Nadeszła wiekopomna chwila, kochani!
Wybór był naprawdę trudny, praktycznie w ostatniej chwili przyszła ostatnia praca i spowodowała porządny dylemat! Głowiłyśmy się, ale myślimy, że tak będzie sprawiedliwie i zasłużenie dla wszystkich :)
Bardzo się cieszymy, że tyle osób wzięło udział, mamy najlepszych czytelników na świecie! Za wszystkie prace baardzo dziękujemy (:
No ale.. przejdźmy już do rzeczy...
Mamy zaszczyt zaprezentować Wam zwycięzców świątecznego konkursu neew-beginning!
PIERWSZE MIEJSCE - Martyna!
Kochana, Twoje prace nas zachwyciły, tak samo jak Twoja postać! Gratulujemy wygranej :)
Oto prace cudownej Martyny:
***
DRUGIE MIEJSCE - mammariss
Właśnie ta praca zafundowała nam taki dylemat! :D
Opowiadanie mammariss:
- Lynn? Hej, słyszysz mnie?
Łeb mi pękał. Czułam się, jakby satyr zatańczył mi na głowie kankana. Albo dwóch. Trzech…? W każdym razie nie czułam się najlepiej. Tak w skali od 1 do 10? Liczy się może -2000?
-Lynn! Powiedz coś do mnie!
Boże, jak ja nienawidzę mojego imienia.
- Proszę, odezwij się…
Już kiedyś słyszałam ten głos. Był głęboki, i choć zdawał się być głosem człowieka poważnego, jego właściciel z pewnością taki nie był. Wiązały się z nim dobre wspomnienia. Czekoladowe lody, ogniska na plaży, schodki domku nr 13… Głos mężczyzny, teraz przepełniony strachem, uczuciem bezradności… Do kogo należał?
Gdzieś za mną, a przynajmniej tak mi się zdawało, rozległy się ciężki kroki. Je również znałam… Kojarzyły mi się co prawda tylko ze słowem fałszywość, ale ucieszyłam się podświadomie, że je słyszę. Obcasy, kobieta…
- Jak ona się czuje?
- Jak się dowiem, to ci powiem, jasne?
Ciche westchnięcie.
- Spokojnie, kolego… Nie jestem tutaj żeby się kłócić. Martwię się, ile ona już jest nieprzytomna?
- Prawie pięć dni…
- Tyle też nie spałeś… Odpocznij, Valdez, ja przy niej pobędę.
- Nie.
- Leo…
- Nie pójdę stąd. Nie teraz.
Gdzieś ktoś przesunął krzesło.
- W takim razie ja też zostanę.
- Drake?
- Nie wiem, Leo. My… Od czasu powrotu nie rozmawialiśmy ze sobą. Bardzo to przeżywa. Uważa, że to jego wina.
Jego wina, ale co takiego zrobił?
- I dobrze mu tak.
- Nie myśl tak!
- Mirando, ona umiera! A ja… nawet nie wiem, jak jej pomóc! Gdyby nie on… Nic by się nie stało! Śmiałaby się teraz z nami, jej nerwy by nie obumierały, kochałaby mnie!
- Przestań…
Wydawało mi się, że ktoś, siedzący tuż przy mojej głowie, zaszlochał. Nie raz, nie dwa. Był to spazmatyczny szloch rozlegający się w nieregularnych odstępach. Miałam ochotę wstać i biec go tego kogoś, chwycić go w ramiona, powiedzieć: „Nic mi nie jest, mam się dobrze“. Ale nie mogłam. Czułam całą sobą, że coś jest nie tak. Ze mną, moim ciałem… Nie mogłam się poruszyć. Czułam nadchodzącą panikę. Co się stało te pięć dni temu? Dlaczego nic nie pamiętam?! Chwila… Misja… Hugo? Co on tam robił? Wysiliłam pamięć jeszcze bardziej. Nico, on też tam był. I Leo, Miranda… Dylan?! Przed oczami mignął mi jakiś rudy refleks. Coś, coś jakby… Imię, żeńskie… Bonnie? W mojej głowie uformował się niewyraźny obraz jakiejś ogromnej hali z mnóstwem mebli. Nie, to nie zwykłe meble, tylko ogromne trony! Czy hale hurtownicze są ze złota i marmuru? Olimp?! No świetnie, pomyślałam. Byłam na Olimpie i nawet tego nie pamiętam… Ja piórkuję takie życie! Życie… co ze mną? Ba, co z ludźmi, którzy stoją nade mną i najwyraźniej czekają, aż się obudzę? Nie byłam w stanie nawet otworzyć oczu. Poruszyć palcem, podnieść głowy. Cud, że jestem w stanie oddychać.
- Cud, że jest w stanie oddychać.
Hej, właśnie to pomyślałam! Wymyśl coś swojego!
- Mirando? Dostała w pierś piorunem piorunów, cud że nie wyparowała w jednej chwili!
- Będziesz miał się do kogo przytulić, jak już się obudzi.
- Nie wiem nawet, czy dożyje rana! Każda minuta spędzona z nią w takim stanie jest zarazem przekleństwem jak i błogosławieństwem.
- Ja…
- Po prostu idź stąd już, dobrze? Proszę…
- Leo? Przepraszam…
- Idź!
Usłyszałam jak dziewczyna wstaje i wybiega z pokoju, jednocześnie pociągając nosem. Byłoby mi jej nawet żal, gdyby nie fakt, że to ja tutaj umieram.
- Och Lynnette…Pewnie to bujdy stworzone dla ludzi którzy patrzą jak ich ukochane osoby umierają, ale ktoś kiedyś powiedział, że mówienie do chorego przyspiesza proces powrotu do zdrowia…
Coś ciepłego wsunęło mi się w prawą dłoń i ścisnęło mi ją. Uwielbiałam ten dotyk…
Mów do mnie…
- Jeśli to coś da… Chyba to opatentuję… Ale najpierw wybuduję dla ciebie domek na drzewie taki, jaki zawsze chciałaś, pamiętasz? Przy pięści Zeusa, mówiłaś, że to będzie genialny punkt strażniczy przy okazji bitwy o sztandar, i pewnie miałaś rację. Wybuduję ci taki domek…
Mów… Tylko pamiętaj, ma być czarny…
- I będzie czarny. Ze srebrnymi zasłonkami i rozkładanym fotelem do masażu, bo wiem, że często bolą cię plecy. I będzie tam też lodówka, jak na Argo II, w której pojawi się wszystko co zechcesz. I zrobię też samozwijającą się drabinkę, żebyś nie musiała się męczyć z jej wciąganiem na górę. I zrobię wszystko, o co tylko poprosisz, dam ci gwiazdkę z nieba, popłynę do królestwa Posejdona i ukradnę mu jego trójząb, wszystko, tylko wróć do mnie…
Wolałabym zielone zasłonki… Mów, nie przestawaj…
- Wróć do mnie! Pamiętasz jak przyjechałaś do obozu? Pamiętasz ten dzień? Byłaś jak książka wśród filmów DVD. Niepasująca. Niechciana, ta „nowa“. Inna, potem odepchnięta, kiedy okazało się, że jesteś jeszcze bardziej wyjątkowa. Córka Hadesa i córki Nemezis. I te twoje moce. Przerażające. Byłaś zła na samą siebie. A mimo to wciąż byłaś sobą. Szczerą, czasem irytującą, ale zawsze dążącą do celu i niesamowicie odważną LYNN. Nie Lynnette. To imię nigdy dla mnie nie istniało. Zawsze będziesz Lynn, która przypomniała mi, co to znaczy kochać. Pamiętasz kiedy pokazałaś mi moje wspomnienia? Kiedy nie rozmawiałem z tobą przez niemal dwa tygodnie… To były najgorsze dwa tygodnie mojego życia. Ja żyłem tym wspomnieniem. Ale teraz o to nie dbam. Lynn, po prostu wstań i bądź ze mną. Nie zostawiaj mnie tu samego. Ludzie znowu będą mówić puste „przykro mi“, kiedy ja tak naprawdę będę chciał usłyszeć twój głos… Obudź się, Lynn. Proszę…
Chciałabym, Leo… Ale nie mogę… Nie ja. Ty mnie obudź.
- Lynn… Proszę…
Leo…
- Lynn…
Pocałuj mnie…
- Wróć do mnie….
Nie mogę… Nie sama…
- Kocham cie…!
Och Leo… Ja ciebie też…
- Tak bardzo…
Słyszałam jak ktoś, dużo ktosiów, weszło cicho do pokoju, wzdychając i szlochając, jakbym już nie żyła. Ale wystarczy przecież…
- Leo? Idź.
- Nie.
Ktoś obszedł mnie energicznym krokiem, zatrzymując się w okolicach mojej głowy i najwyraźniej próbując zabrać stąd Leona… Ale dlaczego? Zostaw go…!
- Nigdzie nie idę! Puść mnie, Percy!
- Leo, nie pomożesz jej! Chejron mówi, że już czas!
Czas na co?
- Nie! NIE!! Nie możecie! Nie!
Gdzieś po prawej rozległ się dziewczęcy głos. Miękki, kojarzący się z potokiem górskim opływającym kamienie… Nie pytajcie, skąd takie poetyckie porównania, nie mam pojęcia skąd się wzięły, po prostu… Takie to wszystko było…
- Leo… Proszę… Nam też jest ciężko…
- Zamknij się, Annabeth! Ty nie masz pojęcia jak to jest! Nie pozwolę wam… Ona nie może zginąć!
- Ej! Nie mów tak do niej! To nie jej wina!
Percy najwyraźniej nie zamierzał traktować Leona ulgowo tylko dlatego, że umieram… Powoli docierało do mnie, co chcą zobić.
Nie!, krzyczałam w duchu! Obudźcie mnie, ja wciąż żyję!!
Kolejny znajomy głos, należący do osoby, za którą tęskniłam najbardziej…
- Ale jest prawie tak jakby już nie żyła!
- Nico…? Jak ty… To twoja siostra, sukinsynie!
No świetnie. Własny brat mnie skazał. Niech idzie pobawić się ze szkieletami.
- Leo, ty nie zrozumiesz… Jej aura niemal zgasła. Hades osobiście ją zabierze.
- Mam to gdzieś. Nie oddam wam jej.
Właśnie za to go kocham.
- Nie możesz. On już tu jest.
Raczej wyczułam niż usłyszałam, że bóg Podziemi rzeczywiście znajduje się w pomieszczeniu. Jeszcze nigdy nie słyszałam, aby boski rodzic był obecny przy śmierci swojego dziecka. Tylko że Hades to też bóg Śmierci… och tak, uwielbiam, jak bogowie oglądają moje porażki…
- Wyjdźcie. Wszyscy.
Jego głos był… Zaskakująco smutny… Jakby było mu przykro, że umieram…
- Panie Hadesie…
Ten jeden raz ucieszyłam się, że ktoś mu przerwał.
- Możesz zostać, chłopcze.
Wow.
- Lynn? Słyszysz mnie?
Tak! Słyszę bardzo dobrze! Och, proszę, obudź mnie!
- Wiedz, że nie przyszedłem po twoją duszę. Nie zamierzam jej brać. Nie teraz.
Powiedz to, tato. Powiedz mu.
- Leo, tak masz na imię, prawda? Ona wie, co musisz zrobić. I ja też… Ale czy ty wiesz, co może ją uratować?
Wie. Musi to wiedzieć. Inaczej nie byłby moim Leonem.
- Ja… Nie jestem pewien, Panie.
- Musisz być! Nie po to szedłem tu całą drogę z Hadesu tylko po to, żeby dowiedzieć się, że jakiś zakochany imbecyl nie jest pewny, jak uratować moją córeczkę!
Podwójne Wow. Mój nieśmiertelny tatuś jednak mnie kocha? Zaskoczył mnie…
- Leo. Tylko ty możesz o zrobić. Tylko ty…
- Chyba już wiem… Wiem.
Victoria! Gdybym mogła wyrzuciłabym pięść w górę, ale moje nerwy obumierają więc…
- Zostawię cię teraz z nią. Jeszcze tylko na chwilę.
- Jasne. I dziękuję.
- Za co podziękowałeś okaże się w ciągu najbliższych kilku minut. I dbaj o nią, synu.
Ja pierniczę. Wierzcie lub nie, ale coś jakby oczy mi zaczęły łzawić. Nie uszło to uwadze Leona, który natychiast rzucił się w moją stronę i starł je rękawem swojej bluzy. Pachniała cudownie. Ogniem, miętą, Leonem…
- Lynn, kocham cię.
Na początku tylko musnął moje usta, jakby bał się, że zrobi mi krzywdę, jednak potem wpił się w moje wargi, rozchylając je lekko, całując mnie jak nigdy przedtem. Otworzyłam oczy, ale on chyba tego nie zauważył. Dopiero kiedy oddałam mu pocałunek zorientował się, że wróciłam. Po jego policzkach zaczęły spływać łzy, których nawet nie próbował zatrzymać. Oderwał się ode mnie i spojrzał jak na anioła. Jakbym była dla niego całym światem, kimś, do kogo może się zwrócić o pomoc przy zawiązania krawata. Jakbym należała tylko do niego. I wiecie co? Jakoś mi to nie przeszkadzało.
***
Mieliście kiedyś taki przypadek, że spotkaliście swojego wielkiego idola? Beyonce, Johna Lennona, Lorde? Na pewno byliście zaskoczeni. Wiecie, wasze usta układały się w literkę O, oczy rozszerzały się do granic możliwości, wasze dłonie spływały potem itp. No więc pomnóżcie to sobie razy dziesięć. To równianie mniej więcej odda zaskoczenie ponad dwóch setek obozowiczów, którzy patrzyli, jak Leo z twarzą mokrą od łez, wynosi mnie na rękach z Wielkiego Domu, całkowicie przytomną, uśmiechniętą od ucha do ucha, wpatrzoną w Leona jakby był bogiem. Bo był. Dla mnie zawsze będzie.
- Cześć.
Pierwsza zareagowała, co dziwne, Miranda. Przez chwilę rzeczywiście stała wpatrzona we mnie oczami wielkimi jak spodki do filiżanki, a potem zasłoniła usta dłońmi i się popłakała. To… było jakimś zaskoczeniem. Śmiała się przez łzy i mówiła, że zaraz zawoła Drake’a, zaraz go zawoła… Ale ja jakoś nie chciałam go teraz widzieć. Pierwszy raz w życiu widziałam, żeby dziewczyna ze stali płakała. Podbiegła do nas i… spoliczkowała mnie! Miałam ochotę jej oddać, ale wciąż byłam słaba, chociaż coś mi mówiło, że przed wieczorem dziewczyna dostanie na co zasłużyła.
- Po tym wszystkim co przez ciebie przeżyliśmy, nagle wstajesz z martwych z jakimś zwykłym cześć?!
- Mi też miło jest cię widzieć.
Dopiero teraz reszta obozowiczów obudziła się z jakiegoś transu i do nas podeszła. Percy z Ann trzymali się za ręce, dziewczynie łzy spływały ciurkiem po policzkach, ale jak wszyscy uśmiechała się od ucha do ucha.
Percy skinął głową do Leona na znak zgody, na co ten dosyć niekulturalnie pokazał mu środkowy palec, ale uśmiechając się przy tym szeroko.
W tle rozległ się tętent kopyt. To Chejron przybiegł zobaczyć, co spowodowało zamieszanie. Kiedy zobaczył Leona który właśnie stawiał mnie na ziemi, stanął jak wryty pośrodku tłumu i patrzył na mnie jak na kogoś, kogo widzi się pierwszy raz w życiu, ale ma się wrażenie, że zna się tą osobę od zawsze. Podszedł do mnie i wziął mnie w ramiona, jakbym była jego dawno zagubioną córką.
Głupio się przyznać, ale wzruszyłam się. To, co działo się w ciągu następnych kilkunastu minut, utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak jestem kimś potrzebnym temu miejscu. Nawet sobie nie wyobrażacie ile podziękowań, gratulacji, wyznań tęsknoty usłyszałam od dwóch setek nastolatków. Jakby nie było mnie pół roku… A przecież to było tylko pięć dni. Pięć najgorszych dni mojego życia. Bez Leona, przyjaciół, obozu…
Ale teraz wszystko było jak trzeba. Na swoim miejscu. Przy Leonie.
***
- No dobra, kto mi powie, co się właściwie stało?
Rada obozu jak zwykle odbywała się w sali ze stołem do tenisa. Grupowi domków siedzieli na kanapie, stole, czasem na sobie, niektórzy, jak Percy i Annabeth pochylali się nad mapą, próbując ustalić, gdzie przeprowadzić rozgrywki poskromienia Kronosa. Nie pytajcie mnie, dlaczego rocznicę bitwy z tytanem właśnie tak nazwano, i dlaczego przeprowadza się wtedy największy turniej szermierczo-atletyczny na obozie. Kiedy weszłam do pokoju narad, wszystkie głowy zwróciły się w moim kierunku, bo było oczywiste, że będę chciała wiedzieć, co się działo, a każdy obawiał się, że to on będzie musiał opowiadać. Teraz czekałam na odpowiedź siedząc na kolanach lekko spiętego Leona. Rozglądałam się po sali, w której ponad trzydziestka obozowiczów unikała mojego wzroku. Tylko Pan D. nie przejął się zbytnio, wciąż ładując do przepełnionych już boskich ust winogrona obrane ze skórki. Kiedy już nie miał miejsca w buzi, spojrzał po zmieszanych twarzach obozowiczów i uniósł jedną brew.
- Flaszefo inkf ej noe pofiecay?
Przez tłum przebił się Percy. Przez chwilę wahał się, kilka razy nabierał powietrza w płuca tylko po to, żeby je z powrotem wypuścić.
- Eee, Panie D? Nikt pana nie zrozumiał.
- Fo jeteskie miekorosfinenci!
- Jacy jesteśmy?
Kiedy Pan D. w końcu przełknął wszystkie winogrona i popił je wszystkie dietetyczną colą, po czym, gdyby nie był bogiem, niewątpliwie by się porzygał, spojrzał na Percy‘ego jak na kogoś upośledzonego a przecież to ja tutaj nie pamiętam niemalże całego życia.
- No więc, Perezie Jensonie, pytałem, dlaczego nikt jej jeszcze nie powiedział, a potem stwierdziłem, że jesteście niedorozwinięci. A więc zapytam jeszcze raz: Dlaczego nikt jej jeszcze nie powiedział?!
- Tak jakoś… Nie było okazji..?
- Ha! Wasi przeklęci rodzice też tak mówili, kiedy pytaliście się, dlaczego nie zrobiliście imprezy urodzinowej.
Kiedy wszyscy zastanawiali się, co śmiesznego było w rzuconym przez boga żarciku, ja spróbowałam po raz setny wyciągnąć z nich cokolwiek.
- No więc? Kto mi powie, co się ze mną działo?
Nic. Cisza, jakbym była niewidzialna.
- Hej! Mówię do was, wy nędzne…
Nie skończyłam, bo właśnie w tym momencie do sali jak burza, wpadła rudowłosa dziewczyna, którą nie była Rachel, bo ta z powodzeniem objęła taktykę unikania moich przepełnionych wyrzutem spojrzeń udając, że wiąże buta. Właśnie po raz piąty schylała się do prawej stopy. Dziewczyna, która tak niepostrzeżenie wślizgnęła się do sali była ruda. Super ruda. Wiecie, taka ruda, że Ginny z Harry’ego Pottera mogła jej zazdrościć. Miała super zielone oczy, jak skóra jadowitego węża, którego jad zabija w ciągu minuty. Była też super blada, prawie biała, bledsza od najbledszego człowieka którego znałam. I była ładna. Nawet bardzo. Super ładne rudowłose i jadowite zombie. Bonnie. Córka Hebe, bogini młodości.
Nie pytajcie mnie, skąd to wiedziałam. Miałam wrażenie, że widzą ją po raz pierwszy w życiu, a jednocześnie, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami.
- Przepraszam? Coś mnie ominęło...?
Wszyscy zgromadzeni spojrzeli po sobie wymownie. Czułam, że rudowłosa nie może być jakoś specjalnie lubiana w obozie...
- Bonnie? Dlaczego znowu się spóźniłaś?
Chejron, najwyrozumialszy centaur na świecie najwyraźniej nie zamierzał tolerować jej zachowania. A zachowywała się... dziwnie, łagodnie mówiąc. Najpierw wdrapała się na stół od ping-ponga, usiadła dokładnie po środku i zaczęła buczeć jak syrena alarmowa. No miałam ochotę trzepnąć laskę! Nie dość, że przerwała moje przesłuchanie, to jeszcze robiła rumor na pół obozu!
- Bonnie! Przestań!
Spojrzała na mnie jak na kosmitę.
Przechyliła głowę w prawo, lewo, nie wiadomo po co odchyliła ją do tyłu, a potem rzuciła mi się na szyję, jak starej, dobrej znajomej.
- Lynnette! Jak się cieszę, że cię widzę całą i zdrową! Ty oddychasz!
- Tak, ja... oddycham. Mogłabyś przestać zachowywać jak wariatka i dać mi skończyć wycisnąć z nich, co się działo?
Ta wariatka to jakoś tak sama wyszła. Na szczęście chyba w ogóle nie zwróciła na nią uwagi, bo tylko odwróciła się plecami do mnie i, o zgrozo, zaczęła opieprzać Pana D. i wszystkich grupowych. Pokochałam ją od razu.
- Chcecie mi powiedzieć, że ona nie wie, ile nas kosztowało przywrócenie jej życia?!
Jej policzki zaróżowiły się lekko, a ona sama stanęła na stole wyprostowana i jakaś taka pełna siły, władzy... Czegoś takiego, co kazało skupić na niej całą swoją uwagę.
- Co wiesz, Lynnette?
Zawahałam się. No bo co ja niby wiem?
- Wiem tylko tyle, że na Olimpie zdążył się wypadek, dostałam w pierś piorunem piorunów i byłam jak nieżywa przez ostatnie kilka dni.
Bonnie zamiast od razu wytłumaczyć mi wszystko, zwróciła się do Leona.
- Nawet ty jej nie powiedziałeś? Na bogów, ten świat schodzi na telchinów! Czy wy naprawdę myślicie, że jak jej nie powiecie prawdy, to uchronicie ją przed złem?! Wręcz przeciwnie!
Teraz odwróciła się do mnie. Czekałam cierpliwie, i w końcu, zaczęła mówić. Prosto, zwięźle, nie wyszukanym językiem, po prostu jakby podawała mi przepis na ciasteczka z czekoladą.
- Lynn, przede wszystkim wiedz, że byłaś na misji. Ty, Drake i ja. Polegała ona na sprowadzeniu na Olimp gałązki jarzębiny Hemery, bogini poranka. Udało się nam. Znaleźliśmy atrybut bogini, poszliśmy na Olimp no i wtedy wszystko się zepsuło. Drake zasnął, i ubzdurał sobie, że jakaś pomniejsza bogini stamtąd wyzwała Mirandę na pojedynek łuczniczy... Chciał jej pomóc, no i tak jakoś wyszło, że rzucił się na nią jak jakiś bokser. Nic dziwnego, że Zeus się wściekł... A to, że próbowałaś powstrzymać przyjaciela jest godne pochwały, ale Zeus nie patrzył w tym momencie na zdarzenie, i jak walnął piorunem, nawet się nie zorientował, że to ty dostałaś, nie Drake... Ja... Zostałam na dole. A kiedy on zniósł cię na dół na rękach, dymiącą, zalatującą dymem i śmiercią, wciąż z gałązką Hemery wiedziałam, że umierasz. Więc oddałam ci trochę mojej młodości, żebyśmy mieli czas na dotarcie na Long Island i przekazanie cię w ręce Chejrona, który okazał się bezsilny... Appolinowie też nic nie potrafili zdziałać. Trzy czwarte obozu rozeszło się po całym stanie, żeby znaleźć sposób na przywrócenie ci sprawności. Bogowie nie chcieli nam pomoc... Uznali, że to twoja wina… Że niepotrzebnie rzuciłaś się w jego stronę aby go powstrzymać. No i potem położyliśmy cię w obozowej infirmerii i czekaliśmy na cud. Twoje mięśnie zanikały, nerwy obumierały. Nico mówił, że nie ma dla ciebie ratunku. A potem się załamał. Wszyscy w obozie bardzo to przeżywaliśmy. Zwłaszcza Drake, gdybyś go widziała. Miranda była wściekła i przestała się do niego odzywać, jak zresztą połowa obozu. Leo… Co cóż, nie było przyjemnie. Siedział przy tobie przez cały ten czas, kiedy byłaś nieprzytomna. Nie opuścił cię ani na chwilę, nie licząc tych pięciu minut, kiedy poszedł do Drake‘a, aby opowiedział mu dokładnie, co się stało, a potem spuścił mu łomot.
Poczułam, jak ręka Leona zaciska się na mojej, i niemal mogę poczuć, jak się uśmiecha. Ja też mam ochotę się śmiać, ale powstrzymuję się, żeby Bonnie mogla dokończyć opowieść.
- Dzisiaj rano Chejron postanowił przeprowadzić eutanazję, jeśli do zachodu słońca nie obudzisz się, lub nie znajdzemy sposobu na wybudzenie cię ze śmiertelnej śpiączki. Ale obudziłaś się.
Byłam świadkiem niesamowitej zmiany, jaka zaszła w Bonnie. Ze zwariowanej, uśmiechniętej dziewczyny zamieniła się w poważną, dojrzałą kobietę stawiającą czoło życiu. Była jedyną osobą, która nie cykała się powiedzieć mi prawdy. Opowiedziała mi wszystko, czułam to. Jednak na wszelki wypadek zapytałam.
- Czy to wszystko?
Dopiero teraz ujrzałam cień strachu na jej twarzy. Grupowi domków wyglądali, jakby mieli zabić hydrę. Nie bali się opowiedzieć mi historii. Bali się, że zadam to jedno proste pytanie.
- No więc? Czy to już wszystko, czy zostało coś jeszcze?
Bonnie rzuciła szybkie spojrzenie w stronę Chejrona, który drapał się po brodzie i nic nie mówił.
- Hej! Chcę wiedzieć, należy mi się!
W końcu odezwała się osoba widniejąca na samym początku mojej listy pod tytułem: „Kiedyś zrobię ci kuku“. Mianowicie, Robyn.
- Wciąż mamy gałązkę Hemery. Aby ją oddać musielibyście dostać się na Olimp, wasza trójka, ale ty byłaś jak nieżywa, Drake’a by spopielili, a Bonnie nie zamierzała iść tam, nie mając was pod ręką. Poza tym, bogowie są wściekli. Nie wpuszczą was tak łatwo do swojego królestwa. Straciliśmy już czterech obozowiczów, całkowicie przez przypadek, po prostu znaleźli się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Olimpijczycy dostali szału. Powiedzieli, że mamy tydzień. Teraz zostały niecałe trzy dni. Musicie iść, Lynn. Inaczej wszyscy zginiemy, obóz przestanie istnieć.
No więc wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam w oczach Robyn Łzy. Autentyczne, słone łzy bezsilności. A potem spróbujcie sobie wyobrazić jej minę, kiedy wstałam z kolan Leona, podeszłam do niej i przytuliłam się. O dziwo, odwzajemniła uścisk. Kiedy ją wypuściłam, kiwnęłam tylko głową i zwróciłam się do Chejrona.
- Chejronie, kiedy możemy wyruszyć?
- Lynnette, nie sądzę, żeby to był dobry…
Może to i było bardzo niegrzeczne z mojej strony, ale wcięłam mu się w słowo.
- Za trzy dni nie będziesz miał co sądzić.
Złapał się za kark. Ukrył twarz w dłoniach. Zastukał tylnymi nogami w drewnianą podłogę i potarł oczy. Potem uśmiechnął się do mnie, i powiedział:
- Kiedy tylko będziesz gotowa.
***
TRZECIE MIEJSCE - Panna Nikt
Wysłałaś nam i opowiadanie i rysunek - podwójna praca, za co jesteśmy podwójnie wdzięczne :)
Opowiadanie Panny Nikt:
Między
trzynastą a czternastą Times Square wręcz oblegany był przez ludzi – poruszający
się wciąż tłum tak gęsty, że nie wiadomo, które to ręka, a które to noga. Trwała przerwa na lunch i każdy Amerykanin
wychodził wtedy ze swojej nudnej pracy, żeby zjeść coś obrzydliwie tłustego i
niezdrowego, żeby potem zapić to zimną colą w ilościach hurtowych i wrócić z
powrotem do biura. To był najlepszy czas na zarobienie pieniędzy.
Znajdowałam się niedaleko teatru broadwayowskiego, gdzie siedząc po turecku grałam na gitarze i śpiewałam. Przede mną leżał czarny futerał, wypełniony kartkami z chwytami i tekstami piosenek, gdzie nie gdzie połyskiwały drobne monety. Zwykle po przerwie na lunch zarabiałam do pięciu dolarów góra, no chyba, że przechodziła właśnie wycieczka emerytów – wtedy w ciągu półtorej godziny mój zwykle ziejący pustkami futerał wypełniał się sumą pieniędzy równą moim normalnym dwudniowym dochodom. Wtedy mogłam sobie pozwolić na zjedzenie czegoś więcej niż sucha bułka popita tanim sokiem jabłkowym.
Uciekłam z domu dwa miesiące wcześniej. Zabrałam ze sobą tylko gitarę i wszystkie moje oszczędności (nie błysnęłam inteligencją w kwestii organizacji). Potem wsiadłam do byle jakiego autobusu i przesiadałam się z jednego do drugiego, i do następnego, aż znalazłam się w centrum nowojorskiego życia. Wiem, brzmi to dość głupio, ale nie mogłam wytrzymać w domu. Tutaj nikt mnie nie zna, nikt nie powiadomi mojego taty. Tutaj przynajmniej jestem bezpieczna.
Spędzam czas tak, jak lubię – grając na gitarze, śpiewając, czasem pisząc piosenki. Rzadziej przechadzam się po Times Square, zmieniając miejsce zarobku. Nikt mnie nie bije, nikt się ze mnie nie naśmiewa (no może oprócz kilku nadętych nastolatek, ale kto by się nimi przejmował). Większość ludzi mija mnie udając, że jestem przezroczysta. Są ślepi na ludzką krzywdę, zbyt zajęci sobą. Jednak znajdują się tacy, którzy mnie nie ignorują i dają trochę pieniędzy, czasem coś do jedzenia.
Ze spaniem jest troszkę problemu. Zwykle znajduję miejsce w kanale. Strasznie tam śmierdzi, jednak przyzwyczaiłam się już do tego. Da się wytrzymać. Czasami sypiam w parku. Raz zdarzyło się, że jakaś miła starsza pani zabrała mnie do siebie na kilka dni. To było tydzień temu. Wtedy ostatni raz jadłam coś porządnego i dostałam nowe ubranie. To był prawdziwy cud. Niewielu uciekinierów dostaje taki prezent od losu.
Dzisiejszego dnia nie powodzi mi się zbyt dobrze, mogłabym wręcz rzec, że niedobrze. Chociaż siedzę na ulicy trzecią godzinę, w futerale mam nędznego dolara. Z tego wynika, że zapowiada się chudy wieczór, tak zwane odchudzanie ekspresowe. Chociaż mój żołądek głośno domagał się jedzenia, mieszkańcy Nowego Jorku stwierdzili, że przydałoby mi się zrzucić trochę kilogramów. Oprócz tego nieźle przemarzłam – zbliżał się koniec listopada i dni robiły się coraz chłodniejsze. Ja natomiast paradowałam po mieście w jakiejś szarej bluzie i wyświechtanej dżinsowej kurtce, a na nogach miałam zwykłe trampki wyglądające, jakby przed chwilą przeżuło je i wypluło, a potem zdeptało półtonowe krówsko.
Kiedy ruch trochę zelżał, spakowałam gitarę do futerału, wcześniej przeliczywszy pieniądze. Tak jak przepowiedziałam, zarobiłam dolara siedemdziesiąt. Westchnęłam ze smutkiem i założywszy gitarę na plecy, ruszyłam w kierunku Times Square Towers. Po drodze zatrzymało mnie dwóch chłopaków, na oko w moim wieku.
- Cześć – przywitał się jeden i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Był niższy od swojego towarzysza i wyglądał jak elf z orszaku latynoskiego Świętego Mikołaja.
- O co chodzi? – parsknęłam, przyspieszając kroku.
- Chcieliśmy tylko pogadać – wyjaśnił Elf, cały czas się uśmiechając i z łatwością utrzymując moje tempo.
- No to mamy problem, bo ja tu nie jestem w sprawie pogaduszek – warknęłam. Usiadłam pod budynkiem i wyciągnęłam gitarę z futerału. – Widzisz, jestem tu w celach zarobkowych. – Elf otworzył usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale jego towarzysz mu przerwał.
- Daj spokój, Leo – powiedział do niego, a potem zwrócił się do mnie. Oczy miał tak nierealnie błękitne, jak letnie niebo odbijające się w spokojnym oceanie. – Jesteśmy tu, żeby ci coś konkretnego wyjaśnić, Chloe.
- Skąd znasz moje imię? – zapytałam brzdąkając po poszczególnych strunach instrumentu. Chłopak wzruszył ramionami. Oboje usiedli obok mnie.
- Nie ważne – odparł. – Chodzi o to, że…
- Nie jesteś zwyczajnym człowiekiem – wciął mu się w słowo Leo, elfo-podobny chłopak.
- Valdez, ostatni raz jedziesz ze mną – rzucił zniecierpliwiony, a Leo uśmiechnął się niewinnie i uniósł ręce w obronnym geście. Niebieskooki westchnął.
- O co wam chodzi? – popatrzyłam na nich z uniesioną brwią. Żaden z nich nie odezwał się, więc zaczęłam grać.
- Jak już powiedział Leo, nie jesteś zwyczajną śmiertelniczką – oznajmił Niebieskooki. Parsknęłam śmiechem, nie przerywając gry. Jakaś kobieta wrzuciła mi kilka centów. Zawsze coś.
- Śmiertelniczką? Dobre – zaśmiałam się z rezerwą.
- Naprawdę – potwierdził Leo, za co ten drugi zmroził go spojrzeniem.
- No to niby kim jestem? Jakąś wróżką?
- Eee… Półboginią – oświadczył. Źle złapałam F-dur.
- Zabawne – mruknęłam pod nosem, kontynuując grę. Starsza kobiecina chodząca o lasce zatrzymała się i posłuchała piosenki, a potem z uśmiechem wrzuciła mi dolara. Odwzajemniłam uśmiech z wdzięcznością.
- To jest prawda – powiedział Niebieskooki, zatykając Leonowi usta. – Znasz się trochę na mitologii greckiej, nie?
- Jak każdy – prychnęłam. – Czarodziejskie pioruny, latające sandały i te sprawy. – Leo parsknął śmiechem przez palce swojego kolegi.
- No to znasz pewnie niektórych bogów, no nie?
- Jakiś Jowisz, Neptun… - wymieniłam. Niebieskooki i Leo popatrzyli po sobie ze zdziwieniem, ale w końcu ten pierwszy wzruszył ramionami i kontynuował:
- No to wyobraź sobie, że jeden z tych bogów zszedł na ziemię i związał się ze śmiertelniczką, miał z nią dziecko…
- Kurde, powinniście iść do psychiatry – skwitowałam.
- Masz dysleksję i ADHD, prawda? – spytał Niebieskooki i uśmiechnął się triumfalnie, widząc moją zdezorientowaną minę.
- Mam nawet zaświadczenie z poradni – odparłam słabo, przypominając sobie dom.
- Twój mózg jest zaprogramowany na grekę, nie angielski – powiedział Leo, ściągając ze swoich ust rękę Niebieskookiego. – Dlatego masz problemy z czytaniem i pisaniem.
- Jasne, a ADHD?
- Gotowość do walki – odparł. Jego uśmiech był tak szeroki, że wątpię, żeby mógł się uśmiechnąć jeszcze bardziej. Pokręciłam głową.
- Błagam, przecież wam nie uwierzę – powiedziałam, uśmiechając się kwaśno. – Nikt normalny wam nie uwierzy.
- Ale ty nie jesteś normalna – oznajmił Niebieskooki takim tonem, jakbyśmy właśnie rozprawiali o pogodzie.
- Wielkie dzięki – burknęłam i zaczęłam grać jeszcze głośniej, żeby ich zagłuszyć. Usłyszałam tylko, jak Leo mówi do niego coś w stylu „Gratulacje, mistrzu”, potem przybliżył się do mnie i przytknął rękę do strun gitary, zmuszając mnie do przerwania gry. Spojrzałam na niego wymownie.
- Czego jeszcze ode mnie chcecie? Żart się nie udał, to możecie się wynosić.
- To wcale nie jest żart. Mówimy prawdę – powiedział. Wpatrywał się we mnie wzrokiem zbitego psiaka, dłoni nie odrywał od strun.
- Wątpię.
- Chodź z nami, to ci pokażemy – oznajmił Niebieskooki.
- Gdzie niby mam z wami iść? – zapytałam, strzepując rękę Leona z gitary. Niebieskooki uśmiechnął się i wskazał na siebie. Na początku nie zrozumiałam, o co chodzi, ale wtedy zobaczyłam, że na jego wściekle pomarańczowej koszulce jest napisane „Obóz Pół-Krwi”. Leo miał dokładnie taką samą.
- Co to za miejsce?
- Jest to obóz pół-krwi, jak wskazuje napis.
- Och, serio? Co to za obóz. – Nie zaakcentowałam pytania.
- Obóz dla herosów – odparł Niebieskooki. – Pół-bogów. Takich, jak ja, ty, czy Leo.
- Aha, a twój boski rodzic, to niby kto? – spytałam ironicznie. Zwolniłam tempo i zaczęłam grać jakąś ckliwą balladę.
- Posejdon. A Leona to Hefajstos – oznajmił.
- A mój?
- Jeszcze nie wiemy. Nie zostałaś uznana – wyjaśnił Leo. Przewróciłam oczami.
- Ech, zgoda. Pojadę do tamtego waszego obozu, ale jeśli to wszystko jedna wielka ściema, będzie z wami krucho – ostrzegłam i wybrawszy pieniądze z futerału, zapakowałam do niego gitarę.
- Świetnie! – zawołał Leo i klasnął w dłonie.
Przez całą drogę słychać było tylko trajkotanie Leona – cały czas nadawał o różnych niestworzonych rzeczach. Kiedy zaczął mnie już swoim ględzeniem powoli doprowadzać do szewskiej pasji Niebieskooki oznajmił, że jesteśmy już prawie na miejscu. To mówiąc, wskazał ręką na rozległy las iglasty. Spojrzałam niepewnie najpierw na niego, potem na las, na końcu znów na niego i pokręciłam głową.
- Sorry, ale niezbyt uśmiecha mi się wizyta w ciemnym lesie w towarzystwie obcych chłopaków – mruknęłam.
- No niestety – westchnął Niebieskooki i ruszył w głąb gęstwiny drzew. Jęknęłam cicho i ruszyłam za nim. W końcu doprowadził mnie do jakiegoś olbrzymiego kamiennego łuku w niektórych miejscach porośniętego zielonym mchem. Rozejrzałam się dookoła, ale nie dostrzegłam ani żywej duszy. Zero namiotów, ognisk czy czegoś, co by się z obozem kojarzyło. Było cicho, jedynym słyszalnym dźwiękiem były oddechy naszej trójki.
- To tu? – prychnęłam ze zdenerwowania. – Ostrzegałam, że będzie z wami krucho.
- Czekaj! – zawołał Leo i podbiegł do mnie, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. Stanął obok i wskazał na coś na łuku. – Patrz. – Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, a potem, skrzyżowawszy ręce na piersi, przeniosłam wzrok we wskazane miejsce. Faktycznie, coś tam było napisane. Kiedy się lepiej przyjrzałam, odczytałam wyryty w zimnym kamieniu napis „Obóz Pół-Krwi”.
- Idziesz? – spytał Niebieskooki stojąc już po drugiej stronie łuku. Nie zauważyłam, kiedy tam przeszedł. Pokiwałam niemrawo głową i przeszłam przez łuk, po czym podążyłam za chłopakiem. W końcu doszliśmy do domniemanego obozu. Jednak nie wyglądał on jak obóz, który zwykle sobie wyobrażam, kiedy rzucają to hasło. Nie było tam namiotów, ognisk ani żadnych tym podobnych rzeczy. Wszędzie, gdzie okiem sięgnął, porozsiewane były różnej wielkości budynki, gdzieś w oddali lśniło jezioro, resztę przesłaniał gęsty las. Wszędzie roiło się od dzieciaków i nastolatków w takich samych koszulkach, co Niebieskooki i Leo oraz w krótkich spodniach, albo w zbrojach. To ostatnie bardzo mnie zdziwiło, zwłaszcza gdy zauważyłam jednego chłopaka wywijającego mieczem na prawo i lewo, jakby odganiał jakieś muchy. Temperatura sięgała tu około dwudziestu trzech stopni, nie to co na zewnątrz. Świeciło jasne słońce, na niebie nie było ani jednej chmury.
- Wow – wyrwało mi się. Patrzyłam na krajobraz z podziwem i, jak sobie potem zdałam sprawę, z otwartą buzią. Szybko ją zamknęłam, ale nie odrywałam wzroku.
- Mee, Percy! – zawołał ktoś. W oddali zobaczyłam człowieka biegnącego ku nam z zawrotną prędkością. Kiedy się zbliżył odrobinę pomyślałam: kto nosi futrzane spodnie? Jednak kiedy stanął obok Niebieskookiego i zagadnął go, zdałam sobie sprawę, że to nie spodnie, lecz kozie nogi z kopytami. Wydałam z siebie zduszony okrzyk.
- To mi się śni – jęknęłam i przetarłam oczy żeby sprawdzić, czy mi się nie przywidziało. Jednak chłopak nadal miał kozie nogi.
- Nowa? – spytał pół-kozioł. Leo i Percy pokiwali głowami z szerokimi uśmiechami. – Kto jest jej rodzicem.
- Jeszcze nieuznana.
- Ach… - westchnął kozioł i podszedł do mnie. – Hej, jestem Grover.
- Jesteś koza – wymamrotałam zupełnie zbita z tropu, a Leo parsknął śmiechem za moimi plecami. Grover uśmiechnął się półgębkiem.
- Fachowa nazwa to satyr – poprawił mnie, wywołując jeszcze większy atak wesołości u Leona. – Ale tak, jestem kozłem. Tylko w połowie. Zaprowadźcie ją lepiej do Chejrona – dodał po chwili. – Już się niecierpliwił.
- Właśnie do niego zmierzamy. Jest w biurze?
- Nie, nad jeziorem – odparł. Po chwili usłyszeliśmy jakiś dziewczęcy chichot i wołanie, a satyr widocznie poczerwieniał. – Muszę już lecieć, Kalina na mnie czeka.
- No to do zobaczenia – pożegnał się Percy. Grover pomachał nam na pożegnanie i pognał w stronę stojącej na brzegu lasu dziewczyny, a ja prawie zemdlałam. Leo jeszcze raz parsknął śmiechem i podtrzymał mnie, żebym nie upadła na ziemię.
- Jezu, kozioł – jęknęłam, kryjąc twarz w dłoniach. Tym razem i Percy zachichotał.
- Spokojnie, poczekaj aż zobaczysz Chejrona.
- Jest w połowie wielorybem? – strzeliłam.
- Prawie, prawie.
Gdy szliśmy do tajemniczego Chejrona, mijaliśmy wielu obozowiczów – co najmniej trzy czwarte miało te same pomarańczowe koszulki, co Leo i Percy, połowa obrzuciła mnie dziwnymi spojrzeniami, a jedna trzecia mijanych podeszła do nas i przeprowadziliśmy tę samą rozmowę, co z Groverem, tylko bez tych wtrąceń o kozach. Czułam się niekomfortowo pod ostrzałem tych wszystkich ciekawskich spojrzeń. Kurczę, czy oni w życiu nie widzieli żadnej nowej dziewczyny? No błagam, to już lekka przesada. Przybycie kogoś nowego nie może stanowić aż tak wielkiej sensacji wśród obozowiczów. Gdybym miała dodatkowe oko, albo cztery ręce, to rozumiem. Mogliby się gapić, ale na litość boską, jestem tylko dziewczyną.
W końcu doszliśmy nad jezioro. Było ono ogromne, z jednej strony otoczonej lasem, z drugiej niskimi wzniesieniami. Gdzieś w oddali zobaczyłam konia pochylającego się nad czymś, lecz kiedy Percy krzyknął do niego „Chejronie!”, omal nie dostałam palpitacji serca.
- To jest Chejron? – spytałam słabo, wskazując na biegnącego w naszą stronę w połowie konia, a w połowie człowieka. Leo pokiwał głową z łobuzerskim uśmieszkiem. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. – O matko.
- Witaj, Percy – przywitał się Chejron.
- Cześć, Chejronie.
- Hej, patrz kogo mamy – zawołał triumfalnie Leo, krzyżując ręce na ramionach i celując nosem w chmury, jakby czekał na oklaski.
- Widzę dziewczynę, Chloe, jak mniemam – odparł Chejron.
- Aha… - pokiwałam głową wpatrzona końskie ciało mężczyzny.
- Już wiadomo, kto jest jej rodzicem? – dopytywał się.
- Jeszcze nieuznana – powiedział Percy.
- W porządku. Leo, idź oprowadzić Chloe po obozie, a potem pokaż jej Jedenastkę. Chcę was oboje widzieć na wieczornym ognisku. Percy, z tobą muszą porozmawiać na osobności – powiedział Chejron. Percy pożegnał nas i poszedł.
- No i jak wrażenia? – zapytał Leo, szczerząc zęby.
- Nie no świetnie – jęknęłam. – Nastolatki wywijają zaostrzonym żelastwem, kozy chodzą na randki a konie są szefami.
- Hm, nie zdziwiłbym się, gdybyś była córką Nemezis – powiedział kwaśno. Nie wiedziałam co to znaczy, ale się nie dopytywałam.
W czasie tej pseudo wycieczki krajoznawczej stwierdziłam, iż Leo świetnie nadawałby się na przewodnika. Pokazał mi arenę do szermierki, amfiteatr, zbrojownię, pola truskawek i w ogóle wszystko, jednak najbardziej zachwyciły mnie stajnie pegazów. Mogłabym godzinami przyglądać się tym pięknym stworzeniom, jednak Leo brutalnie wyrwał mnie sprzed ich słodkiego widoku i zaprowadził do kuźni. Po drodze opowiadał o obozowiczach.
- Dzieci Afrodyty, bogini piękności, to straszni lalusie i flirciary. Lepiej trzymać się od nich z daleka, tak samo jak od dzieci z Aresa, boga wojny. Tych to należy szerokim łukiem omijać, bo można nie dożyć dnia następnego. Ci od Ateny to w większości przypadków przemądrzałe mole książkowe. Nie muszę chyba mówić, że jest boginią mądrości.
- W większości?
- Annabeth, dziewczyna Percy’ego jest w porządku. I świetna jest w walce z bronią i w zdobywaniu sztandaru. Fajni są też goście od Hermesa, boskiego posłańca. Z tymi to dopiero jest ubaw, oczywiście dopóki to tobie nie wykręcą jakiegoś numeru.
- Hej, Valdez – zawołał ktoś. Znowu.
- Hejka, Montrose – odparł i uśmiechnął się złośliwie. Koło nas stanęła dziewczyna, której włosy były tak czarne, że w świetle miały błękitny poblask. Towarzyszył jej wysoki blondyn. Oboje mieli trzymali w rękach miecze.
- Pomyślałam, że znów chciałabym cię pokonać na arenie i chciałam się zapytać, czy nie poszedłbyś z nami, ale chyba masz coś innego do roboty – powiedziała, patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Taa… To jest Chloe. Jeszcze nieuznana – odpowiedział Leo, wyprzedzając pytanie dziewczyny. Nieznajoma pokiwała głową. W tej samej chwili pomyślałam, że „Jeszcze Nieuznana” to będzie moje nowe przezwisko obozowe.
- No to musi mi starczyć wygrana z Drake’iem – mruknęła, a jej towarzysz dał jej kuksańca.
- Raz z tobą wygrałem – bronił się.
- Jasne, to był czysty przypadek – uśmiechnęła się złośliwie i zwróciła do Leona. – Widzimy się na kolacji – powiedziała i odeszła.
- Kto to? – zapytałam.
- Lynn, córeczka Hadesa, pana podziemi, i dziecka Nemezis, bogini czegoś tam. Nie pamiętam dokładnie, ale idę o zakład, że to bogini złośliwości, wredności i tym podobne. W każdym razie, niezłe z niej ziółko, czasem mnie nawet przeraża.
- Przyjaźnicie się? – spytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Leo mógł pomyśleć, że jestem o niego zazdrosna, czy coś w tym stylu. Z jego uśmieszku wywnioskowałam, że nie „mógł pomyśleć”, ale „pomyślał”.
- No. Aha, i lepiej jej nie denerwuj.
- Tutaj lepiej nikogo nie wkurzać – mruknęłam, a Leo pokiwał twierdząco głową.
- No może oprócz dzieci Hypnosa – zachichotał. – W najgorszym przypadku mogą zasnąć ze złości.
Na końcu Leo zaprowadził mnie do Jedenastki, domku, w którym mieszkają dzieci Hermesa i wszyscy nieuznani półbogowie, jak mi powiedział. Potem zawołał jakichś dwóch chłopaków, na oko niemal zupełnie identycznych i poprosił ich, żeby zrobili dla mnie chwilowe miejsce, dopóki nie zostanę uznana. Potem oznajmił, że spotkamy się na ognisku i odszedł.
- Hej, nie jesteś aby za stara? – zapytał jeden z bliźniaków, ale nie wiem czy Connor czy Travis. Jeszcze na tyle ich nie rozróżniam.
- W jakim sensie?
- No bo bogowie przyrzekli, że będą uznawać swoje dzieci do trzynastego roku życia. A ty nie wyglądasz na tyle.
- Mam prawie szesnaście – powiedziałam.
Bracia dali mi jakieś nowe ubranie i pokazali, gdzie jest łazienka. Podziękowałam im i zamknęłam się na klucz. Ostatni raz myłam się trzy dni temu, kiedy lał deszcz tak obfity, że równie dobrze mogłabym stać pod prysznicem. Po chwili przypomniałam sobie, że cały czas noszę na plecach moją gitarę. Zupełnie o niej zapomniałam.
Kiedy odkręciłam wodę, od razu się rozluźniłam. Tak dawno nie było mi aż tak ciepło. Pomyślałam, że mogłabym stać pod gorącym strumieniem całą wieczność, lecz wkrótce zdrowy rozsądek nakazał mi wyjść spod prysznica. Założyłam ciemne dżinsy i wściekle pomarańczową koszulkę obozową, którą dało mi rodzeństwo, oraz moją starą dżinsową kurtkę po przejściach. Byłam do niej zbyt przywiązana, żeby ją zostawić. Stwierdziłam, że nikt się nie obrazi, jeśli użyję jego szczotki do włosów, więc bez wahania ją wzięłam. Poza tym czego nie zobaczą, to ich nie zaboli. Szybko wysuszyłam włosy ręcznikiem i energicznie rozczesałam, wyrywając przy tym kilka, po czym wyszłam z łazienki. Nie wiedziałam, gdzie mogę zostawić moją gitarę, więc wzięłam ją ze sobą.
Leo powiedział, że ognisko zaczyna się około dziewiętnastej. Była za dziesięć osiemnasta, a jako że nie chciało mi się siedzieć w Jedenastce, wybrałam się na mały spacer. Pomyślałam, że odejdę najdalej kilkadziesiąt metrów, żebym potem wiedziała, jak wrócić. Jednak nie sądziłam, że z moim zmysłem orientacji jest tak fatalnie i zgubiłam się już po pięciu minutach. Zaczęłam się martwić dopiero, kiedy zaczynało zachodzić słońce. W końcu zapytałam o drogę jakąś dziewczynę z czerwonymi włosami. Nieznajoma spojrzała na mnie wzrokiem rasowej morderczyni, potem chłodno udzieliła mi wskazówek na temat dojścia na ognisko, po czym odeszła.
Po kilku nieudanych próbach w końcu znalazłam się we właściwym miejscu. Ni stąd, ni zowąd pojawił się przy mnie Leo, jakby wyskoczył spod ziemi.
- I jak ci się podoba? – zapytał. Wzruszyłam ramionami.
- Jest naprawdę świetnie. W życiu nie widziałam takiego miejsca – odparłam głosem wypranym z emocji. Usiedliśmy tuż przy ognisku, które było tak wysokie, jak okoliczne sosenki. Około pięćdziesiątka obozowiczów zebrała się wokół paleniska, rozmawiając i śmiejąc się. W tłumie dostrzegłam też kilku satyrów i dziewczyn w ubranych w lekkie zielone sukienki, z długimi lśniącymi przeplatanymi polnymi kwiatami. Domyśliłam się, że to muszą być jakieś nimfy. Jedna z nich przytulała się do satyra Grovera. To musiała być ta Kalina, jego dziewczyna.
- Ale entuzjazm – mruknął Leo.
- Jejku, to wszystko po prostu jest mi obce. Nie wiem jak mam się zachować, co robić. Z całego tego tłumu znam tylko ciebie. Myślisz, że jest mi łatwo? Zwłaszcza, kiedy moim nowym obozowym przezwiskiem jest „Jeszcze Nieuznana”.
- Co?
- „To jest Chloe, jeszcze nieuznana” – sparodiowałam ton jego głosu. Leo zaśmiał się.
- Spokojnie, to minie – powiedział i uśmiechnął się pocieszająco, po czym spojrzał gdzieś nad moją głowę i dodał – już mija.
- Co? – zapytałam i spojrzałam w górę. Nade mną błyszczał jakiś znak, tylko z tej perspektywy nie widziałam, jaki.
- Moje gratulacje – odparł Leo. – Tylko gdybym jeszcze wiedział, czyj to znak.
- Co tam jest? – zapytałam niecierpliwie, próbując ignorować wpatrzony we mnie tabun ludzi. Kilkoro obozowiczów wytknęło mnie palcami.
- Eee... Pochodnia i kwiatki – powiedział wielce obrazowo.
- Co to może znaczyć?
- Zaraz się dowiemy. Chejronie! – zawołał Leo i zaraz pojawił się obok centaur. Przyjrzał się badawczo znakowi nad moją głową i zrobił taką minę, jakby pierwszy raz w życiu zobaczył taki znak. Potem spojrzał na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby wszystko przetwarzał i w końcu oświadczył:
- Witamy w Obozie pierwszą córkę Eos, bogini jutrzenki. – Jego słowa wywołały falę szeptów na mój temat, jakby mało było już plotek o tej nowej, co nie została uznana w wieku trzynastu lat. – Nie mamy niestety jej domku w Obozie, więc zamieszkasz w Jedenastce. Może później przeniesiemy cię gdzieś indziej, w miarę możliwości.
- Masz na myśli Aurorę – poprawiłam go, chociaż zupełnie nie wiedziałam, skąd znam to imię. Jak to, co powiedział Chejron wywołało poruszenie, to na moją wypowiedź obozowicze zareagowali niemymi krzykami.
- To się porobiło – westchnął i podrapał się w brodę. – Chodź ze mną do mojego biura.
- Dlaczego? – zapytałam, rozglądając się niepewnie po twarzach obozowiczów.
- To nie jest miejsce na takie rozmowy – uciął tylko. Wstałam więc i podreptałam posłusznie za Chejronem. Leo zrobił to samo. - Leo, ty zostajesz.
- Dlaczego? – jęknął chłopak. – Mógłbym się na coś przydać.
- Bez dyskusji.
Leo zrobił obrażoną minę, ale posłusznie usiadł z powrotem na poprzednim miejscu i skrzyżowawszy ręce na piersi zaczął wpatrywać się w ogień. Odwróciłam się i wyszłam z Chejronem poza obręb ogniska, czując na plecach ciekawskie ukradkowe spojrzenia. Wkrótce, gdy byliśmy już prawie na miejscu, jak oznajmił centaur, usłyszałam stłumione śmiechy i muzykę gitarową.
Chejron zaprowadził mnie do jakiegoś budynku, nazywając go „Wielkim Domem”. W rzeczywistości nie jest on duży, tak jak mówi jego nazwa. Raczej nie grzeszy rozmiarami. Z zewnątrz jest zbudowany z drewnianych belek i takich samych drzwi. W środku jednak ściany zostały pokryte betonem, a wyryto w nim portrety bogów. Rozpoznałam Jowisza, Neptuna i Plutona, oraz kilku innych. Znajdowało się tam jednoosobowe biuro, w którym mieści się koń i biurko, bądź też dwie osoby i stół.
- Proszę, rozgość się – powiedział.
- Imprezowe Kucyki? – zapytałam, wskazując palcem na kalendarz wiszący na ścianie. Przedstawiał stado centaurów wyglądem przypominających pokemony.
- Moi kuzyni – machnął ręką. Odwrócił się do mnie plecami (raczej zadem, ale to o wiele gorzej brzmi), a przodem do jakiejś kamiennej misy wypełnionej wodą.
- O bogini tęczy, przyjmij moją ofiarę – wymamrotał i wrzucił do misy złotą monetę. Wtedy z naczynia wystrzeliło coś w rodzaju strumienia wodnego pobłyskującego wszystkimi kolorami tęczy, a następnie zamieniło się w obraz w pienistej ramie, w którym pojawiła się jakaś dziewczyna, o oczach w barwie płynnego złota.
- Cześć, Chejronie – przywitała centaura z uśmiechem.
- Witaj, Hazel – powiedział. – Mamy problem.
- Jaki? – zapytała dziewczyna, nagle poważniejąc.
- Nazywa się Chloe, a na nazwisko Forrester – uściślił Chejron, przesuwając się w bok i pokazując mi gestem, żebym podeszła. Posłusznie zajęłam miejsce obok centaura.
- Rzymianka? – domyśliła się Hazel.
- Tak. Nazywa bogów ich rzymskimi imionami – dodał. – Córka Aurory. Mogłabyś sprawdzić?
- Jasne – uśmiechnęła się i zaraz wrzasnęła – Jason! Poszukaj Chloe Forrester w kartach!
- A co, Junona rączki urwała?! – zawołał Jason z głębi obrazu.
- Tobie zaraz sama urwę, jeśli nie weźmiesz się do roboty! – odkrzyknęła. – A jak tam w Obozie Herosów?
- Nic nowego – powiedział Chejron.
- A co u Percy’ego i Annabeth? – zapytała Hazel, zakładając za ucho kosmyk brązowych włosów. Coś w jej spojrzeniu było takiego, że nie mogłam odwrócić wzroku. Jakby wrodzona charyzma, tylko o zasięgu i sile rażenia przeciętnej bomby atomowej.
- Aktualnie są na ognisku – oznajmił centaur. – Chyba, że o czymś nie wiem. Ech, Percy cały czas ma w nosie zakazy i nakazy. Zachowuje się jak jakiś celebryta.
- Daj spokój, Chejronie – parsknęła Hazel przyjaźnie. – To, że od czasu do czasu wymknie się gdzieś z Annabeth nie znaczy, że ma cię gdzieś. Oni chodzą na spotkania zwane przez dzisiejszych nastolatków randką. – Końcówkę wypowiedziała z pewną dozą ironii.
- Nie ma! – rozległ się stłumiony głos Jasona.
- Jesteś pewien? – krzyknęła Hazel. Chłopak zawołał, że jest pewny. – Niestety, ona nie jest Rzymianką. Nie dostaliśmy żadnego doniesienia, nie ma jej w spisie, jeśli ufać Jasonowi.
- To nie możliwe. Przecież Chloe nazywa bogów ich rzymskimi… - w tym momencie obraz zatrzymał się i jakby poszarzał, a na jego środku pojawił się na nim biały napis „Aby przedłużyć połączenie, wrzuć drachmę”. Chejron mruknął, że w końcu splajtuje przez te iryfony i wyciągnął z kieszeni kolejną złotą monetę. Na obrazie znów pojawiła się Hazel, a obok niej stał jakiś wysoki chłopak z blond włosami, pewnie Jason.
- Słyszałaś mnie?
- Tak, ale to niemożliwe – stwierdziła Hazel i zaraz wbiła we mnie swoje spojrzenie. Nagle skamieniałam pod jego mocą. – Wymień mi jakichś bogów. Jakichkolwiek.
- Eee… No nie wiem. Bachus, Diana – powiedziałam pierwsze lepsze imiona, jakie wpadły mi do głowy. Nawet nie wiedziałam, skąd je znam. Dziewczyna pokiwała głową w zamyśleniu. Tymczasem do głosu doszedł Jason.
- Chejronie nie mamy jej – powiedział.
- To nie możliwe. Dostałem o niej doniesienie i z niego wynikało, że jest Greczynką. Potem powiedziała, że jej matką jest Aurora.
- Uspokój się, Chejronie – westchnął Jason. – Na pewno jest jakieś racjonalne wytłumaczenie. Przecież nie może być pół Rzymianką, pół Greczynką.
- A może jednak? – powiedziała Hazel.
- Niby jak? – parsknął chłopak. – Aurora miała niby zmienić tożsamość w trakcie… No, wiadomo czego? Hazel, to nie możliwe!
- A jeśli? Przecież to Chejron dostał o niej cynk, a nie my. Potem okazało się, że zna rzymskie imiona bogów. Nie zdziwiłabym się, gdybym miała rację.
- Jesteś szalona – stwierdził Jason.
- A jeśli Hazel ma rację, to co mamy z nią począć? – wtrącił się Chejron. Cała trójka zaczęła rozmawiać tak, jakby mnie tam nie było. – Przecież nie możemy się tak po prostu skontaktować z Eos i zapytać się o nią.
- Na razie niech zostanie w Obozie Herosów. Później pomyślimy, co z nią zrobić – odparła Hazel. W tym momencie połączenie znów się urwało. Chejron westchnął i przetarł dłonią oczy.
- Mogę już iść do siebie? – zapytałam nieśmiało. Centaur spojrzał na mnie zdumionym wzrokiem, jakby nie wiedział, że tu jestem. Po chwili jednak przypomniał sobie o mojej obecności.
- Tak, tak – powiedział i otworzył szufladę, po czym wyjął z niej stos papierzysk i wypchanych teczek. Mruknęłam ciche „dobranoc” i wyszłam z Wielkiego Domu. Jak się okazało, przed wejściem czekał nie kto inny, jak Leo. Rozpromienił się na mój widok, a potem zaraz nachmurzył, widząc moją ponurą minę. Kiedy minęłam go bez słowa, zaraz podbiegł do mnie i zapytał:
- Co się stało?
- Chejron i Hazel twierdzą, że jestem pół Rzymianką a pół Greczynką, mówią o mnie, jak o jakimś kundlu. Szukają mnie po kartotekach i nie wiadomo co jeszcze – jęknęłam. – Mam dość. Po co przyjechaliście po mnie na Times Square?
- Zaraz, zaraz. Pół Rzymianką, pół Greczynką? – spytał wyraźnie zbity z tropu.
- Że Aurora zmieniła jakąś tam tożsamość w trakcie sam wiesz czego – burknęłam. – O co w ogóle chodzi z tą tożsamością?
- Wiesz, że Rzymianie jakby skopiowali naszych bogów i nadali im nowe imiona, nie? To są ci sami bogowie, tylko mają inne imiona i osobowości, i są inaczej wyobrażani. Bogowie nie mogli stworzyć żadnych swoich kopii ani nic, więc pomnożyli się przez dwa – tak, jakby mieli rozdwojenie jaźni. Kojarzysz Smeagola Golluma z „Władcy Pierścieni”? No to oni tak mają, tyle że nie gadają do siebie i nie biją się o biżuterię, łapiesz?
- No tak, ale jakim cudem…?
- Otóż bogowie mogą zmieniać swoje tożsamości kiedy im się żywnie podoba. Więc albo Eos tak zrobiła w twoim przypadku, albo Hazel rąbnęła się w obliczeniach.
- Pięknie. Nawet tutaj jestem wybrykiem natury – mruknęłam i wpakowałam ręce do kieszeni, rąbiąc naburmuszoną minę. Leo objął mnie ramieniem.
- Chyba żartujesz – parsknął. – Jesteś jedna jedyna w swoim rodzaju. Wiesz, oryginalna. To jest najlepsze, co może się przydarzyć. Najlepsze, acz nieco przerażające.
- Ty to potrafisz pocieszyć – zaśmiałam się.
- Leon Valdez do usług – powiedział i skłonił się nisko, cały czas jedną ręką obejmując mnie. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. Gdy patrzyłam w jego oczy odniosłam wrażenie, iż przesadził z kofeiną. Leo odprowadził mnie aż pod Jedenastkę.
- Do zobaczenia na śniadaniu – powiedział i zrobił pół kroku w moją stronę, po czym zawahał się, powiedział zwyczajne „Cześć” i odwróciwszy się na pięcie, odszedł. Kiedy wchodziłam do domku zauważyłam kątem oka, że odwrócił się. Uśmiechnęłam się pod nosem i nagle stwierdziłam, że uwielbiam ten obóz.
Znajdowałam się niedaleko teatru broadwayowskiego, gdzie siedząc po turecku grałam na gitarze i śpiewałam. Przede mną leżał czarny futerał, wypełniony kartkami z chwytami i tekstami piosenek, gdzie nie gdzie połyskiwały drobne monety. Zwykle po przerwie na lunch zarabiałam do pięciu dolarów góra, no chyba, że przechodziła właśnie wycieczka emerytów – wtedy w ciągu półtorej godziny mój zwykle ziejący pustkami futerał wypełniał się sumą pieniędzy równą moim normalnym dwudniowym dochodom. Wtedy mogłam sobie pozwolić na zjedzenie czegoś więcej niż sucha bułka popita tanim sokiem jabłkowym.
Uciekłam z domu dwa miesiące wcześniej. Zabrałam ze sobą tylko gitarę i wszystkie moje oszczędności (nie błysnęłam inteligencją w kwestii organizacji). Potem wsiadłam do byle jakiego autobusu i przesiadałam się z jednego do drugiego, i do następnego, aż znalazłam się w centrum nowojorskiego życia. Wiem, brzmi to dość głupio, ale nie mogłam wytrzymać w domu. Tutaj nikt mnie nie zna, nikt nie powiadomi mojego taty. Tutaj przynajmniej jestem bezpieczna.
Spędzam czas tak, jak lubię – grając na gitarze, śpiewając, czasem pisząc piosenki. Rzadziej przechadzam się po Times Square, zmieniając miejsce zarobku. Nikt mnie nie bije, nikt się ze mnie nie naśmiewa (no może oprócz kilku nadętych nastolatek, ale kto by się nimi przejmował). Większość ludzi mija mnie udając, że jestem przezroczysta. Są ślepi na ludzką krzywdę, zbyt zajęci sobą. Jednak znajdują się tacy, którzy mnie nie ignorują i dają trochę pieniędzy, czasem coś do jedzenia.
Ze spaniem jest troszkę problemu. Zwykle znajduję miejsce w kanale. Strasznie tam śmierdzi, jednak przyzwyczaiłam się już do tego. Da się wytrzymać. Czasami sypiam w parku. Raz zdarzyło się, że jakaś miła starsza pani zabrała mnie do siebie na kilka dni. To było tydzień temu. Wtedy ostatni raz jadłam coś porządnego i dostałam nowe ubranie. To był prawdziwy cud. Niewielu uciekinierów dostaje taki prezent od losu.
Dzisiejszego dnia nie powodzi mi się zbyt dobrze, mogłabym wręcz rzec, że niedobrze. Chociaż siedzę na ulicy trzecią godzinę, w futerale mam nędznego dolara. Z tego wynika, że zapowiada się chudy wieczór, tak zwane odchudzanie ekspresowe. Chociaż mój żołądek głośno domagał się jedzenia, mieszkańcy Nowego Jorku stwierdzili, że przydałoby mi się zrzucić trochę kilogramów. Oprócz tego nieźle przemarzłam – zbliżał się koniec listopada i dni robiły się coraz chłodniejsze. Ja natomiast paradowałam po mieście w jakiejś szarej bluzie i wyświechtanej dżinsowej kurtce, a na nogach miałam zwykłe trampki wyglądające, jakby przed chwilą przeżuło je i wypluło, a potem zdeptało półtonowe krówsko.
Kiedy ruch trochę zelżał, spakowałam gitarę do futerału, wcześniej przeliczywszy pieniądze. Tak jak przepowiedziałam, zarobiłam dolara siedemdziesiąt. Westchnęłam ze smutkiem i założywszy gitarę na plecy, ruszyłam w kierunku Times Square Towers. Po drodze zatrzymało mnie dwóch chłopaków, na oko w moim wieku.
- Cześć – przywitał się jeden i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Był niższy od swojego towarzysza i wyglądał jak elf z orszaku latynoskiego Świętego Mikołaja.
- O co chodzi? – parsknęłam, przyspieszając kroku.
- Chcieliśmy tylko pogadać – wyjaśnił Elf, cały czas się uśmiechając i z łatwością utrzymując moje tempo.
- No to mamy problem, bo ja tu nie jestem w sprawie pogaduszek – warknęłam. Usiadłam pod budynkiem i wyciągnęłam gitarę z futerału. – Widzisz, jestem tu w celach zarobkowych. – Elf otworzył usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale jego towarzysz mu przerwał.
- Daj spokój, Leo – powiedział do niego, a potem zwrócił się do mnie. Oczy miał tak nierealnie błękitne, jak letnie niebo odbijające się w spokojnym oceanie. – Jesteśmy tu, żeby ci coś konkretnego wyjaśnić, Chloe.
- Skąd znasz moje imię? – zapytałam brzdąkając po poszczególnych strunach instrumentu. Chłopak wzruszył ramionami. Oboje usiedli obok mnie.
- Nie ważne – odparł. – Chodzi o to, że…
- Nie jesteś zwyczajnym człowiekiem – wciął mu się w słowo Leo, elfo-podobny chłopak.
- Valdez, ostatni raz jedziesz ze mną – rzucił zniecierpliwiony, a Leo uśmiechnął się niewinnie i uniósł ręce w obronnym geście. Niebieskooki westchnął.
- O co wam chodzi? – popatrzyłam na nich z uniesioną brwią. Żaden z nich nie odezwał się, więc zaczęłam grać.
- Jak już powiedział Leo, nie jesteś zwyczajną śmiertelniczką – oznajmił Niebieskooki. Parsknęłam śmiechem, nie przerywając gry. Jakaś kobieta wrzuciła mi kilka centów. Zawsze coś.
- Śmiertelniczką? Dobre – zaśmiałam się z rezerwą.
- Naprawdę – potwierdził Leo, za co ten drugi zmroził go spojrzeniem.
- No to niby kim jestem? Jakąś wróżką?
- Eee… Półboginią – oświadczył. Źle złapałam F-dur.
- Zabawne – mruknęłam pod nosem, kontynuując grę. Starsza kobiecina chodząca o lasce zatrzymała się i posłuchała piosenki, a potem z uśmiechem wrzuciła mi dolara. Odwzajemniłam uśmiech z wdzięcznością.
- To jest prawda – powiedział Niebieskooki, zatykając Leonowi usta. – Znasz się trochę na mitologii greckiej, nie?
- Jak każdy – prychnęłam. – Czarodziejskie pioruny, latające sandały i te sprawy. – Leo parsknął śmiechem przez palce swojego kolegi.
- No to znasz pewnie niektórych bogów, no nie?
- Jakiś Jowisz, Neptun… - wymieniłam. Niebieskooki i Leo popatrzyli po sobie ze zdziwieniem, ale w końcu ten pierwszy wzruszył ramionami i kontynuował:
- No to wyobraź sobie, że jeden z tych bogów zszedł na ziemię i związał się ze śmiertelniczką, miał z nią dziecko…
- Kurde, powinniście iść do psychiatry – skwitowałam.
- Masz dysleksję i ADHD, prawda? – spytał Niebieskooki i uśmiechnął się triumfalnie, widząc moją zdezorientowaną minę.
- Mam nawet zaświadczenie z poradni – odparłam słabo, przypominając sobie dom.
- Twój mózg jest zaprogramowany na grekę, nie angielski – powiedział Leo, ściągając ze swoich ust rękę Niebieskookiego. – Dlatego masz problemy z czytaniem i pisaniem.
- Jasne, a ADHD?
- Gotowość do walki – odparł. Jego uśmiech był tak szeroki, że wątpię, żeby mógł się uśmiechnąć jeszcze bardziej. Pokręciłam głową.
- Błagam, przecież wam nie uwierzę – powiedziałam, uśmiechając się kwaśno. – Nikt normalny wam nie uwierzy.
- Ale ty nie jesteś normalna – oznajmił Niebieskooki takim tonem, jakbyśmy właśnie rozprawiali o pogodzie.
- Wielkie dzięki – burknęłam i zaczęłam grać jeszcze głośniej, żeby ich zagłuszyć. Usłyszałam tylko, jak Leo mówi do niego coś w stylu „Gratulacje, mistrzu”, potem przybliżył się do mnie i przytknął rękę do strun gitary, zmuszając mnie do przerwania gry. Spojrzałam na niego wymownie.
- Czego jeszcze ode mnie chcecie? Żart się nie udał, to możecie się wynosić.
- To wcale nie jest żart. Mówimy prawdę – powiedział. Wpatrywał się we mnie wzrokiem zbitego psiaka, dłoni nie odrywał od strun.
- Wątpię.
- Chodź z nami, to ci pokażemy – oznajmił Niebieskooki.
- Gdzie niby mam z wami iść? – zapytałam, strzepując rękę Leona z gitary. Niebieskooki uśmiechnął się i wskazał na siebie. Na początku nie zrozumiałam, o co chodzi, ale wtedy zobaczyłam, że na jego wściekle pomarańczowej koszulce jest napisane „Obóz Pół-Krwi”. Leo miał dokładnie taką samą.
- Co to za miejsce?
- Jest to obóz pół-krwi, jak wskazuje napis.
- Och, serio? Co to za obóz. – Nie zaakcentowałam pytania.
- Obóz dla herosów – odparł Niebieskooki. – Pół-bogów. Takich, jak ja, ty, czy Leo.
- Aha, a twój boski rodzic, to niby kto? – spytałam ironicznie. Zwolniłam tempo i zaczęłam grać jakąś ckliwą balladę.
- Posejdon. A Leona to Hefajstos – oznajmił.
- A mój?
- Jeszcze nie wiemy. Nie zostałaś uznana – wyjaśnił Leo. Przewróciłam oczami.
- Ech, zgoda. Pojadę do tamtego waszego obozu, ale jeśli to wszystko jedna wielka ściema, będzie z wami krucho – ostrzegłam i wybrawszy pieniądze z futerału, zapakowałam do niego gitarę.
- Świetnie! – zawołał Leo i klasnął w dłonie.
Przez całą drogę słychać było tylko trajkotanie Leona – cały czas nadawał o różnych niestworzonych rzeczach. Kiedy zaczął mnie już swoim ględzeniem powoli doprowadzać do szewskiej pasji Niebieskooki oznajmił, że jesteśmy już prawie na miejscu. To mówiąc, wskazał ręką na rozległy las iglasty. Spojrzałam niepewnie najpierw na niego, potem na las, na końcu znów na niego i pokręciłam głową.
- Sorry, ale niezbyt uśmiecha mi się wizyta w ciemnym lesie w towarzystwie obcych chłopaków – mruknęłam.
- No niestety – westchnął Niebieskooki i ruszył w głąb gęstwiny drzew. Jęknęłam cicho i ruszyłam za nim. W końcu doprowadził mnie do jakiegoś olbrzymiego kamiennego łuku w niektórych miejscach porośniętego zielonym mchem. Rozejrzałam się dookoła, ale nie dostrzegłam ani żywej duszy. Zero namiotów, ognisk czy czegoś, co by się z obozem kojarzyło. Było cicho, jedynym słyszalnym dźwiękiem były oddechy naszej trójki.
- To tu? – prychnęłam ze zdenerwowania. – Ostrzegałam, że będzie z wami krucho.
- Czekaj! – zawołał Leo i podbiegł do mnie, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. Stanął obok i wskazał na coś na łuku. – Patrz. – Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, a potem, skrzyżowawszy ręce na piersi, przeniosłam wzrok we wskazane miejsce. Faktycznie, coś tam było napisane. Kiedy się lepiej przyjrzałam, odczytałam wyryty w zimnym kamieniu napis „Obóz Pół-Krwi”.
- Idziesz? – spytał Niebieskooki stojąc już po drugiej stronie łuku. Nie zauważyłam, kiedy tam przeszedł. Pokiwałam niemrawo głową i przeszłam przez łuk, po czym podążyłam za chłopakiem. W końcu doszliśmy do domniemanego obozu. Jednak nie wyglądał on jak obóz, który zwykle sobie wyobrażam, kiedy rzucają to hasło. Nie było tam namiotów, ognisk ani żadnych tym podobnych rzeczy. Wszędzie, gdzie okiem sięgnął, porozsiewane były różnej wielkości budynki, gdzieś w oddali lśniło jezioro, resztę przesłaniał gęsty las. Wszędzie roiło się od dzieciaków i nastolatków w takich samych koszulkach, co Niebieskooki i Leo oraz w krótkich spodniach, albo w zbrojach. To ostatnie bardzo mnie zdziwiło, zwłaszcza gdy zauważyłam jednego chłopaka wywijającego mieczem na prawo i lewo, jakby odganiał jakieś muchy. Temperatura sięgała tu około dwudziestu trzech stopni, nie to co na zewnątrz. Świeciło jasne słońce, na niebie nie było ani jednej chmury.
- Wow – wyrwało mi się. Patrzyłam na krajobraz z podziwem i, jak sobie potem zdałam sprawę, z otwartą buzią. Szybko ją zamknęłam, ale nie odrywałam wzroku.
- Mee, Percy! – zawołał ktoś. W oddali zobaczyłam człowieka biegnącego ku nam z zawrotną prędkością. Kiedy się zbliżył odrobinę pomyślałam: kto nosi futrzane spodnie? Jednak kiedy stanął obok Niebieskookiego i zagadnął go, zdałam sobie sprawę, że to nie spodnie, lecz kozie nogi z kopytami. Wydałam z siebie zduszony okrzyk.
- To mi się śni – jęknęłam i przetarłam oczy żeby sprawdzić, czy mi się nie przywidziało. Jednak chłopak nadal miał kozie nogi.
- Nowa? – spytał pół-kozioł. Leo i Percy pokiwali głowami z szerokimi uśmiechami. – Kto jest jej rodzicem.
- Jeszcze nieuznana.
- Ach… - westchnął kozioł i podszedł do mnie. – Hej, jestem Grover.
- Jesteś koza – wymamrotałam zupełnie zbita z tropu, a Leo parsknął śmiechem za moimi plecami. Grover uśmiechnął się półgębkiem.
- Fachowa nazwa to satyr – poprawił mnie, wywołując jeszcze większy atak wesołości u Leona. – Ale tak, jestem kozłem. Tylko w połowie. Zaprowadźcie ją lepiej do Chejrona – dodał po chwili. – Już się niecierpliwił.
- Właśnie do niego zmierzamy. Jest w biurze?
- Nie, nad jeziorem – odparł. Po chwili usłyszeliśmy jakiś dziewczęcy chichot i wołanie, a satyr widocznie poczerwieniał. – Muszę już lecieć, Kalina na mnie czeka.
- No to do zobaczenia – pożegnał się Percy. Grover pomachał nam na pożegnanie i pognał w stronę stojącej na brzegu lasu dziewczyny, a ja prawie zemdlałam. Leo jeszcze raz parsknął śmiechem i podtrzymał mnie, żebym nie upadła na ziemię.
- Jezu, kozioł – jęknęłam, kryjąc twarz w dłoniach. Tym razem i Percy zachichotał.
- Spokojnie, poczekaj aż zobaczysz Chejrona.
- Jest w połowie wielorybem? – strzeliłam.
- Prawie, prawie.
Gdy szliśmy do tajemniczego Chejrona, mijaliśmy wielu obozowiczów – co najmniej trzy czwarte miało te same pomarańczowe koszulki, co Leo i Percy, połowa obrzuciła mnie dziwnymi spojrzeniami, a jedna trzecia mijanych podeszła do nas i przeprowadziliśmy tę samą rozmowę, co z Groverem, tylko bez tych wtrąceń o kozach. Czułam się niekomfortowo pod ostrzałem tych wszystkich ciekawskich spojrzeń. Kurczę, czy oni w życiu nie widzieli żadnej nowej dziewczyny? No błagam, to już lekka przesada. Przybycie kogoś nowego nie może stanowić aż tak wielkiej sensacji wśród obozowiczów. Gdybym miała dodatkowe oko, albo cztery ręce, to rozumiem. Mogliby się gapić, ale na litość boską, jestem tylko dziewczyną.
W końcu doszliśmy nad jezioro. Było ono ogromne, z jednej strony otoczonej lasem, z drugiej niskimi wzniesieniami. Gdzieś w oddali zobaczyłam konia pochylającego się nad czymś, lecz kiedy Percy krzyknął do niego „Chejronie!”, omal nie dostałam palpitacji serca.
- To jest Chejron? – spytałam słabo, wskazując na biegnącego w naszą stronę w połowie konia, a w połowie człowieka. Leo pokiwał głową z łobuzerskim uśmieszkiem. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. – O matko.
- Witaj, Percy – przywitał się Chejron.
- Cześć, Chejronie.
- Hej, patrz kogo mamy – zawołał triumfalnie Leo, krzyżując ręce na ramionach i celując nosem w chmury, jakby czekał na oklaski.
- Widzę dziewczynę, Chloe, jak mniemam – odparł Chejron.
- Aha… - pokiwałam głową wpatrzona końskie ciało mężczyzny.
- Już wiadomo, kto jest jej rodzicem? – dopytywał się.
- Jeszcze nieuznana – powiedział Percy.
- W porządku. Leo, idź oprowadzić Chloe po obozie, a potem pokaż jej Jedenastkę. Chcę was oboje widzieć na wieczornym ognisku. Percy, z tobą muszą porozmawiać na osobności – powiedział Chejron. Percy pożegnał nas i poszedł.
- No i jak wrażenia? – zapytał Leo, szczerząc zęby.
- Nie no świetnie – jęknęłam. – Nastolatki wywijają zaostrzonym żelastwem, kozy chodzą na randki a konie są szefami.
- Hm, nie zdziwiłbym się, gdybyś była córką Nemezis – powiedział kwaśno. Nie wiedziałam co to znaczy, ale się nie dopytywałam.
W czasie tej pseudo wycieczki krajoznawczej stwierdziłam, iż Leo świetnie nadawałby się na przewodnika. Pokazał mi arenę do szermierki, amfiteatr, zbrojownię, pola truskawek i w ogóle wszystko, jednak najbardziej zachwyciły mnie stajnie pegazów. Mogłabym godzinami przyglądać się tym pięknym stworzeniom, jednak Leo brutalnie wyrwał mnie sprzed ich słodkiego widoku i zaprowadził do kuźni. Po drodze opowiadał o obozowiczach.
- Dzieci Afrodyty, bogini piękności, to straszni lalusie i flirciary. Lepiej trzymać się od nich z daleka, tak samo jak od dzieci z Aresa, boga wojny. Tych to należy szerokim łukiem omijać, bo można nie dożyć dnia następnego. Ci od Ateny to w większości przypadków przemądrzałe mole książkowe. Nie muszę chyba mówić, że jest boginią mądrości.
- W większości?
- Annabeth, dziewczyna Percy’ego jest w porządku. I świetna jest w walce z bronią i w zdobywaniu sztandaru. Fajni są też goście od Hermesa, boskiego posłańca. Z tymi to dopiero jest ubaw, oczywiście dopóki to tobie nie wykręcą jakiegoś numeru.
- Hej, Valdez – zawołał ktoś. Znowu.
- Hejka, Montrose – odparł i uśmiechnął się złośliwie. Koło nas stanęła dziewczyna, której włosy były tak czarne, że w świetle miały błękitny poblask. Towarzyszył jej wysoki blondyn. Oboje mieli trzymali w rękach miecze.
- Pomyślałam, że znów chciałabym cię pokonać na arenie i chciałam się zapytać, czy nie poszedłbyś z nami, ale chyba masz coś innego do roboty – powiedziała, patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Taa… To jest Chloe. Jeszcze nieuznana – odpowiedział Leo, wyprzedzając pytanie dziewczyny. Nieznajoma pokiwała głową. W tej samej chwili pomyślałam, że „Jeszcze Nieuznana” to będzie moje nowe przezwisko obozowe.
- No to musi mi starczyć wygrana z Drake’iem – mruknęła, a jej towarzysz dał jej kuksańca.
- Raz z tobą wygrałem – bronił się.
- Jasne, to był czysty przypadek – uśmiechnęła się złośliwie i zwróciła do Leona. – Widzimy się na kolacji – powiedziała i odeszła.
- Kto to? – zapytałam.
- Lynn, córeczka Hadesa, pana podziemi, i dziecka Nemezis, bogini czegoś tam. Nie pamiętam dokładnie, ale idę o zakład, że to bogini złośliwości, wredności i tym podobne. W każdym razie, niezłe z niej ziółko, czasem mnie nawet przeraża.
- Przyjaźnicie się? – spytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Leo mógł pomyśleć, że jestem o niego zazdrosna, czy coś w tym stylu. Z jego uśmieszku wywnioskowałam, że nie „mógł pomyśleć”, ale „pomyślał”.
- No. Aha, i lepiej jej nie denerwuj.
- Tutaj lepiej nikogo nie wkurzać – mruknęłam, a Leo pokiwał twierdząco głową.
- No może oprócz dzieci Hypnosa – zachichotał. – W najgorszym przypadku mogą zasnąć ze złości.
Na końcu Leo zaprowadził mnie do Jedenastki, domku, w którym mieszkają dzieci Hermesa i wszyscy nieuznani półbogowie, jak mi powiedział. Potem zawołał jakichś dwóch chłopaków, na oko niemal zupełnie identycznych i poprosił ich, żeby zrobili dla mnie chwilowe miejsce, dopóki nie zostanę uznana. Potem oznajmił, że spotkamy się na ognisku i odszedł.
- Hej, nie jesteś aby za stara? – zapytał jeden z bliźniaków, ale nie wiem czy Connor czy Travis. Jeszcze na tyle ich nie rozróżniam.
- W jakim sensie?
- No bo bogowie przyrzekli, że będą uznawać swoje dzieci do trzynastego roku życia. A ty nie wyglądasz na tyle.
- Mam prawie szesnaście – powiedziałam.
Bracia dali mi jakieś nowe ubranie i pokazali, gdzie jest łazienka. Podziękowałam im i zamknęłam się na klucz. Ostatni raz myłam się trzy dni temu, kiedy lał deszcz tak obfity, że równie dobrze mogłabym stać pod prysznicem. Po chwili przypomniałam sobie, że cały czas noszę na plecach moją gitarę. Zupełnie o niej zapomniałam.
Kiedy odkręciłam wodę, od razu się rozluźniłam. Tak dawno nie było mi aż tak ciepło. Pomyślałam, że mogłabym stać pod gorącym strumieniem całą wieczność, lecz wkrótce zdrowy rozsądek nakazał mi wyjść spod prysznica. Założyłam ciemne dżinsy i wściekle pomarańczową koszulkę obozową, którą dało mi rodzeństwo, oraz moją starą dżinsową kurtkę po przejściach. Byłam do niej zbyt przywiązana, żeby ją zostawić. Stwierdziłam, że nikt się nie obrazi, jeśli użyję jego szczotki do włosów, więc bez wahania ją wzięłam. Poza tym czego nie zobaczą, to ich nie zaboli. Szybko wysuszyłam włosy ręcznikiem i energicznie rozczesałam, wyrywając przy tym kilka, po czym wyszłam z łazienki. Nie wiedziałam, gdzie mogę zostawić moją gitarę, więc wzięłam ją ze sobą.
Leo powiedział, że ognisko zaczyna się około dziewiętnastej. Była za dziesięć osiemnasta, a jako że nie chciało mi się siedzieć w Jedenastce, wybrałam się na mały spacer. Pomyślałam, że odejdę najdalej kilkadziesiąt metrów, żebym potem wiedziała, jak wrócić. Jednak nie sądziłam, że z moim zmysłem orientacji jest tak fatalnie i zgubiłam się już po pięciu minutach. Zaczęłam się martwić dopiero, kiedy zaczynało zachodzić słońce. W końcu zapytałam o drogę jakąś dziewczynę z czerwonymi włosami. Nieznajoma spojrzała na mnie wzrokiem rasowej morderczyni, potem chłodno udzieliła mi wskazówek na temat dojścia na ognisko, po czym odeszła.
Po kilku nieudanych próbach w końcu znalazłam się we właściwym miejscu. Ni stąd, ni zowąd pojawił się przy mnie Leo, jakby wyskoczył spod ziemi.
- I jak ci się podoba? – zapytał. Wzruszyłam ramionami.
- Jest naprawdę świetnie. W życiu nie widziałam takiego miejsca – odparłam głosem wypranym z emocji. Usiedliśmy tuż przy ognisku, które było tak wysokie, jak okoliczne sosenki. Około pięćdziesiątka obozowiczów zebrała się wokół paleniska, rozmawiając i śmiejąc się. W tłumie dostrzegłam też kilku satyrów i dziewczyn w ubranych w lekkie zielone sukienki, z długimi lśniącymi przeplatanymi polnymi kwiatami. Domyśliłam się, że to muszą być jakieś nimfy. Jedna z nich przytulała się do satyra Grovera. To musiała być ta Kalina, jego dziewczyna.
- Ale entuzjazm – mruknął Leo.
- Jejku, to wszystko po prostu jest mi obce. Nie wiem jak mam się zachować, co robić. Z całego tego tłumu znam tylko ciebie. Myślisz, że jest mi łatwo? Zwłaszcza, kiedy moim nowym obozowym przezwiskiem jest „Jeszcze Nieuznana”.
- Co?
- „To jest Chloe, jeszcze nieuznana” – sparodiowałam ton jego głosu. Leo zaśmiał się.
- Spokojnie, to minie – powiedział i uśmiechnął się pocieszająco, po czym spojrzał gdzieś nad moją głowę i dodał – już mija.
- Co? – zapytałam i spojrzałam w górę. Nade mną błyszczał jakiś znak, tylko z tej perspektywy nie widziałam, jaki.
- Moje gratulacje – odparł Leo. – Tylko gdybym jeszcze wiedział, czyj to znak.
- Co tam jest? – zapytałam niecierpliwie, próbując ignorować wpatrzony we mnie tabun ludzi. Kilkoro obozowiczów wytknęło mnie palcami.
- Eee... Pochodnia i kwiatki – powiedział wielce obrazowo.
- Co to może znaczyć?
- Zaraz się dowiemy. Chejronie! – zawołał Leo i zaraz pojawił się obok centaur. Przyjrzał się badawczo znakowi nad moją głową i zrobił taką minę, jakby pierwszy raz w życiu zobaczył taki znak. Potem spojrzał na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby wszystko przetwarzał i w końcu oświadczył:
- Witamy w Obozie pierwszą córkę Eos, bogini jutrzenki. – Jego słowa wywołały falę szeptów na mój temat, jakby mało było już plotek o tej nowej, co nie została uznana w wieku trzynastu lat. – Nie mamy niestety jej domku w Obozie, więc zamieszkasz w Jedenastce. Może później przeniesiemy cię gdzieś indziej, w miarę możliwości.
- Masz na myśli Aurorę – poprawiłam go, chociaż zupełnie nie wiedziałam, skąd znam to imię. Jak to, co powiedział Chejron wywołało poruszenie, to na moją wypowiedź obozowicze zareagowali niemymi krzykami.
- To się porobiło – westchnął i podrapał się w brodę. – Chodź ze mną do mojego biura.
- Dlaczego? – zapytałam, rozglądając się niepewnie po twarzach obozowiczów.
- To nie jest miejsce na takie rozmowy – uciął tylko. Wstałam więc i podreptałam posłusznie za Chejronem. Leo zrobił to samo. - Leo, ty zostajesz.
- Dlaczego? – jęknął chłopak. – Mógłbym się na coś przydać.
- Bez dyskusji.
Leo zrobił obrażoną minę, ale posłusznie usiadł z powrotem na poprzednim miejscu i skrzyżowawszy ręce na piersi zaczął wpatrywać się w ogień. Odwróciłam się i wyszłam z Chejronem poza obręb ogniska, czując na plecach ciekawskie ukradkowe spojrzenia. Wkrótce, gdy byliśmy już prawie na miejscu, jak oznajmił centaur, usłyszałam stłumione śmiechy i muzykę gitarową.
Chejron zaprowadził mnie do jakiegoś budynku, nazywając go „Wielkim Domem”. W rzeczywistości nie jest on duży, tak jak mówi jego nazwa. Raczej nie grzeszy rozmiarami. Z zewnątrz jest zbudowany z drewnianych belek i takich samych drzwi. W środku jednak ściany zostały pokryte betonem, a wyryto w nim portrety bogów. Rozpoznałam Jowisza, Neptuna i Plutona, oraz kilku innych. Znajdowało się tam jednoosobowe biuro, w którym mieści się koń i biurko, bądź też dwie osoby i stół.
- Proszę, rozgość się – powiedział.
- Imprezowe Kucyki? – zapytałam, wskazując palcem na kalendarz wiszący na ścianie. Przedstawiał stado centaurów wyglądem przypominających pokemony.
- Moi kuzyni – machnął ręką. Odwrócił się do mnie plecami (raczej zadem, ale to o wiele gorzej brzmi), a przodem do jakiejś kamiennej misy wypełnionej wodą.
- O bogini tęczy, przyjmij moją ofiarę – wymamrotał i wrzucił do misy złotą monetę. Wtedy z naczynia wystrzeliło coś w rodzaju strumienia wodnego pobłyskującego wszystkimi kolorami tęczy, a następnie zamieniło się w obraz w pienistej ramie, w którym pojawiła się jakaś dziewczyna, o oczach w barwie płynnego złota.
- Cześć, Chejronie – przywitała centaura z uśmiechem.
- Witaj, Hazel – powiedział. – Mamy problem.
- Jaki? – zapytała dziewczyna, nagle poważniejąc.
- Nazywa się Chloe, a na nazwisko Forrester – uściślił Chejron, przesuwając się w bok i pokazując mi gestem, żebym podeszła. Posłusznie zajęłam miejsce obok centaura.
- Rzymianka? – domyśliła się Hazel.
- Tak. Nazywa bogów ich rzymskimi imionami – dodał. – Córka Aurory. Mogłabyś sprawdzić?
- Jasne – uśmiechnęła się i zaraz wrzasnęła – Jason! Poszukaj Chloe Forrester w kartach!
- A co, Junona rączki urwała?! – zawołał Jason z głębi obrazu.
- Tobie zaraz sama urwę, jeśli nie weźmiesz się do roboty! – odkrzyknęła. – A jak tam w Obozie Herosów?
- Nic nowego – powiedział Chejron.
- A co u Percy’ego i Annabeth? – zapytała Hazel, zakładając za ucho kosmyk brązowych włosów. Coś w jej spojrzeniu było takiego, że nie mogłam odwrócić wzroku. Jakby wrodzona charyzma, tylko o zasięgu i sile rażenia przeciętnej bomby atomowej.
- Aktualnie są na ognisku – oznajmił centaur. – Chyba, że o czymś nie wiem. Ech, Percy cały czas ma w nosie zakazy i nakazy. Zachowuje się jak jakiś celebryta.
- Daj spokój, Chejronie – parsknęła Hazel przyjaźnie. – To, że od czasu do czasu wymknie się gdzieś z Annabeth nie znaczy, że ma cię gdzieś. Oni chodzą na spotkania zwane przez dzisiejszych nastolatków randką. – Końcówkę wypowiedziała z pewną dozą ironii.
- Nie ma! – rozległ się stłumiony głos Jasona.
- Jesteś pewien? – krzyknęła Hazel. Chłopak zawołał, że jest pewny. – Niestety, ona nie jest Rzymianką. Nie dostaliśmy żadnego doniesienia, nie ma jej w spisie, jeśli ufać Jasonowi.
- To nie możliwe. Przecież Chloe nazywa bogów ich rzymskimi… - w tym momencie obraz zatrzymał się i jakby poszarzał, a na jego środku pojawił się na nim biały napis „Aby przedłużyć połączenie, wrzuć drachmę”. Chejron mruknął, że w końcu splajtuje przez te iryfony i wyciągnął z kieszeni kolejną złotą monetę. Na obrazie znów pojawiła się Hazel, a obok niej stał jakiś wysoki chłopak z blond włosami, pewnie Jason.
- Słyszałaś mnie?
- Tak, ale to niemożliwe – stwierdziła Hazel i zaraz wbiła we mnie swoje spojrzenie. Nagle skamieniałam pod jego mocą. – Wymień mi jakichś bogów. Jakichkolwiek.
- Eee… No nie wiem. Bachus, Diana – powiedziałam pierwsze lepsze imiona, jakie wpadły mi do głowy. Nawet nie wiedziałam, skąd je znam. Dziewczyna pokiwała głową w zamyśleniu. Tymczasem do głosu doszedł Jason.
- Chejronie nie mamy jej – powiedział.
- To nie możliwe. Dostałem o niej doniesienie i z niego wynikało, że jest Greczynką. Potem powiedziała, że jej matką jest Aurora.
- Uspokój się, Chejronie – westchnął Jason. – Na pewno jest jakieś racjonalne wytłumaczenie. Przecież nie może być pół Rzymianką, pół Greczynką.
- A może jednak? – powiedziała Hazel.
- Niby jak? – parsknął chłopak. – Aurora miała niby zmienić tożsamość w trakcie… No, wiadomo czego? Hazel, to nie możliwe!
- A jeśli? Przecież to Chejron dostał o niej cynk, a nie my. Potem okazało się, że zna rzymskie imiona bogów. Nie zdziwiłabym się, gdybym miała rację.
- Jesteś szalona – stwierdził Jason.
- A jeśli Hazel ma rację, to co mamy z nią począć? – wtrącił się Chejron. Cała trójka zaczęła rozmawiać tak, jakby mnie tam nie było. – Przecież nie możemy się tak po prostu skontaktować z Eos i zapytać się o nią.
- Na razie niech zostanie w Obozie Herosów. Później pomyślimy, co z nią zrobić – odparła Hazel. W tym momencie połączenie znów się urwało. Chejron westchnął i przetarł dłonią oczy.
- Mogę już iść do siebie? – zapytałam nieśmiało. Centaur spojrzał na mnie zdumionym wzrokiem, jakby nie wiedział, że tu jestem. Po chwili jednak przypomniał sobie o mojej obecności.
- Tak, tak – powiedział i otworzył szufladę, po czym wyjął z niej stos papierzysk i wypchanych teczek. Mruknęłam ciche „dobranoc” i wyszłam z Wielkiego Domu. Jak się okazało, przed wejściem czekał nie kto inny, jak Leo. Rozpromienił się na mój widok, a potem zaraz nachmurzył, widząc moją ponurą minę. Kiedy minęłam go bez słowa, zaraz podbiegł do mnie i zapytał:
- Co się stało?
- Chejron i Hazel twierdzą, że jestem pół Rzymianką a pół Greczynką, mówią o mnie, jak o jakimś kundlu. Szukają mnie po kartotekach i nie wiadomo co jeszcze – jęknęłam. – Mam dość. Po co przyjechaliście po mnie na Times Square?
- Zaraz, zaraz. Pół Rzymianką, pół Greczynką? – spytał wyraźnie zbity z tropu.
- Że Aurora zmieniła jakąś tam tożsamość w trakcie sam wiesz czego – burknęłam. – O co w ogóle chodzi z tą tożsamością?
- Wiesz, że Rzymianie jakby skopiowali naszych bogów i nadali im nowe imiona, nie? To są ci sami bogowie, tylko mają inne imiona i osobowości, i są inaczej wyobrażani. Bogowie nie mogli stworzyć żadnych swoich kopii ani nic, więc pomnożyli się przez dwa – tak, jakby mieli rozdwojenie jaźni. Kojarzysz Smeagola Golluma z „Władcy Pierścieni”? No to oni tak mają, tyle że nie gadają do siebie i nie biją się o biżuterię, łapiesz?
- No tak, ale jakim cudem…?
- Otóż bogowie mogą zmieniać swoje tożsamości kiedy im się żywnie podoba. Więc albo Eos tak zrobiła w twoim przypadku, albo Hazel rąbnęła się w obliczeniach.
- Pięknie. Nawet tutaj jestem wybrykiem natury – mruknęłam i wpakowałam ręce do kieszeni, rąbiąc naburmuszoną minę. Leo objął mnie ramieniem.
- Chyba żartujesz – parsknął. – Jesteś jedna jedyna w swoim rodzaju. Wiesz, oryginalna. To jest najlepsze, co może się przydarzyć. Najlepsze, acz nieco przerażające.
- Ty to potrafisz pocieszyć – zaśmiałam się.
- Leon Valdez do usług – powiedział i skłonił się nisko, cały czas jedną ręką obejmując mnie. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. Gdy patrzyłam w jego oczy odniosłam wrażenie, iż przesadził z kofeiną. Leo odprowadził mnie aż pod Jedenastkę.
- Do zobaczenia na śniadaniu – powiedział i zrobił pół kroku w moją stronę, po czym zawahał się, powiedział zwyczajne „Cześć” i odwróciwszy się na pięcie, odszedł. Kiedy wchodziłam do domku zauważyłam kątem oka, że odwrócił się. Uśmiechnęłam się pod nosem i nagle stwierdziłam, że uwielbiam ten obóz.
***
WYRÓŻNIENIE - Verci Rozmiarek
Niestety, ktoś kiedyś wymyślił, że podium ma tylko trzy miejsca. Jednakże, Twoje prace są naprawdę świetne i musiałyśmy je jakoś wyróżnić! Nagrodą jest ustawienie Twojego artu przy opisie Mirandy w "Archiwum Herosów" (:
Prace Verci:
***
To by było na tyle w kwestii nagrodzonych prac :) Przypominamy, że nagrodą za pierwsze, drugie i trzecie miejsce jest włączenie postaci zwyciężczyń do naszego opowiadania (: Oczywiście, działa to tak, że czym wyższe miejsce, tym postać bardziej zaangażowana w losy Lynnette :D
Na tym powinnyśmy zakończyć ... ALE! Nie chcemy być aż takimi egoistkami i same czytać/oglądać tych wszystkich wspaniałych prac! Tak więc, powstaje zakładka o wdzięcznej nazwie "Strych Wielkiego Domu" :) Umieścimy tam wszystkie przysłane prace. Zachęcamy do zapoznania się, bo naprawdę warto! Wszystkie prace są super! Wspominałyśmy już, że jesteście najlepsi?
Korzystając z okazji chciałyśmy złożyć życzenia jednej z naszych najwspanialszych czytelniczek <3
Maggie obchodzi dzisiaj swoje urodziny i pragniemy życzyć jej miliona lat, spełnienia marzeń i czego sobie tylko zapragnie! Miałyśmy w planach przygotowanie czegoś większego z tej okazji ... Maggie, naprawdę Cię przepraszamy, po prostu nie wyrobiłyśmy się czasowo :c Ale nie martw się! Wpadniemy zraz z obozową epiką! XD Jeszcze raz wszystkiego dobrego! Ach, no i cierpliwości w oczekiwaniu na rozdział XIV :)Jeszcze raz dziękujemy wszystkim za przysłanie prac, czytanie ich było samą radością (: Mamy nadzieję, że to nie ostatni nasz konkurs i wytrzymacie z nami tyle, żeby do niego doczekać! Nadzieję pokładamy również w tym, że czekacie na kolejny rozdział, postaramy sie z nim pośpieszyć :)
Do napisania!
Kath & Lydia
Nie sądziłam, że zajdę tak wysoko <3 Bardzo dziękuję.
OdpowiedzUsuń~Panna Nikt
Ahh, żałuję, że nie wygrałam, no ale nie każdy może. Jednak przyznaję, że laureatom należy się i serdecznie wszystkim gratuluję ;)
OdpowiedzUsuńSophie
Droga mammariss, chciałam Ci serdecznie pogratulować i podziękować, bo to co ty napisałaś, było piękne. O mało co się nie popłakałam, a rzadko mi się to zdarza przy czytaniu opowiadań. Naprawdę kawał dobrej roboty jak dla mnie. Mam nadzieję, że zaczniesz pisać własną historię.
OdpowiedzUsuńhttp://our-second-lives.blogspot.com/?m=0
Usuńo teraz wszystko jak należy ;)
właściwie dopiero zaczęłam, ale zapraszam, co jakiś czas zajrzeć ;)
Jejciu! Dziękuję bardzo, nie sądziłam, że moja praca zostanie w ogóle wzięta pod uwagę, a tu proszę... No po prostu siedzę i szczerzę się do ekranu :)
OdpowiedzUsuńdziękuję bardzo!!
~ mammariss
Ożeszty w życiu! <3
OdpowiedzUsuńJa pierdziele, to było coś, no żesz, hahah !
Ja tak wczoraj wchodzę, patrzę, nie ma, mówię: „trudno, jutro przeczytam”, i dzisiaj wchodzę , paczam i tu takie zajebiste opowiadanie, no że kurde bele i inne.
Mammariss, bogini <3 Jesteś świetna i że ja nie mogę ! <3
Ten humorek i te momenty i normalnie to, lolz bo ja się szczerzyłam do monitora, a nawet nie wiem czemu xD Tylko się przyczepie do jednego, mianowicie do tego, że Lynn trochę jak nie Lynn, ale ja wiem, ja wiem. Trudno jest pisać ;) Znaczy, i tak była tutaj odjazdowa, ale dziewczyny inaczej jakoś piszą :P A kij z tym, zarąbista jesteś :3
Tylko ten, no teges :
„No więc wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam w oczach Robyn Łzy. Autentyczne, słone łzy bezsilności. A potem spróbujcie sobie wyobrazić jej minę, kiedy wstałam z kolan Leona, podeszłam do niej i przytuliłam się. O dziwo, odwzajemniła uścisk. Kiedy ją wypuściłam, kiwnęłam tylko głową i zwróciłam się do Chejrona.”
ROBYN? BOGINI<3 JESZCZE RAZ CI TO MÓWIĘ, JA CHCĘ TWOJĄ POSTAĆ WIDZIEĆ, ŻEBY SIĘ CHYBA PALIŁO, LOLZ.
No dobra, ale wszystkim chcę pogratulować, bo naprawdę widać, że się postarałyście <3
(NIE TO CO NIEKTÓŻY, NAZWISK RZUCAĆ NIE BĘDĘ, ALE KAŻDY WIE O KOGO KAMAN. CO NIE MAGGIE? CO NIE MAGGIE?!)
Ach, no i dzięki dziewczyny za życzenia! Choć i tak wszyscy o mnie zapomnieli, to bardzo dziękuję, bo pamiętałyście i pisałam z Kath, wszystko wiem xD
Jaka ja głupia jestem, lolz <3 Musze zmienić dilera.
Kocham was!
Cóż za wylewność...xd Nie żeby mi to przeszkadzało <3
UsuńDzięki dzięki dzięki wielkie! Starałam się bardzo, jednak wiadomo, Lynn to dziecko Lydii i Kath ;) a Robyn to jakoś tak sama się prosiła w ramiona Lynn... Nic nie mogłam zrobić... ;) jeszcze raz wielkie dzięki!!
Robyn i Lynn właśnie najlepsze :D Chodzi mi głównie o to, że Lynn to jest wymyślona postać (na potrzeby ff), więc jest jeszcze trudniej, bo nie występuje w książce :)
UsuńI nie ma za co, jesteś świetna <3 Kath, Lydia. Ja już zaraz chcę wszystko widzieć postać Mammmariss, już! Kocham was wszystkich :D
Hahahhahah! Dziękuję bardzo!!! <3
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRRRAAADOŚĆ! ~
OdpowiedzUsuńJakby nie patrzeć widziałam wyniki już o pierwszej w nocy ale jakoś nie mogłam się zebrać żeby napisać komentarz. W e-mailu pisałam wam jak zazwyczaj się przedstawiam w internetach więc chyba wiadomo kto ja jestem xD
W każdym razie nie spodziewałam się tego. Dzięłełełełęki :3
A teraz pozwolicie, że wypowiem się o opowiadaniach.. Moim zdaniem opowiadania Sophie są lepsze od tych tu. Koniec mojego zdania. Dafak.
No i oczywiście muszę dodać kolejne poprawki co do postaci o ile mogę ;-;
SĄ TO CECHY DODATKOWE MOŻECIE JE WYRZUCIĆ I TYLE.
1. Ma prawie zawsze jakąś bransoletkę na prawej ręce (nie wspominając o naszyjniku z jednym koralikiem. Tokie jak w obozie)
2. Często sobie coś nuci pod nosem lub podśpiewuje.
3. Z serii dopiski do listy 'cech osób których nienawidzi:
narzeka na wszystko, swój los, problemosy itp.
kiedy ktoś chodzi cały naburmuszony
4. Kiedy zrobi coś nie tak albo jej się coś porąbie albo czegoś nie zrozumie albo kogoś ignoruje po chwili ciszy zaczyna się w niego wgapiać i głupkowato uśmiechać.
Nie wiem czy dobrze zrobiłam pisząc tu o tym..
A teraz kilka moich słów o Waszym blogu! :D
Otóż odkryłam go całkiem niedawno. Od teraz komentuję na bierząco i dokarmiam biedne satyrki!
Czytając te opowiadanie bawię się równie dobrze, kiedy czytam książki Ricka. Staracie się nie przesadzać z 'wspaniałością' postaci co mnie bardzo cieszy, choć u tej mojej postaci też przeważają raczej cechy pozytywne.
Ogółem wszystko jest zaje*iste! XD
Aaah, dziękuję ^.^
UsuńBardzo się cieszę, że Ci się spodobały moje opowiadania :) No ale te wygrane w pełni zasłużyły na zwycięstwo xD
Jeszcze raz dzięki i jakbyś chciała inną moją twórczość to zapraszam na http://my-own-novels.blogspot.com/ .
Sophie
(Ps. Poprzedni komentarz dodałam z konta koleżanki, która jak zwykle się nie wylogowała z mojego kompa xD)
Bardzo fajne opowiadania. ;)
OdpowiedzUsuńBardziej podobają mi się obrazki wyróżnione i opowiadanie nr 2 (Leo jest mój :( )
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie mammariss jest boskie <3 Moje spełnienie marzeń o Leo i Lynn *.*
OdpowiedzUsuńSUPER, a kiedy nowy rozdział ?????? Czekam z niecierpliwieniem ;)
OdpowiedzUsuńNominuję cię do Liebster Blog Award ;) http://oh-hello-my-imagination.blogspot.com/2014/01/liebster-blog-award.html
OdpowiedzUsuńNominuję cię do Liebster Awards http://staart-over.blogspot.com/p/li.html tu masz pytania,a konkurs to bardzo dobry pomysł.Częściej coś takiego róbcie!
OdpowiedzUsuńZapomniałam powiedzieć,że nominuję was obie :D
UsuńMam prośbę - czy można usunąć nazwisko z I miejsca?
OdpowiedzUsuń