmy być na linii ostrzału. Nie
umawiałyśmy się wcześniej co do działania, ale stanęłyśmy do
siebie plecami. Miranda zaczęła strzelać dookoła, kierowała
strzały ku wyższym gałęziom drzew. A ja stałam z uniesioną
tarczą i mieczem i ją osłaniałam. Nas obie.
Po chwili Miranda przestała strzelać.
Chwilę stałyśmy i nasłuchiwałyśmy. Nikt nie odpowiedział
ogniem. Nie usłyszałyśmy żadnego ruchu. Nie opuszczałam jeszcze
tarczy, ale chyba wszystko było w porządku. Musiałyśmy się po
prostu stąd ruszyć.
- Zupełnie nie widziałam tej strzały
– powiedziała Miranda, odwracając się do mnie – Gdybyś jej
nie odbiła …
Z jednej strony miałam ochotę stać
i czekać aż zmusi się do powiedzenia „dziękuję”. Ale z
drugiej pastwienie się nad nią, w tej akurat chwili, nie sprawiało
mi jakiejś wielkiej radości.
- Nie ma za co – uśmiechnęłam się
do niej krzywo.
- Chodźmy … - urwała. Ktoś
nadbiegał. Dało się słyszeć kroki kilku osób i jakieś
niezrozumiałe okrzyki. Córka Nyks naciągnęła strzałę na
cięciwę, a ja wzniosłam tarczę i miecz.
Czekałyśmy. Ale nic się nie działo.
Właśnie miałam powiedzieć, że to jakaś wielka podpucha, kiedy
jakieś 30 metrów od nas z między drzew wybiegły trzy Łowczynie.
Tyle, że one nawet nie biegły w
naszym kierunku. Biegły w linii równoległej do nas, co kilka
sekund odwracając się i wypuszczając strzały. Kawałek za nimi
biegli dwaj obozowicze. Jeden z nich był źródłem tych wrzasków,
był chyba synem Nike, więc domyśliłam się, że to jakieś
zwycięskie okrzyki. Jeszcze kawałek za nimi biegł Leo. Płomienie
lizały jego palce, a on wyglądał jakby był w swoim żywiole.
Kiedy nas zauważył, wyszczerzył
zęby i zdecydował się zrezygnować z pościgu. Zmienił kurs i
biegł z naszą stronę.
Tym razem to Miranda zareagowała
błyskawicznie. Pociągnęła mnie w tył i zaczęła biec. Nie
wiedziałam o co jej chodzi. Odwróciłam się do Leona i spojrzałam
na niego przepraszająco. Miałam nadzieję, że zrozumiał.
- Co to było? – zapytałam
Mirandy, nadal za nią biegnąc.
- Akurat w tym momencie nie mam ochoty
na spotkanie z nim – mruknęła – Bardziej niż zazwyczaj.
Zahamowałam ostro i zmusiłam ją,
żeby też się zatrzymała.
- Akurat w tej chwili – zaczęłam
ostro – Jesteś jakaś rozkojarzona. To, że nie wpadłaś na to,
że możesz użyć swojej mocy już było bardzo dziwne. Ale to, że
ty nie zauważyłaś strzały … - nie wiedziałam jak dalej
ubrać to w słowa, więc pokręciłam tylko głową.
Miranda po raz kolejny tego dnia
walczyła sama ze sobą. Miała coś do powiedzenia, to pewne. Ale
mówienie o swoich uczuciach nie było w jej naturze. Rozumiałam to,
ale to nie znaczy, że nie byłam ciekawa. Ja nie mam jakoś
wielkiego doświadczenia z ludźmi, ale większość z nich mnie nie
obchodzi. Ani ich odczucia czy przemyślenia. Z córką Nyks było
inaczej, jeszcze nie rozgryzłam dlaczego. Poza tym należały mi się
wyjaśnienia, w końcu uratowałam jej życie.
Po paru długich chwilach z jej twarzy
zniknął wyraz stanowczości. I ja już wiedziałam, że niezależnie
od tego jak potoczy się bitwa, ja odniosłam dzisiaj swoje małe
zwycięstwo.
Słońce już zaszło, więc kiedy
dokładnie nie wiedziałam wyrazu jej twarzy. Jej głos też był
trudny do określenia.
- Ja miałam … niezbyt przyjemną
rozmowę – powiedziała.
- To rozmowy z tobą bywają w ogóle
przyjemne? – w konwersacji z córką Nyks, docinki same wypływały
z moich ust.
- Mówię poważnie – warknęła,
chyba naprawdę nie miała nastroju na przekomarzanie się.
- Jakoś mi to nie pasuje –
wyznałam – Przecież ty mało z kim rozmawiasz, no i nie masz
problemów z ignorowaniem innych.
To było naprawdę dziwne. Mówić
Mirandzie jakie wnioski wysunęłam z jej zachowania.
- W tym przypadku nie mogłam tego
zrobić – powiedziała z wyrzutem – Nawet nie wiesz jak bardzo
chciałam, ale … - trudno mi zgadywać co siedzi w jej głowie. Ale
jeśli miałabym spróbować, powiedziałabym, że po części
odczuwa jakąś przyjemność, że mi to mówi, że w ogóle mówi o
tym na głos. Jednak z drugiej strony to przecież była Miranda, nie
mogła sobie pozwolić na ujawnienie jak wielu wątków.
Ale to mi wystarczyło. To, co
powiedziała … I tak dużo znaczyło. Serio musiało się coś
stać. Postanowiłam teraz już po niej nie jeździć, a potem
dowiedzieć się czegoś więcej. Jeśli nie od niej to od Drake’a
czy kogoś tam.
Nie wiedziałam za bardzo jak to
skomentować. Właśnie miałam skierować rozmowę na temat jakieś
głupoty, kiedy Miranda krzyknęła:
- Stój!
Zatrzymałam się. Spojrzałam na nią
pytająco. Wskazała pod moje nogi.
Była tam, ledwie widoczna , ale była.
Żyłka, wisząca kilka centymetrów nad ziemią. Zacisnęłam ręce
w pięści. Ropuchy zastawiły pułapkę. Spojrzałam na Mirandę.
- Widzisz takie małe gówienko, a
zapominasz o tym, że masz moc iluzji – zrobiłam minę, jakbym była
nią bardzo rozczarowana – Bogowie, jesteś taka dziwna.
- Starczy już tego rozkojarzenia jak
na jeden wieczór – mruknęła tylko i zaczęła się wspinać na
drzewo stojące obok. W sumie nie wiedziałam po co to robi, ale
zaczęłam się wspinać z nią.
Usiadła na gałęzi i przesunęła
się, żeby zrobić mi miejsce.
- Spójrz – szepnęła. Spojrzała
we wskazanym kierunku i mało co nie spadłam z tego drzewa.
Niedaleko nas, serio rzut kamieniem,
stał sztandar Łowczyń! Obok niego tylko dwie Łowczynie! Bałam
się, że zacznę ślinić się ze szczęścia.
- Rozdzielamy się – szepnęła
Miranda. Widać było, że też jest bardzo podniecona i że już się
uparła na to zdobycie sztandaru. Dodatkowo po tym jak zobaczyła
pułapkę, mogę wnioskować, że forma jej wróciła. Z taką
Mirandą zwycięstwo mieliśmy w kieszeni – Ty zejdziesz na dół –
kontynuowała córka Nyks – Ja zostaję tutaj. Zacznę do nich
strzelać, a ty rzucisz się i postrasz się pozbawić je łuków. W
tym samym momencie, co zobaczysz moją pierwszą strzałę.
Rozumiesz, równo z tym jak ją zobaczysz, bo inaczej … - urwała,
usłyszałyśmy dziwny dźwięk. Dochodził z lewej. Łowczynie też
go usłyszały. Jedna z nich strzeliła w tamtym kierunku. Rozległ
się huk.
To była strzała dymna. Wystrzeliły
kłęby siwego dymu, na szczęście nie miały dalekiego zasięgu,
nie sięgały do nas. Widziałyśmy wszystko dokładnie.
- Te żyłki … to przez nie ten
dźwięk. Skubane nie chciały dać się zaskoczyć – powiedziała
Miranda, uświadomiła sobie wszystko sekundę przede mną – A to
znaczy, że ktoś z naszych z tamtej strony … - jakby na
potwierdzenie jej słów z dymu wyłoniły się trzy postacie.
- Drake – szepnęłam.
- O ludzie, ten to wiecznie wszystko
popsuje – mruknęła Miranda.
Drake i bracia Hood mieli oczywiście
opuszczone miecze. Łowczynie stały przed nimi z przygotowanymi
strzałami. Podejrzewam, że to nieźle wjechało na ambicje Drake’a.
- Rusz się, musimy im pomóc –
powiedziałam Mirandzie.
- A niech się on nawdycha tego dymu.
Głupszy już nie będzie, więc może od niego zmądrzeje –
odpowiedziała córka Nyks, ale całkowicie przecząc swoim słowom,
zaczęła zsuwać się na dół.
Zsunęłam się za nią. Pamiętając
o tej cholernej żyłce, ominęłyśmy ją i stanęłyśmy za
drzewami, rosnącymi najbliżej polanki, na której wszystko się
działo.
Łowczynie kazały złożyć chłopakom
broń i usiąść na ziemi. Jedna stała nad nimi z naciągniętą na
cięciwę strzałą, druga stanęła pod sztandarem.
Przez trochę tylko stałyśmy i
patrzyłyśmy, nie przychodziło mi do głowy żadne rozwiązanie.
Nie mogłyśmy ich zaatakować, bo miały zakładników. Strzelanie
też nie wchodziło w grę. Tym razem pamiętam o zdolnościach
Mirandy, ale teraz na nic się nie przydadzą.
Błyskawica przecięła niebo i aż
podskoczyłam. Miranda syknęła i mocniej zacisnęła rękę na
swoim łuku.
- Thalia – powiedziała jedna z
Łowczyń. Ta stojąca przy sztandarze, ale teraz podeszła do swojej
towarzyszki – Zaraz będzie po wszystkim – uśmiechnęła się
wrednie.
Zalała mnie fala frustracji. Sztandar
był na wyciągnięcie ręki, a my tylko stoimy i się gapimy! One
nie mogły wygrać, po prostu nie mogły! To byłabym moja osobista
porażka, wygranie z nimi to już sprawa honoru. Jeszcze one
uśmiechały się tak perfidnie, były tak pewne siebie …
Ruszyłam się z miejsca. Działałam
pod wpływem impulsu.
- Montrose, co ty … - szepnęła
Miranda. Ale nie zatrzymałam się. Wyszłam zza drzewa i stanęłam
na widoku.
Łowczynie na kilka sekund wbiło w
ziemię. Tak bardzo zaskoczył je mój widok, że nie zareagowały od
razu. Kiedy pierwszy szok minął, jedna zaczęła do mnie celować.
Nadal działałam impulsywnie.
Tupnęłam nogą. Po prostu tupnęłam w miejscu, wkładając w to
całą swoją frustrację i złość na bezradność. Efekt totalnie
mnie zaskoczył.
Wszystko działo się jakby w
zwolnionym tempie. Od miejsca, gdzie moja noga zatknęła się z
ziemią wyszła jakaś energia. Energia zgromadzona pod ziemią. I to
jakby kłębowisko energii pomknęło ku Łowczyniom. Nadal pod
ziemią. I gdy już do nich dotarło, ziemia pod ich stopami się
zatrzęsła.
Ja byłam zdezorientowana, ale one
były w bezgranicznym szoku. W ogóle nie wiedziały co się dzieje.
Jedna z nich zdołała wypuścić strzałę, ale strzał był
zupełnie niecelny. Ziemna trzęsła się tylko pod ich stopami.
Jedna z Łowczyń straciła równowagę i upadła. Na swój łuk.
To był chyba znak dla Mirandy.
Wyszła zza drzewa i strzeliła. I tu należą jej się wielkie
gratulacje. Trafiła w sam środeczek cięciwy łuku drugiej
Łowczyni, tym samym bardzo skutecznie uczyniła go bezużytecznym.
Zima przestała się trząść.
Łowczynie nadal były w kompletnym szoku, tyle, że teraz dodatkowo
obie były pozbawione broni.
Travis i Connor tylko na to czekali.
Rzucili się na Łowczynie, skądś wytrzasnęli liny. Nie minęło
kilka sekund, a Łowczynie siedziały na ziemie plecami do siebie,
unieruchomione więzami.
To była chwila naszego tryumfu.
Bracia Hood odstawiali jakiś taniec zwycięstwa, Miranda stała z
głową uniesioną ku górze, jej włosy powiewały lekko na nocnym
wietrze. Ja i Drake szczerzyliśmy się do siebie jak głupki. Trwało
to chwilę, a potem Drake zaczął iść w stronę sztandaru.
I wtedy do akcja wkroczyła na
czerwonowłosa małpa.
Chciała zrobić dokładnie to samo co
tamtym razem. Czekała na gotowe, a potem chciała zbierać laury.
Wszyscy spojrzeliśmy w jej stronę. Drake niestety też.
I nie wiem jak, ani dokładnie co
zrobiła. Po prostu wpatrywała się przez chwilę w Drake’a, a on
w nią. Potem syn Hypnosa zaczął się rozglądać dookoła, złapał
się za głowę i upadł na kolana, przy okazji wypuszczając miecz i
tarczę. Jego twarz wyrażała kompletne zaskoczenie, może nawet
przerażenie.
- Co ona mu zrobiła? – warknęła
Miranda. Niestety nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Ale uznałam,
że zastanowię się nad tym potem. W tej chwili musiałam działać.
Tym razem posługując się rękami,
posłałam falę tej przedziwnej energii na Robyn. Zadziałało.
Ziemia zatrzęsła się pod jej nogami, a ona upadła na jedno
kolano. Niestety Drake nadal trzymał się za głowę i wyglądał
jakby zwariował. Jego oczy wpatrywały się w pustkę w wyrazie
kompletnego zdezorientowania i strachu. Po chwili zaczął kręcić
głową, mocno zacisnął powieki i bujając się do przodu i do tyłu
zaczął szeptać coś do siebie. W pierwszej chwili chciałam mu
pomóc, jednak tym zajęli się Hoodowie, którzy najwyraźniej w
zupełności zapomnieli o sztandarze. W przeciwieństwie do Robyn,
która już zaczęła się podnosić.
Ruszyłam w jej kierunku, a Miranda za
mną. Kiedy do niej dobiegłam, bez większych wstępów wytrąciłam
jej miecz z ręki. Zdziwiłam się, że poszło mi tak łatwo. Jednak
te treningi dały naprawdę dużo. Miranda już do nas dobiegła,
więc zostawiłam Robyn pod jej opieką i sama popędziłam do
sztandaru.
Kiedy moje palce go dotknęły, czułam
jakby unosiła go jakaś magiczna siła.
Zaciskając palce mocno
na drzewcu ruszyłam w kierunku z którego przyszłyśmy. Teraz
najważniejsze było jak najszybciej przenieś sztandar przez
strumyk.
Biegłam tak szybko jak to tylko było możliwe.
Przedarłam się przez gęste krzaki i stanęłam na wprost trzech
Łowczyń. Na ich widok zaschło mi w ustach.Więcej ich tu nie było? Nie mogły mi
przeszkodzić, gdy byłam już tak blisko!
Przez chwilę stałyśmy
patrząc na siebie, po czym nagle zza krzaków wyskoczył Nico. W
samą porę.
- Na razie, koleżanki! - zasalutował im z krzywym
uśmiechem i zanim zdążyły cokolwiek zrobić, podbiegł do mnie,
złapał za ramię i...
No właśnie – i co? W jednej chwili
stałam tam, w lesie, ze sztandarem w ręce na wprost Łowczyń. W
drugiej wszystko mi się rozmazało w jedną ciemną plamę. Czułam
na całym ciele pęd powietrza, jakbym spadała z wysokiego klifu.
Towarzyszyło temu przeraźliwe zimno i dziwne dźwięki, jakby jęki,
zawodzenia i rozpaczliwe prośby o pomoc. W pewnym momencie poczułam
nawet jakby nie do końca materialna dłoń złapała mnie za szyję.
Z mojego gardła wydobył się głuchy wrzask, który miał okazję
zakończyć się już przy strumyku, gdy właśnie tam wypluła nas
ciemność.
Nico podtrzymał mnie ramieniem, gdy zatoczyłam się,
nie czując nóg.
- Wszystko gra? - spytał chrapliwym
głosem.
Skinęłam głową i ruszyłam w kierunku naszej połowy,
wciąż mocno zaciskając palce na sztandarze. Dwoma susami
przeskoczyłam strumyk.
W chwili, gdy rozbrzmiał dźwięk
kończący grę, zniknęły wszystkie moje problemy. Nie istniało
zmęczenie, moja nieznana przeszłość, ani mroczone rzeczy, które
szykowała dla nas przyszłość. Liczyła się tylko ta chwila
zwycięstwa.
Poczułam jak Nico przyciąga mnie do siebie i
mocno ściska. W odpowiedzi objęłam go jedną ręką, gdyż w
drugiej wciąż trzymałam sztandar, który właśnie zmieniał barwę
na czarną, a pośrodku materiału pojawiła się podobizna
Cerbera.
Ze wszystkich stron zaczęli nadbiegać herosi.
Pierwszy spomiędzy drzew wypadł Leo i widząc mnie ze sztandarem
wydał z siebie okrzyk radości. Następni byli Percy, Annabeth i
Noah, który mi pogratulowali. Za nimi stopniowo wyłonili się
wszyscy.
Ktoś do mnie dobiegł i mnie
uściskał. Właściwie dwa ktosie, bracia Hood ściskali mnie z obu
stron. Kiedy już mnie puścili miałam na wszystko świetny widok.
Miranda rzuciła spojrzeniem na Drake’a, a potem przeniosła wzrok
na mnie. I słowo daję, uśmiechnęła się bez krztyny ironii.
Jeśli mowa o Drake’u to nadal był lekko dezorientowany, ale
szczerzył do mnie zęby.
A kiedy spojrzałam na minę Robyn też
chciało mi się płakać, ze śmiechu tym razem. Jej twarz była tak
samo czerwona jak jej włosy. Zaciskała zęby tak mocno, że chyba
jak otworzy buzię, to wszystkie jej wylecą. Jeszcze się jej nie
odpłaciłam, jeszcze nie. To była moja uczciwa wygrana. Ale nie
będzie musiała długo czekać na moją zemstę, to jej mogę
obiecać.
Wszyscy wiwatowali i mi gratulowali.
Na polanę przygalopował Chejron i oficjalnie ogłosił zwycięstwo
Obozu nad Łowczyniami. Wychodziłam z lasu niesiona na barana przez
Drake’a, który już całkiem się otrząsnął. Towarzyszyły temu
śpiewy i wiwaty. Byłam cała naładowana energią, myślałam, ze
nie zasnę tej nocy. Ale kiedy zamknęły się za mną drzwi
Trzynastki, wszystko opadło. Nico musiał pomagać mi dość do
łóżka. Chyba jeszcze dobrze się na nim nie położyłam, a już
słodko spałam.
***
Już w momencie gdy obudziły
mnie ciepłe promienie słońca i łagodny głos Nico, wiedziałam,
że to będzie dobry dzień.
Wstałam wyjątkowo wypoczęta,
szybko się ogarnęłam i wcisnęłam na siebie ubrania. Razem z Nico
wyszliśmy na zewnątrz z zamiarem spokojnego zjedzenia śniadania,
jednak już od samych drzwi wszyscy herosi przesyłali w naszą
stronę szerokie uśmiechy, uniesione kciuki i machali
energicznie.
Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam jak
zareagować.
W końcu doszliśmy do pawilonu jadalnego.
Przywitały nas tam poklepywania i gratulacje. Trochę się dziwnie z
tym czułam, w końcu nie byłam jedyną osobą, która brała udział
w tej bitwie.
Cudem dopchaliśmy się do naszego stolika. W
momencie gdy usiadłam poczułam na sobie czyś morderczy wzrok.
Podniosłam oczy i natrafiłam na Łowczynie wpatrujące się we mnie
z taką zawiścią, jakbym co najmniej zrzuciła Artemidę z Olimpu.
W sumie to chyba nie najgorszy pomysł.
Przesłałam im słodki
uśmiech i ruszyłam z jedzeniem w kierunku paleniska ofiarnego. Gdy
w końcu przyszła moja kolej wrzuciłam do ognia pół swojego
posiłku, w duchu dziękując fatom, Nike i nawet mojemu ojcu za
wczorajszą wygraną.
Wróciłam do stołu i szybko dokończyłam
śniadanie, które dziś wyjątkowo mi smakowało. Nie miałam jednak
czasu na rozkoszowanie się nim, chciałam jeszcze przed porannymi
zajęciami złapać Drake'a.
Gdy tylko zauważyłam, że wstaje
od stołu ruszyłam w jego stronę.
- No cześć – przywitał
się radośnie, gdy tylko dołączyłam do niego na schodach – Jak
tam się czuje nasza mała zwyciężczyni?
- Przestań –
walnęłam go ze śmiechem w ramię – To nie jest tylko moja
zasługa.
- No tak, zapomniałem, to w szczególności dzięki
mnie i mojemu niesamowitemu urokowi.
- Tak sobie wmawiaj –
parsknęłam. Po chwili dodałam niepewnie – Drake... Co do
wczorajszej bitwy... Co się wtedy stało? No wiesz, przy sztandarze,
gdy pojawiła się Robyn?
Z jego twarzy momentalnie spełzły
resztki dobrego humoru.
- Ja... - zająknął się – W sumie to
nic takiego.
Spojrzałam na niego uważniej z ukosa.
- Ale
kity wkręcasz, Sherman – mruknęłam – Jak nie chcesz o tym
rozmawiać, to po prostu powiedz, a nie wciskaj mi, że nic się nie
wydarzyło.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Głupoty, nic mi
nie jest.
Widziałam, że nie jest to przyjemny temat, tak więc
od razu chciałam go zmienić. Drake był jednak szybszy.
- Tak
czy siak, wygraliśmy, nie? - na jego twarz powrócił uśmiech, choć
widać było, że nie do końca prawdziwy – Po raz pierwszy od...
od iluśtam dziesiątek lat!
- Taaak – odparłam bez entuzjazmu.
Wciąż męczyła mnie ta sytuacja z Drake'm.
- Oj, Lynn –
potarmosił nie po głowie – jesteś urocza jak się martwisz. Nie
ma się czym przejmować, naprawdę. Ja na razie lecę, mam coś do
załatwienia. Do zobaczenia później!
Pomachał mi i odbiegł w
kierunku domków.
Przez chwilę stałam w miejscu odprowadzając
go wzrokiem. Martwiłam się o niego. Jego wczorajsza mina nie
napawała mnie optymizmem, nie poprawiał tego też fakt, że Robyn
maczała w tym swoje paluchy.
Westchnęłam ciężko, odwróciłam
się na pięcie i ruszyłam powolnym krokiem przed siebie. Nie bardzo
wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Postanowiłam po raz kolejny
spróbować swoich sił na ściance wspinaczkowej. Odkąd tylko
przybyłam do Obozu chciałam wziąć udział w zajęciach jazdy
konnej czy latania na pegazach, jednak moje boskie pochodzenie od
razu mnie skreśliły. Z ciekawszych atrakcji obozowych pozostała mi
więc żywa, plująca lawą i zrzucająca herosów ścianka. Jak
widać, zawsze zgarniam najlepsze kąski.
Idąc ubitą, dość
znaną mi już ścieżką spostrzegłam Leo leżącego na trawie, w
cieniu drzewa z półprzymkniętymi oczami. Doszłam do wniosku, że
ścianka może poczekać i skręciłam w jego stronę.
Gdy byłam
dość blisko otworzył delikatnie oczy i lekko unosząc głowę
spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Hej – przywitałam się i
przysiadłam obok niego – Nie wybierasz się na żadne
zajęcia?
Pokręcił przecząco głową.
- Dziś cały dzień
poświęcony jest świętowaniu zwycięstwa nad Łowczyniami.
-
Skoro tak mówisz – opadłam na plecy – Nie będę się z tobą
kłócić.
Przez chwilę leżeliśmy w milczeniu, wpatrując się
w koronę drzewa, delikatnie poruszane przez wiatr zielone listki, w
błękitne niebo i w powoli przesuwające się po nim puszyste
chmury.
W pewnym momencie usłyszałam cichy, regularny dźwięk.
Odwróciłam głowę w stronę Leo i zauważyłam że wskazującym
palcem wybija na swoim pasie jakiś rytm.
- To alfabet Morse'a? -
spytałam.
Chłopak zaskoczony zatrzymał rękę w powietrzu i
spojrzał na mnie. Słoneczne promienie zatańczyły na jego
twarzy.
- Uh, tak – odparł. Wyglądał na lekko zmieszanego –
Znasz?
Znowu. Znowu coś wiedziałam, ale nie miałam zielonego
pojęcia skąd.
Skinęłam głową.
- Ale zdążyłam wyłapać
tylko „ha”. Co to kodujesz, agencie 007?
Leo zaśmiał się.
Może mi się wydawało, ale dostrzegłam na jego twarzy ulgę.
-
Tajne wiadomości – odparł konspiracyjnym szeptem – Nikt nie
może się dowiedzieć. Inaczej CIACH! - palcem nakreślił na szyi
linię, imitując odcięcie głowy.
- Nie boję się ciebie,
ważniaku – parsknęłam, wystawiając mu język.
Leo podniósł
się na łokciach i spojrzał na mnie mrużąc oczy.
- Ach tak? -
spytał, niebezpiecznie przeciągając głoski.
Przesłałam mu
szeroki uśmiech, który odebrał jako potwierdzenie.
- A więc
musisz ponieść karę za zniewagę – oznajmił zniżając głos.
Po czym dodał z najbardziej przerażającym uśmiechem jaki
kiedykolwiek u niego widziałam – Słyszałem, że masz
łaskotki.
W pierwszej chwili myślałam, że żartuje. Nikt o
tym nie widział. Po jego minie wywnioskowałam jednak, że nawet
jeśli blefuje, ma zamiar spróbować.
Natychmiast zerwałam się
z miejsca i rzuciłam się do ucieczki w stronę plaży. Leo jednak
nie zamierzał odpuścić.
- Na Hadesa, Valdez! - pisnęłam, gdy
w końcu mnie złapał w skutek czego znaleźliśmy się na ziemi –
Przez ciebie mam piasek w ustach!
W odpowiedzi obdarzył mnie
salwą śmiechu.
- Bogowie, ale ty jesteś głupi – mruknęłam,
po czym wyplułam drobinki piasku.
- Trzeba było nie podważać
mojego autorytety, słońce.
Popatrzyłam na niego z uniesionymi
brwiami. Zdążył już wstać, teraz wyciągał rękę w moim
kierunku, by mi pomóc.
Poradziłam sobie sama, obawiając się
kolejnego ataku łaskotek.
- Co jest z tobą nie tak?
- Wielu
zadawało sobie to pytanie – odparł, gdy ruszyliśmy z powrotem do
Obozu – Nie licz, że będziesz pierwszą, która znajdzie
odpowiedź.
***
Leo wrócił do swojego odpoczywania,
ja jednak postanowiłam zrobić coś produktywniejszego i tak jak
wcześniej zamierzałam, wybrałam się na ściankę. Tym razem nie
poszło mi tak dobrze jak ostatnio. Już byłam w połowie drogi na
górę, gdy uskakując przed lawiną kamieni na lewę ramię kapnęła
mi dość spora ilość lawy. Ból był niewyobrażalny, myślałam,
że zejdę z tej ziemi.
Tony, który akurat z paroma innymi
satyrami prowadził zajęcia ze wspinaczki, pomógł mi zejść i
zaprowadził mnie do Wielkiego Domu.
Syn Apolla, akurat pełniący
dyżur w sali chorych, dał mi do zjedzenia dwa ciastka z ambrozją.
Były tak pyszne, że była gotowa spędzić resztę dnia na
przekonywaniu go, że jeszcze coś mnie boli i żeby dał mi więcej.
Niestety, zaczął mi nawijać o tym, jak to świetnie się wczoraj
spisałam. Poczułam się głupio i z ciężkim sercem pożegnałam
się z ciastkami. Z nim też, ale nawet nie wiem czy usłyszał moje
mruknięcie.
Już byłam przy drzwiach wyjściowych,
kiedy usłyszałam dudnienie kroków. Odszukałam źródła dźwięku,
Percy zbiegał po drewnianych schodach. Naprawdę nie wiem czym się
wtedy kierowałam. Chyba po jego minie wywnioskowałam, że stało
się coś ważnego. I poszłam za nim.
Wszedł do pokoju, służącego za
salon i na moje szczęście zostawił otwarte drzwi. Cóż, najwyżej
spędzę wieczność na Polach Kar, bo podeszłam cichutko i
zajrzałam do środka. Chcąc nie chcąc i tak bym usłyszała to co
zostało powiedziane w środku. Możecie sobie to interpretować jako
podsłuchiwanie, ja zaliczam to jako dodatkową korzyć obserwacji z
bliska.
W salonie była Annabeth, Thalia i
siedzący na wózku Chejron.
- Nadal nie rozumiem czemu Rachel
kazała mi przyjść na strych – powiedział Percy na wstępie –
Nie cierpię tam chodzić – wzdrygnął się.
- Pośród tych wszystkich pamiątek
jej wizje są wyraźniejsze – mruknął Chejron, chyba już
przyzwyczajony, żeby odpowiadać na wszystkie pytania.
-Nieważne – powiedziała Thalia
zniecierpliwionym tonem – Podała ci przepowiednie?
Słysząc to uznałam, że to sterczenie pod tymi drzwiami wcale nie jest takie głupie.
- Podała – powiedział Percy.
- No … Jak brzmiała? – Annabeth
też była już zniecierpliwiona.
- Było w niej coś co … o tym, że
cel naszej misji jest inny niż myślimy – odpowiedział w
zamyśleniu syn Posejdona.
- Co? – Thalia stanęła przed nim i
wpatrywała się intensywnie w jego twarz.
- I jeszcze coś o tym, że pójdzie
ktoś oprócz naszej trójki – Percy nie odwzajemniał jej
spojrzenia.
- No to chyba wiadome, przecież idą
z nami wszystkie Łowczynie – córka Zeusa nadal nie spuszczała go
z oczu.
Nie usłyszałam dalszej części,
ponieważ ktoś złapał mnie za ramię.
Odwróciłam się zaskoczona. Za mną
stała Miranda. Podeszła tak cicho, że jej nie słyszałam.
- Co ty wyrabiasz? – zapytała.
- Cśśś – przytknęłam palec do
ust. Jednak było już za późno. Głosy w salonie zamilkły.
- Och, przepuść mnie – i
przepchnęła się obok mnie, weszła do środka.
Wahałam się przed moment. Zagryzłam
wargę i weszłam za nią.
- Mirando, Lynnette – przywitał nas
Chejron – Jestem teraz trochę zajęty. Chyba, że to jakaś pilna
sprawa.
- Nie mam pojęcia po co ona tutaj
przylazła – przez chwilę myślałam, że Miranda powie, że
przyłapała mnie na podsłuchiwaniu, jednak ona miała inne plany –
Ale ja przyszłam po to, żeby dokończyć naszą wcześniejszą
rozmowę.
Miranda nie zwracała się tylko do
Chejrona, ale też do pozostałych. Nie miałam pewności, ale coś
mi mówiło, że mówiąc „wczorajsza rozmowa” miała na myśli
tą samą rozmową, o której mówiła mi. Tylko wtedy użyła
określenia „niezbyt przyjemna”.
- Wiem, co sobie myślicie … - córka
Nyks już zaczęła się rozkręcać, ale urwała i zwróciła się
do mnie – Montrose … idź sobie.
Zachciało mi się śmiać. To było
tak bardzo w stylu Mirandy.
- Nigdzie się nie wybieram –
powiedziałam.
- Lynnette – odezwał się Chejron –
Może rzeczywiście będzie lepiej jak sobie pójdziesz.
- Nie lubię się powtarzać Chejronie
– żeby pokreślić to, że nie żartuję, usiadłam z impetem na
jednym z foteli.
- Nie mam zamiaru cię o nic prosić –
Miranda zaczęła kontynuować, przestając zwracać uwagę na mnie i
na zbolałą minę Chejrona – Słuchajcie, na serio nie obchodzi
mnie wasza opinia o mnie, ale ona nie powinna decydować o tym czy
mogę wziąć udział w misji!
- Mirando, już o tym rozmawialiśmy …
- Chyba nie wiesz co to znaczy
rozmowa! – muszę przyznać, że mnie zaskoczyła, nigdy nie
wyobrażałam sobie nikogo mówiącego w ten sposób do Chejrona –To
polegało tylko na tym, że ty… – spojrzała na Percy’ego i
Annabeth – Wy, przedstawiliście mi swoje zarzuty.
- Nie określiłbym tego jako zarzuty
– powiedział centaur zmęczonym głosem.
- A jakbyś to określił?
Wątpliwościami wobec mojej lojalności? – dobra, nie wiedziałam
o co chodzi, ale robiło się coraz ciekawiej.
- Odkąd tu trafiłam zachowujecie się
jakby miała was w nocy podpalić – kontynuowała córka Nyks – A
powiedzcie mi, czy odkąd przebywam w Obozie zrobiłam coś co mogło
wzbudzić podejrzenia? No zrobiłam?
- Nie, nie zrobiłaś – Chejron był
bardzo opanowany – Ale już ci to tłumaczyłem. Niczego nie możemy
być pewni. Nikt nigdy nie powiedział, że to ty masz złe zamiary …
- Właśnie! Bo tak w zasadzie to
nigdy nie chodzi o mnie! - gdyby mówiła kolejne słowa, patrzyła
raz w oczy Percy, raz w oczy Annabeth – Rozumiem, że przeżyliście
coś strasznego, ale tak nie można! Nie można patrzeć na herosów
przez pryzmat ich rodziców! Nigdy nie spotkałam mojej matki, ale
wierzę we wszystkie opowieści o niej. Tyle, że ja nie jestem nią!
Nie mam z nią nic wspólnego! – w ostatnie słowa włożyła tyle
mocy, że miałam wrażenie, że ziemia się zatrzęsła. Nigdy nie
wiedziałam jej w takim stanie.
- Zachowujemy się tak, a nie inaczej
dla dobra wszystkich – powiedziała twardym tonem córka Ateny.
- Mam gdzieś to, dlaczego się tak
zachowujecie – warknęła Miranda – Dobrze wiem, że moje
pochodzenie gwarantuje mi ciągłe przesłuchania i obserwacje.
Zapewnia również brak życia towarzyskiego, ale to też mam gdzieś!
Ale nie mogę pozwolić na to, żeby to czyją jestem córką
decydowało o moim życiu, moich działaniach.
Miranda zrobiła przerwę na głębszy
oddech. Nie znałam szczegółów całej tej sprawy, ale rozumiałam
jej złość. Nie wiem jak to się działo, po prostu rozumiałam. I
chciałam stanąć po jej stronie.
- Czuję, że powinnam iść na tą
misję i wiem, że się do tego nadaję – powiedziała Miranda tym
razem bardzo cicho – Zaprzeczcie. Powiedzieć, że się do tego nie
nadaję, że jestem za słaba. Wtedy zrozumiem i odpuszczę.
Nikt nie zaprzeczył. Chejron był
myślami gdzieś daleko, Annabeth i Percy patrzyli na siebie
niepewnie, a Thalia wpatrywała się w Mirandę, wyglądała na …
zafascynowaną.
- No więc chodzi tylko o moją matkę
- Miranda prychnęła cicho – Tego nigdy nie zrozumiem.
Znowu nikt nie odpowiedział. Niestety
ja w takich chwilach nie potrafiłam milczeć.
- Czego wy się boicie? – zapytałam.
- O co ci chodzi? – warknęła córka
Ateny.
- To oczywiste, że boicie się
zdolności Mirandy – twardo wpatrywałam się w twarze wszystkich
zebranych po kolei – Albo tego, że jest pod władzą swojej matki.
Bez urazy, ale jeśli myślicie, że ona jest pod czyjąkolwiek
władzą to jesteście, delikatnie mówiąc niemądrzy.
Miranda spojrzała na mnie. Na jej
twarzy przez jakieś dwie sekundy widniał uśmiech.
- Nie byłaś tam, nie wiedziałaś
tego co my – powiedział w roztargnieniu Percy.
- Jej matka … - zaczęła Annabeth,
ale przerwało jej prychnięcie Mirandy.
- Och, daj spokój. O twojej matce też
można powiedzieć kilka … mało korzystnych rzeczy – wycedziła
córka Nyks.
Annabeth poruszyła się niespokojnie.
Wyglądała tak jakby chciała jej przywalić. Wtedy do akcji
wkroczył Chejron.
- Wszyscy musicie się uspokoić –
powiedział – Możemy …
- Powiedziałam już wszystko co
miałam do powiedzenia – rzuciła szorstko Miranda i nie patrząc
na nikogo ruszyła do wyjścia.
- No to … Miło było, mam nadzieję,
że kiedyś po powtórzymy – nie wiem czemu to powiedziałam. Chyba
chciałam podkreślić to, że to oni przegrali tą bitwę. Posłałam
wszystkim uroczy uśmiech i wyszłam.
Miałam nadzieję, że po wyjściu uda
mi się pogadać z Mirandą. Niestety, nie zauważyłam jej nigdzie w
pobliżu. Domyśliłam się, że chciała ochłonąć w samotności i
uszanowałam to.
Jednak musiałam o tym z kimś
pogadać. Nawet wiedziałam z kim.
***
Znalazłam Drake’a drzemiącego na
jednej z ławek przy boisku do siatkówki. Usiadłam obok i
przyjrzałam się mu. Znowu miał włosy w tym jasnym odcieniu,
przydługie, kręciły mi się na końcu. Zdecydowanie najbardziej
lubiłam u niego to połączenie jasnych włosów i bardzo ciemny
oczu.
- Drake, pobudka – powiedziałam i
potrząsnęłam go za ramie. Kiedy nie zdziałało, wbiłam mu palec
między żebra.
Obudził się nagle i przez chwilę
był kompletnie rozkojarzony. Rozeznał się w sytuacji i spojrzał
na mnie z nienawiścią.
- Jesteś złem wcielonym – mruknął.
Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- Jakie było najdziwniejsze miejsce,
w którym zasnąłeś? – zapytałam.
- Toaleta – odpowiedział po chwili zamyślenia. Oboje
parsknęliśmy śmiechem – Nie no, jak miałem pięć lat to
zasnąłem pod jeżdżącym wózkiem kelnerów. Obudziłem się na
zapleczu po zamknięciu restauracji.
- Ee, myślałam, że na dachu
jakiegoś płonącego budynku czy coś.
- Tylko ty masz takie życie na
krawędzi – przeciągnął się.
- Dobra, musisz mi odpowiedzieć na
kilka pytań – powiedziałam – Szczerze.
- Tak, pomarańczowy cię pogrubia –
powiedział śmiertelnie poważnym tonem.
Trzepnęłam go po głowie.
- Auć – spojrzał na mnie z
wyrzutem – Dobra, mów o co chodzi.
Opowiedziałam mu cały przebieg
kłótni, której byłam świadkiem.
- Biedna Miranda – powiedział kiedy
skończyłam.
- Mógłbyś mi przybliżyć szczegóły
tej całej sprawy?
- Więc to jest tak … - wziął
głęboki oddech – Percy i Annabeth podczas wędrówki przez Tartar
natknęli się na Nyks. Jak się pewnie już zdążyłaś domyślić,
nie było to miłe spotkanie. Miranda odkąd tu trafiła nie ma
łatwego życia. Nawet sobie nie wyobrażasz co się działo, kiedy
Nyks ją uznała. Annabeth ma na tym punkcie jakąś paranoje, żądała
wywalenia Mirandy z Obozu – powiedział to zdanie tak jakby w
myślach urywał córce Ateny głowę.
- To dziwne – mruknęłam – Od
początku mojego popytu tutaj, widziałam, że Miranda nie gada
praktycznie z nikim. A to właśnie z Annabeth czasami rozmawiała.
- Ona ją sprawdzała. Nadal to robi.
Nie bardzo wiedziałam jak to
skomentować.
- O bogowie, nie wierzę Lynn, zatkało
cię – syn Hypnosa wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu.
- Nie mów na mnie Lynn – spojrzałam
na niego spode łba.
- Dobrze, Lynn – jego uśmiech się
poszerzył.
- A mogły ci te Łowczynie porządnie
skopać tyłek – powiedziałam i skrzyżowałam ręce na piersi.
- Ale do akcji wkroczyła Lynnette
Pogromczyni Łowczyń i swoją niezwykłą mocą opanowała sytuację.
- Skoro już o mocach mowa … -
spojrzałam mu w oczy – Powiedz mi Drake, tylko bez kręcenia. Co
zrobiła ci Robyn?
Jego uśmiech przygasł.
- Ja … Nie wiem dokładnie, ale to
nic takiego – machnął ręką – Jak widać jestem cały i zdrowy
na ciele i umyśle.
- Co do umysłu to bym się kłóciła
– mruknęłam – Ale serio, powiedz mi, to nie wyglądało na nic
takiego.
Syn Hypnosa wziął głęboki oddech.
- Dobra … ale nie mówiłem tego
nikomu innemu, więc… - pokiwałam głową na znak, ze rozumiem,
żeby jak najszybciej przejść do sedna – To było tak, że …
Spojrzałem jej prosto w oczy. Na początku usłyszałem jakby szum,
a potem głosy. Głosy różnych ludzi życzącym źle innym. I po
przemyśleniu wydaję mi się, że to były głosy ludzi, którzy mi
źle życzyli
- Tego się nie spodziewałam –
wyznałam.
- Taa, ja też nie – powiedział
nieco sarkastycznie – Nawet nie wiesz jakie to było dziwne, nawet
poza głosami … Czułem się strasznie dziwnie, jakby przy każdym
złym życzeniu ktoś wbijał mi szpilkę w tył głowy.
- Kiedyś rzucę ją na pożarcie
piekielnym psom – po tych słowach przez chwile milczeliśmy.
- Ten twój kochaś chyba też mi
bardzo ładnie życzy – syn Hypnosa wykrzywił usta w gorzkim
uśmiechu – Rozpoznałem jego głos.
- Co? Kogo? –zapytałam marszcząc
brwi.
- Ty, on, uroczy wieczorek na plaży…
Coś ci to mówi?
- Oj, odczep się od Dylana –
posłałam mu wrogie spojrzenie – Też miałam ochotę zepchnąć
cię do Tartaru jak nam przerywałeś.
- Och, no już się nie denerwuj –
poczochrał mi włosy – Wstawaj, zaraz będzie obiad.
Mamrocząc coś o tym, żeby czasem
przestał być tak bardzo Drake’m, wstałam i poszłam za nim do
pawilonu jadalnego.
***
Reszta dnia minęła dość
spokojnie, głównie na zajęciach szermierki z Noahem.
W pewnym
momencie spotkałam Łowczynie kierujące się do strzelnicy.
Wyglądały jakby miały zamiar rzucić się na mnie i rozerwać mnie
na strzępy, co było tak zabawnym widokiem, że zaśmiałam się
sama do siebie. Poskutkowało to jeszcze większym zdenerwowaniem z
ich strony.
Po kolacji, jak zwykle odbyło się
ognisko.
Usiadłam w pierwszym rzędzie, najbliżej ognia, gdy
nagle poczułam, że ktoś się do mnie dosiada. Odwróciłam głowę
i ujrzałam Dylana.
- Hej – przywitał się – Gdzie byłaś
cały dzień? Szukałem cię.
- Mnie? - odparłam lekko
zaskoczona.
- Jest w tym obozie jakaś inna Lynnette
Montrose?
Uśmiechnęłam się z przekąsem.
- Jestem jedyna
w swoim rodzaju.
- No właśnie – zaśmiał się syn
Hermesa.
Zaczęło się schodzić coraz więcej herosów. Po
chwili, z mojej drugiej strony usiadł Nico, rzucając mi i Dylanowi
znaczące spojrzenie. W odpowiedzi szturchnęłam go ramieniem.
W
końcu pojawił się Chejron.
- Zanim zaczniemy śpiewogranie,
chciałbym coś ogłosić – zaczął – Jutro nasz obóz opuszczą
Łowczynie – dzięki blasku ogniska miałam okazję ujrzeć
zadowolenie na twarzach herosów – A wraz z nimi trójka naszych
obozowiczów, wyruszająca na misję.
Rozległy się szepty i
pomrukiwania, które Chejron uciszył gestem ręki.
- Łowczynie,
Percy, Annabeth, Mirando – powodzenia.
W ciszy, wyrażającej
poparcie dla słów centaura, słychać było jedynie wesołe
trzaskanie ognia. Odszukałam wzrokiem Leo i dostrzegłam jego
posępną minę. Wiedziałam, że to on chciał iść na tą misję i
rozumiałam jak musiał się teraz czuć.
Po krótkiej chwili
zaczęły się śpiewy. Od wszystkim znanych Pytia Blues, czy
Olimp do wynajęcia, po rzadziej śpiewane, ale równie ładne
jak Heros malowany, List do Zeusa, Gorący Nektar
czy Wspomnienia Heraklesa.
Ognisko było wyjątkowo
wysokie i jasne, co było zasługą dobrego humoru herosów,
wynikającego z wczorajszej wygranej.
Po pewnym czasie oczy same
zaczęły mi się kleić, głowa mimowolnie opadała mi na klatkę
piersiową.
- Wszystko w porządku? - spytał zatroskany Nico,
patrząc na mnie uważnie.
Potaknęłam.
- Jestem po prostu
śpiąca. Chyba zaraz wrócę do domku.
Nico pokiwał głową ze
zrozumieniem.
- Okej, dojdę do ciebie, tylko jeszcze coś
załatwię z Chejronem.
Wstał i odszedł w poszukiwaniu
centaura. Mogłam się domyślić, że nigdy nie zostałby przy
ognisku dłużej niż ja. Jeżeli w ogóle się na nich pojawiał, to
tylko z mojego powodu.
Podniosłam się, a za mną Dylan.
-
Jeśli chcesz, mogę cię odprowadzić – zaoferował cicho – No
wiesz, niebezpiecznie jest chodzić samej po pustym
obozie.
Zgodziłam się, po czym opuściliśmy amfiteatr. Przez
chwilę szliśmy w milczeniu, jedynymi odgłosami towarzyszącymi
nam, były coraz bardziej oddalające się głosy śpiewających
herosów, cykanie świerszczy i szuranie naszych butów po
trawie.
Znowu nie wiedziałam jak zacząć rozmowę. Dylan
najwyraźniej nie miał takiego problemu, bo przerwał ciszę.
-
Nie wiesz może jaki jest cel tej misji? Chejron znowu nic nie
mówił.
- Z tego co mi wiadomo chodzi o jakieś święte zwierzę
Artemidy – odpowiedziałam – Coś na nie poluje, no i muszą tego
jelenia, łosia czy co to tam jest znaleźć.
- Wydawałoby się,
że sprawa jest poważniejsza.
Zastanowiłam się, czy powiedzieć
mu o tym, co usłyszałam w Wielkim Domu. „Cel naszej misji jest
inny niż myślimy” w głowie
ponownie rozbrzmiał głos Percy'ego. Doszłam jednak do wniosku, że
nie jest to najlepszy pomysł.
- Ludzie lubią wyolbrzymiać niektóre
rzeczy – stwierdziłam – A jeżeli chodzi o to zwierzę, jak i
same Łowczynie, to w mojej skromnej opinii to coś mogłoby je
wszystkie pożreć i byłby święty spokój.
Dylan zaśmiał się
wdzięcznie.
- Towarzyszki Artemidy coś ci chyba nie przypadły
do gustu.
- Wątpię by przypadły komukolwiek – parsknęłam –
Nadęte księżniczki.
- W tej kwestii muszę się z tobą
zgodzić. Ale teraz, jak w końcu Obóz z nimi wygrał, mogą nam co
najwyżej nagwizdać.
Ze śmiechem przybiliśmy sobie piątkę.
W
końcu znaleźliśmy się przed Trzynastką. Przez krótką,
niezręczną chwilę staliśmy naprzeciw siebie w milczeniu.
W
końcu Dylan pochylił się w moją stronę i z ręką na moim
ramieniu pocałował mnie delikatnie w czoło. Przysięgam, że
jeszcze chwila i zemdlałabym na miejscu.
- Dobrej nocy, Lynnette
– powiedział z uśmiechem i ruszył z powrotem w kierunku
ogniska.
No dobrze, pomyślałam. Teraz mogę
mdleć.
***
Jakimś cudem udało mi się całej,
zdrowej i przede wszystkim żywej dotaszczyć do łóżka. Myślałam,
że nie zasnę, jednak gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki
wpadłam w objęcia Morfeusza.
Znalazłam się w dość
sporym pomieszczeniu. Wydawało mi się strasznie znajome, jakbym już
w nim kiedyś była. Przypominało wnętrze Trzynastki, ciemna
tapeta, panele ścienne, obijane, skórzane fotele, zdobione
drewniane komody, półki z licznymi książkami, gramofon.
Nagle
ktoś wszedł do pokoju. Przyjrzałam mu się uważniej. Miał siwe
włosy, małe, wesołe oczy i równo przyciętego wąsa. Miał na
sobie górę od munduru, krótkie spodenki nad kolana, wysokie
skarpetki, a w ręce dzierżył drewnianą laskę. Podszedł do
okrągłego stołu i położył na nim plik papierów.
- Wchodź
śmiało, Lynnette – odezwał się ciepłym głosem.
Zatkało
mnie z wrażenia. Widział mnie? Byłam święcie przekonana, że to
tylko sen, więc jak...?
- Na pewno mogę tu przebywać, sir? -
usłyszałam własny głos.
Odwróciłam się w kierunku drzwi i
ujrzałam w nich siebie samą. Na wszystkich bogów, co ja miałam na
sobie? Czy to... spódnica? Nie chciałam wierzyć własnym oczom.
Miałam na sobie spódnicę. Taką prawdziwą. Och, Hadesie. I co to
za dziwna czapka, którą trzymałam w rękach?
- Ależ
oczywiście.
Mogło mi się wydawać, ale w słowach mężczyzny
słyszałam wyraźnie brytyjski akcent.
Lynnette w spódnicy
podeszła bliżej niego. Spojrzała (powinnam mówić spojrzałam?)
na papiery leżące na stole z uwagą.
- Widzisz jakieś braki? -
spytał mężczyzna – Wydaje mi się, że nie zapomnieliśmy o
żadnym kraju.
Skinęłam głową. To znaczy nie ja. Moja wersja
w dziwnym wdzianku.
- Jednak nie mamy pewności, że
przedstawiciele każdego z nich przyjadą, sir.
Rozmowę tej
dwójki przerwało pukanie do drzwi.
W tym samym momencie
sceneria zmieniła się.
Stałam na tym samym balkonie, co
ostatnio. Tym razem była bardzo wczesna pora, jasne słońce mogło
wskazywać na godzinę maksymalnie dziewiątą.
Słychać było
tylko szum fal z pobliskiego morza i śpiewanie ptaków.
Rozejrzałam
się dookoła ale nikogo nie zauważyłam. Ani faceta w misce na
głowie, ani pięknej dziewczyny. Za to szklane drzwi balkonu były
otwarte na oścież, długie, jedwabne firanki powiewały delikatnie
na wietrze.
Nie zastanawiając się długo, skierowałam się do
środka.
Wnętrze było oszałamiające. Ściany były pokryte
wzorzystą, różową tapetą. Ogromne łóżko przykryte było
jedwabną pościelą, na której leżał chyba z tuzin poduszek. Nad
łóżkiem znajdował się baldachim. W jego nogach stał niski,
zdobiony stolik z misą pełną owoców, a dywan był pełen tak
wielu zawijasów i różnego rodzaju ozdób, że można by patrzeć
na niego cały dzień. Nie miałam jednak czasu przyjrzeć się
reszcie pomieszczenia, bo na skraju łoża zauważyłam faceta z
miską. Twarz miał schowaną w rękach, obok niego leżała zapisana
drobnym pismem kartka.
Już chciałam podejść i przeczytać, co
jest na niej napisane, gdy ktoś wszedł do pokoju. Był to mały
chłopczyk. Był ubrany podobnie do ojca, w barwne spódnico-spodnie,
jasną koszulę i kamizelkę. Miał ciemną karnację, ciemne oczy i
ciemne, przydługie włosy, które wpadały mu do oczu.
- Tato –
zaczął słabym głosikiem – Gdzie jest Maria?
Mężczyzna
podniósł na niego zbolały wzrok i pokręcił przecząco głową,
jakby nie był wstanie nic powiedzieć.
- Tato...
-
Uciekła... Ona... Ona uciekła...
Wyraz twarzy chłopca zmienił
się na najsmutniejszy jaki w życiu widziałam. Po jego policzku
spłynęła pojedyncza łza.
Nagle rozległo się pukanie. Jednak
ani ojciec, ani syn nie zwrócili na nie uwagi, trwając w smutnej
ciszy. Po chwili pukanie stało się bardziej natarczywe, a pomieszczenie zaczęło rozmywać mi się przed oczami.
Usłyszałam
niemrawe pomrukiwania Nico z sąsiedniego łóżka. Otworzyłam oczy
i uświadomiłam sobie, że pukanie dochodziło stąd. Stoczyłam się
ciężko z łóżka i ruszyłam, by otworzyć drzwi.
Na ganku
stał Drake. Wyglądał jak nowo narodzony, nie miałam wątpliwości
co do tego, że jako syn Hypnosa nie ma problemów ze zmęczeniem
wynikającym z braku snu.
- Bogowie, Sherman, wiesz która jest
godzina?
- Za pięć minut i tak byś musiała wstawać, słońce
– poinformował mnie, patrząc na zegarek na nadgarstku.
Wydałam
z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk.
- Pięknie
wyglądasz Lynn, o tej porze dnia – przesłał mi uroczy
uśmiech.
Prychnęłam.
- Czego chcesz?
- Mam dla ciebie
propozycję nie do odrzucenia.
Spojrzałam na niego z uniesionymi
brwiami.
- Wyruszamy na misję! - oznajmił z nieskrywanym
entuzjazmem, wyrzucając ręce w górę - Możesz zacząć się
pakować!
ajfdjskdkskdkslf, padłam.
OdpowiedzUsuńBIEDNY, BIEDNY LEOŚ! A z drugiej strony dobrze, że nie pojechał, bo Leonette ;3
"Tak, pomarańczowy cię pogrubia" Pozdrawiam z podłogi <3
Bogowie, te nadęte Łowczynie wreszcie przegrały, ha! Te dissy na nie były epickie. W ogóle cały rozdział był epicki i nie mogę, no po prostu nie mogę, wy jesteście takie genialne!
Brak mi słów. Za dużo emocji, zaraz zacznę dawać serduszka wszędzie gdzie się da <3
A, no i obowiązkowy element komentarza: Nicoooo! Byłby moim crushem gdyby nie to, że jest moim bratem ;x
O właśnie, jak tam po przeczytaniu HoH? ;3
Jutro 3 tygodnie mijają odkąd przeczytałam, a emocje nadal nie opadły! Jestem rozdarta pod wieloma względami ... kocham Ricka ... nienawidzę Ricka i tak w kółko! XD Ogólnie myślałam to znaczy, obawiałam się, że może ta sprawa z Nico jakoś zmieni mój stosunek do niego, ale kocham go jeszcze bardziej niż po wcześniejszych częściach! Pozytywne zaskoczenie: Jason był znośny, nawet dobrze się o nim czytało, zaskoczenie (chociaż może w sumie nie zaskoczenie) niepozytywne - Hazel wciąż taka głupia ;_; Duży Bob, Mały Bob :'((( Trener ojcem XDDDDD No to by było tak ogólnie ... Plus jeszcze Leo x Kalipso, nie wiem w ogóle co myśleć o ich wątku!
UsuńNo a jak u Ciebie? :D
Kot w Tartarze zawsze spoko ;3
UsuńWiesz co, ja tam się cieszę, że Leo w końcu kogoś znalazł (ma Lynn co prawda, NOALE), tylko szkoda, że znowu nie wiadomo gdzie. No w każdym razie mam taką malutką nadzieję, że odnajdzie Kalipso po tym pierdolniku z Gają. Rick jest bogiem trollingu, chciałabym być jego dzieckiem xD
Hazel, Piper i Annabeth, one zawsze będą mnie wkurzały. Jason właśnie był jakiś taki w miarę ogarnięty, strasznie mi się podobały te rzeczy, które on mówił do Nico. W ogóle fajnie się zachował w stosunku do niego.
Ale mnóstwo było takich dziwnych fragmentów, typu Leo, który się wcale nie podniecał Kalipso albo Percy, który podniecał się Annabeth w Tartarze... tak, to mi zupełnie nie pasowało do Ricka.
Jak zobaczyłam na Facebooku, ze jest już nowy rozdział to zaczęłam piszczeć i wylałam herbatę. Czytałam rozdział a ręce mi się trzęsły. Genialny jak zawsze. Akcja i humor jak zawsze na najwyższym poziomie, niczego nie brakuje z niecierpliwością będę czekać na następny rozdział, wypełnię te chwilę czytając Dom Hadesa Kocham postać Mirandy i mam nadzieje, że będziemy dowiadywać się o niej czegoś wiecej. Bo dziś dowiedziałam się dużo fajnych rzeczy <3 Chciałabym żebyście nie robiły z Annabeth takiej suki ( mam nadzieje, że to cześć waszego doskonałego planu i na końcu będzie wspaniała Ann). Drobne błędy – literówki, ale zwalmy to na wredną Herę. Fajne zakończenie, ale przez was będzie mnie nurtować ten sen i co to oznacza. Zastanawiam się czy Maria to od imienia mamy Nico – Marii di Angelo, czy to tylko zbieg okoliczności (pasowałaby ciemna karnacja). W każdym razie świetny rozdział, dużo weny życzę i czekam z niecierpliwością na dalsze losy Lynn.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że ten komentarz pomoże w ratowaniu małych satyryków <3
Super ! Naprawdę bardzo mi się podobało :)
OdpowiedzUsuńA skfsyifgygfdigsflapwhgapj *___________*
OdpowiedzUsuńOmpfg, Zajebiste... Nie mogę! To było niesamowite! Jakoś mnie tak korciło, żeby wejść na bloga (bo na fejsie mnie nie było, a pomijając fakt, że link widnieje na karcie) i się miło zaskoczyłam :) Normalnie wstałam z krzesła i zaczęłam sie śmiać jak opętana, że aż moja mama przyszła i spytała czy wszystko ze mną w porządku (nie, jak jest rozdział, to nie jest w porzo, mamo!) I normalnie to kocham Dylana! Teraz jak Leo kocha Kalipso, to nie musi być z Lynnette. LOVE DYLAN, ale jak Leonnette będzie, to oczywiście 4ever happy :P
I właśnie, jak już napisała kociaki98, nie róbcie z Ann takiej suki, bo ona jest fajna. Rozumiem ją, ale popieram Mirandę w tej sprawie.
Ojojojoj coś czuję, że przyjaźń kwitnie! Miranda i Lynn, no panie, panie…
I myślę, że jeśli chodzi o Marię, to faktycznie może to być mama Nico, a ten pan to jej ojciec, a chłopiec to brat Marii. Kobieta uciekła z Hadesem!
Nicooooo <3 Niestety, ale jesteś moim wujkiem, ale i tak go kofam :P
Pozdro gajs!
P.S. Kocham was dziewczyny! Ratujcie satyrki!
Się dzieje... wow
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na następny rozdział i życzę duuuużo weny ;)
Kocham i czekam na wiecej XD
OdpowiedzUsuńBoski!! A Leo! Niesamowite!!!jeszcze raz dziękuje!!! Niech Leo też pojedzie na tą misje!!!
OdpowiedzUsuńKocham Ciebię / Was (bo nie wiem)
OdpowiedzUsuńUwielbiam tego bloga! <3
piszcie szybciej bo inaczej... przysięgam na portki Zeusa że was zdzielę moim łukiem!
Kocham, czekam, życzę weny!
Heroska!
P.S :1/4 Posejdon 1/4 Atena bo moi rodzice dostali błogosławieństwo...
nie wiem, jak reszcie, ale mi się ten rozdział strasznie podoba <3
OdpowiedzUsuńBoże świetny! Najlepsze opowiadanie z Percym jakie czytała! Jesteście boskie! Lynette... Jest fantastyczna. Ożywiłyście ją, nie jest sztuczna, a jej rozmowy i uwagi są powalające. Ile razy już popadałam w śmiechu! Nie ma słów, aby opisać to jakie jesteście boskie! Na Olimp was! XD
OdpowiedzUsuńModlę się do wszystkich bogów o wenę i czas dla was, abyście tylko nie zaprzestawały pisać.
Jej dotarłam aż tutaj, teraz czekam z niecierpliwością na nowy rozdział <3
OdpowiedzUsuńPowiem wam, że dawno już mnie żaden blog tak nie wciągnął. A od waszego nie mogłam się oderwać. Po prostu czytałam i nawet nie patrzyłam ile czasu minęło. Piszecie bosko <3 Historia jest genialna, teraz będę z utęsknieniem czekała na nowe rozdziały *.* Jak zwykle nie komentuję jednak raczej u was po prostu musiałam <3 Staję się wierną fanką tego bloga i nie mogę się doczekać rozdziału 13 (taka szczęśliwa liczba ^^)
Na Zeusa! Jeszcze nigdy nie widziałam tak genialnego bloga!
OdpowiedzUsuńO bogowie! Ten rozdział jest cudowny!
Macie talent!
Czyżby Leo wystukał alfabetem Morse koc'ha'm Cię? <3 to tylko przypuszczenia mojego umysłu chorego na punkcie Leonette *.* Ps. W oczekiwaniu na rozdział XV czytam wszystko od początku I muszę przyznać, że emocje ktòre temu towarzyszą są tak samo silne jak za pierwszym razem :) btw uwielbiam Drake'a mòwiącego do Lynnette 'słońce'. To takie urocze ^^ Mam nadzieję, że choć trochę dokarmiłam satyrki i kolejny rozdział pojawi się niedługo
OdpowiedzUsuńCoś mi tutaj śmierdzi... A dokładnie ktoś...
OdpowiedzUsuńCo ten Dylan tak się wypytuje ? :/
A teraz do rzeczy:
1. Kocham NICO <3
2.Kochan LYNN <3
3. Kocham LEO <3
4. Leonette FOREVER <3
Uwielbiam was i mam nadziję, że nigdy nie zawiesicie bloga :*