Na wszystkich bogów, z tym rozdziałem zeszło nam wyjątkowo długo i strasznie za to przepraszamy. Wynikało to i z braku czasu i z paru problemów przez które, momentami pisało się nam naprawdę trudno, no ale w końcu jest! Postacie zwycięzców naszego konkursu za niedługo będziecie mieli okazję poznać, spokojnie :D
No cóż, nie przeciągając, pozostaje nam życzyć miłej lektury i jak zawsze niecierpliwie wyczekiwać Waszych komentarzy! :)
________________________________________
-
Bogowie, Drake – jęknęłam cicho – Chcesz, żeby nas
usłyszeli?
Syn Hypnosa rzucił swój wielki plecak tuż obok
mnie. No dobrze, może nie był znowu taki ogromny, ale zakładam, że
grubo przekraczał średnią wielkości plecaków zabieranych przez
herosów na misje.
Skrzywiłam się, gdy zawartość jego torby
zabrzęczała głośno w kontakcie z ziemią. Osoby przed którymi
się chowaliśmy zdawały się jednak tego nie zauważyć, zajęte
dyskusją.
Miał szczęście, bo gdyby Łowczynie i oficjalna
misja nas zauważyli, nie byłoby tak wesoło.
Przykucnął z
drugiej strony głazu, gdzie tak jak ja miał świetny widok na
obozowy samochód stojący przy poboczu szosy. Leo siedział
pośrodku, oparty plecami o głaz, z pochyloną głową dopracowując
małe urządzenie, które według niego było czymś w rodzaju
GPSa.
- W takim razie postanowione – odezwała się Thalia
poprawiając swoją srebrną opaskę porucznika – Spotkamy się w
Indianie, tam gdzie zgubiłyśmy trop łani.
- Okej, niech
będzie. Do zobaczenia – odparła Annabeth.
Schowałam się z
powrotem za głaz i szturchnęłam lekko Leona.
- Musimy się
pospieszyć, już ruszają.
W odpowiedzi skinął głową,
jeszcze raz coś nacisnął i podał urządzenie Drake'owi. Ten
nałożył je na miseczkę procy, wychylił się delikatnie zza
kamienia, naciągnął rzemień i puścił. Szybko schował się z
powrotem. Odczekaliśmy chwilę, a nie słysząc żadnych okrzyków
oburzenia i tym podobnych, odważyliśmy się znowu spojrzeć. Nie
był to jednak dobry pomysł, ponieważ jedna z Łowczyń patrzyła
ze zmarszczonymi brwiami w naszym kierunku. Przez sekundę nasze oczy
znalazły się w jednej linii. Poczułam jak serce podchodzi mi do
gardła.
Dziewczyna zrobiła zaskoczoną minę i już zamierzała
się do zareagowania, gdy nagle jakby się zawahała. Zamrugała
kilkakrotnie oczami, jeszcze bardziej zmarszczyła brwi, dziwnie
wykrzywiając wargi i odwróciła się do swoich towarzyszek. Z ulgą
usiedliśmy na ziemi.
- Zaskoczone Łowczynie mają o wiele
słabszą wolę niż zazwyczaj – mruknął Drake z szerokim
uśmiechem.
Leo poklepał syna Hypnosa po ramieniu, ja go
delikatnie szturchnęłam w wyrazie aprobaty. Naprawdę było blisko.
Odczekaliśmy jeszcze chwilę, aż w
końcu usłyszeliśmy klapnięcie zamykanych drzwiczek i samochód
odjechał.
- Wiesz, gdzie mniej więcej trafiłeś?
– zapytałam Drake’a.
- Chyba w kaptur bluzy Annabeth…
Albo w plecak – odpowiedział. Bardzo ważne było to, żeby nie
zauważyli nadajnika. Jeśli tak się stanie, to jesteśmy… No, w
otchłani czarniejszej niż czeluści Tartaru, jeżeli wiecie co mam
na myśli.
Podnieśliśmy się z ziemi, a Leo
wyciągnął kolejne urządzenie. Na pierwszy rzut oka przypomniało
telefon. Na jego ekranie mikotał mały punkcik.
- Teraz pewnie jadą do centrum
Manhattanu, na stację – odezwał się Leo.
- A potem do Indiany –
przypomniałam.
- Głupia łania – mruknął Valdez
– Jakby nie mogła się kręcić gdzieś koło Georgii. Od lat
marzę, żeby zobaczyć tamtejsze muzeum Coca-Coli.
- Kupię ci zgrzewkę Coca-Coli, jak
się przymkniesz – burknął do niego syn Hypnosa – Usiłuję
myśleć.
- Jakby to było wykonalne – tym
razem do ja mruknęłam pod nosem.
Szliśmy wzdłuż szosy. Było
bezwietrznie, a słońce grzało dosyć mocno. Trzeba było poprosić
Leo o zbudowanie przenośnego wiatraka.
- Musimy jakoś dostać się do
centrum – powiedział Drake – Chyba trzeba będzie spróbować
złapać stopa.
No więc szliśmy dalej. Przez jakieś
dwie godziny (no dobra, pewnie minęło dwadzieścia minut, ale
wydawało się, że o wiele dłużej) minęły nas tylko dwa
samochody. Jeden – wypchany po brzegi, z wielkim bagażem na dachu,
mały samochód osobowy. Drugim była ciężarówka przewożąca
drewniane bale. Cholerni śmiertelnicy, nie chcieli współpracować.
- Jeśli nie natkniemy się na żaden
samochód, to moglibyśmy …– Leo podrapał się po głowie –
Wiecie, chyba wziąłem ze sobą wszystko, co potrzebne do stworzenia
prowizorycznego silnika. Tu niedaleko jest skup złomu, moglibyśmy …
- Nie! – wykrzyknęliśmy razem z
Drake’m. Leo przez chwilę wyglądał jakby się zmieszał, ale
zaraz uśmiechnął się do nas szeroko.
- Tchórze – zarzucił nam.
- Nie jestem masochistą – mruknął
Drake – Ale podsunąłeś mi pewien pomysł. Naprzeciwko skupu jest
wypożyczalnia rowerów, prawda?
- No dobra, ale mój pomysł był
bardziej widowiskowy, nudziarze – marudził Valdez. Ale chyba nie
zamierzał dalej dyskutować, bo odwrócił się od nas i
przyśpieszył kroku. Syn Hypnosa też szedł bardziej zdecydowanie.
Ja jednak stąpałam niepewnie. Pewnie miałam też taką minę, bo
Drake rzuciwszy na mnie okiem, zwolnił, żeby się ze mną zrównać.
- Wszystko gra? – zapytał.
- Nie mam pojęcia czy umiem jeździć
rowerem – wyznałam. Leo to usłyszał i również się z nami
zrównał.
- Na pewno potrafisz – powiedział
pokrzepiającym tonem – Jazda na rowerze jest jak …
- Całowanie – pomógł mu Drake –
Każdy to potrafi.
- Nie mam pojęcia czy umiem się
całować – mruknęłam. Wcale nie zamierzałam powiedzieć tego na
głos.
Drake i Leo parsknęli śmiechem.
Wykonałam energiczny ruch rękami. W efekcie obaj zarobili po łokciu
w żebra.
Po jakichś 15 minutach marszu,
doszliśmy do wypożyczali rowerów. Drake pogadał z właścicielem,
który wyglądał na bardzo miłego staruszka. Poczułam wyrzuty
sumienia, ponieważ nie zwrócimy mu tych rowerów. Postanowiłam
zapłacić mu trochę więcej niż to było konieczne.
Na moje nieszczęście zostały tylko
rowery z wysoką ramą i ogromnymi kołami. Kiedy właściciel
przyprowadził mi jeden, poczułam się mniej więcej tak, jak wtedy
gdy zobaczyłam smoka pilnującego Złotego Runa. Leona chyba bawiła
moja mina, ale starał się to ukryć. Drake natomiast nie był na
tyle subtelny, śmiał mi się prosto w twarz.
Wystawiłam mu język i przerzuciłam
nogę przez rower.
- A trzeba było iść na te grzyby –
mruknęłam i oparłam nogę o pedał.
***
Okazało się, że jednak jakoś radzę
sobie z trudną sztuką jeżdżenia rowerem. Oczywiście, pierwszej
podejście było takie, że Drake jeszcze długo potem mi je
wypominał. Odepchnęłam się od ziemi i nie mogłam utrzymać
równowagi, przez co wjechałam – i chyba zepsułam – w leżak
ogrodowy. Właściciel wypożyczali zapewniał mnie, że nic się nie
stało. Był naprawdę bardzo miły… W przeciwieństwie do
niektórych, pomyślałam i spojrzałam z wyrzutem na śmiejącego
się Drake’a.
Dalej poszło już lepiej. W miarę
jak posuwaliśmy się dalej, ruch stawał się większy, a budynki
wyższe i gęściej wybudowane. Przez półtora miesiąca nie
opuszczałam Obozu i w tamtej chwili czułam się co najmniej
dziwnie. Jechaliśmy dalej, a ja z każdą chwilą byłam coraz
bardziej pewna, tego że czuję się nieswojo nie przez to, że długo
nie przebywałam w takim miejscu. Po prostu ten zgiełk nigdy nie był
dla mnie. Ja nie pasowałam do niego, on nie pasował do mnie.
Jechaliśmy, a budynki zmieniły się
w wieżowce. Jazda na rowerze była całkiem przyjemna, ale kiedy
zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby spojrzeć na mapę Manhattanu,
łydki bolały mnie niemiłosiernie. Leo oznajmił, że musimy
przejechać jeszcze tylko trzy przecznice i tam znajdziemy zejście
do metra.
Niestety, w spokoju dane nam było
przejechać tylko jedną. Potem Drake wypatrzył jakiś sklep dla
skejterów. Wcześniej nawet nie wiedziałam, że się tym
interesuje. I wszystko byłoby fajnie, ale zagapił się na niego w
takim stopniu, że wjechał w budkę z hot-dogami stającą przy
krawężniku. Niech żyje zgrabność.
Wjechał to chyba niewystarczające
słowo. On ją prawie staranował. Nie wiem jak to zrobił, ale
uderzył z taką siłą, że przewrócił się sam, przewrócił
wózek z hot-dogami i faceta, który je sprzedawał. Wszyscy chyba
wyszli cało z tego wypadku, oprócz roweru Drake’a i biednych
hot-dogów.
Nie bardzo wiedziałam jak na to
zareagować. Naprawdę starałam się nie roześmiać, bo wiedziałam,
że właśnie mogliśmy wpaść w kłopoty. Spojrzałam na Leo, on
chyba czuł to samo. W międzyczasie Drake podniósł się z ziemi.
Założę się, że zaczął żałować, że zabrał taki wielki
plecak. Syn Hypnosa wyciągnął rękę do sprzedawcy hot-dogów,
chcąc pomóc mu wstać. Jednak ten odtrącił jego rękę, podniósł
się sam i zaczął wykrzywiać coś co strażnika miejskiego
stojącego nieopodal. Drake zaklął po starogrecku.
- Uciekamy! – krzyknął do nas i
pobiegł jak wystrzelony z procy. Razem z Leo ruszyliśmy za nim,
niestety Pan Wkurzony Hot-Dog uczynił to samo.
To nie był wyrównany pościg. Leo i
ja jechaliśmy na rowerach, a Drake używał swoich mocy, przez co
biegł prawie takim samym tempem jakim my jechaliśmy. A pedałowałam
naprawdę energiczne. Szybko udało nam się zgubić sprzedawcę.
Na pozór mogłoby się wydawać, że
ten incydent zakończył się bez konsekwencji. Ale czy to w ogóle
możliwe w życiu herosa? Drake potrzebuję dużo mniej snu niż jego
rodzeństwo. Ale… Dzisiejszej nocy spał bardzo mało, od początku
dnia był naładowany adrenaliną, a teraz jeszcze musiał używać
mocy. Gdyby wtedy zaatakowały nas potwory, nie moglibyśmy liczyć
na jego stuprocentową dyspozycję.
Zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby
Drake mógł do nas dołączyć.
- Dobra Lynn, przesiadaj się –
powiedział i ponaglił mnie ruchem ręki. Przez kilka sekund nie
wiedziałam o co mu chodzi.
- O nie – sprzeciwiłam się, jak
tylko połapałam się w jego intencji – Wybij to sobie z głowy.
Siadaj na bagażniku Leo albo niech on naraża się na poobijanie
tyłka.
- Jesteś dziewczyną … - zaczął
Leo, ale mu przerwałam:
- A co to ma do rzeczy?
- To damie nie wypada pracować
fizycznie, dżentelmen powinien ją w tym wyręczać – argumentował
Drake - Jesteś jedyną damą w towarzystwie, a to, że określenie
dama pasuje do ciebie mniej więcej tak jak do cyklopa, to
już inna…
Jemu też nie pozwoliłam skończyć.
Najechałam mu na stopę.
Dyskutowaliśmy jeszcze przez chwilę,
ale koniec końcu resztę podróży spędziłam siedząc na
bagażniku. Było okropnie niewygodnie. Przez ten plecak Drake’a
cały czas byłam odchylona do tyłu. Poza tym nowojorskie ulice mają
więcej wybojów niż mogłoby się wydawać. Na szczęście nie było
już daleko. Musieliśmy się kawałek cofnąć, nie sposób było
nie zauważyć zejścia do metra.
Panował spory ruch, ludzie wbiegali i
zbiegali po schodach. Niektórzy dźwigali walizki, inni urzędowe
teczki. Zsiedliśmy z rowerów i rozprostowaliśmy nogi. Troszkę się
śpieszyliśmy, więc Leo od razu skierował się do najbliższego
stojaka na rowery. Już miałam powiedzieć Drake’owi, żeby się
ruszył i zrobił to samo, kiedy usłyszałam dźwięk gitary.
Uliczny muzyk właśnie zaczął grać
tuż przy miejscu, w którym staliśmy. Siedział na ziemi, a przed
sobą rozłożył pokrowiec gitary. W pokrowcu leżał karton z
jakimś napisem. Czytanie z liter pisanych ręcznie szło mi trochę
gorzej niż z tych drukowanych, więc powiedziałam chłopakom, żeby
chwilę zaczekali i podeszłam bliżej.
Napis głosił: „
Zbieram na rakietę, żeby wreszcie stąd…” Cóż, dalej było
słowo, którego naprawdę nie powinnam powtarzać.
Chłopak miał długie, czarne i
trochę splątane włosy, przez co nie widziałam dokładnie jego
twarzy. Bez tego było widać, że nie był dużo starszy ode mnie.
Coś śpiewał, ale zdołałam wyłapać tylko „Trzeba było
słuchać Szekspira, kiedy mówił, że piekło jest puste”.
Poczułam do niego nagły przypływ sympatii.
Wróciłam do Drake i Leo, temu
pierwszemu zabrałam rower i powiedziałam, żeby poszli za mną.
Znowu stanęłam przed czarnowłosym muzykiem.
- Cześć – rzuciłam na przywitanie
– W tej chwili nie mam drobnych, ale możesz wziąć nasze rowery –
postawiłam przed nim swój i ruchem głowy kazałam Leonowi zrobić
to samo. Razem z Drake’m parzyli ma mnie jak na wariatkę
(zapewniam was, że nie po raz ostatni w życiu), ale pomimo tego,
zrobił to o co prosiłam. Odwróciłam się do chłopaka z gitarą,
który jak się okazało, szczerzył się jak Drake, kiedy Miranda
łaskawie na niego spojrzy.
- Nie mam pojęcia ile są warte, ale
…
- Dziękuję nieznajoma – nie dał
mi dokończyć – Uważaj na diabły, w najbliższym czasie trochę
ich spotkasz.
To ostrzeżenie tak zbiło mnie z
tropu, że przez dobrą minutę stałam i po prostu się na niego
gapiłam. Chciałam jakoś to skomentować, ale było coś dziwnego w
jego głosie. Jakby miał pewność, jakby stwierdzał oczywisty
fakt. Pewnie stałabym tam jeszcze długo, ale Drake położył mi
rękę na ramieniu i poprowadził mnie w stronę schodów. Kiedy się
odwracałam, zdążyłam zauważyć czarnego kruka siedzącego na
oparciu metalowej ławki.
- Kompletnie nie umiesz zachowywać
się wśród ludzi – skarcił mnie syn Hypnosa.
- Bo za dużo czasu spędzam z tobą –
odparowałam, chociaż mój głos nie brzmiał tak pewnie, jakbym
chciała.
***
Podróż metrem minęła szybko.
Wsiedliśmy do Siódemki, potem przesiadka do Trójki. Nie było źle,
ale dziękowałam bogom za to, że miałam miejsce siedzące.
Po wyjściu z powrotem na
powierzchnie, musieliśmy przejść jeszcze tylko kawałek, żeby
stanąć przed wejściem na Penn Station. Trzeba przyznać, że był
to imponujący budynek. Tym bardziej spodobał mi się, że zbudowany
był w stylu greckim. Nie znałam się na architekturze, ale byłam
pewna, że te kolumny i całokształt budynku były zaczerpnięte ze
starożytnej Grecji.
Weszliśmy na górę po ogromnych schodach.
Pod koniec dyszałam jak po pojedynku z Noahem, Leo i Drake nie byli
lepsi. To się właśnie nazywa herosowa kondycja. No ale naprawdę
nie widzę powodów dla których budują tak długie schody, nie
sądzę by kiedykolwiek uratowało to komuś życie.
Stanęliśmy
u ich szczytu, by na chwilę odpocząć, gdy mój wzrok spoczął na
budce z fast foodem po drugiej stronie ulicy. Szturchnęłam lekko
Drake'a.
- Nie masz ochoty się przelecieć po jednego hot-doga
dla mnie? - spytałam z przekąsem.
Podążył za moim
spojrzeniem i uśmiechnął się krzywo.
- Tylko jeśli
pojedziesz ze mną na rowerze.
Nie tracąc więcej czasu,
weszliśmy do środka. Muszę powiedzieć, że wnętrze zachwyciło
mnie jeszcze bardziej.
Hala była ogromna, wysoka jak nasza
obozowa ścianka wspinaczkowa. Przez wielkie, półokrągłe okna
znajdujące się tuż pod sufitem, oraz trzy wystarczająco duże, by
mogły robić za drzwi do domu cyklopa, usadowione na ścianie
naprzeciw wejścia, wpadło popołudniowe letnie słońce, w którego
promieniach wesoło tańczyły drobinki kurzu. Z zielonego sufitu
zwisała flaga Ameryki, a w całym budynku słychać było tylko gwar
rozmów, terkot kółek walizek, pokrzykiwanie matek na niesforne
dzieci i beznamiętny ton kobiety informującej, który pociąg
odjeżdża z którego peronu. Wszystko to po zsumowaniu dawało jeden
wielki chaos.
Leo ruszył przed siebie, jakby doskonale znał
drogę. Nie chcąc go zgubić, ruszyłam za nim, ciągnąc za sobą
Drake'a, który zagapił się na mima stojącego parę metrów dalej.
Leo zachowywał się jakby doskonale znał to miejsce. Nic nie
mówiąc, szliśmy za nim posłusznie. Sprawiał wrażenie, że wie
co robi, więc postanowiliśmy mu zaufać.
Przeciskanie się
przez ten tłum raczej nie zaliczę do najlepszych przeżyć jakie
miałam okazję doświadczyć. Po pierwsze – było głośno, po
drugie - ciasno, po trzecie - gorąco i duszno.
W pewnej chwili
straciłam Leo z oczu. Zamarłam przerażona i odwróciłam się do
Drake'a, jednak jego też nie było. Poczułam jak serce podchodzi mi
do gardła, a amulet od Noaha nagrzewa się na mojej piersi.
O
bogowie, jęknęłam w myślach, przecież nie mogłam ich zgubić.
Rozejrzałam się ponownie, ponad głowami tłumu. Rozbieganym
wzrokiem szukałam białej koszuli Leona, obozowego podkoszulka
Drake'a, albo chociaż jego rzucającego się oczy plecaka, jednak
nic nie zauważyłam. Ruszyłam szybko w kierunku, w którym jak mi
się wydawało zmierzał wcześniej Leo, rozpychając się łokciami
i nie strzępiąc języka nawet na pospieszne „przepraszam”.
-
Leo! - krzyknęłam, gdy jakaś ciemna czupryna mignęła mi z prawej
strony. Chłopak jednak nie zareagował, pewnie dlatego, że nie był
synem Hefajstosa, z czego zdałam sobie sprawę dopiero, gdy
podeszła do niego starsza kobieta, krzycząc na niego po
włosku.
Jęknęłam cicho i zatrzymałam się zrezygnowana.
Wyglądało na to, że nasza misja, jakikolwiek był jej cel, od
samego początku była skazana na niepowodzenie. Ja jednak nie miałam
zamiaru się poddać. Jeszcze raz rozejrzałam się po hali, szukając
jakiś w miarę sensownych rozwiązań. Mój wzrok od razu natrafił
na schody prowadzące na półpiętro, z którego roztaczał się
widok na całą halę główną. Ruszyłam biegiem w tamtą stronę,
licząc, że z takiego miejsca łatwiej będzie mi dostrzec
chłopaków.
Okazało się to kolejnym genialnym planem Lynnette
Montrose.
Od razu dostrzegłam Leona. Cóż, nie
tylko ja. Wokół niego zabrała się grupa gapiów. Leo trzymał w
ręce jakiś pilot czy dżojstik, nie wiedziałam nawet jak to
nazwać. Przed nim, po posadzce zasuwał niewielki robot z kołami
jak u czołgu. Tuż przy synu Hefajstosa stał młody człowiek w
okularach. Zakładałam, że to jakiś początkujący inżynier.
Wyglądał … Krótko mówiąc, zbierał szczękę z ziemi.
Westchnęłam ciężko i przewróciłam
oczami. Jesteśmy trójką niespotykanie potężnych herosów na
nielegalnej misji. Nie rzucanie się w oczy wychodzi na po prostu
świetnie. I to niby ja nie potrafię się zachowywać wśród ludzi?
Zbiegłam po schodach i zaczęłam się przepychać w kierunku
Valdeza. Kiedy byłam już blisko, zobaczyłam że zbudował rampę z
tabliczki informacyjnej i czyjejś walizki. Robot właśnie wzbijał
się w powietrze, gdy wyrwałam pilot z rąk Leo. Mechanizm upadł
ciężko na ziemię, a ludzie wydali jęk zawodu. Niektórzy rzucali
mi oskarżycielskie spojrzenia. Odpłaciłam im spojrzeniem, które
potrafią rzucać tylko dzieci Hadesa i oddałam pilota facetowi w
okularach.
- Przepraszam za niego – rzuciłam i
złapałam Leo za rękę, żeby poszedł za mną. Odeszliśmy
kawałek, a syn Hefajstosa mamrotał coś o Niszczycielce Małych
Robocich Marzeń. Ciekawe kto to…
- Brawo mistrzu … - urwałam, bo
zorientowałam się, że nadal trzymam go za rękę. Szybko ją
puściłam – Brawo mistrzu potajemnego działania – dokończyłam
– Cholernie mnie przestraszyłeś.
- Wybacz, ale ten robot był całkiem
podobny do mojego niedawnego projektu. Chciałem zobaczyć…
- Nieważne – przerwałam mu –
Gdzie jest idiota numer dwa?
- Drake? – zapytał, jakby tu można
było mieć jakieś wątpliwości – Nie wiem, ostatnim razem
widziałem go, kiedy… Och, tam jest – wskazał ręką w stronę
stojących niedaleko ławek.
I rzeczywiście, na jednej z nich spał
z podkulonymi nogami Drake. Trzepnęłam się otwartą dłonią w
czoło i ruszyłam w jego kierunku.
Potrząsnęłam nim najpierw
delikatnie, a potem trochę mocniej. Żadnego rezultatu.
- Wstawaj, Sherman! – krzyknęłam,
ale to też nic nie dało.
Pewnie istniały miliony sposobów na
obudzenie go, ale ja wybrałam ten najmniej subtelny. I higieniczny.
Oblizałam palec, po czym wsadziłam mu go do ucha. Drake obudził
się błyskawicznie, a Leo zaczął się śmiać.
- Znowu zasnąłem pod prysznicem czy
… - zaspany syn Hypnosa urwał, bo zobaczył mój złośliwy
uśmiech – Ach, to tylko ty Lynn.
Podniósł się ospałymi ruchami,
założył swój plecak i zaczął iść w stronę wielkiej tablicy
informacyjnej. Poszliśmy za nim.
- Nawet jeszcze dobrze nie
wyruszyliśmy, a wy już takie coś – narzekałam – Jesteście
beznadziejni.
Drake objął mnie ramieniem i cmoknął
w czubek głowy.
- A ty najlepsza na świecie –
powiedział i uśmiechnął się promiennie.
Nie skomentowałam tego.
Podejrzewałam, że objął mnie tylko dlatego, że był jeszcze
zaspany i chciał się na mnie oprzeć. Tego też łaskawie nie
skomentowałam.
Stanęliśmy przed ogromną tablicą w
tej samej chwili, w której Leo skończył nucić wesołą hiszpańską
pioseneczkę. Oczywiście, informacje dały się odczytać z
odległości, tyle że byliśmy półbogami. Nawet ja miałam z tym
trudności, ale kiedy staliśmy blisko, nie było żadnego problemu.
Jakieś dwadzieścia minut temu
odjechał pociąg do Columbii. Podejrzewaliśmy, że to właśnie nim
jadą Percy, Annabeth i Miranda. Leo sprawdził pozycję nadajnika i
nasze przypuszczenia się potwierdziły. Nie było bezpośredniego
połączenia z miastami Indiany, ale za to był pociąg do
Pittsburga, który ruszał za piętnaście minut.
Jak wyglądała nasza przygoda z
kupowaniem biletów? Skończyła się zaraz po tym, jak zobaczyliśmy
ich cenę. Cały nasz budżet starczał na zaledwie jeden bilet.
Właśnie rozważałam pomysł
sprzedania nerki, kiedy Drake oznajmił, że jedziemy bez biletów.
- I jak sobie wyobrażasz moment
kontroli biletów? – zapytałam.
- Nie mamy innego wyjścia –
odpowiedział – Jakoś to załatwimy, mogę pokombinować ze
świadomością…
- Właśnie o to chodzi, że nie
możesz – przerwałam mu ostro, ale jednocześnie z troską –
Śpisz na stojąco. Prawie dosłownie.
- Mam lepszy pomysł – oświadczył
Leo – Tylko musicie odwrócić uwagę tej babki.
Miał na myśli panią siedzącą przy
jednym ze stanowisk sprzedaży biletów. Nie wiedzieliśmy o co
chodzi Valdezowi, ale jako że nie mieliśmy innych pomysłów,
zajęliśmy się tym bez protestów.
Okazało się, że świetnie
naśladujemy język portugalski. Zaczęliśmy udawać, że mamy jakiś
kłopot i chcieliśmy, żeby kasjerka poszła za nami. Troszkę to
trwało, ale w końcu wyciągnęliśmy biedną kobietę ze stanowiska
i usiłowaliśmy zmusić ją, żeby poszła za nami jak najdalej.
Drake znał kilka słów po portugalsku, ale wszystkie z nich
potrzebowały cenzury, więc lepiej nie będę ich powtarzać.
W końcu kobieta zorientowała się w
sytuacji, nakrzyczała na nas i wróciła szybko na swoje stanowisko.
Poszliśmy za nią, ale kiedy Leo nas zauważył, gestykulując kazał
nam się schować.
Tak właśnie zrobiliśmy, a kasjerka
z powrotem usiadła na krześle. Zdyszana poprawiła słowy i
spojrzała na Leona. Chwilę podyskutowali, dwa razy sprawdziła coś
w komputerze, ale w końcu wręczyła mu trzy bilety. Leo podszedł
do nas z promiennym uśmiechem.
- Jak to zrobiłeś? – zapytałam –
Tylko nie mów, że zawdzięczasz to swojemu urokowi osobistemu –
nakazałam, bo po jego minie widziałam, że zamierza powiedzieć coś
w tym stylu.
- Kiedy to prawda! – krzyknął z
udawanym oburzeniem – Ale ty razem przydały się moje inne, równie
wspaniałe, umiejętności. W swoim komputerze miała piękną
informacje o trzech biletach do Pittsburga zarezerwowanych na
nazwisko Valdez. Już opłacone, oczywiście – jeszcze raz
uśmiechnął się szeroko i dał nam po jednym bilecie.
Tym sposobem, dziesięć minut później
wskoczyliśmy do pociągu jadącego do Pittsburga .
***
Miałam wrażenie, że już kiedyś
jechałam pociągiem. Nie odczuwałam tego jako nowego doświadczenia.
Nasz pociąg był całkiem wygodny.
Podzielony na przedziały, w których siedzenia ustawione były
naprzeciw siebie. Było tłoczno, więc trochę nam zajęło
znalezienie wolnego przedziału. Tak jak się można było
spodziewać, zaraz po tym jak nam się to udało, Drake rzucił się
na siedzenie i zwinął w kłębek. Nawet nie zawracał sobie głowy
zdjęciem plecaka.
Leo rozsiadł się na drugim
siedzeniu, a ja zdjęłam ten cholerny plecak śpiącemu
królewiczowi. Przy okazji walnęłam go nim w głowę, całkiem
przypadkowo oczywiście.
Usiadłam obok syna Hefajstosa. Przez
chwilę żadne z nas się nie odzywało, a potem odezwaliśmy się w
tym samym momencie:
- Zastanawiam się czy …
- Patrz, on wygląda …
Parsknęliśmy śmiechem.
- Ty pierwsza – powiedział Leo.
- Zastanawiałam czy już zauważyli
naszą nieobecność – oznajmiłam.
- Pewnie nie – powiedział Valdez –
Myślę, że zaczną panikować, kiedy nie pojawimy się na
jutrzejszym śniadaniu.
- A ty co chciałeś powiedzieć?
–zapytałam.
- Och, nic ważnego – Leo wskazał
ręką na Drake’a – Idiota numer dwa zrzuca starą skórę.
Przez kilka sekund nie wiedziałam o
co mu chodzi, ale potem dostrzegłam zmianę w wyglądzie Drake’a.
Końcówki jego włosów ściemniały, lekkie piegi zniknęły, na
policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, a usta stały się
bledsze. Niewielkie zmiany wyglądu Drake’a zawsze mnie
fascynowały, więc żałowałam, że przegapiłam moment
metamorfozy.
- Cały czas patrzę i liczę na to ,
że wyrośnie mu wielki pryszcz na środku czoła, ale chyba nic z
tego – syn Hefajstosa cmoknął niezadowolony.
- Miejmy nadzieję, że przyśni mu
się Seamus Brown – zaśmieliśmy się cicho. Seamus był
czternastoletnim synem Demeter, a jego pryszcze niedługo osiągną
rozmiar Pięści Zeusa.
- Seamus jest miły i bardzo pomocy
przy poszukiwaniu spiżu na odbudowę Festusa – powiedział Leo –
Ale, kiedy ostatnio to robiliśmy, bałem się, że jakieś
pięćdziesiąt pryszczów wybuchnie prosto na mnie.
- A no właśnie … Jak idzie
odbudowa? – spytałam.
- Brakuje już tylko miliona kilo –
westchnął ciężko. W jego głosie słuchać było smutek.
- Szkoda, że z dzieci Boga Umarłych
to akurat Hazel, która siedzi w odległym rzymskim obozie, ma taką
moc – uśmiechnęłam się krzywo.
- Uwierz mi, nie chcesz takiej mocy –
zapewnił mnie Valdez.
- No tak, klątwa i te sprawy –
westchnęłam – Ale przecież to nie jej jedyna moc. Ma tego
swojego Ariona, a ja nawet nie mogę zbliżyć się do konia. Poza
tym ta cała władza nam Mgłą …
- Taa, to jest niezwykłe – zgodził
się Leo – Ale ty też jesteś niezwykła.
Ostatnia uwaga skrępowała chyba i
mnie i jego w takim samym stopniu. No bo co niby miałam
odpowiedzieć? Dziękuję? Przecież nawet nie wiedziałam co miał
przez to na myśli.
Krępująca atmosfera panowała aż do
kontroli biletów. Pokazaliśmy konduktorowi nasze całkowicie
legalne bilety, a potem Leo zaproponował grę w durnia. Była to
karciana gra polegająca na zbijaniu kart przeciwnika kartami
wyższymi w randze. Jeśli nie możesz zbić karty, musisz ją
zabrać. Durniem i jednocześnie przegranym zostajesz wtedy, gdy
przeciwnik pozbędzie się kart, a ty nadal jakieś masz. Byłam
durniem dwa razy, a rozegraliśmy pięć rund. Czekam na brawa.
Kiedy Leo przegrał po raz trzeci,
jego sfrustrowany okrzyk obudził Drake’a.
Syn Hypnosa jęknął
niezadowolony, zwijając się w kulkę, schował głowę pod
ramieniem, w celu uniknięcie światła, wpadającego przez okna
pociągu.
- Jeszcze tylko chwila, mamo – wymruczał sennie.
-
Ale synku – zaświergotał Leo wysokim głosem, wyczuwając okazję
do ponabijania się z Drake'a – Właśnie przyszła ta urocza
dziewczynka, o której tyle słyszałam!
- Miranda? - rozbudzony
chłopak wystawił głowę spod ramion, mrużąc oczy przed
słonecznymi promieniami.
- Nie, przesiadka – odparł Leo,
brutalnie sprowadzając Drake'a do rzeczywistości. Spojrzał na
zegarek – Według biletu wysiadamy za pół godziny.
- I w ten
sposób zmarnowałeś mi cenne trzydzieści minut snu – Drake
podniósł się do pozycji siedzącej, przecierając zmęczone oczy –
Co z obiadem?
To właśnie był cały on. Jeśli akurat nie
wkurzał ludzi, gadał o Mirandzie, jeśli nie gadał o Mirandzie to
śnił, jeśli nie śnił to jadł. Jak widać, nie był
skomplikowanym herosem.
Rzuciłam okiem do plecaka.
- Nie
mamy powalającej ilości jedzenia – stwierdziłam – Lepiej
zostawić na później, czy coś kupić?
- Pozwólcie, że
jedzeniem zajmę się ja – wtrącił Leo – Mam nadzieję, że
lubicie meksykańskie żarcie.
Prawdę mówiąc nigdy nie miałam
okazji próbować, ale nie słyszałam o żadnym przypadku
śmiertelnym po skosztowaniu kuchni meksykańskiej, więc doszłam do
wniosku, że nic mi nie szkodzi.
Gdy już kwestię obiadu
mieliśmy omówioną, odezwał się Drake.
- Byłem u Rachel,
zanim wyruszyliśmy z obozu.
Spojrzeliśmy na niego
wyczekująco.
- Po przepowiednię.
Poczułam jak siedzący
obok mnie Leo napina wszystkie mięśnie. Nie miał dobrych
wspomnień, jeśli chodzi o przepowiednie.
- Jak brzmi? -
spytałam niepewnie.
- Błagam, powiedz, że jest w niej tylko o
kwiatuszkach, motylkach... Że znajdziemy boga bogactwa, który
obdaruje nas diamentami i wyśle na Karaiby, gdzie naszą misją
będzie nauka surfowania i picie mleka z kokosów - Leo coraz
bardziej się rozkręcał – Będziemy uczyć się tańca hula
i...
- Leo, bóg bogactwa to mój ojciec – przerwałam mu –
Nie wiem, czy chcesz go spotykać.
- Jak będzie chciał poprosić
o twoją rękę, to będzie musiał chcieć – parsknął Drake,
uchylając się przed butelką wody, którą w niego rzuciłam.
-
Dobra, dobra – uniósł ręce w obronnym geście.
- Lepiej mów
jak brzmi ta przepowiednia – ponagliłam go.
Syn Hypnosa wziął
głęboki oddech i zaczął recytować.
- Chęć żądzy snu wiecznego
bariery przełamie,
podejmiesz ze złą mocą starcia
wyzwanie?
By ład i porządek nie zostały naruszone,
wyruszycie na zachodnią swego kraju stronę.
Po drodze róża zwycięstwa w wasze progi wstąpi,
i ocali przed tym, co dzieli i łączy.
Zgubę z zapomnienia kurzu odkopiecie,
drzwi do niej otworzy tylko martwe dziecię.
By ład i porządek nie zostały naruszone,
wyruszycie na zachodnią swego kraju stronę.
Po drodze róża zwycięstwa w wasze progi wstąpi,
i ocali przed tym, co dzieli i łączy.
Zgubę z zapomnienia kurzu odkopiecie,
drzwi do niej otworzy tylko martwe dziecię.
Przez chwilę milczeliśmy. Ciszy
towarzyszył tylko terkot metalowych kół na szynach i szum wiatru
wpadającego do przedziału, przez uchylone okno.
- No to
zapowiada się niezła zabawa – mruknęłam, pocierając kark
dłonią.
- Zdecydowanie – potaknął Leo, krzywiąc się –
Zawsze chciałem ponownie stanąć do walki z jakąś złą mocą.
- No widzisz, marzenia się spełniają
– najwidoczniej Drake oswoił się już ze słowami tej
przepowiedni i nie ruszała go ona tak bardzo jak nas.
- Ten sen
wieczny... - zaczęłam – Myślicie, że to ma jakiś związek z
Drake'm?
Zastanowili się przez chwilę.
- Ten ziomek
Hypnosa, mówił, że to jego misja, nie? - odparł Leo – Więc
pewnie coś w tym jest.
- A ta zachodnia strona? Co jest na
zachodzie? Mamy jechać do Hollywood? - spytałam.
Drake wzruszył
ramionami.
- Na zachodzie jest San Francisco albo Los Angeles.
Obóz Jupiter, albo wejście do Podziemia.
No tak, mogłam się
spodziewać tak optymistycznej odpowiedzi.
- Ale... - Leo wciąż
nie wydawał się być przekonany – Przecież mieliśmy podążać
za Percym, Annabeth i Mirandą. No i Łowczyniami. Coś mi się nie
zgadza.
- Na razie jedziemy na zachód – stwierdził Drake –
Gorzej będzie jeśli ruszą w całkowicie innym kierunku czy coś.
No i w naszej przepowiedni nie było nic o tej cholernej
łani.
Ponownie zapanowała cisza. Podciągnęłam nogi na
siedzenie, obejmując je rękami i opierając podbródek na kolanach.
W głowie miałam taki chaos, że nie potrafiłam skupić się na
jednej myśli. Fakt, nikt nie mówił, że na misji będzie łatwo,
no ale, że tak pod górkę już od samego początku?
-
Chłopaki... Coś sobie przypomniałam – odezwałam się nagle –
Drake… Pamiętasz, jak opowiadałam ci o tym, że podsłuchałam
rozmowę Percy’ego z Chejronem?
Syn Hypnosa chyba chciał coś
powiedzieć, ale uprzedził go Leo:
- Fajnie byłoby być
wtajemniczonym – prychnął niezadowolony.
- Wybacz, Leo – rzuciłam – W
każdym razie, Percy przekazywał Chejronowi przepowiednie Rachel.
Było w niej, że cel ich misji nie jest taki, jak im się wydaje.
-
No tak, to by wiele wyjaśniało – Drake zastanowił się na moment
– No ale co to za zguba? No i to martwe dziecię...
- Może
chodzi o jakiegoś ducha – zasugerował Leo.
- To by tłumaczyło
dlaczego Drake mnie wziął – powiedziałam cicho, a gdy spojrzeli
na mnie zaskoczeni, dodałam – Potrafię rozmawiać z duchami, bez
przyzywania ich.
Nie mogłam odczytać uczuć malujących się na
ich twarzach. Poczułam się trochę głupio, więc odwróciłam
wzrok i zatrzymałam go na widokach za oknem.
- Ale jak to tak? -
wyraźnie usłyszałam zdezorientowanie w głosie Drake'a – Teraz
też możesz sobie porozmawiać z jakimś Roosveltem, Napoleonem albo
Ivanem Groźnym?
Rzuciłam mu jedno z tych spojrzeń, mówiące
„Co ty wkręcasz, chłopie?”
- One same do mnie przychodzą.
I nie, żaden Ivan jeszcze do mnie nie przyszedł.
I zanim
zdążyli zadać następne pytanie, mruknęłam:
- Na razie
rozmawiałam tylko z Backendorfem, Lee Fletcherem i Ethanem
Nakamurą.
Po raz kolejny w przedziale zapanowało
milczenie.
Jakaś kobieta przeszła obok naszego przedziału
prowadząc zapłakanego i zasmarkanego przedszkolaka za rękę. Wył
wniebogłosy i krzyczał na matkę, że chce z powrotem swoją
zabawkę.
Zamień się problemami, gówniarzu, pomyślałam
zgryźliwie.
- Nie no, sympatycznie – Drake wyrwał mnie z tych
jakże głębokich przemyśleń – Czemu nam wcześniej nie
powiedziałaś?
- A co miałam powiedzieć? - prychnęłam –
Hej, chłopaki, nie uwierzycie, mogę gadać ze zmarłymi? Nie macie
może ochoty zadać paru pytań Juliuszowi Cezarowi?
- Szczerze
powiedziawszy wolałbym Juana Mendeza – wtrącił Leo.
Nawet
nie chciałam wiedzieć kim był ten koleś.
- Eh, no a ta róża
zwycięstwa? - zmienił temat Drake – To zwycięstwo to mi się z
Nike kojarzy, ale róża? Nie wiem, może Nike prowadzi kwiaciarnię,
czy coś...
- A Posejdon oceanarium, Hades zakład pogrzebowy, a
Zeus zakład energetyczny – dodałam.
- Możesz się śmiać,
ale kiedyś widziałem pastę do nagrobków o nazwie Hades – wyznał
Leo.
Panie i panowie, przedstawiam wam mojego ojca. Wyjątkowo
skuteczną i tanią, pastę do grobów. Polecam, Lynnette
Montrose.
- No i patrz, słońce – Drake uśmiechnął się
szeroko – Wydało się jak dorabia sobie twój tata!
Nie
zdążyłam mu nic odpowiedzieć, bo pociąg zaczął zwalniać.
Rzuciłam okiem za okno i spostrzegłam napis informujący o nazwie
stacji. Union Station – Pittsburgh.
- Wysiadamy – rzuciłam
szybko i wstałam, zarzucając plecak na plecy.
Rozsunęłam
drzwi przedziału i wyszłam na korytarz, kierując się do wyjścia.
Obejrzałam się za siebie i zauważyłam Drake'a i Leo idących za
mną.
Po krótkim czekaniu przy drzwiach, pociąg się
zatrzymał, a my wyskoczyliśmy na zewnątrz.
- To co? - syn
Hypnosa poprawił ramiona swojego plecaka – Teraz obiad,
hę?
Pokręciłam głową z rezygnacją. On naprawdę był
niemożliwy. Chociaż muszę przyznać, że sama robiłam się
głodna.
- Najpierw obczajmy rozkład pociągów i załatwmy
bilety.
- O to też nie musicie się martwić, skarbeńki –
odezwał się Leo, wyciągając z pasa trzy bilety pociągowe –
Pomyślałem o tym już w Nowym Jorku. Trzy piękne bileciki do
Indiany z Pittsburgha odjeżdżający z peronu trzynastego za
czterdzieści pięć minut.
- No i super – Drake odwrócił się
w kierunku podziemnego zejścia – Teraz możemy pomyśleć o
obiedzie.
Spojrzeliśmy na siebie z Leo znacząco, jednak szybko
dołączyliśmy do Drake'a.
Po krótkim czasie, jaki zajęło nam
przejście do hali głównej, usiedliśmy na jednej z ławek. Razem z
Drake'm rzuciłam wyczekujące spojrzenie w kierunku syna
Hefajstosa.
Dopiero, gdy zakaszlałam znacząco, a Drake
pomasował się po brzuchu, Leo zajarzył co chcemy mu przekazać. W
końcu to on zaoferował, że zajmie się jedzeniem.
Sięgnął
do swojego pasa i wyjął z niego owiniętego w papierową torebkę
buritto. A więc to ta jego meksykańska kuchnia.
Przez krótką
chwilę trzymał je w dłoniach, zapewne ogrzewał. Następnie podał
je mi. Z kolejnymi dwoma zrobił tak samo. Minutę później,
siedzieliśmy w trójkę na drewnianej ławce objadając się
buritto. Muszę przyznać, że było całkiem smaczne.
Gdy
skończyliśmy, postanowiliśmy się przejść po całym obiekcie.
Zanim jednak zdążyliśmy w ogóle wyjść z hali głównej, uwagę
Drake'a przykuło stoisko z magazynami i kieszonkowymi wydaniami
książek.
Zajrzałam mu przez ramię, gdy zaczął
przeglądać jedną z kolorowych gazetek.
- Patrz – wskazał
palcem na zdjęcie grupki mężczyzn przebranych za krasnoludów i
stojącą obok nich parę elfów i starca z długą, siwą brodą –
Jeszcze niecałe pół roku i wyjdzie trzecia część Hobbita.
-
To nie jest przypadkiem Legolas? - spytałam z uniesioną brwią,
wskazując na blond elfa. Przypomniałam sobie, jak w Domu Dziecka
oglądaliśmy Władcę Pierścieni – On chyba nie występował w
Hobbicie.
- Nie występowało tam wiele postaci i nie działo się
tam wiele rzeczy, które zrobili w filmie, Lynn – westchnął Drake
– Ale i tak pójdziemy do kina, co nie?
- Och, jasne –
odparłam – Jeśli dożyjemy i jeśli Chejron wypuści nas z
Obozu.
- Świetnie, w takim razie jesteśmy umówieni. Myślicie,
że Miranda poszłaby z nami? – złożył magazyn i odstawił go na
miejsce, sięgając po następny.
Pokręciłam głową z
rezygnacją.
- Jasne, stary – Leo poklepał go po ramieniu –
Ona nigdy nie odmawia, zwłaszcza tobie.
Wyłączając się dalszej dyskusji,
przeleciałam wzrokiem po tytułach książek. Nie znałam żadnego z
nich, o autorach również nie słyszałam. No cóż, na pewno nie z
powodu utraty pamięci, no nie?
Wzięłam pierwszą lepszą
książkę. Komórka Stephena Kinga. Spojrzałam na cenę z
tyłu i sięgnęłam do plecaka po portfel. Dwa dolary za książkę
nie doprowadzą mnie do bankructwa.
Zapłaciłam, wpakowałam
książkę do plecaka i zadowolona ruszyłam przed siebie.
- No i po co ty ją kupiłaś? –
usłyszałam zza siebie pytanie Drake’a, minęły może dwie
sekundy i zrównał ze mną krok – I tak nie będziesz jej teraz
czytać, a ja za te dwa dolce mógłbym…
- Kupić sobie hot-doga? –
dokończyłam za niego z perfidnym uśmiechem na twarzy.
Przez chwilę patrzył na mnie spode
łba.
- Nie – odpowiedział lekko –
Mógłbym zacząć zbierać pieniądze na odkupienie leżaka temu
biednym staruszkowi.
Zaczęłam go okładać po głowie,
więc Leo musiał interweniować. Wepchnął się pomiędzy mnie i
Drake’a i objął nas za ramiona.
- Proszę schować ADHD do kieszeni,
śmiertelnicy patrzą – nakazał wesoło. Pacnęłam go w dłoń, a
ten posłusznie zabrał ją z mojego ramienia. Szczerze mówiąc to
nie miałam ochoty na dłuższy spacer, więc bardzo dobrze się
złożyło, że natknęliśmy się na jedno z niewielu pustych ławek.
Usiadłam na niej i Drake już pakował się na miejsce obok, ale Leo
nakazał mu odsunąć się na drugi koniec ławki, tak dla
bezpieczeństwa.
Zostało nam jeszcze jakieś
piętnaście minut do odjazdu, więc po prostu siedzieliśmy, każde
pogrążone we własnych rozmyślaniach.
Myślałam właśnie o tym, że fajnie
byłoby mieć małpkę i nosić ją na ramieniu, kiedy usłyszałam
dziewczęcy chichot. Rozejrzałam się i znalazłam źródło
dźwięku. Na ławce, mniej więcej naprzeciw naszej, siedziały dwie
dziewczyny na oko w moim wieku. Wszystko byłoby okej, tylko że one
bezczelnie się na nas gapiły. Upewniwszy się, że za nami nie ma
niczego interesującego, szturchnęłam siedzącego obok Valdeza.
- Hm? – mruknął, jak zwykle w
wolnych chwilach dłubał coś w swoich małych wynalazkach.
- Czy mi się wydaję czy te
dziewczyny się na nas gapią – wskazałam na nie podbródkiem.
Leo podniósł wzrok i przez chwilę
je obserwował.
- Na Drake’a chyba – ocenił w
końcu. Spojrzałam na syna Hypnosa. Głowę miał wzniesioną ku
górze, a powieki przymknięte. Wyciągnęłam rękę za głową
Leona i pstryknęłam go palcem po uchu.
- Za długo siedziałaś spokojnie? –
zapytał, ale nawet nie otworzył oczu.
- Ludzie się z ciebie śmieją, głupi
– powiedziałam, a kiedy otworzył oczy wskazałam na jego
obserwatorki. Gdy Drake’a na nie spojrzał, jedna spuściła głowę
w dół, a druga znowu zachichotała. Rany, mam nadzieję, że nigdy
nie wydałam z siebie takiego dźwięku, i że to nigdy nie nastąpi.
Syn Hypnosa wyszczerzył do nich zęby i pomachał ręką, po
czym wrócił do swojej drzemki.
- Ach, kobiety mnie kochają –
mruknął już za zamkniętymi oczami. Leo słysząc to zaśmiał się
i wrócił do swoich mechanizmów.
- Oczywiście, wszyscy cię kochamy –
rzuciłam kwaśno. Położyłam łokieć na udzie, żeby oprzeć
głowę dłoń i westchnęłam głośno.
- Wybaczcie koleżanki, ale moje serce
jest już zajęte – szepnął syn Hypnosa. Prychnęłam, a on tego
prychnięcia nie skomentował, więc podejrzewałam, że gadał przez
sen.
Nie pospał sobie za długo, ponieważ
zaraz potem kobiecy głos dochodzący z głośników, poinformował
nas, że pociąg do Indianapolis za chwilę wjedzie na stację.
***
Pociąg do Indiany prawie niczym nie
różnił się od tego, którym przyjechaliśmy do Pittsburgha. No,
może siedzenia były odrobinę wygodniejsze.
Zaraz po wtoczeniu
się do wolnego przedziału, Leo zaproponował grę w karty. Miałam
nadzieję, że dzięki wcześniejszej praktyce uda mi się pokonać
Drake’a, ale nie szło mi już tak dobrze, jak za tamtym razem.
Spasowałam po czterech kolejkach i postanowiłam poczytać.
Wyciągając książkę z plecaka, wymieniłam z Shermanem wyzywające
uśmieszki.
Nie pamiętam przez ile czasu
czytałam, litery były małe, więc szło mi opornie. Wiem, że
kiedy zrobiłam przerwę, żeby dać odpocząć oczom, zamknęłam je
na chwilę. Uczucie było tak wspaniałe, że po prostu nie mogłam
się zmusić do ponownego uniesienia powiek. I sama nie wiem, czy
była to dobra decyzja.
W pierwszej chwili nie miałam
pojęcia gdzie się znalazłam. Wokół panowała ciemność,
przerywana tylko smugami srebrnej mgiełki migającej gdzieniegdzie
od czasu do czasu. Sama dryfowałam pośrodku tej pustki. Podniosłam
wzrok i ujrzałam coś na wzór powierzchni wody znajdującej się
niemożliwie wysoko nade mną. Jednak nie przerażało mnie to. Nie
czułam nic, po prostu byłam. Nie potrzebowałam oddychać, nie
potrzebowałam myśleć. Było to nawet przyjemne. W pewnej chwili
ujrzałam dłoń przebijającą się przez taflę wody. Zacisnęłam
powieki, licząc na to, że gdy je znowu uniosę nic nie zobaczę.
Jednak to co się stało przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Gdy
tylko otworzyłam oczy, wszystko jakby eksplodowało. Srebrna mgiełka
zaczęła formować się w tysiące, a nawet miliony zawodzących
dusz, szamotających się na wszystkie strony. Czułam napierające
na mnie ciśnienie, słyszałam jak rośnie, gdy ciągnięta w dół
patrzyłam z przerażeniem na oddalającą się powierzchnię wody.
Wtedy też zrozumiałam, że koniecznie potrzebuję powietrza.
Panicznie zaczęłam wymachiwać rękami i nogami, licząc, że uda
mi się wypłynąć na powierzchnię. Z braku tlenu zaczęło kręcić
mi się w głowie. Jęczące dusze wiły się wokół mnie,
zasłaniając widok i skutecznie dezorientując. Chciałam je
odgonić, jednak nie miałam jak. Moje ruchy były spowolnione przez
opór wody i nie mogłam z siebie wydobyć żadnego głosu.
Wierzgnęłam rozpaczliwie, jednak duchy nic nie zrobiły sobie z
moich leniwych ruchów. Rzuciłam ostatnie nieszczęśliwe
spojrzenie ku jasnej, odległej powierzchni. Nagle poczułam lodowatą
dłoń chwytającą mnie za nadgarstek, lecz w tej samej chwili nie
wytrzymałam i otworzyłam usta w rozpaczliwym błaganiu o
powietrze.
Jeszcze zanim otworzyłam oczy,
wciągnęłam powietrze ze świstem. Wychyliłam się przed siebie i
wzięłam dwa głębokie wdechy. Drake i Leo błyskawicznie zerwali
się z miejsc, ten pierwszy wyrwał sobie słuchawki z uszu i
podniósł rękę, żeby zamachnąć się nimi jak biczem na
nieistniejącego wroga. Rozejrzeli się dookoła, parsknęli śmiechem
i z powrotem klapnęli na siedzenie. Kochani chłopcy.
- Wszystko okej? – zapytał syn
Hypnosa.
Jeszcze przez chwilę cieszyłam się
wspaniałym uczuciem moich płuc wypełnionych powietrzem, po czym
powoli skinęłam głową.
Miałam całe siedzenia dla siebie,
więc mogłam się spokojnie położyć. Ułożyłam się na boku,
twarzą do moich towarzyszy.
- Zły sen? – chciał wiedzieć Leo.
- No… Sama nie wiem – zastanowiłam
się przez chwilę – Śniło mi się morze zawodzący dusz…
Wiecie, kiedyś w Domu Dziecka oglądaliśmy taką bajkę „Herkules”…
Znacie ją? – potwierdzili skinięciem głowami – I tam była
dokładnie taka sama scena, dokładnie… I tak sobie pomyślałam…
Czy mojemu ojcu naprawdę pali się łeb?
Patrzyli na mnie przez moment osłupieni, a potem
wybuchnęli śmiechem. Leo prawie stoczył się na podłogę.
- Nie śmiejcie się – burknęłam –
Przez chwilę naprawdę się tego bałam.
- Tak Lynn, twojemu tacie pali się
głowa, a Afrodyta jest cała różowa – powiedział Leo nadal
trzęsąc się ze śmiechu.
- A Posejdon wygląda jak przerośnięty
śledź – dodał Drake.
- Ale z was buraki – nachmurzyłam
się.
- No już – syn Hypnosa wychylił się, by poklepać mnie
po głowie, ale skutecznie go odgoniłam – Z takimi pytaniami to do
Percy'ego, on spotkał chyba wszystkich istniejących bogów.
-
Och, pewnie – burknęłam – Zapytam go zaraz po tym, jak złapiemy
go w Indianapolis, co wy na to?
- Świetny pomysł – Leo rzucił
okiem na zegarek – Swoją drogą będziemy na miejscu już za jakąś
godzinę.
Westchnęłam cicho. Mojemu ADHD nie
bardzo przypadła do gustu wizja siedzenia w miejscu przez kolejną
godzinę, jednak niewiele mogłam na to poradzić. Sięgnęłam po
książkę, która podczas snu upadła na podłogę i przekartkowałam
ją w poszukiwaniu strony na której skończyłam.
Przez chwilę
próbowałam skupić wzrok na literkach, lecz one usilnie starały
się mnie odciągnąć od czytania, urządzając sobie na kartkach
dziką potańcówkę.
Jęknęłam i pozwoliłam mojej głowie
opaść na otwartą książkę. Byłam koszmarnie zmęczona i śpiąca,
skromna aktywność dzisiejszego dnia wcale nie wpływała korzystnie
na moje samopoczucie. Miałam wielką ochotę się jeszcze przez
chwilę zdrzemnąć, jednak obawa przed kolejnym koszmarem skutecznie
mnie od tego odciągała.
Niechętnie wróciłam wspomnieniami
do snu sprzed paru chwil. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że
sny herosów prawie nigdy nie są czymś zwykłym. Przypadek Drake'a,
który czasem nie potrafi odróżnić ich od rzeczywistości to już
w ogóle inna kwestia.
Najgorsze było to, że to uczucie, cała
ta sytuacja ze snu, wydawała się być czymś znanym. Nie miałam
pojęcia co to może oznaczać i skąd mogę to znać. Może nie
pamiętam nic dlatego, bo własny ojciec zepchnął mnie do morza
dusz, czy coś?
Normalnie ludzie by odparli „ale, że
własny ojciec?”. No cóż, takie życie herosa, greccy bogowie
raczej nie są przykładnymi rodzicami.
Analizowałam cały sen
sekunda po sekundzie, jednak nic sensownego nie przyszło mi do
głowy. Pomyślałam o Nico i o tym, że zanim zamknięto wejścia do
Podziemia, właśnie tam spędzał większość czasu. Musiałam z
nim porozmawiać, byłam pewna, że będzie coś wiedział na ten
temat. Niewiarygodne, że nawet nie minął jeden dzień odkąd
wyruszyliśmy z obozu, a ja już go potrzebuję.
Podniosłam
głowę, ponownie próbując cokolwiek przeczytać.
- Blet! -
wrzasnął szaleniec, usiłując wyszarpać ostrze, które za mocno
utkwiło. - Blet ky-yam doe-ram kazzalalah a-babbalah!
- Zaraz
zabbalahuję ci kazzalah, pierdoło! - krzyknął Clay i podstawił
mu nogę.
Jęknęłam ponownie. Miałam wrażenie, że
przeczytanie tych dwóch zdań zajęło mi tyle, że już powinniśmy
się znaleźć na miejscu. Nigdy wcześniej nie czytało mi się tak
trudno. Postanowiłam to zapamiętać na przyszłość, by nigdy więcej nie kupować
kieszonkowych wydań.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i
wsunęłam książkę do plecaka.
Reszta podróży minęła mi
na żmudnym rozmyślaniu i podziwianiu widoków za oknem.
Kiedy pociąg zaczął już zwalniać,
a ja zepchnęłam Drake’a z siedzenia, żeby go obudzić, Leo
sprawdził położenie nadajnika. Poinformował nas, że Miranda,
Annabeth i Percy kierują się teraz na obrzeża Indianapolis. Jak
burza wypadliśmy z pociągu, zanim się jeszcze dobrze zatrzymał.
Na nasze szczęście, stacja autobusów i stacja pociągów
znajdowały się niedaleko siebie. Złapaliśmy ten autobus, który
kierował się na peryferie, a potem już musieliśmy tylko ściskać
się we trójkę na dwóch siedzeniach. Bogom niech będą dzięki
za dobrą komunikacje wewnątrzmiejską Indianapolis.
Gdy wreszcie byliśmy na miejscu, Leo
wybiegł przodem, a ja i Drake pognaliśmy zaraz za nim. Kierował
się w stronę zbiorowiska niewielkich blaszanych zabudowań.
- Są gdzieś pomiędzy nimi –
powiedział mi, kiedy zrównałam z nim krok.
Dobiegliśmy do blaszanych konstrukcji
i nakazałam chłopakom być cicho. Poruszyłam się po cichu do
przodu i delikatnie wychyliłam się za róg. Powtórzyłam czynność
dwa razy, ale kiedy zbliżałam się do trzeciego, Drake pociągnął
mnie do tyłu.
- Miranda – szepnął mi prosto w
ucho – Wszędzie rozpoznałabym ten głos.
Nie musiałam długo nasłuchiwać,
żeby usłyszeć zirytowany głos córki Nyks.
- Nie rozumiem po co w ogóle tracimy
tutaj czas – rzuciła do swoich towarzyszy.
- Musiałyśmy jeszcze raz sprawdzić
ten teren – odpowiedziała jej cierpliwie Thalia.
- Mogłabyś przestać mnie
denerwować? – zapytał ostro głos, niewątpliwie należący do
Annabeth. Zachciało mi się śmiać na myśl o niej i o Mirandzie
przez tak długi czas w jednym, małym przedziale – W każdym razie
– kontynuowała córka Ateny – Wschód czy zachód, Thalio?
Słysząc „zachód” wstrzymałam
oddech, żeby nie zagłuszyć żadnego słowa głośnym wciąganiem
powietrza. Jednak szybko okazało się, że niepotrzebnie.
- Na
nowo odnalazłyśmy trop, jednak jest on niewyraźny i szybko się
zaciera – powiedziała Poruczniczka Łowczyń - A co gorsza
rozdziela się. Nie mam pojęcia czym może być to spowodowane –
zamyśliła się na chwilę – jednak nie sądzę, byśmy mieli czas
zwracać na to uwagę. Ja i połowa Łowczyń wyruszymy na północny
wschód, wy i druga połowa Łowczyń po przywództwem Sophie
wyruszycie na północny zachód.
Spojrzałam na Drake’a i Leo i
odbyliśmy krótką rozmowę bez słów.
Miranda, Annabeth, Percy i Thalia
jeszcze rozmawiali, to znaczy głownie Miranda składała swoje
zażalenia, których syn Hypnosa chętnie by posłuchał, ale
odciągnęłam go i po cichu wycofaliśmy się na drogę. Nie
musieliśmy już tego słuchać, wiedzieliśmy dokąd się wybierają.
Wiedzieliśmy również, że nie mogliśmy ruszyć za żadną z grup.
Starając się robić jak najmniej
hałasu, puściliśmy się biegiem przed siebie. Dopiero po
przebiegnięciu sporo kawałka zatrzymaliśmy się, żeby ustalić
kilka spraw. Między innymi to, że wracamy na stację autobusów, a
Leo częstuje mnie kolejną porcją buritto.
Musieliśmy wracać pieszo, ale był
to całkiem miły spacer. Po godzinach spędzonych w pociągu dobrze
było rozprostować nogi. Pomińmy to, że dwa razy prawie udusiłam
Drake’a.
Kiedy dotarliśmy na stację, było
już ciemno. Mieszkańcy Indiany chyba nie lubią nocnego trybu
życia, bo na stacji było prawie pusto. Jeśli nie liczyć kilku
drzemiących na ławkach gości – ani jednej żywej duszy.
Znaleźliśmy tablice z informacjami o nocnych kursach i stanęliśmy
bardzo blisko niej, ponieważ była słabo oświetlona. Czytanie w
takim świetle było męczarnią.
Właśnie mrużyłam oczy, próbując
odczytać zapiski, kiedy zza pleców usłyszałam przestraszony głos,
który rozpoznałabym wszędzie i zawsze:
- Na bogów, Lynnette!
Ta przepowiednia! *zaciesz*
OdpowiedzUsuńOczywiście mam teraz rozkminę o co chodzi z tym chłopakiem i kto jest autorem ostatniej wypowiedzi w rozdziale. Sam rozdział jest super tak jak wszystkie. A i przepraszam że się tak dopytywałam kiedy ten rozdział no ale cóż.. cierpliwa to ja nie jestem XD
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.. za dużo słowa ,,rozdział" >~<
No warto bylo czekac. Bardzo fajnie sie czytalo. Akcja powoli sie rozkreca. Teksty i zachowanie bohaterow tez bardzo fajnie przedstawione. Mi sie bardzo podobalo. Mam nadzieje ze kolejna czesc pojawi sie w niedalekiej przyszlosci :D
OdpowiedzUsuńRozdział jest jak zawsze cudowny... i strasznie długi.
OdpowiedzUsuńCzekałam na niego z naprawdę wielką niecierpliwością, bo uwielbiam tego bloga.
Mam nadzieję, że kolejny pojawi się szybciej :)
Nareszcie. Rozdział jak zawsze świetny i ciekawy. Podczas czytania aż dwa razy wyszłam z pokoju głośno się śmiejąc. Życzę dużo, dużo weny.
OdpowiedzUsuńBloga odkryłam przypadkiem, po prostu przeglądam sobie fb a tu nagle link, więc kliknąłem, bo co mi szkodzi i muszę stwierdzić, że to jest świetne! To jeden z najlepszych i najbardziej wciągających blogów jakie czytałam, od razu przeczytałam całość ;)
OdpowiedzUsuńPostać Lynnette bardzo mi się podoba, jest taka naturalna, i widać, że jest bardzo związana z Nico, a jej przyjaźń z Drake'iem i Leo jest po prostu urocza ;3 Kocham czytać, jak sobie wzajemnie dogryzają XD
Ale i tak nic nie przebije ich dyskusji o tym, co Hades robi w wolnym czasie XD Jak to przeczytałam, to dostałam takiego ataku śmiechu, że koleżanki zaczęły się mnie pytać, czy wszystko w porządku, bo było to przed sprawdzianem z chemi, więc raczej nie ma się z czego cieszyć ;)
PS.: Jesli miałybyście może czas i ochotę, to zapraszam do mnie:
http://sohardtobeahereo.blogspot.com
Po raz kolejny nadajecie sens smutnemu życiu zwykłego czytelnika...
OdpowiedzUsuńWspaniałe jak zawsze, o ile nie lepsze <3
a więc jestem!
OdpowiedzUsuńsorry za nieogarniętość komentarza, piszę go w trakcie czytania.
uwaga, od dzisiaj robię ranking na najlepsze teksty rozdziału, soł:
miejsce trzecie:
" - To damie nie wypada pracować fizycznie, dżentelmen powinien ją w tym wyręczać – argumentował Drake - Jesteś jedyną damą w towarzystwie, a to, że określenie dama pasuje do ciebie mniej więcej tak jak do cyklopa, to już inna… Jemu też nie pozwoliłam skończyć. Najechałam mu na stopę."
Lynn, uwielbiam cię <3
miejsce drugie:
" - Nie mam pojęcia czy umiem jeździć rowerem – wyznałam. Leo to usłyszał i również się z nami zrównał.
- Na pewno potrafisz – powiedział pokrzepiającym tonem –Jazda na rowerze jest jak …
- Całowanie – pomógł mu Drake – Każdy to potrafi.
- Nie mam pojęcia czy umiem się całować – mruknęłam."
i zwycięzca:
" - Kompletnie nie umiesz zachowywać się wśród ludzi – skarcił mnie syn Hypnosa.
- Bo za dużo czasu spędzam z tobą – odparowałam, chociaż mój głos nie brzmiał tak pewnie, jakbym chciała."
po raz kolejny: Lynn, uwielbiam cię <3
ach, Leo, kiedy on się wreszcie nauczy, że nie buduje się robotów na misjach z Lynnette, no biedny człowiek ;_;
idiota numer dwa albo śpi, albo myśli o Mirandzie, innego wyjścia nie ma. o, ja wróżbitka ^^
nie jestem pewna, czy mokry palec w uchu może obudzić, ale wolę nie próbować.
tak bardzo zastanawiam się, jaka była przeszłość Lynn, prawie tak jak nad tym, kto zginie w DA.
rozkminę przepowiedni już wam wysłałam, także nie będę się powtarzać.
" Rzuciłam mu jedno z tych spojrzeń, mówiące „Co ty wkręcasz, chłopie?”" i już wiem, że ten fragment pisała Lydia xD
" - Na razie rozmawiałam tylko z Backendorfem, Lee Fletcherem i Ethanem Nakamurą." literóweczka - Beckendorfem :D
" - Możesz się śmiać, ale kiedyś widziałem pastę do nagrobków o nazwie Hades – wyznał Leo." wydaje mi się, czy kiedyś coś takiego było na fb? O.o
jak te laski gapiły się na Drake'a, strasznie przypominał mi Jace'a. a scena z wciąganiem Lynn do wody przypominała to, jak inferiusy w 6. topiły Pottera. nic, nieważne, takie dziwne skojarzenia xd
" Wierzgnęłam rozpaczliwie, jednak duchy nic nie zrobiły sobie z moich leniwych ruchów." nie pasuje mi tu określenie "leniwe". przez to to wszystko wygląda, jakby Lynn próbowała się uwolnić od niechcenia i robiła komuś łaskę, że w ogóle próbuje. a najlepsze jest to, że nie mam pomysłu, jak to słowo zastąpić xD
bardzo dużo filmów oglądali w tym domu dziecka xd ale w sumie też się kiedyś zastanawiałam, czy Hades serio tak wygląda xD
" Jęknęłam i pozwoliłam mojej głowie opaść na otwartą książkę." czo. gdzie ona miała tę książkę? chyba że była bardzo rozciągnięta o.o
no właśnie, i gdzie jest Nico jak jest potrzebny, ja się pytam?! jakimś magicznym sposobem gdzieś tam mignie, prawda?
ej i nie wiem, kto ją wołał. moją pierwszą myślą był właśnie Nico, ale to by było za proste. no więc... ktoś z domu dziecka? maybe Tony? nie, jednak nie wiem ;_;
nie zamierzam wam już pisać, jak bardzo podobał mi się ten rozdział, bo to jest oczywiste xD
branoc :D
Wy już myślałyście, że ja zapomniałam, c’nie? Nie, nie, nie dziewczyny. Nienawidzą mnie bogowie! Dodałyście rozdział 3 lutego, dzisiaj mamy 8. Dacie wiarę, że dopiero pisząc ten komentarz od tylu dniu mam po prostu wolne? A to szkoła, potem muzyczna, orkiestry, chóry, teorie i inne niepotrzebne rzeczy, na które muszę chodzić zajmują tyle czasu, że ja nawet na 30 minut nie mogę wejść na bloga i przeczytać rozdziału!
OdpowiedzUsuńLolz, no to sobie ponarzekałam, ale powracając… Najlepszy. Rozdział. Ever.
To co tam się działo, to omg, że sfsdghfsfjhhsfgj ! Bogowie wszyscy i Zeusie drogi! Lynn, Drake i Leo, i ja tak czekałam spięta, aż jak Drake zaśnie to Leoś ją pocałuje, ale no kurde nie no ;____; Leo, ty cioto, działaj, działaj bo ci ją z przed nosa dziabnie ktoś!
A o czym ja to? A, dobra. Palec w uchu, Drake myślący o Mirandzie, Leo robiący roboty, zirytowana Lynn… no czego chcieć więcej? Może więcej Leonnette, ale ja wiem, ja wiem, może w jakiejś dramatycznej scenie, np. na łożu śmierci… nie, nie, dobra, dobra! Mam niedługo wizytę u psychologa, więc dajcie mi czas!
-Co ci dolega?- pyta psycholog.
-Czytam New beginning, prze pani.
Bogowie, ja na zawał zejdę normalnie, no. Kto to ją woła? Nico?! NICO?! Znając życie to pewnie nie. Mam wrażenie, że może Miranda, ale nic nie mówię, chcę niespodziankę! Co do mnie nie podobne, bo Nielubie niespodzianek, ale co tam!
Kurde, dziewczyny i co ja wam mam jeszcze powiedzieć? Dobrze wiecie, że jesteście świetne, utalentowane, wspaniałe i no, no… No ja też tak chce! Nie, no, dobra.
Tia… „nie, no, dobra, tak, oks, lolz, omg…” co ta młodzież dzisiaj gada. Książek nie czytają, nawet Janko Muzykanta mi się nie chciało… gdzie ten świat zmierza, no gdzie?
Bogowie no… no… Mi się ferie zaczynają nie długo, czeka mnie stresujący tydzień, ale mówię sobie „Meg, dasz radę, Lynn, Leo, Drake, cała gromadka z OH i Chejron, Kath i Lydia w ciebie wierzą, rozdzialik będzie”.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na następny rozdział z wielką niecierpliwością!
Maggie :)
Zapomniałam zapytać. Będziecie dziewczyny na Zjeździe Herosów?
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKiedy kolejny rozdział? Plissssss... Nigdy nie czytałam lepszego bloga.... Niech on nadal będzie wyjątkowy, bo wszyscy przerwali pisanie blogów...
OdpowiedzUsuńProszę niech ktoś przeczyta mojego bloga i powie mi co o nim myśli. Ktoś powiedział mi kiedyś (po napisaniu pierwszego rozdziału), że nieźle piszę i namówił mnie do opublikowania go. Nie wiem po co to robiłam, ponieważ nikt go nie czyta... Plisssss... Nie chodzi mi o przeczytanie wszystkiego, tylko o kawałek, i oczywiście o zostawienie komentarza. Apropos, świetny blog, chyba najlepszy jaki czytałam (nie próbuję go nawet porównywać z własnym). Wstawiam link : http://oboz-herosow-corka-eris.blog.pl/
OdpowiedzUsuńWIĘCEJ LEONETTE I NACZEJ MACIE KŁOPOTY U ATENY I POSEJDONA!!! Łał kocham wasz blog z niecierpliwością czekam i może w końcu coś będzie pomiędzy Leośkiem i Lynn <3
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny! A Lynnette woła Dylan...? Dobrze myślę?
OdpowiedzUsuń~ Elise
Na bogów! Piszcie szybciej, bo ja tu umrę!
OdpowiedzUsuńour-second-lives.blogspot.com <--- zapraaaszaaaam! :D
Kurczę no umrę zanim się następny rozdział pojawi xD Błagam piszcie zanim zacznę mieć nerwicę natręctw. Wchodzę tutaj codziennie. O.o
OdpowiedzUsuńJak Leo mógł przegapić taką okazję w pociągu, gdy idiota numer dwa spał,no jak?
O nie ja nie na coś takiego nie pozwolę :D
Mam nadzieję na więcej Leonette,o!
Chyba nie muszę wam również przypominać, że to najlepszy ff ever <3
A gdyby na krew naszych przodków znowu zaczęły się pojawiać rozdziały... ach marzenie :)
Kiedy następny rozdział!!!??? Mam nadzieję, że pojawi się niedługo ;P Inaczej odnajdę Was i zrzucę do samego Tartaru! :D
OdpowiedzUsuńZapraszam na mój blog:
http://oboz-herosow-nico-di-angelo-spite.blogspot.com/
hej! Odkryłam tego bloga nie dawno i muszę przyznać, że jest świetny!! :) Bardzo mi się podoba twój styl pisania i liczę, że kolejny rozdział pokaże się niedługo ;)) :D
OdpowiedzUsuńHej!!! Kiedy pojawi się kolejny rozdział???
OdpowiedzUsuńJuż zaczynam tracić powoli nadzieję... :'(
Błagam! Nie zawieszajcie bloga!!! :'(
Cofam to z wrzucaniem Was do Tartaru, ale nie przerywajcie!!! *płaczę i przełykam gorzkie łzy*