niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział XII.

Po raz kolejny strasznie Was przepraszamy, za to, jak długo nam z tym rozdziałem zeszło.
Ale sami rozumiecie. Nie dość, że obowiązki wynikające z życia w świecie śmiertelników to w dodatku musimy zajmować się głodującymi, powoli umierającymi satyrkami i naprawdę mamy mało czasu, a niewielka ilość Waszych komentarzy wcale nam nie pomaga!
Wiecie - komentarze karmią weną. Im ich więcej tym my mamy większą motywację do pisania i tym szybciej pojawia się rozdział. Tak więc noo...
Mamy nadzieję, że ten rozdział również przypadnie Wam do gustu.
Aby nie przedłużać... Miłej lektury herosi! <3

Lydia
____________________________________________________


            ADHD, adrenalina i chęć skopania kilku tyłków to mieszanka wybuchowa.
            I uwierzcie mi, czułam się właśnie jak taka mieszanka. Pobudzona, skoncentrowana, w pełnej gotowości. Nie mogłam ustać w miejscu, chciałam już przystąpić do działania. Ulokowaliśmy nasz sztandar, Annabeth zaczęła precyzować jak będą wyglądały grupki zadaniowe, a Clarisse sprawdzała bojowe wyposażenie każdego z nas.
            Córka Ateny wybrała taktykę polegającą na rozbiciu się w małe grupki. Oczywiście nikogo nie zaskoczyło to, że były to grupy trzyosobowe. Każda miała swoje zadanie.
            Moja grupa… cóż, mogło być gorzej. Przypadła mi Meredith, córka Hekate. Była siostrą Noaha, także miałam nadzieję, ze posiada przynajmniej połowę jego umiejętności. Byłam w grupie z nią i z Mirandą. Nie wiem, która z nas była bardziej z tego przydziału zadowolona.
            Ale nie, tak serio to nawet byłam zadowolona z faktu, że mam Mirandę w grupie. Może wkurzała mnie czasem niemiłosiernie, ale wiedziałam, że może być bardzo przydatna. Córka Nyks nawet się nie skrzywiła kiedy usłyszała przydział, posłała mi tylko ironiczny uśmieszek.
            Oprócz naszej grupy takie samo zadanie miały jeszcze dwie. Jedna składająca się z Percy’ego, Annabeth i Noaha – tak zwana grupa główna, mieli ściągnąć na siebie największą uwagę. I grupa druga, czyli Drake i bliźniacy Hood. Drake oczywiście próbował zamienić się miejscami z Meredith, ale Clarisse posłała mu jedno ze swoich spojrzeń i się przymknął.
            Właśnie po raz drugi z rządu pokonałam Drake’a w walce na kciuki, kiedy wreszcie Annabeth oznajmiła, że przystępujemy do działania. Miranda pojawiła się obok mnie, prawie zwalając Drake’a z nóg. Syn Hypnosa pożegnał się z nami szybko. Skinęłam głową na Meredith i we trójkę pobiegłyśmy między drzewa.
            Nienawidziłam biegać z tarczą. Serio, chętnie po prostu bym z niej zrezygnowała, ale Chejron nalegał, żebyśmy wszyscy mieli tarcze i ochraniacze. W pojedynkach z Łowczyniami często dochodzi do tak zwanych wypadków przy pracy.
            Na szczęście, nie biegłyśmy szybko. Nie mogłyśmy, musiałyśmy zwracać uwagę na szczegóły. Znaleźć trop Łowczyń.
            Było to bardzo przyjemne. Biec lekko przez las, wiedząc, że ma się jakiś cel. W pewnej chwili coś usłyszałam. Spojrzałam na Mirandę i wiedziałam, że ona też to usłyszała. Biegłyśmy dalej, nie bałam się, że ktoś nas usłyszy. Oprócz tego, że normalnie poruszamy się wyjątkowo cicho, Meredith nałożyła na nas jakieś zaklęcie, dzięki czemu kompletnie nie dało się nas usłyszeć. Tak więc kierowałyśmy się w stronę odgłosów.
            Minęło może pół minuty i Miranda położyła mi rękę na ramieniu. Szybko ją zabrała i przytknęła sobie palec do ust. Wskazała głową przed siebie.
            Przed nami rosły spore krzaki. Zbliżyłam się do nich, dyskretnie wyjrzałam za gałęzie i zaczęłam dziękować bogom, za to, że te poczciwe krzaczki rosną właśnie w tym miejscu. Jakieś 50 metrów od nich stały dwie Łowczynie. A właściwie już nie stały. Zaczęły iść w naszym kierunku.
            - Trzeba się ich pozbyć – szepnęłam. Wiedziałam, że jeśli odkryją nasze położenie dojdzie do walki. Nie bałam się starcia z nimi, bałam się, ze odgłosy walki mogą przyciągnąć więcej Łowczyń. Nie miałam zamiaru ich na siebie ściągać, cholernie chciałam zdobyć ten sztandar.
            Miranda chyba myślała tak samo.
            - Mogłabym do nich strzelić – powiedziała szeptem – Ale nie mogę strzelać do obu na raz. Kiedy trafię w jedną, druga natychmiast zacznie strzelać w nas.
            Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Przygryzłam dolną wargę.
            - Mogę się tym zająć - odezwała się Meredith – Ale to mnie wyłączy z dalszej gry.
            Spojrzałyśmy na nią pytająco.
            - To mnie będzie kosztować sporo siły – wyjaśniła – Nie wiem czy będę w stanie potem walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba, nie wiem nawet czy dotrzymam wam kroku w biegu.
            Łowczynie były już blisko. Musiałyśmy działać. Oczywiście istniała szansa, że nas nie zauważą, bardzo mała, ale jednak. Tyle, że wtedy musiałybyśmy czekać, aż odejdą na tyle daleko, że znajdziemy się poza zasięgiem ich wzroku i słuchu. A czasu akurat aż tak dużo nie miałyśmy.
            Tak łatwo było po prosu kazać Meredith to zrobić. Cokolwiek to miało być. Niestety nie mogłam. Wzięłam głęboki oddech i w ostatniej chwili powstrzymałam głośne westchnienie.
            - Twoja decyzja – szepnęłam do niej. Miranda nie mówiła nic.
            Meredith skinęła głową i wahała się tylko kilka sekund. Potem przełknęła ślinę i wyciągnęła przed siebie ręce.
            - Incantare: Ilusio.
            Łowczynie jak na komendę odwróciły głowy w prawą stronę. Zaczęły coś do siebie szeptać i pokazywać w tamtym kierunku. Po chwili ruszyły zadziwiająco szybkimi biegiem we wskazywanym przez siebie kierunku.
            Córka Hekate złapała się za głowę. Poklepałam ją po ramieniu.
            - Dobra robota – powiedziałam.
            - Co zrobiłaś? – zapytała Miranda. Oczywiście, jeśli Meredith spodziewała się od niej aprobaty, grubo się myliła.
            - Zaklęcie iluzji – wyjaśniła po chwili córka Hekate – Wydawało im się, że coś tam widziały.
            - Sprytne – mruknęłam.
            - Niestety bardzo wyczerpujące. Wiecie, dzieci Hekate są całkiem niezłe w drobnych iluzjach. Ale iluzja w terenie, zwłaszcza w Obozie, to co innego. I to jeszcze na Łowczyniach … One są inne, bardzo ciężko im narzucić swoją wolę. Mają jakby …
            - Łapiemy – przerwała jej Miranda – Idziesz dalej z nami?
            Meredith pokręciła przecząco głową.
            - Nie dam rady na razie, a nie chcę was opóźniać. Idźcie be zemnie, najwyżej dołączę do was później.
            - Będziesz tu sama? A jeśli spotkasz Łowczynie?
            - W razie czego będę krzyczeć – uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech – No i zawsze są czary obronne i maskujące.
            - Dziękujemy i … Pomyślnych łowów!– nie wiem skąd mi się wzięło to pozdrowienie, ale zabrzmiało na miejscu.
            Córka Hekate odeszła, a ja odwróciłam się do Mirandy. Gdy tylko Meredith zniknęła z pola widzenia, córka Nyks przejechała sobie otwartą dłonią po twarzy.
            - Co ci jest? – zapytałam odruchowo.
            - Czasem jestem taka głupia – mruknęła. A potem chyba zdała sobie sprawę, że powiedziała to na głos, bo otworzyła szeroko oczy i spojrzała na mnie wyzywająco – Zapomnij, o tym – wycedziła.
            - Ty to powiedziałaś, nie ja – uśmiechnęłam się do niej – No ale o co chodzi, oświeć mnie czasem, głupia koleżanko.
            - To ja powinnam na to wpaść, moja droga, wiecznie głupia – powiedziała cała rozgniewana – Z tą iluzją. Przecież ja tez mogłam jej użyć! I mnie to by nic nie kosztowało, a ona… Sama widziałaś.
            - Zaraz… Czy ty się obwiniasz z czyjegoś powodu? – teatralnie położyłam rękę na sercu.
            - Och, Montrose! Po prostu ja powinnam na to wpaść, nie ona! Mogłam pokazać tym Łowczynią takie coś, że spadłby im te srebrne pantofelki!
            - Nie wątpię – parsknęłam – Ty też masz moc iluzji?
            Spojrzała na mnie spod ciemnej grzywki, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie wiedziałam o jej mocy.
            - Trochę inną, co nie znaczy, że gorszą. Ale w tym wypadku bardziej by się tu chyba przydała...
            - Wiesz, bardzo dziwi mnie to, że akurat ty zapomniałaś o czymś takim jak swoja zdolność, ale mówi się trudno – powiedziałam – Chodźmy w tym kierunku, z którego one przyszły – zaproponowałam i przeszłam przez krzaki.
            - Nie o to chodzi, że o nich zapomniałam … Ja po prostu ... – zwinęła usta w wąską kreskę – Zresztą nie muszę ci się tłumaczyć.
            - Oczywiście, że nie musisz – powiedziałam – Ale wiesz, przypadkiem ktoś może szepnąć Thalii o twojej słabej formie …
            - Tylko spróbujesz! – zacisnęła pięści i rzuciła mi spojrzenie mrożące krew w żyłach.
            - Żartowałam – zapewniłam ją – Nie mam zamiaru rozmawiać z tą Królewną Śnieżką. Niech spada do siedmiu krasnoludków albo najlepiej od razu przejdźmy do kwestii, gdzie połyka zatrute jabłko.
            Nie wiem jak i czemu akurat w tym momencie w mojej głowie pojawiła się treść tej historii. Postanowiłam ją wykorzystać. Mówiłam te słowa kompletnie bez zastanowienia i w rezultacie tak mnie zaskoczyły, że parsknęłam śmiechem.
            Mogło mi się zdawać, ale Miranda chyba też się uśmiechnęła.
            Szłyśmy dalej w milczeniu. Moja towarzyszka nadal wyglądała tak jakby sama chciała się spoliczkować. Miałam nadzieję, że to zrobi. Wiele bym dała, żeby to zobaczyć. Ostatecznie jednak chyba z tego zrezygnowała, bo wyraz towarzyszący walce z samą sobą znikł z jej twarzy.
            Zobaczyłam ją w ostatniej chwili. Właściwie wtedy nie wiedziałam co to dokładnie. Zobaczyłam tylko smugę lecącą prosto w plecy Mirandy.
            Instynktownie rzuciłam się na córkę Nyks i odbiłam strzałę tarczą. Jakże się cieszę, że jednak jej nie wyrzuciłam.
            Miranda wytrzeszczyła oczy na mnie, a potem przeniosła wzrok na strzałę. Zaczęła się rozglądać. Miała racje, nadal mogłyśmy być na linii ostrzału. Nie umawiałyśmy się wcześniej co do działania, ale stanęłyśmy do siebie plecami. Miranda zaczęła strzelać dookoła, kierowała strzały ku wyższym gałęziom drzew. A ja stałam z uniesioną tarczą i mieczem i ją osłaniałam. Nas obie.
            Po chwili Miranda przestała strzelać. Chwilę stałyśmy i nasłuchiwałyśmy. Nikt nie odpowiedział ogniem. Nie usłyszałyśmy żadnego ruchu. Nie opuszczałam jeszcze tarczy, ale chyba wszystko było w porządku. Musiałyśmy się po prostu stąd ruszyć.
            - Zupełnie nie widziałam tej strzały – powiedziała Miranda, odwracając się do mnie – Gdybyś jej nie odbiła …
            Z jednej strony miałam ochotę stać i czekać aż zmusi się do powiedzenia „dziękuję”. Ale z drugiej pastwienie się nad nią, w tej akurat chwili, nie sprawiało mi jakiejś wielkiej radości.
            - Nie ma za co – uśmiechnęłam się do niej krzywo.
            - Chodźmy … - urwała. Ktoś nadbiegał. Dało się słyszeć kroki kilku osób i jakieś niezrozumiałe okrzyki. Córka Nyks naciągnęła strzałę na cięciwę, a ja wzniosłam tarczę i miecz.
            Czekałyśmy. Ale nic się nie działo. Właśnie miałam powiedzieć, że to jakaś wielka podpucha, kiedy jakieś 30 metrów od nas z między drzew wybiegły trzy Łowczynie.
            Tyle, że one nawet nie biegły w naszym kierunku. Biegły w linii równoległej do nas, co kilka sekund odwracając się i wypuszczając strzały. Kawałek za nimi biegli dwaj obozowicze. Jeden z nich był źródłem tych wrzasków, był chyba synem Nike, więc domyśliłam się, że to jakieś zwycięskie okrzyki. Jeszcze kawałek za nimi biegł Leo. Płomienie lizały jego palce, a on wyglądał jakby był w swoim żywiole.
Kiedy nas zauważył, wyszczerzył zęby i zdecydował się zrezygnować z pościgu. Zmienił kurs i biegł z naszą stronę.
            Tym razem to Miranda zareagowała błyskawicznie. Pociągnęła mnie w tył i zaczęła biec. Nie wiedziałam o co jej chodzi. Odwróciłam się do Leona i spojrzałam na niego przepraszająco. Miałam nadzieję, że zrozumiał.
            - Co to było? – zapytałam Mirandy, nadal za nią biegnąc.
            - Akurat w tym momencie nie mam ochoty na spotkanie z nim – mruknęła – Bardziej niż zazwyczaj.
            Zahamowałam ostro i zmusiłam ją, żeby też się zatrzymała.
            - Akurat w tej chwili – zaczęłam ostro – Jesteś jakaś rozkojarzona. To, że nie wpadłaś na to, że możesz użyć swojej mocy już było bardzo dziwne. Ale to, że ty nie zauważyłaś strzały … - nie wiedziałam jak dalej ubrać to w słowa, więc pokręciłam tylko głową.
            Miranda po raz kolejny tego dnia walczyła sama ze sobą. Miała coś do powiedzenia, to pewne. Ale mówienie o swoich uczuciach nie było w jej naturze. Rozumiałam to, ale to nie znaczy, że nie byłam ciekawa. Ja nie mam jakoś wielkiego doświadczenia z ludźmi, ale większość z nich mnie nie obchodzi. Ani ich odczucia czy przemyślenia. Z córką Nyks było inaczej, jeszcze nie rozgryzłam dlaczego. Poza tym należały mi się wyjaśnienia, w końcu uratowałam jej życie.
            Po paru długich chwilach z jej twarzy zniknął wyraz stanowczości. I ja już wiedziałam, że niezależnie od tego jak potoczy się bitwa, ja odniosłam dzisiaj swoje małe zwycięstwo.
            Słońce już zaszło, więc kiedy dokładnie nie wiedziałam wyrazu jej twarzy. Jej głos też był trudny do określenia.
            - Ja miałam … niezbyt przyjemną rozmowę – powiedziała.
            - To rozmowy z tobą bywają w ogóle przyjemne? – w konwersacji z córką Nyks, docinki same wypływały z moich ust.
            - Mówię poważnie – warknęła, chyba naprawdę nie miała nastroju na przekomarzanie się.
            - Jakoś mi to nie pasuje – wyznałam – Przecież ty mało z kim rozmawiasz, no i nie masz problemów z ignorowaniem innych.
            To było naprawdę dziwne. Mówić Mirandzie jakie wnioski wysunęłam z jej zachowania.
            - W tym przypadku nie mogłam tego zrobić – powiedziała z wyrzutem – Nawet nie wiesz jak bardzo chciałam, ale … - trudno mi zgadywać co siedzi w jej głowie. Ale jeśli miałabym spróbować, powiedziałabym, że po części odczuwa jakąś przyjemność, że mi to mówi, że w ogóle mówi o tym na głos. Jednak z drugiej strony to przecież była Miranda, nie mogła sobie pozwolić na ujawnienie jak wielu wątków.
Ale to mi wystarczyło. To, co powiedziała … I tak dużo znaczyło. Serio musiało się coś stać. Postanowiłam teraz już po niej nie jeździć, a potem dowiedzieć się czegoś więcej. Jeśli nie od niej to od Drake’a czy kogoś tam.
            Nie wiedziałam za bardzo jak to skomentować. Właśnie miałam skierować rozmowę na temat jakieś głupoty, kiedy Miranda krzyknęła:
            - Stój!
            Zatrzymałam się. Spojrzałam na nią pytająco. Wskazała pod moje nogi.
            Była tam, ledwie widoczna , ale była. Żyłka, wisząca kilka centymetrów nad ziemią. Zacisnęłam ręce w pięści. Ropuchy zastawiły pułapkę. Spojrzałam na Mirandę.
            - Widzisz takie małe gówienko, a zapominasz o tym, że masz moc iluzji – zrobiłam minę, jakbym była nią bardzo rozczarowana – Bogowie, jesteś taka dziwna.
            - Starczy już tego rozkojarzenia jak na jeden wieczór – mruknęła tylko i zaczęła się wspinać na drzewo stojące obok. W sumie nie wiedziałam po co to robi, ale zaczęłam się wspinać z nią.
Usiadła na gałęzi i przesunęła się, żeby zrobić mi miejsce.
            - Spójrz – szepnęła. Spojrzała we wskazanym kierunku i mało co nie spadłam z tego drzewa.
            Niedaleko nas, serio rzut kamieniem, stał sztandar Łowczyń! Obok niego tylko dwie Łowczynie! Bałam się, że zacznę ślinić się ze szczęścia.
            - Rozdzielamy się – szepnęła Miranda. Widać było, że też jest bardzo podniecona i że już się uparła na to zdobycie sztandaru. Dodatkowo po tym jak zobaczyła pułapkę, mogę wnioskować, że forma jej wróciła. Z taką Mirandą zwycięstwo mieliśmy w kieszeni – Ty zejdziesz na dół – kontynuowała córka Nyks – Ja zostaję tutaj. Zacznę do nich strzelać, a ty rzucisz się i postrasz się pozbawić je łuków. W tym samym momencie, co zobaczysz moją pierwszą strzałę. Rozumiesz, równo z tym jak ją zobaczysz, bo inaczej … - urwała, usłyszałyśmy dziwny dźwięk. Dochodził z lewej. Łowczynie też go usłyszały. Jedna z nich strzeliła w tamtym kierunku. Rozległ się huk.
            To była strzała dymna. Wystrzeliły kłęby siwego dymu, na szczęście nie miały dalekiego zasięgu, nie sięgały do nas. Widziałyśmy wszystko dokładnie.
            - Te żyłki … to przez nie ten dźwięk. Skubane nie chciały dać się zaskoczyć – powiedziała Miranda, uświadomiła sobie wszystko sekundę przede mną – A to znaczy, że ktoś z naszych z tamtej strony … - jakby na potwierdzenie jej słów z dymu wyłoniły się trzy postacie.
            - Drake – szepnęłam.
            - O ludzie, ten to wiecznie wszystko popsuje – mruknęła Miranda.
            Drake i bracia Hood mieli oczywiście opuszczone miecze. Łowczynie stały przed nimi z przygotowanymi strzałami. Podejrzewam, że to nieźle wjechało na ambicje Drake’a.
            - Rusz się, musimy im pomóc – powiedziałam Mirandzie.
            - A niech się on nawdycha tego dymu. Głupszy już nie będzie, więc może od niego zmądrzeje – odpowiedziała córka Nyks, ale całkowicie przecząc swoim słowom, zaczęła zsuwać się na dół.
Zsunęłam się za nią. Pamiętając o tej cholernej żyłce, ominęłyśmy ją i stanęłyśmy za drzewami, rosnącymi najbliżej polanki, na której wszystko się działo.
            Łowczynie kazały złożyć chłopakom broń i usiąść na ziemi. Jedna stała nad nimi z naciągniętą na cięciwę strzałą, druga stanęła pod sztandarem.
            Przez trochę tylko stałyśmy i patrzyłyśmy, nie przychodziło mi do głowy żadne rozwiązanie. Nie mogłyśmy ich zaatakować, bo miały zakładników. Strzelanie też nie wchodziło w grę. Tym razem pamiętam o zdolnościach Mirandy, ale teraz na nic się nie przydadzą.
            Błyskawica przecięła niebo i aż podskoczyłam. Miranda syknęła i mocniej zacisnęła rękę na swoim łuku.
            - Thalia – powiedziała jedna z Łowczyń. Ta stojąca przy sztandarze, ale teraz podeszła do swojej towarzyszki – Zaraz będzie po wszystkim – uśmiechnęła się wrednie.
            Zalała mnie fala frustracji. Sztandar był na wyciągnięcie ręki, a my tylko stoimy i się gapimy! One nie mogły wygrać, po prostu nie mogły! To byłabym moja osobista porażka, wygranie z nimi to już sprawa honoru. Jeszcze one uśmiechały się tak perfidnie, były tak pewne siebie …
            Ruszyłam się z miejsca. Działałam pod wpływem impulsu.
            - Montrose, co ty … - szepnęła Miranda. Ale nie zatrzymałam się. Wyszłam zza drzewa i stanęłam na widoku.
            Łowczynie na kilka sekund wbiło w ziemię. Tak bardzo zaskoczył je mój widok, że nie zareagowały od razu. Kiedy pierwszy szok minął, jedna zaczęła do mnie celować.
            Nadal działałam impulsywnie. Tupnęłam nogą. Po prostu tupnęłam w miejscu, wkładając w to całą swoją frustrację i złość na bezradność. Efekt totalnie mnie zaskoczył.
            Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Od miejsca, gdzie moja noga zatknęła się z ziemią wyszła jakaś energia. Energia zgromadzona pod ziemią. I to jakby kłębowisko energii pomknęło ku Łowczyniom. Nadal pod ziemią. I gdy już do nich dotarło, ziemia pod ich stopami się zatrzęsła.
            Ja byłam zdezorientowana, ale one były w bezgranicznym szoku. W ogóle nie wiedziały co się dzieje. Jedna z nich zdołała wypuścić strzałę, ale strzał był zupełnie niecelny. Ziemna trzęsła się tylko pod ich stopami. Jedna z Łowczyń straciła równowagę i upadła. Na swój łuk.
            To był chyba znak dla Mirandy. Wyszła zza drzewa i strzeliła. I tu należą jej się wielkie gratulacje. Trafiła w sam środeczek cięciwy łuku drugiej Łowczyni, tym samym bardzo skutecznie uczyniła go bezużytecznym.
            Zima przestała się trząść. Łowczynie nadal były w kompletnym szoku, tyle, że teraz dodatkowo obie były pozbawione broni.
            Travis i Connor tylko na to czekali. Rzucili się na Łowczynie, skądś wytrzasnęli liny. Nie minęło kilka sekund, a Łowczynie siedziały na ziemie plecami do siebie, unieruchomione więzami.
            To była chwila naszego tryumfu. Bracia Hood odstawiali jakiś taniec zwycięstwa, Miranda stała z głową uniesioną ku górze, jej włosy powiewały lekko na nocnym wietrze. Ja i Drake szczerzyliśmy się do siebie jak głupki. Trwało to chwilę, a potem Drake zaczął iść w stronę sztandaru.
            I wtedy do akcja wkroczyła na czerwonowłosa małpa.
            Chciała zrobić dokładnie to samo co tamtym razem. Czekała na gotowe, a potem chciała zbierać laury. Wszyscy spojrzeliśmy w jej stronę. Drake niestety też.
            I nie wiem jak, ani dokładnie co zrobiła. Po prostu wpatrywała się przez chwilę w Drake’a, a on w nią. Potem syn Hypnosa zaczął się rozglądać dookoła, złapał się za głowę i upadł na kolana, przy okazji wypuszczając miecz i tarczę. Jego twarz wyrażała kompletne zaskoczenie, może nawet przerażenie.
            - Co ona mu zrobiła? – warknęła Miranda. Niestety nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Ale uznałam, że zastanowię się nad tym potem. W tej chwili musiałam działać.
            Tym razem posługując się rękami, posłałam falę tej przedziwnej energii na Robyn. Zadziałało. Ziemia zatrzęsła się pod jej nogami, a ona upadła na jedno kolano. Niestety Drake nadal trzymał się za głowę i wyglądał jakby zwariował. Jego oczy wpatrywały się w pustkę w wyrazie kompletnego zdezorientowania i strachu. Po chwili zaczął kręcić głową, mocno zacisnął powieki i bujając się do przodu i do tyłu zaczął szeptać coś do siebie. W pierwszej chwili chciałam mu pomóc, jednak tym zajęli się Hoodowie, którzy najwyraźniej w zupełności zapomnieli o sztandarze. W przeciwieństwie do Robyn, która już zaczęła się podnosić.
            Ruszyłam w jej kierunku, a Miranda za mną. Kiedy do niej dobiegłam, bez większych wstępów wytrąciłam jej miecz z ręki. Zdziwiłam się, że poszło mi tak łatwo. Jednak te treningi dały naprawdę dużo. Miranda już do nas dobiegła, więc zostawiłam Robyn pod jej opieką i sama popędziłam do sztandaru.
Kiedy moje palce go dotknęły, czułam jakby unosiła go jakaś magiczna siła.
            Zaciskając palce mocno na drzewcu ruszyłam w kierunku z którego przyszłyśmy. Teraz najważniejsze było jak najszybciej przenieś sztandar przez strumyk.
            Biegłam tak szybko jak to tylko było możliwe. Przedarłam się przez gęste krzaki i stanęłam na wprost trzech Łowczyń. Na ich widok zaschło mi w ustach.Więcej ich tu nie było? Nie mogły mi przeszkodzić, gdy byłam już tak blisko!
            Przez chwilę stałyśmy patrząc na siebie, po czym nagle zza krzaków wyskoczył Nico. W samą porę.
            - Na razie, koleżanki! - zasalutował im z krzywym uśmiechem i zanim zdążyły cokolwiek zrobić, podbiegł do mnie, złapał za ramię i...
            No właśnie – i co? W jednej chwili stałam tam, w lesie, ze sztandarem w ręce na wprost Łowczyń. W drugiej wszystko mi się rozmazało w jedną ciemną plamę. Czułam na całym ciele pęd powietrza, jakbym spadała z wysokiego klifu. Towarzyszyło temu przeraźliwe zimno i dziwne dźwięki, jakby jęki, zawodzenia i rozpaczliwe prośby o pomoc. W pewnym momencie poczułam nawet jakby nie do końca materialna dłoń złapała mnie za szyję. Z mojego gardła wydobył się głuchy wrzask, który miał okazję zakończyć się już przy strumyku, gdy właśnie tam wypluła nas ciemność.
            Nico podtrzymał mnie ramieniem, gdy zatoczyłam się, nie czując nóg.
            - Wszystko gra? - spytał chrapliwym głosem.
            Skinęłam głową i ruszyłam w kierunku naszej połowy, wciąż mocno zaciskając palce na sztandarze. Dwoma susami przeskoczyłam strumyk.
            W chwili, gdy rozbrzmiał dźwięk kończący grę, zniknęły wszystkie moje problemy. Nie istniało zmęczenie, moja nieznana przeszłość, ani mroczone rzeczy, które szykowała dla nas przyszłość. Liczyła się tylko ta chwila zwycięstwa.
            Poczułam jak Nico przyciąga mnie do siebie i mocno ściska. W odpowiedzi objęłam go jedną ręką, gdyż w drugiej wciąż trzymałam sztandar, który właśnie zmieniał barwę na czarną, a pośrodku materiału pojawiła się podobizna Cerbera.
            Ze wszystkich stron zaczęli nadbiegać herosi. Pierwszy spomiędzy drzew wypadł Leo i widząc mnie ze sztandarem wydał z siebie okrzyk radości. Następni byli Percy, Annabeth i Noah, który mi pogratulowali. Za nimi stopniowo wyłonili się wszyscy.
            Ktoś do mnie dobiegł i mnie uściskał. Właściwie dwa ktosie, bracia Hood ściskali mnie z obu stron. Kiedy już mnie puścili miałam na wszystko świetny widok. Miranda rzuciła spojrzeniem na Drake’a, a potem przeniosła wzrok na mnie. I słowo daję, uśmiechnęła się bez krztyny ironii. Jeśli mowa o Drake’u to nadal był lekko dezorientowany, ale szczerzył do mnie zęby.
            A kiedy spojrzałam na minę Robyn też chciało mi się płakać, ze śmiechu tym razem. Jej twarz była tak samo czerwona jak jej włosy. Zaciskała zęby tak mocno, że chyba jak otworzy buzię, to wszystkie jej wylecą. Jeszcze się jej nie odpłaciłam, jeszcze nie. To była moja uczciwa wygrana. Ale nie będzie musiała długo czekać na moją zemstę, to jej mogę obiecać.
            Wszyscy wiwatowali i mi gratulowali. Na polanę przygalopował Chejron i oficjalnie ogłosił zwycięstwo Obozu nad Łowczyniami. Wychodziłam z lasu niesiona na barana przez Drake’a, który już całkiem się otrząsnął. Towarzyszyły temu śpiewy i wiwaty. Byłam cała naładowana energią, myślałam, ze nie zasnę tej nocy. Ale kiedy zamknęły się za mną drzwi Trzynastki, wszystko opadło. Nico musiał pomagać mi dość do łóżka. Chyba jeszcze dobrze się na nim nie położyłam, a już słodko spałam.

***

            Już w momencie gdy obudziły mnie ciepłe promienie słońca i łagodny głos Nico, wiedziałam, że to będzie dobry dzień.
            Wstałam wyjątkowo wypoczęta, szybko się ogarnęłam i wcisnęłam na siebie ubrania. Razem z Nico wyszliśmy na zewnątrz z zamiarem spokojnego zjedzenia śniadania, jednak już od samych drzwi wszyscy herosi przesyłali w naszą stronę szerokie uśmiechy, uniesione kciuki i machali energicznie.
            Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam jak zareagować.
            W końcu doszliśmy do pawilonu jadalnego. Przywitały nas tam poklepywania i gratulacje. Trochę się dziwnie z tym czułam, w końcu nie byłam jedyną osobą, która brała udział w tej bitwie.
            Cudem dopchaliśmy się do naszego stolika. W momencie gdy usiadłam poczułam na sobie czyś morderczy wzrok. Podniosłam oczy i natrafiłam na Łowczynie wpatrujące się we mnie z taką zawiścią, jakbym co najmniej zrzuciła Artemidę z Olimpu. W sumie to chyba nie najgorszy pomysł.
            Przesłałam im słodki uśmiech i ruszyłam z jedzeniem w kierunku paleniska ofiarnego. Gdy w końcu przyszła moja kolej wrzuciłam do ognia pół swojego posiłku, w duchu dziękując fatom, Nike i nawet mojemu ojcu za wczorajszą wygraną.
            Wróciłam do stołu i szybko dokończyłam śniadanie, które dziś wyjątkowo mi smakowało. Nie miałam jednak czasu na rozkoszowanie się nim, chciałam jeszcze przed porannymi zajęciami złapać Drake'a.
            Gdy tylko zauważyłam, że wstaje od stołu ruszyłam w jego stronę.
            - No cześć – przywitał się radośnie, gdy tylko dołączyłam do niego na schodach – Jak tam się czuje nasza mała zwyciężczyni?
            - Przestań – walnęłam go ze śmiechem w ramię – To nie jest tylko moja zasługa.
            - No tak, zapomniałem, to w szczególności dzięki mnie i mojemu niesamowitemu urokowi.
            - Tak sobie wmawiaj – parsknęłam. Po chwili dodałam niepewnie – Drake... Co do wczorajszej bitwy... Co się wtedy stało? No wiesz, przy sztandarze, gdy pojawiła się Robyn?
            Z jego twarzy momentalnie spełzły resztki dobrego humoru.
            - Ja... - zająknął się – W sumie to nic takiego.
            Spojrzałam na niego uważniej z ukosa.
            - Ale kity wkręcasz, Sherman – mruknęłam – Jak nie chcesz o tym rozmawiać, to po prostu powiedz, a nie wciskaj mi, że nic się nie wydarzyło.
            Chłopak wzruszył ramionami.
            - Głupoty, nic mi nie jest.
            Widziałam, że nie jest to przyjemny temat, tak więc od razu chciałam go zmienić. Drake był jednak szybszy.
            - Tak czy siak, wygraliśmy, nie? - na jego twarz powrócił uśmiech, choć widać było, że nie do końca prawdziwy – Po raz pierwszy od... od iluśtam dziesiątek lat!
            - Taaak – odparłam bez entuzjazmu. Wciąż męczyła mnie ta sytuacja z Drake'm.
            - Oj, Lynn – potarmosił nie po głowie – jesteś urocza jak się martwisz. Nie ma się czym przejmować, naprawdę. Ja na razie lecę, mam coś do załatwienia. Do zobaczenia później!
            Pomachał mi i odbiegł w kierunku domków.
            Przez chwilę stałam w miejscu odprowadzając go wzrokiem. Martwiłam się o niego. Jego wczorajsza mina nie napawała mnie optymizmem, nie poprawiał tego też fakt, że Robyn maczała w tym swoje paluchy.
            Westchnęłam ciężko, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam powolnym krokiem przed siebie. Nie bardzo wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Postanowiłam po raz kolejny spróbować swoich sił na ściance wspinaczkowej. Odkąd tylko przybyłam do Obozu chciałam wziąć udział w zajęciach jazdy konnej czy latania na pegazach, jednak moje boskie pochodzenie od razu mnie skreśliły. Z ciekawszych atrakcji obozowych pozostała mi więc żywa, plująca lawą i zrzucająca herosów ścianka. Jak widać, zawsze zgarniam najlepsze kąski.
            Idąc ubitą, dość znaną mi już ścieżką spostrzegłam Leo leżącego na trawie, w cieniu drzewa z półprzymkniętymi oczami. Doszłam do wniosku, że ścianka może poczekać i skręciłam w jego stronę.
            Gdy byłam dość blisko otworzył delikatnie oczy i lekko unosząc głowę spojrzał na mnie z uśmiechem.
            - Hej – przywitałam się i przysiadłam obok niego – Nie wybierasz się na żadne zajęcia?
            Pokręcił przecząco głową.
            - Dziś cały dzień poświęcony jest świętowaniu zwycięstwa nad Łowczyniami.
            - Skoro tak mówisz – opadłam na plecy – Nie będę się z tobą kłócić.
            Przez chwilę leżeliśmy w milczeniu, wpatrując się w koronę drzewa, delikatnie poruszane przez wiatr zielone listki, w błękitne niebo i w powoli przesuwające się po nim puszyste chmury.
            W pewnym momencie usłyszałam cichy, regularny dźwięk. Odwróciłam głowę w stronę Leo i zauważyłam że wskazującym palcem wybija na swoim pasie jakiś rytm.
            - To alfabet Morse'a? - spytałam.
            Chłopak zaskoczony zatrzymał rękę w powietrzu i spojrzał na mnie. Słoneczne promienie zatańczyły na jego twarzy.
            - Uh, tak – odparł. Wyglądał na lekko zmieszanego – Znasz?
            Znowu. Znowu coś wiedziałam, ale nie miałam zielonego pojęcia skąd.
            Skinęłam głową.
            - Ale zdążyłam wyłapać tylko „ha”. Co to kodujesz, agencie 007?
            Leo zaśmiał się. Może mi się wydawało, ale dostrzegłam na jego twarzy ulgę.
            - Tajne wiadomości – odparł konspiracyjnym szeptem – Nikt nie może się dowiedzieć. Inaczej CIACH! - palcem nakreślił na szyi linię, imitując odcięcie głowy.
            - Nie boję się ciebie, ważniaku – parsknęłam, wystawiając mu język.
            Leo podniósł się na łokciach i spojrzał na mnie mrużąc oczy.
            - Ach tak? - spytał, niebezpiecznie przeciągając głoski.
            Przesłałam mu szeroki uśmiech, który odebrał jako potwierdzenie.
            - A więc musisz ponieść karę za zniewagę – oznajmił zniżając głos. Po czym dodał z najbardziej przerażającym uśmiechem jaki kiedykolwiek u niego widziałam – Słyszałem, że masz łaskotki.
            W pierwszej chwili myślałam, że żartuje. Nikt o tym nie widział. Po jego minie wywnioskowałam jednak, że nawet jeśli blefuje, ma zamiar spróbować.
            Natychmiast zerwałam się z miejsca i rzuciłam się do ucieczki w stronę plaży. Leo jednak nie zamierzał odpuścić.
            - Na Hadesa, Valdez! - pisnęłam, gdy w końcu mnie złapał w skutek czego znaleźliśmy się na ziemi – Przez ciebie mam piasek w ustach!
            W odpowiedzi obdarzył mnie salwą śmiechu.
            - Bogowie, ale ty jesteś głupi – mruknęłam, po czym wyplułam drobinki piasku.
            - Trzeba było nie podważać mojego autorytety, słońce.
            Popatrzyłam na niego z uniesionymi brwiami. Zdążył już wstać, teraz wyciągał rękę w moim kierunku, by mi pomóc.
            Poradziłam sobie sama, obawiając się kolejnego ataku łaskotek.
            - Co jest z tobą nie tak?
            - Wielu zadawało sobie to pytanie – odparł, gdy ruszyliśmy z powrotem do Obozu – Nie licz, że będziesz pierwszą, która znajdzie odpowiedź.

***

            Leo wrócił do swojego odpoczywania, ja jednak postanowiłam zrobić coś produktywniejszego i tak jak wcześniej zamierzałam, wybrałam się na ściankę. Tym razem nie poszło mi tak dobrze jak ostatnio. Już byłam w połowie drogi na górę, gdy uskakując przed lawiną kamieni na lewę ramię kapnęła mi dość spora ilość lawy. Ból był niewyobrażalny, myślałam, że zejdę z tej ziemi.
            Tony, który akurat z paroma innymi satyrami prowadził zajęcia ze wspinaczki, pomógł mi zejść i zaprowadził mnie do Wielkiego Domu.
            Syn Apolla, akurat pełniący dyżur w sali chorych, dał mi do zjedzenia dwa ciastka z ambrozją. Były tak pyszne, że była gotowa spędzić resztę dnia na przekonywaniu go, że jeszcze coś mnie boli i żeby dał mi więcej. Niestety, zaczął mi nawijać o tym, jak to świetnie się wczoraj spisałam. Poczułam się głupio i z ciężkim sercem pożegnałam się z ciastkami. Z nim też, ale nawet nie wiem czy usłyszał moje mruknięcie.
Już byłam przy drzwiach wyjściowych, kiedy usłyszałam dudnienie kroków. Odszukałam źródła dźwięku, Percy zbiegał po drewnianych schodach. Naprawdę nie wiem czym się wtedy kierowałam. Chyba po jego minie wywnioskowałam, że stało się coś ważnego. I poszłam za nim.
            Wszedł do pokoju, służącego za salon i na moje szczęście zostawił otwarte drzwi. Cóż, najwyżej spędzę wieczność na Polach Kar, bo podeszłam cichutko i zajrzałam do środka. Chcąc nie chcąc i tak bym usłyszała to co zostało powiedziane w środku. Możecie sobie to interpretować jako podsłuchiwanie, ja zaliczam to jako dodatkową korzyć obserwacji z bliska.
            W salonie była Annabeth, Thalia i siedzący na wózku Chejron.
            - Nadal nie rozumiem czemu Rachel kazała mi przyjść na strych – powiedział Percy na wstępie – Nie cierpię tam chodzić – wzdrygnął się.
            - Pośród tych wszystkich pamiątek jej wizje są wyraźniejsze – mruknął Chejron, chyba już przyzwyczajony, żeby odpowiadać na wszystkie pytania.
            -Nieważne – powiedziała Thalia zniecierpliwionym tonem – Podała ci przepowiednie?
            Słysząc to uznałam, że to sterczenie pod tymi drzwiami wcale nie jest takie głupie.
            - Podała – powiedział Percy.
            - No … Jak brzmiała? – Annabeth też była już zniecierpliwiona.
            - Było w niej coś co … o tym, że cel naszej misji jest inny niż myślimy – odpowiedział w zamyśleniu syn Posejdona.
            - Co? – Thalia stanęła przed nim i wpatrywała się intensywnie w jego twarz.
            - I jeszcze coś o tym, że pójdzie ktoś oprócz naszej trójki – Percy nie odwzajemniał jej spojrzenia.
            - No to chyba wiadome, przecież idą z nami wszystkie Łowczynie – córka Zeusa nadal nie spuszczała go z oczu.
            Nie usłyszałam dalszej części, ponieważ ktoś złapał mnie za ramię.
            Odwróciłam się zaskoczona. Za mną stała Miranda. Podeszła tak cicho, że jej nie słyszałam.
            - Co ty wyrabiasz? – zapytała.
            - Cśśś – przytknęłam palec do ust. Jednak było już za późno. Głosy w salonie zamilkły.
            - Och, przepuść mnie – i przepchnęła się obok mnie, weszła do środka.
            Wahałam się przed moment. Zagryzłam wargę i weszłam za nią.
            - Mirando, Lynnette – przywitał nas Chejron – Jestem teraz trochę zajęty. Chyba, że to jakaś pilna sprawa.
            - Nie mam pojęcia po co ona tutaj przylazła – przez chwilę myślałam, że Miranda powie, że przyłapała mnie na podsłuchiwaniu, jednak ona miała inne plany – Ale ja przyszłam po to, żeby dokończyć naszą wcześniejszą rozmowę.
            Miranda nie zwracała się tylko do Chejrona, ale też do pozostałych. Nie miałam pewności, ale coś mi mówiło, że mówiąc „wczorajsza rozmowa” miała na myśli tą samą rozmową, o której mówiła mi. Tylko wtedy użyła określenia „niezbyt przyjemna”.
            - Wiem, co sobie myślicie … - córka Nyks już zaczęła się rozkręcać, ale urwała i zwróciła się do mnie – Montrose … idź sobie.
            Zachciało mi się śmiać. To było tak bardzo w stylu Mirandy.
            - Nigdzie się nie wybieram – powiedziałam.
            - Lynnette – odezwał się Chejron – Może rzeczywiście będzie lepiej jak sobie pójdziesz.
            - Nie lubię się powtarzać Chejronie – żeby pokreślić to, że nie żartuję, usiadłam z impetem na jednym z foteli.
            - Nie mam zamiaru cię o nic prosić – Miranda zaczęła kontynuować, przestając zwracać uwagę na mnie i na zbolałą minę Chejrona – Słuchajcie, na serio nie obchodzi mnie wasza opinia o mnie, ale ona nie powinna decydować o tym czy mogę wziąć udział w misji!
            - Mirando, już o tym rozmawialiśmy …
            - Chyba nie wiesz co to znaczy rozmowa! – muszę przyznać, że mnie zaskoczyła, nigdy nie wyobrażałam sobie nikogo mówiącego w ten sposób do Chejrona –To polegało tylko na tym, że ty… – spojrzała na Percy’ego i Annabeth – Wy, przedstawiliście mi swoje zarzuty.
            - Nie określiłbym tego jako zarzuty – powiedział centaur zmęczonym głosem.
            - A jakbyś to określił? Wątpliwościami wobec mojej lojalności? – dobra, nie wiedziałam o co chodzi, ale robiło się coraz ciekawiej.
            - Odkąd tu trafiłam zachowujecie się jakby miała was w nocy podpalić – kontynuowała córka Nyks – A powiedzcie mi, czy odkąd przebywam w Obozie zrobiłam coś co mogło wzbudzić podejrzenia? No zrobiłam?
            - Nie, nie zrobiłaś – Chejron był bardzo opanowany – Ale już ci to tłumaczyłem. Niczego nie możemy być pewni. Nikt nigdy nie powiedział, że to ty masz złe zamiary …
            - Właśnie! Bo tak w zasadzie to nigdy nie chodzi o mnie! - gdyby mówiła kolejne słowa, patrzyła raz w oczy Percy, raz w oczy Annabeth – Rozumiem, że przeżyliście coś strasznego, ale tak nie można! Nie można patrzeć na herosów przez pryzmat ich rodziców! Nigdy nie spotkałam mojej matki, ale wierzę we wszystkie opowieści o niej. Tyle, że ja nie jestem nią! Nie mam z nią nic wspólnego! – w ostatnie słowa włożyła tyle mocy, że miałam wrażenie, że ziemia się zatrzęsła. Nigdy nie wiedziałam jej w takim stanie.
            - Zachowujemy się tak, a nie inaczej dla dobra wszystkich – powiedziała twardym tonem córka Ateny.
            - Mam gdzieś to, dlaczego się tak zachowujecie – warknęła Miranda – Dobrze wiem, że moje pochodzenie gwarantuje mi ciągłe przesłuchania i obserwacje. Zapewnia również brak życia towarzyskiego, ale to też mam gdzieś! Ale nie mogę pozwolić na to, żeby to czyją jestem córką decydowało o moim życiu, moich działaniach.
            Miranda zrobiła przerwę na głębszy oddech. Nie znałam szczegółów całej tej sprawy, ale rozumiałam jej złość. Nie wiem jak to się działo, po prostu rozumiałam. I chciałam stanąć po jej stronie.
            - Czuję, że powinnam iść na tą misję i wiem, że się do tego nadaję – powiedziała Miranda tym razem bardzo cicho – Zaprzeczcie. Powiedzieć, że się do tego nie nadaję, że jestem za słaba. Wtedy zrozumiem i odpuszczę.
            Nikt nie zaprzeczył. Chejron był myślami gdzieś daleko, Annabeth i Percy patrzyli na siebie niepewnie, a Thalia wpatrywała się w Mirandę, wyglądała na … zafascynowaną.
            - No więc chodzi tylko o moją matkę - Miranda prychnęła cicho – Tego nigdy nie zrozumiem.
            Znowu nikt nie odpowiedział. Niestety ja w takich chwilach nie potrafiłam milczeć.
            - Czego wy się boicie? – zapytałam.
            - O co ci chodzi? – warknęła córka Ateny.
            - To oczywiste, że boicie się zdolności Mirandy – twardo wpatrywałam się w twarze wszystkich zebranych po kolei – Albo tego, że jest pod władzą swojej matki. Bez urazy, ale jeśli myślicie, że ona jest pod czyjąkolwiek władzą to jesteście, delikatnie mówiąc niemądrzy.
            Miranda spojrzała na mnie. Na jej twarzy przez jakieś dwie sekundy widniał uśmiech.
            - Nie byłaś tam, nie wiedziałaś tego co my – powiedział w roztargnieniu Percy.
            - Jej matka … - zaczęła Annabeth, ale przerwało jej prychnięcie Mirandy.
            - Och, daj spokój. O twojej matce też można powiedzieć kilka … mało korzystnych rzeczy – wycedziła córka Nyks.
            Annabeth poruszyła się niespokojnie. Wyglądała tak jakby chciała jej przywalić. Wtedy do akcji wkroczył Chejron.
            - Wszyscy musicie się uspokoić – powiedział – Możemy …
            - Powiedziałam już wszystko co miałam do powiedzenia – rzuciła szorstko Miranda i nie patrząc na nikogo ruszyła do wyjścia.
            - No to … Miło było, mam nadzieję, że kiedyś po powtórzymy – nie wiem czemu to powiedziałam. Chyba chciałam podkreślić to, że to oni przegrali tą bitwę. Posłałam wszystkim uroczy uśmiech i wyszłam.
            Miałam nadzieję, że po wyjściu uda mi się pogadać z Mirandą. Niestety, nie zauważyłam jej nigdzie w pobliżu. Domyśliłam się, że chciała ochłonąć w samotności i uszanowałam to.
            Jednak musiałam o tym z kimś pogadać. Nawet wiedziałam z kim.

***

            Znalazłam Drake’a drzemiącego na jednej z ławek przy boisku do siatkówki. Usiadłam obok i przyjrzałam się mu. Znowu miał włosy w tym jasnym odcieniu, przydługie, kręciły mi się na końcu. Zdecydowanie najbardziej lubiłam u niego to połączenie jasnych włosów i bardzo ciemny oczu.
            - Drake, pobudka – powiedziałam i potrząsnęłam go za ramie. Kiedy nie zdziałało, wbiłam mu palec między żebra.
            Obudził się nagle i przez chwilę był kompletnie rozkojarzony. Rozeznał się w sytuacji i spojrzał na mnie z nienawiścią.
            - Jesteś złem wcielonym – mruknął. Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
            - Jakie było najdziwniejsze miejsce, w którym zasnąłeś? – zapytałam.
            - Toaleta – odpowiedział po chwili zamyślenia. Oboje parsknęliśmy śmiechem – Nie no, jak miałem pięć lat to zasnąłem pod jeżdżącym wózkiem kelnerów. Obudziłem się na zapleczu po zamknięciu restauracji.
            - Ee, myślałam, że na dachu jakiegoś płonącego budynku czy coś.
            - Tylko ty masz takie życie na krawędzi – przeciągnął się.
            - Dobra, musisz mi odpowiedzieć na kilka pytań – powiedziałam – Szczerze.
            - Tak, pomarańczowy cię pogrubia – powiedział śmiertelnie poważnym tonem.
            Trzepnęłam go po głowie.
            - Auć – spojrzał na mnie z wyrzutem – Dobra, mów o co chodzi.
            Opowiedziałam mu cały przebieg kłótni, której byłam świadkiem.
            - Biedna Miranda – powiedział kiedy skończyłam.
            - Mógłbyś mi przybliżyć szczegóły tej całej sprawy?
            - Więc to jest tak … - wziął głęboki oddech – Percy i Annabeth podczas wędrówki przez Tartar natknęli się na Nyks. Jak się pewnie już zdążyłaś domyślić, nie było to miłe spotkanie. Miranda odkąd tu trafiła nie ma łatwego życia. Nawet sobie nie wyobrażasz co się działo, kiedy Nyks ją uznała. Annabeth ma na tym punkcie jakąś paranoje, żądała wywalenia Mirandy z Obozu – powiedział to zdanie tak jakby w myślach urywał córce Ateny głowę.
            - To dziwne – mruknęłam – Od początku mojego popytu tutaj, widziałam, że Miranda nie gada praktycznie z nikim. A to właśnie z Annabeth czasami rozmawiała.
            - Ona ją sprawdzała. Nadal to robi.
            Nie bardzo wiedziałam jak to skomentować.
            - O bogowie, nie wierzę Lynn, zatkało cię – syn Hypnosa wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu.
            - Nie mów na mnie Lynn – spojrzałam na niego spode łba.
            - Dobrze, Lynn – jego uśmiech się poszerzył.
            - A mogły ci te Łowczynie porządnie skopać tyłek – powiedziałam i skrzyżowałam ręce na piersi.
            - Ale do akcji wkroczyła Lynnette Pogromczyni Łowczyń i swoją niezwykłą mocą opanowała sytuację.
            - Skoro już o mocach mowa … - spojrzałam mu w oczy – Powiedz mi Drake, tylko bez kręcenia. Co zrobiła ci Robyn?
            Jego uśmiech przygasł.
            - Ja … Nie wiem dokładnie, ale to nic takiego – machnął ręką – Jak widać jestem cały i zdrowy na ciele i umyśle.
            - Co do umysłu to bym się kłóciła – mruknęłam – Ale serio, powiedz mi, to nie wyglądało na nic takiego.
            Syn Hypnosa wziął głęboki oddech.
            - Dobra … ale nie mówiłem tego nikomu innemu, więc… - pokiwałam głową na znak, ze rozumiem, żeby jak najszybciej przejść do sedna – To było tak, że … Spojrzałem jej prosto w oczy. Na początku usłyszałem jakby szum, a potem głosy. Głosy różnych ludzi życzącym źle innym. I po przemyśleniu wydaję mi się, że to były głosy ludzi, którzy mi źle życzyli
            - Tego się nie spodziewałam – wyznałam.
            - Taa, ja też nie – powiedział nieco sarkastycznie – Nawet nie wiesz jakie to było dziwne, nawet poza głosami … Czułem się strasznie dziwnie, jakby przy każdym złym życzeniu ktoś wbijał mi szpilkę w tył głowy.
            - Kiedyś rzucę ją na pożarcie piekielnym psom – po tych słowach przez chwile milczeliśmy.
            - Ten twój kochaś chyba też mi bardzo ładnie życzy – syn Hypnosa wykrzywił usta w gorzkim uśmiechu – Rozpoznałem jego głos.
            - Co? Kogo? –zapytałam marszcząc brwi.
            - Ty, on, uroczy wieczorek na plaży… Coś ci to mówi?
            - Oj, odczep się od Dylana – posłałam mu wrogie spojrzenie – Też miałam ochotę zepchnąć cię do Tartaru jak nam przerywałeś.
            - Och, no już się nie denerwuj – poczochrał mi włosy – Wstawaj, zaraz będzie obiad.
            Mamrocząc coś o tym, żeby czasem przestał być tak bardzo Drake’m, wstałam i poszłam za nim do pawilonu jadalnego.


***

            Reszta dnia minęła dość spokojnie, głównie na zajęciach szermierki z Noahem.
            W pewnym momencie spotkałam Łowczynie kierujące się do strzelnicy. Wyglądały jakby miały zamiar rzucić się na mnie i rozerwać mnie na strzępy, co było tak zabawnym widokiem, że zaśmiałam się sama do siebie. Poskutkowało to jeszcze większym zdenerwowaniem z ich strony.
            Po kolacji, jak zwykle odbyło się ognisko.
            Usiadłam w pierwszym rzędzie, najbliżej ognia, gdy nagle poczułam, że ktoś się do mnie dosiada. Odwróciłam głowę i ujrzałam Dylana.
            - Hej – przywitał się – Gdzie byłaś cały dzień? Szukałem cię.
            - Mnie? - odparłam lekko zaskoczona.
            - Jest w tym obozie jakaś inna Lynnette Montrose?
            Uśmiechnęłam się z przekąsem.
            - Jestem jedyna w swoim rodzaju.
            - No właśnie – zaśmiał się syn Hermesa.
            Zaczęło się schodzić coraz więcej herosów. Po chwili, z mojej drugiej strony usiadł Nico, rzucając mi i Dylanowi znaczące spojrzenie. W odpowiedzi szturchnęłam go ramieniem.
            W końcu pojawił się Chejron.
            - Zanim zaczniemy śpiewogranie, chciałbym coś ogłosić – zaczął – Jutro nasz obóz opuszczą Łowczynie – dzięki blasku ogniska miałam okazję ujrzeć zadowolenie na twarzach herosów – A wraz z nimi trójka naszych obozowiczów, wyruszająca na misję.
            Rozległy się szepty i pomrukiwania, które Chejron uciszył gestem ręki.
- Łowczynie, Percy, Annabeth, Mirando – powodzenia.
            W ciszy, wyrażającej poparcie dla słów centaura, słychać było jedynie wesołe trzaskanie ognia. Odszukałam wzrokiem Leo i dostrzegłam jego posępną minę. Wiedziałam, że to on chciał iść na tą misję i rozumiałam jak musiał się teraz czuć.
            Po krótkiej chwili zaczęły się śpiewy. Od wszystkim znanych Pytia Blues, czy Olimp do wynajęcia, po rzadziej śpiewane, ale równie ładne jak Heros malowany, List do Zeusa, Gorący Nektar czy Wspomnienia Heraklesa.
            Ognisko było wyjątkowo wysokie i jasne, co było zasługą dobrego humoru herosów, wynikającego z wczorajszej wygranej.
            Po pewnym czasie oczy same zaczęły mi się kleić, głowa mimowolnie opadała mi na klatkę piersiową.
            - Wszystko w porządku? - spytał zatroskany Nico, patrząc na mnie uważnie.
            Potaknęłam.
            - Jestem po prostu śpiąca. Chyba zaraz wrócę do domku.
            Nico pokiwał głową ze zrozumieniem.
            - Okej, dojdę do ciebie, tylko jeszcze coś załatwię z Chejronem.
            Wstał i odszedł w poszukiwaniu centaura. Mogłam się domyślić, że nigdy nie zostałby przy ognisku dłużej niż ja. Jeżeli w ogóle się na nich pojawiał, to tylko z mojego powodu.
             Podniosłam się, a za mną Dylan.
            - Jeśli chcesz, mogę cię odprowadzić – zaoferował cicho – No wiesz, niebezpiecznie jest chodzić samej po pustym obozie.
            Zgodziłam się, po czym opuściliśmy amfiteatr. Przez chwilę szliśmy w milczeniu, jedynymi odgłosami towarzyszącymi nam, były coraz bardziej oddalające się głosy śpiewających herosów, cykanie świerszczy i szuranie naszych butów po trawie.
            Znowu nie wiedziałam jak zacząć rozmowę. Dylan najwyraźniej nie miał takiego problemu, bo przerwał ciszę.
            - Nie wiesz może jaki jest cel tej misji? Chejron znowu nic nie mówił.
            - Z tego co mi wiadomo chodzi o jakieś święte zwierzę Artemidy – odpowiedziałam – Coś na nie poluje, no i muszą tego jelenia, łosia czy co to tam jest znaleźć.
            - Wydawałoby się, że sprawa jest poważniejsza.
            Zastanowiłam się, czy powiedzieć mu o tym, co usłyszałam w Wielkim Domu. „Cel naszej misji jest inny niż myślimy” w głowie ponownie rozbrzmiał głos Percy'ego. Doszłam jednak do wniosku, że nie jest to najlepszy pomysł.
            - Ludzie lubią wyolbrzymiać niektóre rzeczy – stwierdziłam – A jeżeli chodzi o to zwierzę, jak i same Łowczynie, to w mojej skromnej opinii to coś mogłoby je wszystkie pożreć i byłby święty spokój.
            Dylan zaśmiał się wdzięcznie.
            - Towarzyszki Artemidy coś ci chyba nie przypadły do gustu.
            - Wątpię by przypadły komukolwiek – parsknęłam – Nadęte księżniczki.
            - W tej kwestii muszę się z tobą zgodzić. Ale teraz, jak w końcu Obóz z nimi wygrał, mogą nam co najwyżej nagwizdać.
            Ze śmiechem przybiliśmy sobie piątkę.
            W końcu znaleźliśmy się przed Trzynastką. Przez krótką, niezręczną chwilę staliśmy naprzeciw siebie w milczeniu.
            W końcu Dylan pochylił się w moją stronę i z ręką na moim ramieniu pocałował mnie delikatnie w czoło. Przysięgam, że jeszcze chwila i zemdlałabym na miejscu.
            - Dobrej nocy, Lynnette – powiedział z uśmiechem i ruszył z powrotem w kierunku ogniska.
            No dobrze, pomyślałam. Teraz mogę mdleć.

***

            Jakimś cudem udało mi się całej, zdrowej i przede wszystkim żywej dotaszczyć do łóżka. Myślałam, że nie zasnę, jednak gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki wpadłam w objęcia Morfeusza.



            Znalazłam się w dość sporym pomieszczeniu. Wydawało mi się strasznie znajome, jakbym już w nim kiedyś była. Przypominało wnętrze Trzynastki, ciemna tapeta, panele ścienne, obijane, skórzane fotele, zdobione drewniane komody, półki z licznymi książkami, gramofon.
            Nagle ktoś wszedł do pokoju. Przyjrzałam mu się uważniej. Miał siwe włosy, małe, wesołe oczy i równo przyciętego wąsa. Miał na sobie górę od munduru, krótkie spodenki nad kolana, wysokie skarpetki, a w ręce dzierżył drewnianą laskę. Podszedł do okrągłego stołu i położył na nim plik papierów.
            - Wchodź śmiało, Lynnette – odezwał się ciepłym głosem.
            Zatkało mnie z wrażenia. Widział mnie? Byłam święcie przekonana, że to tylko sen, więc jak...?
            - Na pewno mogę tu przebywać, sir? - usłyszałam własny głos.
            Odwróciłam się w kierunku drzwi i ujrzałam w nich siebie samą. Na wszystkich bogów, co ja miałam na sobie? Czy to... spódnica? Nie chciałam wierzyć własnym oczom. Miałam na sobie spódnicę. Taką prawdziwą. Och, Hadesie. I co to za dziwna czapka, którą trzymałam w rękach?
            - Ależ oczywiście.
            Mogło mi się wydawać, ale w słowach mężczyzny słyszałam wyraźnie brytyjski akcent.
Lynnette w spódnicy podeszła bliżej niego. Spojrzała (powinnam mówić spojrzałam?) na papiery leżące na stole z uwagą.
            - Widzisz jakieś braki? - spytał mężczyzna – Wydaje mi się, że nie zapomnieliśmy o żadnym kraju.
            Skinęłam głową. To znaczy nie ja. Moja wersja w dziwnym wdzianku.
            - Jednak nie mamy pewności, że przedstawiciele każdego z nich przyjadą, sir.
            Rozmowę tej dwójki przerwało pukanie do drzwi.
            W tym samym momencie sceneria zmieniła się.
            Stałam na tym samym balkonie, co ostatnio. Tym razem była bardzo wczesna pora, jasne słońce mogło wskazywać na godzinę maksymalnie dziewiątą.
            Słychać było tylko szum fal z pobliskiego morza i śpiewanie ptaków.
            Rozejrzałam się dookoła ale nikogo nie zauważyłam. Ani faceta w misce na głowie, ani pięknej dziewczyny. Za to szklane drzwi balkonu były otwarte na oścież, długie, jedwabne firanki powiewały delikatnie na wietrze.
            Nie zastanawiając się długo, skierowałam się do środka.
            Wnętrze było oszałamiające. Ściany były pokryte wzorzystą, różową tapetą. Ogromne łóżko przykryte było jedwabną pościelą, na której leżał chyba z tuzin poduszek. Nad łóżkiem znajdował się baldachim. W jego nogach stał niski, zdobiony stolik z misą pełną owoców, a dywan był pełen tak wielu zawijasów i różnego rodzaju ozdób, że można by patrzeć na niego cały dzień. Nie miałam jednak czasu przyjrzeć się reszcie pomieszczenia, bo na skraju łoża zauważyłam faceta z miską. Twarz miał schowaną w rękach, obok niego leżała zapisana drobnym pismem kartka.
            Już chciałam podejść i przeczytać, co jest na niej napisane, gdy ktoś wszedł do pokoju. Był to mały chłopczyk. Był ubrany podobnie do ojca, w barwne spódnico-spodnie, jasną koszulę i kamizelkę. Miał ciemną karnację, ciemne oczy i ciemne, przydługie włosy, które wpadały mu do oczu.
            - Tato – zaczął słabym głosikiem – Gdzie jest Maria?
            Mężczyzna podniósł na niego zbolały wzrok i pokręcił przecząco głową, jakby nie był wstanie nic powiedzieć.
            - Tato...
            - Uciekła... Ona... Ona uciekła...
            Wyraz twarzy chłopca zmienił się na najsmutniejszy jaki w życiu widziałam. Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza.
            Nagle rozległo się pukanie. Jednak ani ojciec, ani syn nie zwrócili na nie uwagi, trwając w smutnej ciszy. Po chwili pukanie stało się bardziej natarczywe, a pomieszczenie zaczęło rozmywać mi się przed oczami.

            Usłyszałam niemrawe pomrukiwania Nico z sąsiedniego łóżka. Otworzyłam oczy i uświadomiłam sobie, że pukanie dochodziło stąd. Stoczyłam się ciężko z łóżka i ruszyłam, by otworzyć drzwi.
            Na ganku stał Drake. Wyglądał jak nowo narodzony, nie miałam wątpliwości co do tego, że jako syn Hypnosa nie ma problemów ze zmęczeniem wynikającym z braku snu.
            - Bogowie, Sherman, wiesz która jest godzina?
            - Za pięć minut i tak byś musiała wstawać, słońce – poinformował mnie, patrząc na zegarek na nadgarstku.
            Wydałam z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk.
            - Pięknie wyglądasz Lynn, o tej porze dnia – przesłał mi uroczy uśmiech.
            Prychnęłam.
            - Czego chcesz?
            - Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
            Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami.
            - Wyruszamy na misję! - oznajmił z nieskrywanym entuzjazmem, wyrzucając ręce w górę - Możesz zacząć się pakować!