poniedziałek, 8 lipca 2013

Rozdział VII.

Wybaczcie,że musieliście tyle czekać, ale jako rekompensatę ten rozdział należy do dłuższych:)
Wiecie niby wakacje, ale na Obozie dużo roboty! 
Dziękujemy bardzo za ponad 8 tysięcy wyświetleń! Czasem potrzebuję motywacji i coraz większa liczba wyświetleń sprawdza się świetnie w tej roli:D
Zastanawia mnie tylko fakt, gdzie są ci wszyscy, którzy komentowali prolog i pierwsze rozdziały?!
No, ale nie przedłużając, miłej lektury:) 

Kath
____________________________________________________

                „Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Nie wiem dokładnie gdzie to usłyszałam, zdaję się, że na jednej z niewielu lekcji języka angielskiego, przed trafieniem do Obozu. W każdym bądź razie miałam lekkie wątpliwości czy to przysłowie zawsze jest prawdziwe. Jestem pewna, że każdy bez wyjątku (tak, nawet heros - a to już wyczyn), powiedziałby, że to co teraz robię jest dziwne.
                A tak na marginesie to zastanawialiście się nad definicją słowa „dziwnie”? Znowu odniosę się do tej gadki z punktem siedzenia... Dla niektórych dziwne jest jedzenie kalafiora, swoją drogą zgadzam się z nimi, nie wiem jak można jeść to paskudztwo. No, ale dla tych co go lubią nie jest to dziwne w żadnym stopniu, po prostu normalne. Dla innych dziwne jest to, że Chejron zakłada papiloty na swój ogon. Ale dla niego to normalne, bo niby co to za centaur bez porządnego ogona? Dla jeszcze innych dziwne jest noszenie sztruksów. Ludzie są różni. Ale na Zeusa przysięgam, że każdy nazwałbym dziwnym to co robię teraz. No bo niby jak inaczej określić walenie w drzwi każdego domku z okrzykiem „Hej! Grupowi domków! Jakiś rzymski blondas w tęczolinii właśnie się nieźle wywalił przez jakieś ultra trzęsienie ziemi!” a potem jeszcze rundka po plaży, polach truskawek i boisku. Jakby nie mogła krzyknąć po prostu „Chejron chce was natychmiast widzieć!”. No ale nie, nie mogłam! Za bardzo kocham utrudniać sobie życie.
                Plusem tego jest to, że mimo wszystko grupowi zrozumieli. Właśnie biegłam razem z nimi do Wielkiego Domu. Usłyszałam, że ktoś niedaleko mnie nuci wesołą melodię. Obróciłam się w lewo i zobaczyłam Drake'a. Dzisiaj jego oczy błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle. Włosy miał ciemnobrązowe, przydługie, lekko kręcone na końcach. Był wyjątkowo zadowolony. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały posłał mi uśmiech ukazujących chyba wszystkie zęby. Pomachał mi entuzjastycznie ręką. Pomyślałam, że mógłby się podzielić tym dobrym nastrojem, bo ja po tym małym maratonie i wrzeszczeniu jak wariatka czułam, że zaraz wypluję moje biedne płuca.



***


                W końcu wszyscy grupowi zgromadzili się w sali ze stołem do tenisa stołowego. Po Iryfonie nie było już śladu, Chejron zapewne skończył rozmowę podczas mojej nieobecności.
                Już miałam wychodzić na zewnątrz, kiedy zostałam zatrzymana. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że podczas nieobecności Nico, to ja pełnię funkcję grupowej domku Hadesa. Niepewnie wróciłam do głównego pomieszczenia i dosiadłam się do Leo, który z uśmiechem zrobił mi miejsce obok siebie.
                W pomieszczeniu panowała napięta atmosfera, wszyscy wkoło szeptali nerwowo. Dopiero, gdy wszedł Pan D. i chrząknął znacząco - wszyscy zamilkli.
                - Jak wiecie, sytuacja jest poważna - zaczął, ale przerwał mu Drake, nadal cały w skowronkach.
                - No właśnie, drogi Panie D. nikt nie raczył nas poinformować, więc nie - nie wiemy.
                Bóg wina wyglądał jakby z trudem nad sobą panował. Zapewne miał teraz ochotę zmieść Drake'a z powierzchni ziemi za pomocą jakiś zabójczych winogron, czy czegoś w ten deseń.
                Odwrócił się w stronę Chejrona.
                - Widzisz? Zawsze, gdy próbuję się jakoś wziąć za ten obóz, gdy próbuję być choć odrobinę sympatyczniejszy dla tych małych niewdzięczników, zawsze kończy się tak samo! Sam się nimi zajmuj, ja nie mam do nich siły! - ruchem ręki wyczarował w powietrzu puszkę dietetycznej coli i mrucząc coś pod nosem o końcu kary, usiadł z impetem na pufie, jak najdalej od nas - herosów.
                Centaur westchnął ciężko i popatrzył na nas zbolałym wzrokiem.
                - No cóż, zapewne większość z was pamięta trzęsienie ziemi, które miało tu miejsce tydzień przed rozpoczęciem wakacji, prawda? Jeśli nie, to myślę, że reszta z was pamięta ten temat z ostatniego zebrania.
                Wszyscy oprócz mnie pokiwali potakująco głowami.
                - No tak, mną się nie przejmujcie, jak już wkręcacie mnie w to wasze zebranie to wcale nie muszę o niczym wiedzieć, f a k t y c z n i e - powiedziałam na tyle głośno, by wszyscy mnie słyszeli.
                - Oh, Lynnette, no tak... - Chejron zmieszał się odrobinę.
                - Nic niezwykłego - mruknął do mnie Leo z boku - Nico jak się wkurzy potrafi wywołać większe szkody.
                - Pan Valdez ma rację, nie potrzebujemy się teraz zagłębiać w temat naszego trzęsienia ziemi - centaur podjechał swoim wózkiem inwalidzkim bliżej nas - Chodzi o to, że Obóz Jupiter ma podobne problemy. Niestety częstsze i o wiele poważniejsze, co wiąże się z tym, że również groźniejsze.
                Zauważyłam, że na te słowa Leo się spiął.
                - Otrzymałem Iryfon od Jasona i Reyny. Niestety, nie radzą tam sobie. Najprawdopodobniej będzie potrzebne wysłanie delegacji, która pomoże rzymianom w opanowaniu sytuacji na miejscu. W najbliższym czasie będziemy zmuszeni także do zorganizowania misji mającej na celu wykrycie przyczyny tych trzęsień, bo jak się domyślacie nie są one wynikiem nasuwania się na siebie płyt tektonicznych, jak twierdzą śmiertelnicy.
                Zapadła dziwna cisza, którą po chwili przerwała Annabeth.
                - Te trzęsienia ziemi... Czy one występują w innych miejscach, niż te, w których w jakiś sposób działają herosi?
                Chejron niechętnie zaprzeczył.
                - Skoro nie ma więcej pytań, dziś na kolacji wybierzemy osoby, które wyruszą do Jupitera, dobrze?
                Wszyscy zgodnie przytaknęli.
                - A można już się zgłosić? - spytał nagle Leo.
                - No nie wiem, Leo - Chejron podrapał się po bródce - Może lepiej będzie jeśli ty zostaniesz tutaj.
                - Co? Niby dlaczego? - oburzył się syn Hefajstosa.
                - Czemu aż tak bardzo ci na tym zależy? - zapytałam go cichym głosem. Leo spojrzał na mnie. W jego oczach widziałam determinację. Bardzo nie chciałam, żeby opuszczał Obóz. Teraz pod nieobecność Nico, był chyba osobą, z którą dogadywałam się najlepiej. Może to trochę egoistyczne, ale nie chciałam zostawać sama. Zwłaszcza z kłócącą się Robyn i Mirandą.
                - Piper i Jason to moi najlepsi przyjaciele. Muszę tam iść i …
                - Nie martw się, stary - przerwał mu Percy. Poszedł do Leo i poklepał go po ramieniu - Pojadę tam i upewnię się, że z nimi wszystko w porządku.
                - Nie, Percy - odezwał się Chejron - Myślę, że będzie lepiej jeśli ty też zostaniesz. Jesteś … - doskonale wiedziałam, że Chejron stara się nie użyć słowa „przywódca”. Formalnie w Obozie nie było żadnego przywódcy z pośród herosów, ale i tak wszyscy wiedzieli i chcieli, żeby Percy dowodził. Gdyby to on wyruszył do obozu rzymian, mogłabym wybuchnąć niezła panika - … po prostu myślę, że bardziej przydasz się tutaj - centaur wreszcie znalazł słowa - A poza tym, jestem pewien, że jeśli ty opuścisz Obóz, Annabeth również to zrobi, a jest nam tutaj niezwykle potrzebna.
                - Niezwykle? - powtórzyła córka Ateny - Niby do czego Chejronie? Czyżbyś nie mówił nam wszystkiego?
                - Wrócimy do tego tematu po kolacji. Teraz możecie się rozejść - centaur numer jeden zakończył zebranie rzeczowym tonem. Annabeth wyglądała jakby miała jeszcze dość dużo do powiedzenia. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Percy złapał ją za rękę i ruszyli w stronę wyjścia. Za nimi podążyli wszyscy inni.



***


                Szliśmy z Leo wzdłuż plaży powłócząc nogami. Syn Hefajstosa był okropnie zatroskany. Zawsze widziałam go tryskającego humorem, więc to było no... dziwne (bogowie, to słowo mnie prześladuje!).
                - Jestem pewna, że wszystko z nimi dobrze - odezwałam się niepewnym głosem. Nie wiem czy pocieszałam ludzi przed utratą pamięci, ale chyba nie miałam za dużo takich okazji, bo byłam w tym beznadziejna.
                - Taa... mam nadzieję - mruknął tylko.
                - Gdyby coś było nie tak, już byśmy o tym wiedzieli - próbowałam się uśmiechnąć, ale obstawiam, że wyszedł mi raczej grymas jak przy bolącym zębie.
                - Oni... no wiesz, są dla mnie jak rodzina i po prostu chciałabym ich zobaczyć - spojrzał na mnie, a ja kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć.
                - Jasne, rozumiem - wydukałam w końcu. Kłamałam. Nie miałam pojęcia jak on się czuje. Nie wiedziałam jak to jest mieć rodzinę czy przyjaciół. Nie znałam uczucia troski, kiedy nie widzisz kogoś na kim ci zależy. Trudno mi to było sobie nawet wyobrazić. Nie wiedziałam co to tęsknota. No ale za czym albo za kim jak mogłam tęsknić? Przygryzłam dolną wargę, żeby Leo nie zauważył, że drży.
                Zupełnie niespodziewanie, ktoś wpadł na nas od tyłu. Tym kimś okazała się roześmiany Drake. Zarzucił jedną rękę na szyję mi, drugą na szyję Leo. Przystanęliśmy i spojrzeliśmy na niego z podobnym wyrazem dezorientacji na twarzy.
                - Koleś? Co ci tak wesoło? - pierwszy odezwał się syn Hefajstosa.
                - Och, wesoło, wesoło… Stary! Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! - nie widziałam jeszcze tak szerokiego uśmiechu niż ten, który widniał na twarzy Drake’a.
                - Z powodu…? - zapytałam z podniesioną brwią.
                - Mam dzisiaj randkę - powiedział to jakby mówił „Zabiłem hydrę gołymi rękoma”.
                - Z kim? - Leo nie mógł powstrzymać parsknięcia.
                - Jak to z kim? Z miłością mojego życia, oczywiście! - wykrzyknął syn boga snów - A teraz wybaczcie moi mili, ale muszę się szykować. Życzcie mi powodzenia. Albo nie! Nie będzie potrzebne! Bez tego wiem, że to będzie najlepszy wieczór w moim życiu! - wykrzyknął mi to wprost do ucha i serio miałam ochotę wbić mu łokieć w żebra. Nie zdążyłam jednak, bo obiegł delikatnie tanecznym krokiem. Nadal zdezorientowani, chwilę wpatrywaliśmy się w siebie z Leo, a potem równocześnie wybuchliśmy śmiechem.
                - On czasem przechodzi samego siebie - powiedział Leo nadal trzęsąc się ze śmiechu - Ostatni raz zachowywał się tak kiedy … - przestał się śmiać i wyprostował się jakby coś sobie właśnie uświadomił - O bogowie, tylko nie to.
                - Tylko nie co? - zapytałam.
                - Na ile orientujesz się w zdolnościach Drake’a? - wznowiliśmy swój marsz.
                - Cóż, zdążyłam się zorientować, że zawsze wygląda troszkę inaczej niż poprzedniego dnia, ma słabość do złośliwych idiotek, czasem skacze tak wysoko, jakby nie przejmował się grawitacją …
                - Tak, Drake to najpotężniejszy syn Hypnosa od czasów … no w sumie chyba nie było potężniejszego od niego - Leo wziął głęboki oddech - My widzimy go ciągle inaczej, ponieważ jego własny wygląd w jego snach nie jest stały. A te jego supermoce… Drake potrafi przywoływać umiejętności i rzeczy ze snów do świata realnego. - Już miałam wykrzyczeć pełne aprobaty słowo zupełnie nieodpowiednie dla damy w moim wieku, ale Leo powstrzymał mnie, unosząc rękę - Oczywiście są pewne ograniczenia - kontynuował - Przedmiot nie może posiadać magicznych właściwości, a umiejętność nie może należeć do innego herosa. Poza tym jego charakter. Z nim też jest różnie, tak jak wygląd, zmienia się w zależności od otoczenia, czasem nastroju.
                - To i tak świetnie! - mój entuzjazm trochę opadł, co jednak nie zmienia faktu, że moc Drake’a była obłędna!
                - Przydatna moc, prawda? - syn Hefajstosa uśmiechnął się lekko - Niestety jest w tym niewielki szkopuł. Zdarza się to rzadko, ale jednak… Czasem Drake nie potrafi odróżnić snu od rzeczywistości. Najczęściej dotyczy to randki. Pewnie się domyślasz kim jest ta szczęściara.
                - Oo, kurde - nie mogłam się powstrzymać od śmiechu - Ciekawe czy Miranda słyszała już nowinę o romantycznej kolacyjce.
                - Jeśli jeszcze nie, to niedługo na pewno usłyszy - Leo zaśmiał się - Nie wiem jak ty, ale ja muszę się czymś zająć. A poza tym bardzo chcę zobaczyć minę Mirandy i minę Drake’a kiedy się zorientuje, że tylko mu się śniło, więc może pójdziemy go poszukać i poobserwujemy dalszy rozwój wydarzeń, hę? Oczywiście, chyba, że masz coś lepszego do roboty.
                Nie mogłam wyznać mu żałosnej prawdy o tym, że właśnie zamierzałam iść do domku i aż do kolacji wpatrywać się w tą cholerną pozytywkę. No i oczywiście też nie mogłam doczekać się reakcji naszych drogich gołąbeczków, więc powiedziałam luźnym (przynajmniej miałam nadzieję, że brzmi luźno) tonem: - Nie, akurat nie mam nic ważnego do roboty.



***


                Znaleźliśmy Drake’a w domku Hypnosa. Chodził w te i z powrotem szukając czegoś. Kiedy weszliśmy powitał nas jedną z obozowych koszulek, które beznamiętnie rozrzucał dookoła. Koszulka trafiła prosto w głowę Leo. Nie powiem, wyraz jego twarzy, kiedy ją ze siebie ściągał doprowadził mnie prawie do łez.
                - O jest! - wykrzyknął tryumfalnie Drake. Jego trofeum okazała się puszka dezodorantu. Spryskał się nią od stóp do głów. Dostałam od tego porządnego napadu kaszlu, Leo z krzywym uśmiechem poklepał mnie po plecach.
                - No i jak stary? Pachnę jak morska bryza? - Drake zwrócił się do Leo. Syn Hefajstosa zmarszczył nos i przybliżył głową w stronę syna Hypnosa. Gwałtownie ją cofnął i ze śmiechem powiedział:
                - Powiedziałbym, że raczej jak bryza ze spoconej skarpety.
                - Oj, nie znasz się - Darke trzepnął go w ramię. Po chwili zaczął się rozglądać z powrotem.
                - Kwiatki, kwiatki - mruczał pod nosem - Gdzie te głupie badyle… o są! - podniósł z jednego z łóżek bukiet różowych kwiatków.
                - Lynn - zwrócił się do mnie - Jesteś dziewczyną, więc jak myślisz, Mirandzie spodobają się kwiaty? - zapytał z nadzieją w głosie.
                - Z pewnością, są urocze. A ona na pewno kocha urocze rzeczy.
                - No widzisz! I to jest poprawna postawa! Ucz się Leo, ucz się! A teraz znowu musicie mi wybaczyć, ponieważ moja kobieta pewnie już na mnie czeka - wybiegł z domku jedną ręką wygładzając koszulką, drugą ściskając bukiet.
                - O Hefajstosie… takie nakręconego to go jeszcze nie widziałem - powiedział Leo, kiedy wychodziliśmy z domku dzieci boga snu.
                - Ty i Drake dobrze się dogadujecie, prawda? - zapytałam. Samą siebie zaskoczyłam tym pytaniem.   
                - Tak - odpowiedział grupowy Dziewiątki pod chwili - Myślę, że Drake jest moim najlepszym kumplem. Znaczy wiesz, Jason, Piper, Percy … to jakby moje rodzeństwo. A Drake to mój najlepszy kumpel - w odpowiedzi tylko kiwnęłam głową, bo nie za bardzo wiedziałam co mogę odpowiedzieć. Bo co ja tam wiedziałam o relacjach między ludzkich?
                - Lynnette? Jak ty nazwałaś Jasona wtedy kiedy biegałaś i ..
                - Och, masz na myśli wtedy kiedy biegałam po Obozie jak wariatka pokazując, że moje ADHD ma poziom wyższy niż ADHD wszystkich obozowiczów razem wziętych?
                - Tak, właśnie wtedy - potwierdził za co walnęłam go w ramię.
                - Blondas. Nazwałam go wtedy blondasem.
                - Wątpię, czy by się ucieszył gdyby to słyszał.
                - A co mam coś ze wzrokiem? On nie jest blondynem?
                - Nie no, jest - Leo podrapał się po głowie - Po prostu to „blondas” zupełnie do niego nie pasuję. No wiesz, to raczej kojarzy mi się z takim kompletnym lalusiem, czy jak to inaczej nazwać.
                - Z całym szacunkiem dla szanownego syna pana Zeusa, ale on właśnie na takiego lalusia wygląda - Dobra to może trochę wredne, ale nic nie poradzę, że on serio tak wyglądał! No idealnie obcięte blond włoski, perfekcyjny sposób noszenia ubrań i tylko jedna mała blizna nad wargą, która paradoksalnie czyniła go jeszcze „idealniejszym”. Nie znałam go, ale dobrego pierwszego wrażenia to on na mnie nie zrobił.
                - Ale Jason taki nie jest. To mój najlepszy przyjaciel, a ja na najlepszych przyjaciół nie wybieram byle kogo. Jest odważny, zawsze myśli racjonalnie, umie dobrze walczyć.
                - Och, Leo, bo pomyślę, że Jason ci się podoba - nie mogłam powstrzymać śmiechu.
                - Co? O bogowie, Lynn czasem ciężko z tobą rozmawiać - nie wkurzyłam się za te słowa, ponieważ powiedział je ze szczerym uśmiechem - Jason jest naprawdę w porządku.
                - Nie powiedziałam, że jest idiotą tylko, że wygląd trochę jak… przydupas.
                - Że kto? - Leo parsknął śmiechem - Co to w ogóle znaczy?
                - No wiesz, jaki ktoś kto chce wyglądać w oczach wszystkich perfekcyjnie.
                - Nie wiem skąd wytrzasnęłaś to słowo, ale muszę je zapamiętać - nadal się śmiał - A wracając do Jasona to mam nadzieję, że kiedyś sama będziesz miała okazję zobaczyć, że jest w porządku.
                - Wiesz, mam wrażenie, że niedługo będę miała okazję poznać nie tylko Jasona, ale też innych rzymskich herosów - Nie myślałam o tym wcześniej, ale teraz rzeczywiście miałam przeczucie, że nadchodzi czas, w którym spotkam ich wszystkich i to nie bez powodu.
                - Hej, Leo! Lynn! – zawołał ktoś z tyłu. W naszą stronę szedł Percy. Wyglądał na rozbawionego – Czy Drake znowu...? – zapytał Valdeza, gdy był już przy nas.
                - Taak, znowu mu się miesza – uśmiechnął się szeroko – Wiesz może gdzie o teraz jest?
                - A jak myślisz? Stoi pod domkiem Nyks z bukietem kwiatów i wrzeszczy, że ma randkę do każdego kto tamtędy przechodzi – syn Posejdona nadal się śmiał.
                - O nie, Leo, musimy się pośpieszyć, bo zaraz przegapimy najlepsze! – pociągnęłam go za rękaw.
                - Ech, sam chciałabym to zobaczyć – mruknął Percy – No nic, do zobaczenia na kolacji – pomachaliśmy mu na pożegnanie i odbiegliśmy z nadzieją nieprzegapienia miny Drake’a, kiedy zorientuje się, że wygłupił się przed Mirandą.



***



                Domek Nyks był oddalony najbardziej ze wszystkich od pozostałych domków. Jako, że Miranda była pierwszą córką Nyks na Obozie (w ogóle pierwszą ludzką w historii) mogła sama zadecydować o wyglądzie domku. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby to ja sama miała decydować o wyglądzie Trzynastki, szczęście, że w jej wyglądzie wszystko było idealne.
                Chociaż to stwierdzenie przyszło mi ciężko, musiałam przyznać, że Miranda ma całkiem niezły gust. Jej domek mi się podobał, był niby prosty i klasyczny, ale miał w sobie coś hipnotyzującego tak, że od razu chciało się do niego wejść.
                Był z szarego kamienia, z oknami podobnymi do zamkowych okien, tylko w dużym zmniejszeniu. Drzwi były drewniane i mosiężne. Ścieżka wyglądała jakby ktoś sam zrobił ją, wysypując na ziemie drobne kamyki. Grafitowy dach był w stylu romańskim. Zaraz… Skąd ja na Hadesa wiem, jak wygląda styl romański?
                Nie mogłam się nad tym dłużej zastanawiać, bo właśnie dobiegliśmy do kamiennej ścieżki. Na jej początku stał Drake. Nadal szeroko uśmiechnięty, choć jego uśmiech stał się troszeczkę nerwowy.
                - Co tam Drake? – zagadnął Leo.
                - Miranda odrobinkę się spóźnia. Pewnie się jeszcze przygotowuje, wiecie jakie są dziewczyny.
                - No jakie są dziewczyny, Drake? Ja nie wiem, może mnie oświecisz? – skrzyżowałam ręce na piersi. Syn Hypnosa jakby nie dosłyszał mojej zaczepki. Wrócił do wypatrywania Mirandy.
                - Zaczekamy tutaj z tobą, okej? – zapytał go Leo.
                - Dobra, ale potem macie się ulotnić, wolałabym, żebyśmy byli sami.
                - Oczywiście – odpowiedzieliśmy równocześnie z Leo i wybuchliśmy cichym śmiechem.


                Czekaliśmy już dobre 20 minut. Drake zaczął chodzi w te i we te mrucząc pod nosem, coś z stylu „Zaraz się zjawi, na pewno mnie nie wystawi”. Leo przysiadł na ziemi. Po chwili bezmyślnego bujania się na stopach, usiadłam obok niego.
                - A może by tak spróbować go jakoś... wybudzić? – zapytałam na tyle cicho, żeby syn Hypnosa mnie nie usłyszał.
                - I zrezygnować z oglądania tego pięknego braku orientacji na jego twarzy i z oglądania prób zmuszenia go przez Mirandę, żeby się odwalił? – odpowiedział pytaniem na pytanie Leo.
                - Przekonałeś mnie – mruknęłam, a Valdez uśmiechnął się krzywo.
                Siedzieliśmy w ciszy. Z oddali dochodziły nas odgłosy zwyczajnego życia na Obozie. Do kolacji zostały jeszcze ponad trzy godziny.
                - O, już idzie! – wykrzyknął nagle Drake – Miranda, gdzieś ty była?
                Leo podniósł się i podał mi rękę, żeby pomóc mi wstać. Miranda szła a naszą stroną. Na plecach miała łuk i kołczan, w ręce trzymała butelkę wody. Wyglądała jak po morderczym treningu.
                - Co ty tu robisz? – zapytała chłodno, gdy tylko podeszła bliżej – Co wy tu robicie? – obdarzyła mnie i Leo wrogim spojrzeniem.
                - No nic – z twarzy Drake’a znikły wszelkie oznaki zdenerwowania, znowu wyglądał jakby wygrał w życie – Ważne, że już jesteś. Możemy już iść?
                - O czym ty mówisz? – Miranda spojrzała na niego jak na idiotę.
                - No jak to o czym, głuptasku? – syn Hypnosa uśmiechnął się słodko – O naszej randce, oczywiście.
                - Jakiej randce? Co ty sobie znowu wymyśliłeś?
                - Och, cudnie wyglądasz taka rozłoszczona … - ton Drake’a był taki rozmarzony, że musiałam zakryć usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
                - Nie zawracaj mi znowu głowy. Spadaj stąd, nie mam teraz ochoty na żarty – córka Nyks niedbałym ruchem zarzuciła warkocz na ramię.
                - Czy ty kiedykolwiek masz ochotę na żarty? – zapytałam ją drwiąco.
                - Och, witaj Montrose, jak niemiło cię widzieć. Spadaj stąd i zabierz ze sobą kolegów – posłała mi sztuczny uśmiech i zaczęła iść ścieżką do swojego domku.
                - Ale Miranda, czekaj! – Drake był odrobinkę zdruzgotany – Co z naszą randką? Przecież tak się na nią cieszyłaś! Powiedziałaś, że już się nie mogłaś doczekać, kiedy cię zapytam...
                - Czekaj, czekaj – córka Nysk odwróciła się gwałtownie – Leo, czy on znowu nie może się wybucić? – zwróciła się do syna Hefajstosa.
                - To twoja wina, że tak bardzo zawróciłaś mu w głowie – odpowiedział Leo z wrednym uśmiechem. Miranda walnęła się w czoło otwartą dłonią. Podeszła do Drake’a i wzięła głęboki oddech.
                - Słuchaj, to ci się tylko ś n i ł o – mówiła takim głosem, jakby właśnie karciła niegrzecznego szczeniaczka.
                - O czym ty mówisz, najdroższa? – usłyszawszy „najdroższa” razem z Leo wpadliśmy w niekontrolowany chichot. Miranda uciszyła nas jednym spojrzeniem.
                - Znowu miesza ci się rzeczywistość ze snem – spróbowała znowu córka Nyks – Nie będzie żadnej randki, ani teraz ani nigdy.
                - Nie żartuj sobie ze mnie, wiem co widziałem i słyszałem. Spotkaliśmy się dzisiaj na plaży, spytałem o randkę, a ty byłaś taka szczęśliwa... - Miranda westchnęła z rezygnacją. Odkręciła butelkę wody, którą trzymała w ręku i bezceremonialnie chlusnęła wodą prosto z twarz Drake’a.
                - O kurna – wymsknęło się Leo – Warto było tu przyjść.
                Ja pozostawiłam to bez komentarza, przyglądałam się zachowaniu syna Hypnosa.
                Stał przed kilka sekund z wodą ściekająco po twarzy. Potem przetarł oczy i zamrugał kilkakrotnie. Jego mina wyrażała kompletne zdezorientowanie. Mrugnął jeszcze raz, a potem przeniósł wzrok na Mirandę.
                - O, Miranda! Hej! – trochę zdziwiło mnie to, że nic nie pamięta – Jak... jak leci? – Jak zwykle w jej obecności zaczął się jąkać.
                - Do widzenia, Drake – powiedziała tylko, chłodnym tonem córka Nyks. Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego domku.
                - Co się stało? Zacze… - Drake chyba dopiero teraz zorientował się, że trzyma w ręku bukiet. Wytrzeszczył oczy poczym odwrócił się do nas – Znowu mi się śniło, prawda? – w jego głosie był autentyczny smutek. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, Leo chyba też nie, bo oboje tylko pokiwaliśmy głowami.
                - Na Styks – rozległ się grzmot. Drake ukrył twarz w dłoniach – Idiota, komplety idiota – dobiegły nas jego pomruki.
                - Przecież to nie twoja wina – podeszłam do niego i uśmiechnęłam się pocieszająco.
                - Chodźcie, idziemy. Nie ma po co tak tu stać – powiedział Leo, choć zdawało mi się, że za wszelką cenę stara się ukryć rozbawienie.
                - Nie. Muszę ją przeprosić.
                - Eee… To chyba nie jest najlepszy pomysł – odezwałam się niepewnie.
                - Muszę. Już kolejny raz zrobiłem  z siebie idiotę i postawiłem ją w kłopotliwej sytuacji. – Byłam w lekkim szoku, bo dopiero teraz, po tonie jego głosu, uzmysłowiłam sobie, że temu chłopakowi serio zależy na pannie Noc To Moja Działka. 
                - Zaraz wracam – rzucił syn Hypnosa i pobiegł do domku Nyks. Wypuściłam ze świstem powietrze z płuc. Pociągnęłam Leo za rękę i pobiegliśmy za nim.


                Myślałam, że po zaskoczeniu jakie przeżyłam poznając wnętrze Trzynastki, już żadne wnętrze mnie nie zaskoczy. Myliłam się. Po wtargnięciu na pełnym biegu do domku Mirandy wpadłam na plecy Drake’a. Stał jak wryty i patrzył w górę. Podążyłam za jego spojrzeniem i zamarłam.
                Patrzyłam w nocne niebo. Piękne, gwieździste niebo. Mrugnęłam kilka razy, ale wciąż tam było. Nie był to zwykły malunek, ponieważ gwiazdy migały jak na prawdziwym niebie.
                Gdy pierwszy szok minął opuściłam wzrok i przyjrzałam się uważniej pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy. Wyglądało jak mały salonik. Była tu jasnobrązowa kanapa i jeden fotel w tym samym kolorze. Na podłodze leżał puchaty dywan, na ścianie wisiał pięknie zdobiony łuk. Największą uwagę (oczywiście zaraz suficie!) przyciągał zajmujący całą ścianę regał, cały zastawiony książkami.
                Przyjrzałam się im i odczytałam kilka tytułów. Wybierałam na chybił-trafił. „Duma i Uprzedzenie”, „Wichrowe Wzgórza”, „Anna Karenina”, „Zbrodnia i Kara”. Właśnie w oczy rzuciła mi się książka o tytule „Władca Pierścieni. Drużyna Pierścienia”, kiedy do pokoju weszła Miranda.
                - Co wy tu robicie? – chyba właśnie brała prysznic, włosy miała wilgotne – Ktoś was zapraszał?
                - Bo ja chciałem… - zaczął niepewnie Drake – Chciałem przeprosić.
                - Drake, nie mam teraz czasu…
                - Ale naprawdę. Ja czasem nie mam nad tym kontroli – jego głos był taki szczery, pełen emocji, że nawet Miranda stała i wpatrywała się w niego z lekko otwartą buzią – Pewnie mówię wtedy głupie rzeczy, stawiam się w idiotycznej sytuacji. Jest mi naprawdę bardzo przykro…
                - W porządku – to znowu była ta chwili, gdy jej głos przestawał być księżniczkowaty i brzmiał trochę łagodniej  - Nie tłumacz się. Ale teraz zjeżdżajcie.
                - Pięknie tutaj – nie przejęłam się jej wyproszeniem, Leo chyba też nie, bo właśnie rozsiadł się wygodnie na kanapie – Jak zrobiłaś ten obłędny sufit?
                - Nie lubię tłumu – łagodny ton znikł, ustępując miejsca chłodowi – Serio, wynocha.
                - Nie wiedziałem, że tak dużo czytasz – zagadnął Leo.
                - Jesteś głusi czy głupi? – warknęła córka Nyks – Żegnam.
                Drake westchnął i powlókł się do drzwi. Leo ociągał się trochę, ale poszedł za nim. Poczekałam aż wyjdą i zwróciłam się do Mirandy:
                - Czemu udajesz taką zimną zołzę, co?
                Zrobiła dziwną minę, której jeszcze u niej nie widziałam. Nie odpowiedziała nic, po prostu wskazała mi drzwi.
                - Jeszcze cię rozgryzę – mruknęłam do siebie, gdy byłam już na zewnątrz.
                Drake i Leo czekali na mnie na kamiennej ścieżce. Zaczęliśmy powolnym krokiem zbliżać się do reszty domków.
                - Pewnie odechciało ci się snów o Mirandzie, co? – zapytałam Drake’a.
                - No co ty. Mam nadzieję, że dzisiaj przyśni mi się znowu. – Słysząc te słowa pokręciłam głową z rezygnacją, a Leo parsknął śmiechem.



***


                Do kolacji zostało jeszcze trochę czasu, więc udałam się do Trzynastki. Leo wybrał się na chwilę do lasu, Percy'ego i Annabeth nigdzie nie mogłam znaleźć, a Drake... Drake postanowił jeszcze raz odtworzyć w głowie łagodniejszy ton Mirandy, kiedy się do niego zwracała, więc postanowiłam zostawić go samego.
                 Usiadłam w kwiecistym fotelu i po raz kolejny zatrzymałam wzrok na zamkniętej pozytywce. Odkąd Nico wyjechał, nie potrafiłam jej otworzyć, cicha melodyjka wywoływała u mnie przerażające poczucie, że powinnam o czymś sobie przypomnieć, że powinnam coś zrobić. Nie wiem, czy to te korzenie Nemezis, ale miałam wrażenie, że powinnam się komuś za coś odpłacić.
                Nie było to nawet w najmniejszym stopniu przyjemne uczucie, więc tylko siedziałam i patrzyłam w nią jak skończona idiotka.
                Z tego dziwnego  transu, zbudziły mnie dopiero jakieś krzyki zza okna. Nie przejęłam się nimi zbytnio. Odsunęłam pozytywkę za pole mojego widzenia i wsunęłam się głębiej w fotel. Tak strasznie nie chciało mi się wychodzić na zewnątrz. W Obozie było niesamowicie, ale ja wciąż nie potrafiłam dopuścić do siebie faktu, że jestem jedną z nich. Przez cały czas czułam się inna, jakbym do nich nie pasowała. Nie przez to, że miałam w sobie więcej krwi bogów. Przez to, że byłam dzieckiem Hadesa sprzed przysięgi. Przez to, że kiedyś na pewno żyłam w innych czasach. Że miałam inne życie. Że znałam ludzi, z których większość prawdopodobnie już nie żyje, a jeśli nie, to mają coś około setki. Nie byłam w tym sama, Nico też na pewno się tak czuł. I przeżył o wiele więcej niż ja, więc miał pełne prawo użalać się nad sobą. A tego nie robił. Nigdy. A skoro on nigdy się nad sobą nie użalał, ja tym bardziej nie powinnam.
                Wstałam z ciężkim westchnieniem, a mój wzrok zatrzymał się na płycie od Chejrona. Niesiona ciekawością wzięłam ją w dłonie, a po wyjęciu z opakowania wsunęłam w gramofon stojący na komodzie.
                Nie wiem czemu, muzyka zaczęła lecieć od ostatniego utworu. Nie zbyt wiedziałam jak to zmienić, więc wsłuchałam się w chórek, który właśnie pytał, kto opowie historię mojego życia. Miałam ochotę się roześmiać, sama miałam ochotę zadać to pytanie.
                W miarę jak piosenka zbliżała się ku końcowi, opanowywało mnie nieznośne poczucie strachu pomieszanego z uczuciem, którego nie potrafiłam nazwać. To nie była ani radość ani zaskoczenie ani zdziwienie, ale coś pomiędzy.
                Gdy w końcu w pokoju zapanowała cisza, głośno wypuściłam powietrze. Do tego momentu nawet nie wiedziałam, że wstrzymywałam oddech.
                Ściągnęłam igłę z płyty i usiadłam z powrotem w fotelu. Modliłam się do wszystkich istniejących bogów, by to był tylko przypadek, że czułam się jakby ta piosenka była o mnie.
Jak najszybciej wstałam i wybiegłam na zewnątrz. Nie chciałam dłużej siedzieć sama, atakowana przez natarczywe myśli. Nie zbyt wiedziałam gdzie iść, więc ruszyłam w pierwsze miejsce, które przyszło mi do głowy, czyli ściankę wspinaczkową.



***



                Po raz pierwszy odkąd przybyłam do Obozu udało mi się wejść na samą górę ścianki. Gdy już z niej zeszłam, przysięgłam sobie w duchu, że nigdy więcej tego nie zrobię. Skórę na dłoniach miałam pozdzieraną, koszulę poprzepalaną w niektórych miejscach, ręce i nogi tak obolałe, że ledwo co utrzymywałam się w pozycji pionowej, a przez prawy policzek przebiegała rozpalona smuga od bliskiego spotkania z lawą.
                Szłam szybko do Wielkiego Domu, by ktoś się tym zajął, bo podejrzewałam, że zostanie po tym ładna blizna. Po drodze natknęłam się na lekko utykającego Leo.
                - Co ci się stało? - spytałam, kiwnięciem głowy wskazując na jego nogę.
                - Chyba przeliczyłem się z ilością metalu, którą jestem w stanie udźwignąć - skrzywił się - Nawet taki mięśniak jak ja ma swoje granice.
                Uśmiechnęłam się pod nosem przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie.
                - Co ty robiłeś w tym lesie? Nosiłeś ten swój złom? Po co?
                Leo wyraźnie się zmieszał. Przeczesał ręką swoją ciemną czuprynę i wzruszył ramionami. Spojrzałam na niego uważniej.
                - Jak chcesz, mogę ci później pokazać - odezwał się nagle - Tylko musisz obiecać, że nikomu o tym nie powiesz, zwłaszcza Annabeth i Percy'emu, no i Chejronowi. Zabili by mnie za to na miejscu.
                - Co ty kombinujesz, Valdez? - zaśmiałam się - No ale dobrze, obiecuję, że nikomu nie powiem.
                Po przemyciu mojego policzka nektarem i zjedzeniu odrobiny ambrozji, udaliśmy się w stronę lasu. Tuż przed wejściem naszły mnie wątpliwości.
                - Jesteś pewny, że to bezpieczne?
                Leo odwrócił się w moją stronę.
                - No jasne. Ten las jest najbezpieczniejszym miejscem na ziemi, pod warunkiem, że jesteś tu w odpowiednim towarzystwie. Na przykład przystojnego i walecznego bohatera.
                Uniosłam brwi.
                - On tam na nas w środku czeka, czy masz zamiar po jakiegoś teraz pójść?
                - Jak się odpowiednio wysilisz, zauważysz, że stoi przed tobą - prychnął Leo, obszernymi ruchami wskazując na siebie samego - A teraz chodź, panie przodem.
                Niepewnie ruszyłam ubitą ścieżką. Po chwili chłopak pojawił się obok mnie. Szliśmy w milczeniu, wsłuchując się w śpiew ptaków, oddalony szum fal i szelest liści. Niesiona urokiem chwili zamknęłam oczy. Ciepły powiew wiatru delikatnie pogłaskał mnie po policzkach, a rozwiane włosy połaskotały po ramionach.
                - Słuchaj, mogę cię ratować przed smokami, chimerami i bogowie jeszcze raczą wiedzieć przed czym, ale nic nie poradzę jak się zabijesz wchodząc w drzewo z zamkniętymi oczami - usłyszałam rozbawiony głos Leo.
                - Pokładam w tobie nadzieję, przystojny i waleczny bohaterze - odparłam z uśmiechem.
                Leo nie odpowiedział, tylko złapał mnie za nadgarstek. Po chwili pociągnął mnie za sobą w prawą stronę.
                - Tu skręcamy.
                Zaskoczona otworzyłam oczy. Szliśmy przez jakieś chaszcze, które nieprzyjemnie drapały i kuły mnie po nogach.
                - Leo... - zaczęłam, lecz chłopak mi przerwał.
                - Bądź cierpliwa, jeszcze chwila.
                Zacisnęłam usta i nie odzywając się więcej, posłusznie dałam się mu prowadzić.
                W końcu stanęliśmy przed potężną kamienną skarpą. Leo puścił moją rękę i dotknął dłońmi skały. Po chwili spod jego palców buchnęły płomienie, które łapczywie zaczęły lizać kamienną powierzchnię.
                Nie miałam pojęcia do czego zmierza chłopak, więc tylko stałam i go obserwowałam.
Nagle rozległ się głośny dźwięk ocierających się o siebie kamieni. W miejscu w którym Leo dotykał skały, otworzyło się przejście wielkości zwykłych drzwi.
                Syn Hefajstosa odwrócił się w moją stronę i wyciągnął rękę w zapraszającym geście.
                Weszłam do środka i aż zaparło mi dech w piersi.
                - Leo Valdez ma zaszczyt powitać panią na pokładzie Bunkru 9.
                Wspomniany Bunkier był potężny. Wyglądał jak wielka sala produkcyjna, sufit był prawdopodobnie na wysokości co najmniej 100 metrów, a pod nim ciągnęła się skomplikowana plątanina najróżniejszych rur. My z Leo staliśmy na metalowym pomoście, na jednej z półokrągłych ścian podtrzymywanych przez wielkie, stalowe żebra. Po prawej stronie, wysoko nad ziemią rozciągał się kolorowy baner głoszący napis „Wesołych Świąt! Wszystkie prezenty idą do Leona!”, który najprawdopodobniej nie został zmieniony aż od zeszłych świąt.
                Na dole bunkra było wszystko, czego mógł zażyczyć sobie ktoś pokroju Leo. Od kącika ze stolikami pełnymi szkiców, projektów i narzędzi, poprzez hydrauliczny podnośnik, reaktor, silnik, magazyny, aż do materiałów budowlanych, składów broni i uwaga, najlepsze na koniec - wielkiego statku ze spiżową głową smoka na dziobie.
                Sama nie wiedziałam co powiedzieć. Potrafiłam jedynie stać i chłonąć to miejsce wzrokiem.
                - Chodź, zejdziemy na dół - Leo przerwał panującą pomiędzy nami ciszę.
                Skinęłam głową i ruszyłam za nim w stronę metalowych schodów. Poprowadził mnie aż do stołów roboczych, znajdujących się na drugim końcu sali.
                - To ten sławny Argo II? - spytałam, kiedy mijaliśmy potężny statek.
                Potaknął.
                - Aktualnie jest trochę... bardzo uszkodzony i raczej już nic z niego nie będzie.
                - Na pewno nie da się go naprawić?
                - Nie no, może i by się dało, ale aktualnie nie to leży mi na sercu.
                Zaskoczona jego słowami nie odezwałam się więcej. Słyszałam wiele historii o misji Wielkiej Siódemki, także o tym, jak bardzo Argo II przyczyniło się do całej sprawy. Myślałam, że jest to jedna z tych rzeczy, których właściciele nigdy, za żadne skarby nie będą chcieli się pozbyć i zrobią wszystko by były jak najdłużej w jak najlepszym stanie.
                Podeszliśmy do rogu w którym kilka stolików stało na niewielkim podniesieniu. Wszędzie walały się jakieś szkice, projekty, rysunki, puste karki, ołówki, linijki, centymetry i inne pierdoły tego pokroju.
                Leo zwalił stos kartek z jednego z krzeseł i podsunął mi je. Usiadłam, wciąż rozglądając się wokoło.
                - Kawy? - spytał chłopak, majstrując coś przy czarnym ekspresie.
                - Chętnie.
                Odkąd przybyłam do obozu, ani razu nie miałam okazji napić się czegokolwiek co zawierałoby kofeinę. Na posiłkach niby można było sobie zażyczyć czego się chciało do picia, jednak ani cola, ani sprite ani kawa nie smakowały tak jak powinny. Pewnie dlatego, że nie było w nich ani grama kofeiny. Chejron uważał, że to niezdrowe, a w dodatku nasze ADHD w zupełności wystarczy. Gdy jeszcze mieszkałam w Domku Hermesa, zdążyłam przyuważyć, że Sol, córka Apollo, która nieudolnie starała się mnie nauczyć strzelania z łuku, wpada do bliźniaków po swoją cotygodniową dostawę Mountain Dew. Patrząc na Leo szukającego filiżanki bądź kubka, doszłam do wniosku, że też będę musiała do nich wpaść.
                - To o tym mam nikomu nie mówić? - z uśmiechem wzięłam w dłonie filiżankę gorącej kawy - Trzymanie nielegalnych napoi w schowanym bunkrze w środku lasu jest karalne?
                - Nie, nie - zaśmiał się - O bunkrze wie wiele osób. A „nielegalne napoje” to w obozie codzienność, nikt by tu nie przeżył tylko na tym co podają w stołówce.
                - To o co chodzi?
                Jego twarz momentalnie spochmurniała.
                - Ale proszę, obiecaj, że nikomu nie powiesz. Proszę.
                - Obiecałam ci już to przecież.
                - Ech, dobrze, dobrze, ale to naprawdę ważne. Chodzi o Festusa. Wiesz kim jest Festus?
                Skinęłam głową. Festus był spiżowym smokiem Leo, wielkim, z rozumem i w ogóle, ale z tego co wiedziałam, rozbił się i już nie dało się go naprawić. Z tego co opowiadał mi Nico, Festus był dla Leona jak najlepszy przyjaciel i bardzo przeżywał jego stratę. Po tym, chłopak w jakiś sposób połączył Festusa z Argo II i teraz głowa smoka zdobiła dziób statku.
                - Ja... Ja postanowiłem go naprawić, zreperować. Wiesz... odbudować.
                Z wrażenia oplułam się kawą, którą akurat miałam w ustach.
                - Ale podobno nie dało się go naprawić.
                - Wtedy nie miałem czasu. I materiałów.
                - Teraz masz?
                - Czas? No pewnie. A co do materiałów, to wciąż zbieram. Jeszcze zostało mi... tylko jakieś 1,5 tony spiżu, ale zdobędę go.
                - Jak?
                - Jeszcze nie wiem. Może Hazel by mi pomogła, jakbym ją poprosił.
                - Hazel? - zdziwiłam się. O matko, moja rzymska siostra, jak miło.
                - No tak. Wiesz, te magiczne przyciąganie super metali i w ogóle.
                Teraz sobie przypomniałam o tej jej wypasionej mocy, o której wspominał mi Nico. Wiecie, gdzie nie postoi dłużej, z ziemi wyskakują jej diamenty, rubiny i te takie. No i jeszcze potrafi je odnajdywać.
                - Ah, rozumiem. Aż tak bardzo ci zależy na Festusie?
                Natychmiast pożałowałam tego pytania. Mina Leo była żałosna, wyglądał jak siedem nieszczęść.
                - To tak jakbyś mogła przywrócić swojego zmarłego przyjaciela z powrotem do życia - powiedział cicho.
                - Oh, Leo - jęknęłam, nie wiedząc co powiedzieć - Ja...
                - No nic - powiedział, siląc się na radosny ton, co, muszę przyznać, udało mu się - Oprowadzić cię po reszcie Bunkru?



***


                Przesiedzieliśmy z Leo w Bunkrze aż do kolacji. Spóźnieni wpadliśmy do pawilonu jadalnego, akurat w chwili, gdy ustawiała się kolejka do złożenia ofiary dla bogów.
                Gdy już wszyscy mieli to za sobą, w tym ja i moja cicha modlitwa do ojca, by łaskawie przywrócił mi pamięć, Chejron zabrał głos.
                Poinformował wszystkich o sytuacji w Obozie Jupiter, a następnie ogłosił, że zgodnie z Panem D. do delegacji wybrał Dylana (prawie spadłam z ławki na tą wiadomość), Mayę i Clarisse od Aresa, Malcolma od Ateny, Nata i Sol od Apolla, Matta i Shane od Hefajstosa, a także Chrisa od Hermesa.
                Gdy rozejrzałam się po pawilonie, spostrzegłam Leo. Wyraźnie nie był zadowolony z faktu, że nie może odwiedzić przyjaciół. Szklanka z wodą, którą trzymał w ręce wyglądała jakby miała zaraz pęknąć, a sam napój wprost wrzał.
                Po kolacji ruszyłam w stronę Wielkiego Domu. Po drodze natknęłam się na Dylana, który także szedł w tamtym kierunku.
                Przywitał mnie skinieniem głowy.
                - Hej, gdzie tak pędzisz?
                - Oh... Hej - mruknęłam nieśmiało, zwalniając - Nigdzie... W ogóle, to gratuluję udziału w misji.
                - Nic wielkiego - machnął ręką - Ale dzięki.
                Jego towarzystwo mnie trochę … onieśmielało. Rzuciłam coś o tym, że się śpieszę i popędziłam do Wielkiego Domu.
                Tuż przed wejściem do środka usłyszałam głos Percy'ego.
                - Nie możemy nawiązać z nim kontaktu. Iryfon nie chce z nim połączyć, a innego sposobu nie mamy.
                - Może dalej jest w Podziemiu - tym razem to była Annabeth.
                - Tak czy siak, powinno nas z nim połączyć. Myślę, że Nico jest w niebezpieczeństwie.
                - Percy, Nico radził sobie w przeróżnych sytuacjach. Moim zdaniem po prostu nie chce by ktoś z nim na razie rozmawiał, może...
                Otworzyłam drzwi.
                - Co się dzieje?
                - Oh, Lynn - para wyraźnie się zmieszała - Nic takiego.
                - Nie kłam, Percy – warknęłam - Słyszałam co przed chwilą mówiliście. Co się dzieje z Nico?
                Popatrzyli na siebie niepewnie.
                - Naprawdę, Lynn, to nie jest dobry pomysł, żeby...
                - To jest mój brat, mam prawo wiedzieć!
                Czułam jak rośnie we mnie wściekłość. Czemu wszyscy wszystko przede mną ukrywają? Nico jest moją jedyną rodziną (jako, że nie miałam zaszczytu poznać Hazel - jej nie liczę), jest jedyną osobą o którą mogę się martwić, jedyną osobą, która tak naprawdę potrafiła mnie zrozumieć - więc czemu nikt nie chce mi powiedzieć co się z nim dzieje?!
                - Nie o to chodzi, po prostu nie wiem, czy możemy... - zaczęła Annabeth, zamierzając się do położenia mi ręki na ramieniu.
                Zanim udało jej się to zrobić, złapałam jej rękę w połowie drogi.
                Gdy tylko moja dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku, poczułam dziwne uczucie, jakby nagle ktoś gwałtownie otworzył za mną drzwi i wpuścił do środka zimny i burzliwy powiew wiatru.
                Annabeth krzyknęła. Jej źrenice powiększyły się gwałtownie, na twarz wpełzło niewyobrażalne przerażenie, oczy zaszły łzami. Poczułam przerażenie, ale … To nie ja się bałam. To Annabeth. Czułam pod palcami drżenie jej ciała, ale w jakimś stopniu też czułam to co dzieje się w jej wnętrzu. Zalewającą ją falę rozpaczy, najgorsze wspomnienia, odczucie straty, bezsilność… To wszystko po części działo się we mnie, ale też jakby obok mnie. Byłam jakby obserwatorem, uczestnikiem tych zdarzeń rozgrywających się w jej głowie… Nie, nie uczestnikiem. Raczej powodem, dla których one się pojawiły. Wszystko to trwało może dwie sekundy.
                - Nie, nie, nie! Zoe! Luke! Nie! Percy, nie! – krzyczała córka Ateny.
                Przestraszona natychmiast puściłam jej rękę.
                Percy złapał ją w ostatnim momencie. Oboje patrzyli na mnie ze strachem w oczach.
                Nie miałam pojęcia co wydarzyło się przed chwilą, jednak byłam pewna, że nic przyjemnego i nic co by mi w jakikolwiek sposób pomogło.
                - Ja... Ja już może pójdę - wyjąkałam i jak najszybciej wybiegłam na zewnątrz.
Odbiegłam w stronę domków tak szybko jak tylko potrafiłam.

18 komentarzy:

  1. Kocham Cię! !!!!!!!!! Świetne! !! Świetne! !!.
    To się tak przyjemnie czyta...mmm..
    Ile czasu zajmie Ci napisanie 8 rozdziału? ?
    Życzę weny...

    OdpowiedzUsuń
  2. ta ta ta tam .... boski rozdział <3 czekamy z niecierpliwością na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniały!!
    Czekam na kolejny i życzę wam weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, genialne.
    To co zrobiła Lynnette pod koniec generalnie przypomina mi trochę moc Fobosa, więc ciekawe czy ma coś z nim wspólnego :)
    Życzę weny i czasu, no i żeby rozdział był jak najszybciej.
    ~~~~~~~~
    olivia-santorini.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. O bogowie <3 Jak tylko otworzyłam kompa to weszłam na bloga. Patrzę, a tutaj rozdział! Świetne! Lynette ma pewnie moc wywoływania wspomnień u ludzi i dodatkowo widzi zmarłych! Ciekawe czy komus o tym powie? Mam nadzieję, że to będzie Leo! Piękna z nich para ;) Tylko nie Dylan!
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Zeusa! Wchodzę tutaj codziennie (w ciągu 10 godzin, zajrzałam 17 razy, liczyłam) by sprwdzić czy nie pojawił się następny rozdział... Wpędziłyście mnie w uzależnienie! Ach, teraz się wyczekam ze trzy tygodnie, sprawdzając codziennie, czy Lynnette żyje :<

      Usuń
  6. Genialny rozdział *.* nie mogę się doczekać 8 :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadzam się z Liverfrees - Leo x Lynn to piękna para :)
    Bardzo podobał mi się opis domku Nyks - wewnętrzny i zewnętrzny. Ale i tak największe wrażenie zrobiła na mnie moc Lynn - tak jakby w ramach zemsty na Annabeth za brak informacji przywołała jej najgorsze wspomnienia.
    Gratuluję pomysłu!
    Weny życzę i pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  8. Na Cissy Graphics pojawiło się Wasze zamówienie. Zapraszam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Wow, no po prostu... wow. Końcówka mnie... no nie wiem, zszokowała, poruszyła, po prostu... wow. Naprawdę, świetny styl (znaczy ja może nie mam o tym pojęcia, ale książek przeczytałam tony) bardzo przyjemnie się czyta ! Może mnie kojarzysz, gadałyśmy w komach na Facebooku i każdy hejt na Jasona to czysta muzyka dla mych oczu ;) Hahaha, pozdrawiam i zapraszam do mnie :D

    ____

    http://synhadesa.blog.pl/
    Alice, córka Apolla wiedzie normalne - jak na herosa - życie. Jej świat wywraca się do góry nogami kiedy poznaje Nico di Angelo.
    (blog miał być z założenia o Alice i Nico, po czasie wstawiłam tak również kilka moich one-shotów, więc każdy znajdzie coś dla siebie ;) bardzo dużo tam Leona, bo obu kocham <3 so, well. xD Zapraszam :) )

    OdpowiedzUsuń
  10. Przed wyjazdem na obóz już byłam uzależniona od waszego bloga i sprawdzałam codziennie czy jest nowy wpis. Potem pjechałam na dwa tygodnie na Sycylię i nie miałam internetu. Jak tylko wróciłam, moje koleżanki wchodziły na Facebook a ja na wasz blog. Nie powiem, że trochę byłam smutna, że jest tylko jeden nowy rozdział.

    Rozdział jest fantastyczny. Doskonale rozumiecie poczucie humory Leona, charakter Annabeth i magię Obozu herosów. Cały czas zastanawia mnie historia Lynn. Trochę mi jest głupio bo kompletnie nie pamiętam kim jest Dylan. Chce się dowiedzieć co tam się dzieje w tym rzymskim obozie, co się dzieje z Nico i czy Miranda się zmieni.

    Generalnie sprawiłyście, że ten blog jest moim nałogiem. Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały. Polecam wasz blog wszystkim napotkanym osobom.

    Życzę weny, dobrych pomysłów i tego najlepszego poczucia humory <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hah, Dylan to syn Hermesa, który podoba się Lynn, pierwszy raz pojawia się w ff przy bitwie o sztandar ;)

      Usuń
  11. Zabijcie mnie, zupełnie zapomniałam, że nie skomentowałam ;x
    Ale Nico przeżyje, prawda? Nie róbcie mi tego i nie zabijajcie mi braciszka ;_; A ja shipuję Leona i Lynn, tak! Drake jest kochany :D Idę czytać następny rozdział ^^

    OdpowiedzUsuń
  12. Cóż... nie muszę pisać tego co wszyscy prawda? Nie byłabym zbyt oryginalna gdybym skomentowała ten rozdział jak najbardziej pozytywnie, a jednak muszę to zrobić.
    Fajnie wplotłaś BVB do opowiadania ;)
    Dużo weny i żebyś szybko dodała nowy rozdział.
    - Narcissa

    OdpowiedzUsuń
  13. GENIALNE ! GENIALNE !

    http://disneypixarbajki.blogspot.com/
    Proszę o odwiedzanie : ) Mam nadzieje, że się nie obrazicie c=dziewczyny, że was trochę wykorzystam, ale odwiedza was mnóstwo, osób a ja dopiero zaczynam :)

    OdpowiedzUsuń
  14. no i jest nowa moc! ;d przez chwilę urwałam się od czytania, by móc leżeć na ziemi i nie móc powstrzymać śmiechu. nie mogę uwierzyć, że Leo odbudowuje Festusa. *-* tylko błagam nie zróbcie nic Nico. :> skoro Lynn i Nico są spokrewnieni to teraz ona musi być z Leo. <3 Drake jest taki fajny i słodki. *-* od początku go lubiłam. ;d ciekawie by było, gdyby był z Mirandą. no nic, nie będę się za bardzo rozpisywać. życzę wam dużo weny. <3

    OdpowiedzUsuń

każdy komentarz to jedna puszka dla biednych małych satyrów :c
dziękujemy za wsparcie!