poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział XIV.

Na wszystkich bogów, z tym rozdziałem zeszło nam wyjątkowo długo i strasznie za to przepraszamy. Wynikało to i z braku czasu i z paru problemów przez które, momentami pisało się nam naprawdę trudno, no ale w końcu jest! Postacie zwycięzców naszego konkursu za niedługo będziecie mieli okazję poznać, spokojnie :D
No cóż, nie przeciągając, pozostaje nam życzyć miłej lektury i jak zawsze niecierpliwie wyczekiwać Waszych komentarzy! :)

________________________________________

             - Bogowie, Drake – jęknęłam cicho – Chcesz, żeby nas usłyszeli?
             Syn Hypnosa rzucił swój wielki plecak tuż obok mnie. No dobrze, może nie był znowu taki ogromny, ale zakładam, że grubo przekraczał średnią wielkości plecaków zabieranych przez herosów na misje.
             Skrzywiłam się, gdy zawartość jego torby zabrzęczała głośno w kontakcie z ziemią. Osoby przed którymi się chowaliśmy zdawały się jednak tego nie zauważyć, zajęte dyskusją.
             Miał szczęście, bo gdyby Łowczynie i oficjalna misja nas zauważyli, nie byłoby tak wesoło. 
             Przykucnął z drugiej strony głazu, gdzie tak jak ja miał świetny widok na obozowy samochód stojący przy poboczu szosy. Leo siedział pośrodku, oparty plecami o głaz, z pochyloną głową dopracowując małe urządzenie, które według niego było czymś w rodzaju GPSa.
             - W takim razie postanowione – odezwała się Thalia poprawiając swoją srebrną opaskę porucznika – Spotkamy się w Indianie, tam gdzie zgubiłyśmy trop łani.
             - Okej, niech będzie. Do zobaczenia – odparła Annabeth.
             Schowałam się z powrotem za głaz i szturchnęłam lekko Leona.
             - Musimy się pospieszyć, już ruszają.
             W odpowiedzi skinął głową, jeszcze raz coś nacisnął i podał urządzenie Drake'owi. Ten nałożył je na miseczkę procy, wychylił się delikatnie zza kamienia, naciągnął rzemień i puścił. Szybko schował się z powrotem. Odczekaliśmy chwilę, a nie słysząc żadnych okrzyków oburzenia i tym podobnych, odważyliśmy się znowu spojrzeć. Nie był to jednak dobry pomysł, ponieważ jedna z Łowczyń patrzyła ze zmarszczonymi brwiami w naszym kierunku. Przez sekundę nasze oczy znalazły się w jednej linii. Poczułam jak serce podchodzi mi do gardła. 
             Dziewczyna zrobiła zaskoczoną minę i już zamierzała się do zareagowania, gdy nagle jakby się zawahała. Zamrugała kilkakrotnie oczami, jeszcze bardziej zmarszczyła brwi, dziwnie wykrzywiając wargi i odwróciła się do swoich towarzyszek. Z ulgą usiedliśmy na ziemi.
             - Zaskoczone Łowczynie mają o wiele słabszą wolę niż zazwyczaj – mruknął Drake z szerokim uśmiechem.
             Leo poklepał syna Hypnosa po ramieniu, ja go delikatnie szturchnęłam w wyrazie aprobaty. Naprawdę było blisko.
             Odczekaliśmy jeszcze chwilę, aż w końcu usłyszeliśmy klapnięcie zamykanych drzwiczek i samochód odjechał.
             - Wiesz, gdzie mniej więcej trafiłeś? – zapytałam Drake’a.
             - Chyba w kaptur bluzy Annabeth… Albo w plecak – odpowiedział. Bardzo ważne było to, żeby nie zauważyli nadajnika. Jeśli tak się stanie, to jesteśmy… No, w otchłani czarniejszej niż czeluści Tartaru, jeżeli wiecie co mam na myśli.
             Podnieśliśmy się z ziemi, a Leo wyciągnął kolejne urządzenie. Na pierwszy rzut oka przypomniało telefon. Na jego ekranie mikotał mały punkcik.
             - Teraz pewnie jadą do centrum Manhattanu, na stację – odezwał się Leo.
             - A potem do Indiany – przypomniałam.
             - Głupia łania – mruknął Valdez – Jakby nie mogła się kręcić gdzieś koło Georgii. Od lat marzę, żeby zobaczyć tamtejsze muzeum Coca-Coli.
             - Kupię ci zgrzewkę Coca-Coli, jak się przymkniesz – burknął do niego syn Hypnosa – Usiłuję myśleć.
             - Jakby to było wykonalne – tym razem do ja mruknęłam pod nosem.
             Szliśmy wzdłuż szosy. Było bezwietrznie, a słońce grzało dosyć mocno. Trzeba było poprosić Leo o zbudowanie przenośnego wiatraka.
             - Musimy jakoś dostać się do centrum – powiedział Drake – Chyba trzeba będzie spróbować złapać stopa.
             No więc szliśmy dalej. Przez jakieś dwie godziny (no dobra, pewnie minęło dwadzieścia minut, ale wydawało się, że o wiele dłużej) minęły nas tylko dwa samochody. Jeden – wypchany po brzegi, z wielkim bagażem na dachu, mały samochód osobowy. Drugim była ciężarówka przewożąca drewniane bale. Cholerni śmiertelnicy, nie chcieli współpracować.
             - Jeśli nie natkniemy się na żaden samochód, to moglibyśmy …– Leo podrapał się po głowie – Wiecie, chyba wziąłem ze sobą wszystko, co potrzebne do stworzenia prowizorycznego silnika. Tu niedaleko jest skup złomu, moglibyśmy …
             - Nie! – wykrzyknęliśmy razem z Drake’m. Leo przez chwilę wyglądał jakby się zmieszał, ale zaraz uśmiechnął się do nas szeroko.
             - Tchórze – zarzucił nam.
             - Nie jestem masochistą – mruknął Drake – Ale podsunąłeś mi pewien pomysł. Naprzeciwko skupu jest wypożyczalnia rowerów, prawda?
             - No dobra, ale mój pomysł był bardziej widowiskowy, nudziarze – marudził Valdez. Ale chyba nie zamierzał dalej dyskutować, bo odwrócił się od nas i przyśpieszył kroku. Syn Hypnosa też szedł bardziej zdecydowanie. Ja jednak stąpałam niepewnie. Pewnie miałam też taką minę, bo Drake rzuciwszy na mnie okiem, zwolnił, żeby się ze mną zrównać.
             - Wszystko gra? – zapytał.
             - Nie mam pojęcia czy umiem jeździć rowerem – wyznałam. Leo to usłyszał i również się z nami zrównał.
             - Na pewno potrafisz – powiedział pokrzepiającym tonem – Jazda na rowerze jest jak …
             - Całowanie – pomógł mu Drake – Każdy to potrafi.
             - Nie mam pojęcia czy umiem się całować – mruknęłam. Wcale nie zamierzałam powiedzieć tego na głos.
             Drake i Leo parsknęli śmiechem. Wykonałam energiczny ruch rękami. W efekcie obaj zarobili po łokciu w żebra.
             Po jakichś 15 minutach marszu, doszliśmy do wypożyczali rowerów. Drake pogadał z właścicielem, który wyglądał na bardzo miłego staruszka. Poczułam wyrzuty sumienia, ponieważ nie zwrócimy mu tych rowerów. Postanowiłam zapłacić mu trochę więcej niż to było konieczne.
             Na moje nieszczęście zostały tylko rowery z wysoką ramą i ogromnymi kołami. Kiedy właściciel przyprowadził mi jeden, poczułam się mniej więcej tak, jak wtedy gdy zobaczyłam smoka pilnującego Złotego Runa. Leona chyba bawiła moja mina, ale starał się to ukryć. Drake natomiast nie był na tyle subtelny, śmiał mi się prosto w twarz.
             Wystawiłam mu język i przerzuciłam nogę przez rower.
             - A trzeba było iść na te grzyby – mruknęłam i oparłam nogę o pedał.

***

             Okazało się, że jednak jakoś radzę sobie z trudną sztuką jeżdżenia rowerem. Oczywiście, pierwszej podejście było takie, że Drake jeszcze długo potem mi je wypominał. Odepchnęłam się od ziemi i nie mogłam utrzymać równowagi, przez co wjechałam – i chyba zepsułam – w leżak ogrodowy. Właściciel wypożyczali zapewniał mnie, że nic się nie stało. Był naprawdę bardzo miły… W przeciwieństwie do niektórych, pomyślałam i spojrzałam z wyrzutem na śmiejącego się Drake’a.
             Dalej poszło już lepiej. W miarę jak posuwaliśmy się dalej, ruch stawał się większy, a budynki wyższe i gęściej wybudowane. Przez półtora miesiąca nie opuszczałam Obozu i w tamtej chwili czułam się co najmniej dziwnie. Jechaliśmy dalej, a ja z każdą chwilą byłam coraz bardziej pewna, tego że czuję się nieswojo nie przez to, że długo nie przebywałam w takim miejscu. Po prostu ten zgiełk nigdy nie był dla mnie. Ja nie pasowałam do niego, on nie pasował do mnie.
             Jechaliśmy, a budynki zmieniły się w wieżowce. Jazda na rowerze była całkiem przyjemna, ale kiedy zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby spojrzeć na mapę Manhattanu, łydki bolały mnie niemiłosiernie. Leo oznajmił, że musimy przejechać jeszcze tylko trzy przecznice i tam znajdziemy zejście do metra.
             Niestety, w spokoju dane nam było przejechać tylko jedną. Potem Drake wypatrzył jakiś sklep dla skejterów. Wcześniej nawet nie wiedziałam, że się tym interesuje. I wszystko byłoby fajnie, ale zagapił się na niego w takim stopniu, że wjechał w budkę z hot-dogami stającą przy krawężniku. Niech żyje zgrabność.
             Wjechał to chyba niewystarczające słowo. On ją prawie staranował. Nie wiem jak to zrobił, ale uderzył z taką siłą, że przewrócił się sam, przewrócił wózek z hot-dogami i faceta, który je sprzedawał. Wszyscy chyba wyszli cało z tego wypadku, oprócz roweru Drake’a i biednych hot-dogów.
             Nie bardzo wiedziałam jak na to zareagować. Naprawdę starałam się nie roześmiać, bo wiedziałam, że właśnie mogliśmy wpaść w kłopoty. Spojrzałam na Leo, on chyba czuł to samo. W międzyczasie Drake podniósł się z ziemi. Założę się, że zaczął żałować, że zabrał taki wielki plecak. Syn Hypnosa wyciągnął rękę do sprzedawcy hot-dogów, chcąc pomóc mu wstać. Jednak ten odtrącił jego rękę, podniósł się sam i zaczął wykrzywiać coś co strażnika miejskiego stojącego nieopodal. Drake zaklął po starogrecku.
             - Uciekamy! – krzyknął do nas i pobiegł jak wystrzelony z procy. Razem z Leo ruszyliśmy za nim, niestety Pan Wkurzony Hot-Dog uczynił to samo.
             To nie był wyrównany pościg. Leo i ja jechaliśmy na rowerach, a Drake używał swoich mocy, przez co biegł prawie takim samym tempem jakim my jechaliśmy. A pedałowałam naprawdę energiczne. Szybko udało nam się zgubić sprzedawcę.
             Na pozór mogłoby się wydawać, że ten incydent zakończył się bez konsekwencji. Ale czy to w ogóle możliwe w życiu herosa? Drake potrzebuję dużo mniej snu niż jego rodzeństwo. Ale… Dzisiejszej nocy spał bardzo mało, od początku dnia był naładowany adrenaliną, a teraz jeszcze musiał używać mocy. Gdyby wtedy zaatakowały nas potwory, nie moglibyśmy liczyć na jego stuprocentową dyspozycję.
             Zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby Drake mógł do nas dołączyć.
             - Dobra Lynn, przesiadaj się – powiedział i ponaglił mnie ruchem ręki. Przez kilka sekund nie wiedziałam o co mu chodzi.
             - O nie – sprzeciwiłam się, jak tylko połapałam się w jego intencji – Wybij to sobie z głowy. Siadaj na bagażniku Leo albo niech on naraża się na poobijanie tyłka.
             - Jesteś dziewczyną … - zaczął Leo, ale mu przerwałam:
             - A co to ma do rzeczy?
             - To damie nie wypada pracować fizycznie, dżentelmen powinien ją w tym wyręczać – argumentował Drake - Jesteś jedyną damą w towarzystwie, a to, że określenie dama pasuje do ciebie mniej więcej tak jak do cyklopa, to już inna…
             Jemu też nie pozwoliłam skończyć. Najechałam mu na stopę.
             Dyskutowaliśmy jeszcze przez chwilę, ale koniec końcu resztę podróży spędziłam siedząc na bagażniku. Było okropnie niewygodnie. Przez ten plecak Drake’a cały czas byłam odchylona do tyłu. Poza tym nowojorskie ulice mają więcej wybojów niż mogłoby się wydawać. Na szczęście nie było już daleko.              Musieliśmy się kawałek cofnąć, nie sposób było nie zauważyć zejścia do metra.
Panował spory ruch, ludzie wbiegali i zbiegali po schodach. Niektórzy dźwigali walizki, inni urzędowe teczki. Zsiedliśmy z rowerów i rozprostowaliśmy nogi. Troszkę się śpieszyliśmy, więc Leo od razu skierował się do najbliższego stojaka na rowery. Już miałam powiedzieć Drake’owi, żeby się ruszył i zrobił to samo, kiedy usłyszałam dźwięk gitary.
             Uliczny muzyk właśnie zaczął grać tuż przy miejscu, w którym staliśmy. Siedział na ziemi, a przed sobą rozłożył pokrowiec gitary. W pokrowcu leżał karton z jakimś napisem. Czytanie z liter pisanych ręcznie szło mi trochę gorzej niż z tych drukowanych, więc powiedziałam chłopakom, żeby chwilę zaczekali i podeszłam bliżej. 
             Napis głosił: „ Zbieram na rakietę, żeby wreszcie stąd…” Cóż, dalej było słowo, którego naprawdę nie powinnam powtarzać.
             Chłopak miał długie, czarne i trochę splątane włosy, przez co nie widziałam dokładnie jego twarzy. Bez tego było widać, że nie był dużo starszy ode mnie. Coś śpiewał, ale zdołałam wyłapać tylko „Trzeba było słuchać Szekspira, kiedy mówił, że piekło jest puste”. Poczułam do niego nagły przypływ sympatii.
Wróciłam do Drake i Leo, temu pierwszemu zabrałam rower i powiedziałam, żeby poszli za mną. Znowu stanęłam przed czarnowłosym muzykiem.
             - Cześć – rzuciłam na przywitanie – W tej chwili nie mam drobnych, ale możesz wziąć nasze rowery – postawiłam przed nim swój i ruchem głowy kazałam Leonowi zrobić to samo. Razem z Drake’m parzyli ma mnie jak na wariatkę (zapewniam was, że nie po raz ostatni w życiu), ale pomimo tego, zrobił to o co prosiłam. Odwróciłam się do chłopaka z gitarą, który jak się okazało, szczerzył się jak Drake, kiedy Miranda łaskawie na niego spojrzy.
              - Nie mam pojęcia ile są warte, ale …
             - Dziękuję nieznajoma – nie dał mi dokończyć – Uważaj na diabły, w najbliższym czasie trochę ich spotkasz.
             To ostrzeżenie tak zbiło mnie z tropu, że przez dobrą minutę stałam i po prostu się na niego gapiłam.              Chciałam jakoś to skomentować, ale było coś dziwnego w jego głosie. Jakby miał pewność, jakby stwierdzał oczywisty fakt. Pewnie stałabym tam jeszcze długo, ale Drake położył mi rękę na ramieniu i poprowadził mnie w stronę schodów. Kiedy się odwracałam, zdążyłam zauważyć czarnego kruka siedzącego na oparciu metalowej ławki.
          - Kompletnie nie umiesz zachowywać się wśród ludzi – skarcił mnie syn Hypnosa.
          - Bo za dużo czasu spędzam z tobą – odparowałam, chociaż mój głos nie brzmiał tak pewnie, jakbym chciała.

***

             Podróż metrem minęła szybko. Wsiedliśmy do Siódemki, potem przesiadka do Trójki. Nie było źle, ale dziękowałam bogom za to, że miałam miejsce siedzące.
          Po wyjściu z powrotem na powierzchnie, musieliśmy przejść jeszcze tylko kawałek, żeby stanąć przed wejściem na Penn Station. Trzeba przyznać, że był to imponujący budynek. Tym bardziej spodobał mi się, że zbudowany był w stylu greckim. Nie znałam się na architekturze, ale byłam pewna, że te kolumny i całokształt budynku były zaczerpnięte ze starożytnej Grecji. 
           Weszliśmy na górę po ogromnych schodach. Pod koniec dyszałam jak po pojedynku z Noahem, Leo i Drake nie byli lepsi. To się właśnie nazywa herosowa kondycja. No ale naprawdę nie widzę powodów dla których budują tak długie schody, nie sądzę by kiedykolwiek uratowało to komuś życie.
Stanęliśmy u ich szczytu, by na chwilę odpocząć, gdy mój wzrok spoczął na budce z fast foodem po drugiej stronie ulicy. Szturchnęłam lekko Drake'a.
            - Nie masz ochoty się przelecieć po jednego hot-doga dla mnie? - spytałam z przekąsem.
            Podążył za moim spojrzeniem i uśmiechnął się krzywo.
            - Tylko jeśli pojedziesz ze mną na rowerze.
            Nie tracąc więcej czasu, weszliśmy do środka. Muszę powiedzieć, że wnętrze zachwyciło mnie jeszcze bardziej.
             Hala była ogromna, wysoka jak nasza obozowa ścianka wspinaczkowa. Przez wielkie, półokrągłe okna znajdujące się tuż pod sufitem, oraz trzy wystarczająco duże, by mogły robić za drzwi do domu cyklopa, usadowione na ścianie naprzeciw wejścia, wpadło popołudniowe letnie słońce, w którego promieniach wesoło tańczyły drobinki kurzu. Z zielonego sufitu zwisała flaga Ameryki, a w całym budynku słychać było tylko gwar rozmów, terkot kółek walizek, pokrzykiwanie matek na niesforne dzieci i beznamiętny ton kobiety informującej, który pociąg odjeżdża z którego peronu. Wszystko to po zsumowaniu dawało jeden wielki chaos.
             Leo ruszył przed siebie, jakby doskonale znał drogę. Nie chcąc go zgubić, ruszyłam za nim, ciągnąc za sobą Drake'a, który zagapił się na mima stojącego parę metrów dalej. 
             Leo zachowywał się jakby doskonale znał to miejsce. Nic nie mówiąc, szliśmy za nim posłusznie. Sprawiał wrażenie, że wie co robi, więc postanowiliśmy mu zaufać.
             Przeciskanie się przez ten tłum raczej nie zaliczę do najlepszych przeżyć jakie miałam okazję doświadczyć. Po pierwsze – było głośno, po drugie - ciasno, po trzecie - gorąco i duszno.
             W pewnej chwili straciłam Leo z oczu. Zamarłam przerażona i odwróciłam się do Drake'a, jednak jego też nie było. Poczułam jak serce podchodzi mi do gardła, a amulet od Noaha nagrzewa się na mojej piersi. 
             O bogowie, jęknęłam w myślach, przecież nie mogłam ich zgubić. Rozejrzałam się ponownie, ponad głowami tłumu. Rozbieganym wzrokiem szukałam białej koszuli Leona, obozowego podkoszulka Drake'a, albo chociaż jego rzucającego się oczy plecaka, jednak nic nie zauważyłam. Ruszyłam szybko w kierunku, w którym jak mi się wydawało zmierzał wcześniej Leo, rozpychając się łokciami i nie strzępiąc języka nawet na pospieszne „przepraszam”.
             - Leo! - krzyknęłam, gdy jakaś ciemna czupryna mignęła mi z prawej strony. Chłopak jednak nie zareagował, pewnie dlatego, że nie był synem Hefajstosa, z czego zdałam sobie sprawę dopiero, gdy podeszła do niego starsza kobieta, krzycząc na niego po włosku.
             Jęknęłam cicho i zatrzymałam się zrezygnowana. Wyglądało na to, że nasza misja, jakikolwiek był jej cel, od samego początku była skazana na niepowodzenie. Ja jednak nie miałam zamiaru się poddać. Jeszcze raz rozejrzałam się po hali, szukając jakiś w miarę sensownych rozwiązań. Mój wzrok od razu natrafił na schody prowadzące na półpiętro, z którego roztaczał się widok na całą halę główną. Ruszyłam biegiem w tamtą stronę, licząc, że z takiego miejsca łatwiej będzie mi dostrzec chłopaków.
             Okazało się to kolejnym genialnym planem Lynnette Montrose.
             Od razu dostrzegłam Leona. Cóż, nie tylko ja. Wokół niego zabrała się grupa gapiów. Leo trzymał w ręce jakiś pilot czy dżojstik, nie wiedziałam nawet jak to nazwać. Przed nim, po posadzce zasuwał niewielki robot z kołami jak u czołgu. Tuż przy synu Hefajstosa stał młody człowiek w okularach. Zakładałam, że to jakiś początkujący inżynier. Wyglądał … Krótko mówiąc, zbierał szczękę z ziemi.
Westchnęłam ciężko i przewróciłam oczami. Jesteśmy trójką niespotykanie potężnych herosów na nielegalnej misji. Nie rzucanie się w oczy wychodzi na po prostu świetnie. I to niby ja nie potrafię się zachowywać wśród ludzi? 
             Zbiegłam po schodach i zaczęłam się przepychać w kierunku Valdeza. Kiedy byłam już blisko, zobaczyłam że zbudował rampę z tabliczki informacyjnej i czyjejś walizki. Robot właśnie wzbijał się w powietrze, gdy wyrwałam pilot z rąk Leo. Mechanizm upadł ciężko na ziemię, a ludzie wydali jęk zawodu. Niektórzy rzucali mi oskarżycielskie spojrzenia. Odpłaciłam im spojrzeniem, które potrafią rzucać tylko dzieci Hadesa i oddałam pilota facetowi w okularach.
             - Przepraszam za niego – rzuciłam i złapałam Leo za rękę, żeby poszedł za mną. Odeszliśmy kawałek, a syn Hefajstosa mamrotał coś o Niszczycielce Małych Robocich Marzeń. Ciekawe kto to…
             - Brawo mistrzu … - urwałam, bo zorientowałam się, że nadal trzymam go za rękę. Szybko ją puściłam – Brawo mistrzu potajemnego działania – dokończyłam – Cholernie mnie przestraszyłeś.
             - Wybacz, ale ten robot był całkiem podobny do mojego niedawnego projektu. Chciałem zobaczyć…
             - Nieważne – przerwałam mu – Gdzie jest idiota numer dwa?
             - Drake? – zapytał, jakby tu można było mieć jakieś wątpliwości – Nie wiem, ostatnim razem widziałem go, kiedy… Och, tam jest – wskazał ręką w stronę stojących niedaleko ławek.
I rzeczywiście, na jednej z nich spał z podkulonymi nogami Drake. Trzepnęłam się otwartą dłonią w czoło i ruszyłam w jego kierunku.
             Potrząsnęłam nim najpierw delikatnie, a potem trochę mocniej. Żadnego rezultatu.
             - Wstawaj, Sherman! – krzyknęłam, ale to też nic nie dało.
             Pewnie istniały miliony sposobów na obudzenie go, ale ja wybrałam ten najmniej subtelny. I higieniczny. Oblizałam palec, po czym wsadziłam mu go do ucha. Drake obudził się błyskawicznie, a Leo zaczął się śmiać.
             - Znowu zasnąłem pod prysznicem czy … - zaspany syn Hypnosa urwał, bo zobaczył mój złośliwy uśmiech – Ach, to tylko ty Lynn.
             Podniósł się ospałymi ruchami, założył swój plecak i zaczął iść w stronę wielkiej tablicy informacyjnej. Poszliśmy za nim.
             - Nawet jeszcze dobrze nie wyruszyliśmy, a wy już takie coś – narzekałam – Jesteście beznadziejni.
             Drake objął mnie ramieniem i cmoknął w czubek głowy.
             - A ty najlepsza na świecie – powiedział i uśmiechnął się promiennie.
             Nie skomentowałam tego. Podejrzewałam, że objął mnie tylko dlatego, że był jeszcze zaspany i chciał się na mnie oprzeć. Tego też łaskawie nie skomentowałam.
             Stanęliśmy przed ogromną tablicą w tej samej chwili, w której Leo skończył nucić wesołą hiszpańską pioseneczkę. Oczywiście, informacje dały się odczytać z odległości, tyle że byliśmy półbogami.              Nawet ja miałam z tym trudności, ale kiedy staliśmy blisko, nie było żadnego problemu.
             Jakieś dwadzieścia minut temu odjechał pociąg do Columbii. Podejrzewaliśmy, że to właśnie nim jadą Percy, Annabeth i Miranda. Leo sprawdził pozycję nadajnika i nasze przypuszczenia się potwierdziły. Nie było bezpośredniego połączenia z miastami Indiany, ale za to był pociąg do Pittsburga, który ruszał za piętnaście minut.
             Jak wyglądała nasza przygoda z kupowaniem biletów? Skończyła się zaraz po tym, jak zobaczyliśmy ich cenę. Cały nasz budżet starczał na zaledwie jeden bilet.
             Właśnie rozważałam pomysł sprzedania nerki, kiedy Drake oznajmił, że jedziemy bez biletów.
             - I jak sobie wyobrażasz moment kontroli biletów? – zapytałam.
             - Nie mamy innego wyjścia – odpowiedział – Jakoś to załatwimy, mogę pokombinować ze świadomością…
             - Właśnie o to chodzi, że nie możesz – przerwałam mu ostro, ale jednocześnie z troską – Śpisz na stojąco. Prawie dosłownie.
             - Mam lepszy pomysł – oświadczył Leo – Tylko musicie odwrócić uwagę tej babki.
             Miał na myśli panią siedzącą przy jednym ze stanowisk sprzedaży biletów. Nie wiedzieliśmy o co chodzi Valdezowi, ale jako że nie mieliśmy innych pomysłów, zajęliśmy się tym bez protestów.
             Okazało się, że świetnie naśladujemy język portugalski. Zaczęliśmy udawać, że mamy jakiś kłopot i chcieliśmy, żeby kasjerka poszła za nami. Troszkę to trwało, ale w końcu wyciągnęliśmy biedną kobietę ze stanowiska i usiłowaliśmy zmusić ją, żeby poszła za nami jak najdalej. Drake znał kilka słów po portugalsku, ale wszystkie z nich potrzebowały cenzury, więc lepiej nie będę ich powtarzać.
             W końcu kobieta zorientowała się w sytuacji, nakrzyczała na nas i wróciła szybko na swoje stanowisko. Poszliśmy za nią, ale kiedy Leo nas zauważył, gestykulując kazał nam się schować.
             Tak właśnie zrobiliśmy, a kasjerka z powrotem usiadła na krześle. Zdyszana poprawiła słowy i spojrzała na Leona. Chwilę podyskutowali, dwa razy sprawdziła coś w komputerze, ale w końcu wręczyła mu trzy bilety. Leo podszedł do nas z promiennym uśmiechem.
             - Jak to zrobiłeś? – zapytałam – Tylko nie mów, że zawdzięczasz to swojemu urokowi osobistemu – nakazałam, bo po jego minie widziałam, że zamierza powiedzieć coś w tym stylu.
             - Kiedy to prawda! – krzyknął z udawanym oburzeniem – Ale ty razem przydały się moje inne, równie wspaniałe, umiejętności. W swoim komputerze miała piękną informacje o trzech biletach do Pittsburga zarezerwowanych na nazwisko Valdez. Już opłacone, oczywiście – jeszcze raz uśmiechnął się szeroko i dał nam po jednym bilecie.
             Tym sposobem, dziesięć minut później wskoczyliśmy do pociągu jadącego do Pittsburga . 

***

             Miałam wrażenie, że już kiedyś jechałam pociągiem. Nie odczuwałam tego jako nowego doświadczenia.
             Nasz pociąg był całkiem wygodny. Podzielony na przedziały, w których siedzenia ustawione były naprzeciw siebie. Było tłoczno, więc trochę nam zajęło znalezienie wolnego przedziału. Tak jak się można było spodziewać, zaraz po tym jak nam się to udało, Drake rzucił się na siedzenie i zwinął w kłębek. Nawet nie zawracał sobie głowy zdjęciem plecaka.
             Leo rozsiadł się na drugim siedzeniu, a ja zdjęłam ten cholerny plecak śpiącemu królewiczowi. Przy okazji walnęłam go nim w głowę, całkiem przypadkowo oczywiście.
             Usiadłam obok syna Hefajstosa. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało, a potem odezwaliśmy się w tym samym momencie:
             - Zastanawiam się czy …
             - Patrz, on wygląda …
             Parsknęliśmy śmiechem.
             - Ty pierwsza – powiedział Leo.
             - Zastanawiałam czy już zauważyli naszą nieobecność – oznajmiłam.
             - Pewnie nie – powiedział Valdez – Myślę, że zaczną panikować, kiedy nie pojawimy się na jutrzejszym śniadaniu.
             - A ty co chciałeś powiedzieć? –zapytałam.
             - Och, nic ważnego – Leo wskazał ręką na Drake’a – Idiota numer dwa zrzuca starą skórę.
             Przez kilka sekund nie wiedziałam o co mu chodzi, ale potem dostrzegłam zmianę w wyglądzie Drake’a. Końcówki jego włosów ściemniały, lekkie piegi zniknęły, na policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, a usta stały się bledsze. Niewielkie zmiany wyglądu Drake’a zawsze mnie fascynowały, więc żałowałam, że przegapiłam moment metamorfozy.
             - Cały czas patrzę i liczę na to , że wyrośnie mu wielki pryszcz na środku czoła, ale chyba nic z tego – syn Hefajstosa cmoknął niezadowolony.
             - Miejmy nadzieję, że przyśni mu się Seamus Brown – zaśmieliśmy się cicho. Seamus był czternastoletnim synem Demeter, a jego pryszcze niedługo osiągną rozmiar Pięści Zeusa.
             - Seamus jest miły i bardzo pomocy przy poszukiwaniu spiżu na odbudowę Festusa – powiedział Leo – Ale, kiedy ostatnio to robiliśmy, bałem się, że jakieś pięćdziesiąt pryszczów wybuchnie prosto na mnie.
             - A no właśnie … Jak idzie odbudowa? – spytałam.
             - Brakuje już tylko miliona kilo – westchnął ciężko. W jego głosie słuchać było smutek.
             - Szkoda, że z dzieci Boga Umarłych to akurat Hazel, która siedzi w odległym rzymskim obozie, ma taką moc – uśmiechnęłam się krzywo.
             - Uwierz mi, nie chcesz takiej mocy – zapewnił mnie Valdez.
             - No tak, klątwa i te sprawy – westchnęłam – Ale przecież to nie jej jedyna moc. Ma tego swojego Ariona, a ja nawet nie mogę zbliżyć się do konia. Poza tym ta cała władza nam Mgłą …
             - Taa, to jest niezwykłe – zgodził się Leo – Ale ty też jesteś niezwykła.
             Ostatnia uwaga skrępowała chyba i mnie i jego w takim samym stopniu. No bo co niby miałam odpowiedzieć? Dziękuję? Przecież nawet nie wiedziałam co miał przez to na myśli.
             Krępująca atmosfera panowała aż do kontroli biletów. Pokazaliśmy konduktorowi nasze całkowicie legalne bilety, a potem Leo zaproponował grę w durnia. Była to karciana gra polegająca na zbijaniu kart przeciwnika kartami wyższymi w randze. Jeśli nie możesz zbić karty, musisz ją zabrać. Durniem i jednocześnie przegranym zostajesz wtedy, gdy przeciwnik pozbędzie się kart, a ty nadal jakieś masz. Byłam durniem dwa razy, a rozegraliśmy pięć rund. Czekam na brawa.
             Kiedy Leo przegrał po raz trzeci, jego sfrustrowany okrzyk obudził Drake’a.
             Syn Hypnosa jęknął niezadowolony, zwijając się w kulkę, schował głowę pod ramieniem, w celu uniknięcie światła, wpadającego przez okna pociągu.
             - Jeszcze tylko chwila, mamo – wymruczał sennie.
             - Ale synku – zaświergotał Leo wysokim głosem, wyczuwając okazję do ponabijania się z Drake'a – Właśnie przyszła ta urocza dziewczynka, o której tyle słyszałam!
             - Miranda? - rozbudzony chłopak wystawił głowę spod ramion, mrużąc oczy przed słonecznymi promieniami.
             - Nie, przesiadka – odparł Leo, brutalnie sprowadzając Drake'a do rzeczywistości. Spojrzał na zegarek – Według biletu wysiadamy za pół godziny.
             - I w ten sposób zmarnowałeś mi cenne trzydzieści minut snu – Drake podniósł się do pozycji siedzącej, przecierając zmęczone oczy – Co z obiadem?
             To właśnie był cały on. Jeśli akurat nie wkurzał ludzi, gadał o Mirandzie, jeśli nie gadał o Mirandzie to śnił, jeśli nie śnił to jadł. Jak widać, nie był skomplikowanym herosem.
             Rzuciłam okiem do plecaka.
             - Nie mamy powalającej ilości jedzenia – stwierdziłam – Lepiej zostawić na później, czy coś kupić?
             - Pozwólcie, że jedzeniem zajmę się ja – wtrącił Leo – Mam nadzieję, że lubicie meksykańskie żarcie.
             Prawdę mówiąc nigdy nie miałam okazji próbować, ale nie słyszałam o żadnym przypadku śmiertelnym po skosztowaniu kuchni meksykańskiej, więc doszłam do wniosku, że nic mi nie szkodzi.
             Gdy już kwestię obiadu mieliśmy omówioną, odezwał się Drake.
             - Byłem u Rachel, zanim wyruszyliśmy z obozu.
             Spojrzeliśmy na niego wyczekująco.
             - Po przepowiednię.
             Poczułam jak siedzący obok mnie Leo napina wszystkie mięśnie. Nie miał dobrych wspomnień, jeśli chodzi o przepowiednie.
             - Jak brzmi? - spytałam niepewnie.
             - Błagam, powiedz, że jest w niej tylko o kwiatuszkach, motylkach... Że znajdziemy boga bogactwa, który obdaruje nas diamentami i wyśle na Karaiby, gdzie naszą misją będzie nauka surfowania i picie mleka z kokosów - Leo coraz bardziej się rozkręcał – Będziemy uczyć się tańca hula i...
             - Leo, bóg bogactwa to mój ojciec – przerwałam mu – Nie wiem, czy chcesz go spotykać.
             - Jak będzie chciał poprosić o twoją rękę, to będzie musiał chcieć – parsknął Drake, uchylając się przed butelką wody, którą w niego rzuciłam.
             - Dobra, dobra – uniósł ręce w obronnym geście.
             - Lepiej mów jak brzmi ta przepowiednia – ponagliłam go.
             Syn Hypnosa wziął głęboki oddech i zaczął recytować.
             - Chęć żądzy snu wiecznego bariery przełamie,
podejmiesz ze złą mocą starcia wyzwanie?
By ład i porządek nie zostały naruszone,
wyruszycie na zachodnią swego kraju stronę.
Po drodze róża zwycięstwa w wasze progi wstąpi,
i ocali przed tym, co dzieli i łączy.
Zgubę z zapomnienia kurzu odkopiecie,
drzwi do niej otworzy tylko martwe dziecię.

             Przez chwilę milczeliśmy. Ciszy towarzyszył tylko terkot metalowych kół na szynach i szum wiatru wpadającego do przedziału, przez uchylone okno.
             - No to zapowiada się niezła zabawa – mruknęłam, pocierając kark dłonią.
             - Zdecydowanie – potaknął Leo, krzywiąc się – Zawsze chciałem ponownie stanąć do walki z jakąś złą mocą.
             - No widzisz, marzenia się spełniają – najwidoczniej Drake oswoił się już ze słowami tej przepowiedni i nie ruszała go ona tak bardzo jak nas.
             - Ten sen wieczny... - zaczęłam – Myślicie, że to ma jakiś związek z Drake'm?
             Zastanowili się przez chwilę.
             - Ten ziomek Hypnosa, mówił, że to jego misja, nie? - odparł Leo – Więc pewnie coś w tym jest.
             - A ta zachodnia strona? Co jest na zachodzie? Mamy jechać do Hollywood? - spytałam.
             Drake wzruszył ramionami.
             - Na zachodzie jest San Francisco albo Los Angeles. Obóz Jupiter, albo wejście do Podziemia.
             No tak, mogłam się spodziewać tak optymistycznej odpowiedzi.
             - Ale... - Leo wciąż nie wydawał się być przekonany – Przecież mieliśmy podążać za Percym, Annabeth i Mirandą. No i Łowczyniami. Coś mi się nie zgadza.
             - Na razie jedziemy na zachód – stwierdził Drake – Gorzej będzie jeśli ruszą w całkowicie innym kierunku czy coś. No i w naszej przepowiedni nie było nic o tej cholernej łani.
             Ponownie zapanowała cisza. Podciągnęłam nogi na siedzenie, obejmując je rękami i opierając podbródek na kolanach. W głowie miałam taki chaos, że nie potrafiłam skupić się na jednej myśli. Fakt, nikt nie mówił, że na misji będzie łatwo, no ale, że tak pod górkę już od samego początku?
             - Chłopaki... Coś sobie przypomniałam – odezwałam się nagle – Drake… Pamiętasz, jak opowiadałam ci o tym, że podsłuchałam rozmowę Percy’ego z Chejronem?
             Syn Hypnosa chyba chciał coś powiedzieć, ale uprzedził go Leo:
- Fajnie byłoby być wtajemniczonym – prychnął niezadowolony.
             - Wybacz, Leo – rzuciłam – W każdym razie, Percy przekazywał Chejronowi przepowiednie Rachel. Było w niej, że cel ich misji nie jest taki, jak im się wydaje.
             - No tak, to by wiele wyjaśniało – Drake zastanowił się na moment – No ale co to za zguba? No i to martwe dziecię...
             - Może chodzi o jakiegoś ducha – zasugerował Leo.
             - To by tłumaczyło dlaczego Drake mnie wziął – powiedziałam cicho, a gdy spojrzeli na mnie zaskoczeni, dodałam – Potrafię rozmawiać z duchami, bez przyzywania ich.
             Nie mogłam odczytać uczuć malujących się na ich twarzach. Poczułam się trochę głupio, więc odwróciłam wzrok i zatrzymałam go na widokach za oknem.
             - Ale jak to tak? - wyraźnie usłyszałam zdezorientowanie w głosie Drake'a – Teraz też możesz sobie porozmawiać z jakimś Roosveltem, Napoleonem albo Ivanem Groźnym?
             Rzuciłam mu jedno z tych spojrzeń, mówiące „Co ty wkręcasz, chłopie?”
             - One same do mnie przychodzą. I nie, żaden Ivan jeszcze do mnie nie przyszedł.
             I zanim zdążyli zadać następne pytanie, mruknęłam:
             - Na razie rozmawiałam tylko z Backendorfem, Lee Fletcherem i Ethanem Nakamurą.
             Po raz kolejny w przedziale zapanowało milczenie.
             Jakaś kobieta przeszła obok naszego przedziału prowadząc zapłakanego i zasmarkanego przedszkolaka za rękę. Wył wniebogłosy i krzyczał na matkę, że chce z powrotem swoją zabawkę. 
Zamień się problemami, gówniarzu, pomyślałam zgryźliwie.
             - Nie no, sympatycznie – Drake wyrwał mnie z tych jakże głębokich przemyśleń – Czemu nam wcześniej nie powiedziałaś?
             - A co miałam powiedzieć? - prychnęłam – Hej, chłopaki, nie uwierzycie, mogę gadać ze zmarłymi? Nie macie może ochoty zadać paru pytań Juliuszowi Cezarowi?
             - Szczerze powiedziawszy wolałbym Juana Mendeza – wtrącił Leo.
             Nawet nie chciałam wiedzieć kim był ten koleś.
             - Eh, no a ta róża zwycięstwa? - zmienił temat Drake – To zwycięstwo to mi się z Nike kojarzy, ale róża? Nie wiem, może Nike prowadzi kwiaciarnię, czy coś...
             - A Posejdon oceanarium, Hades zakład pogrzebowy, a Zeus zakład energetyczny – dodałam.
             - Możesz się śmiać, ale kiedyś widziałem pastę do nagrobków o nazwie Hades – wyznał Leo.
             Panie i panowie, przedstawiam wam mojego ojca. Wyjątkowo skuteczną i tanią, pastę do grobów. Polecam, Lynnette Montrose.
             - No i patrz, słońce – Drake uśmiechnął się szeroko – Wydało się jak dorabia sobie twój tata!
             Nie zdążyłam mu nic odpowiedzieć, bo pociąg zaczął zwalniać. Rzuciłam okiem za okno i spostrzegłam napis informujący o nazwie stacji. Union Station – Pittsburgh.
             - Wysiadamy – rzuciłam szybko i wstałam, zarzucając plecak na plecy.
             Rozsunęłam drzwi przedziału i wyszłam na korytarz, kierując się do wyjścia. Obejrzałam się za siebie i zauważyłam Drake'a i Leo idących za mną. 
             Po krótkim czekaniu przy drzwiach, pociąg się zatrzymał, a my wyskoczyliśmy na zewnątrz.
             - To co? - syn Hypnosa poprawił ramiona swojego plecaka – Teraz obiad, hę?
             Pokręciłam głową z rezygnacją. On naprawdę był niemożliwy. Chociaż muszę przyznać, że sama robiłam się głodna.
             - Najpierw obczajmy rozkład pociągów i załatwmy bilety.
             - O to też nie musicie się martwić, skarbeńki – odezwał się Leo, wyciągając z pasa trzy bilety pociągowe – Pomyślałem o tym już w Nowym Jorku. Trzy piękne bileciki do Indiany z Pittsburgha odjeżdżający z peronu trzynastego za czterdzieści pięć minut.
             - No i super – Drake odwrócił się w kierunku podziemnego zejścia – Teraz możemy pomyśleć o obiedzie.
             Spojrzeliśmy na siebie z Leo znacząco, jednak szybko dołączyliśmy do Drake'a.
             Po krótkim czasie, jaki zajęło nam przejście do hali głównej, usiedliśmy na jednej z ławek. Razem z Drake'm rzuciłam wyczekujące spojrzenie w kierunku syna Hefajstosa.
             Dopiero, gdy zakaszlałam znacząco, a Drake pomasował się po brzuchu, Leo zajarzył co chcemy mu przekazać. W końcu to on zaoferował, że zajmie się jedzeniem.
             Sięgnął do swojego pasa i wyjął z niego owiniętego w papierową torebkę buritto. A więc to ta jego meksykańska kuchnia.
             Przez krótką chwilę trzymał je w dłoniach, zapewne ogrzewał. Następnie podał je mi. Z kolejnymi dwoma zrobił tak samo. Minutę później, siedzieliśmy w trójkę na drewnianej ławce objadając się buritto. Muszę przyznać, że było całkiem smaczne.
             Gdy skończyliśmy, postanowiliśmy się przejść po całym obiekcie. Zanim jednak zdążyliśmy w ogóle wyjść z hali głównej, uwagę Drake'a przykuło stoisko z magazynami i kieszonkowymi wydaniami książek.
Zajrzałam mu przez ramię, gdy zaczął przeglądać jedną z kolorowych gazetek.
             - Patrz – wskazał palcem na zdjęcie grupki mężczyzn przebranych za krasnoludów i stojącą obok nich parę elfów i starca z długą, siwą brodą – Jeszcze niecałe pół roku i wyjdzie trzecia część Hobbita.
             - To nie jest przypadkiem Legolas? - spytałam z uniesioną brwią, wskazując na blond elfa. Przypomniałam sobie, jak w Domu Dziecka oglądaliśmy Władcę Pierścieni – On chyba nie występował w Hobbicie.
             - Nie występowało tam wiele postaci i nie działo się tam wiele rzeczy, które zrobili w filmie, Lynn – westchnął Drake – Ale i tak pójdziemy do kina, co nie?
             - Och, jasne – odparłam – Jeśli dożyjemy i jeśli Chejron wypuści nas z Obozu.
             - Świetnie, w takim razie jesteśmy umówieni. Myślicie, że Miranda poszłaby z nami? – złożył magazyn i odstawił go na miejsce, sięgając po następny.
             Pokręciłam głową z rezygnacją.
             - Jasne, stary – Leo poklepał go po ramieniu – Ona nigdy nie odmawia, zwłaszcza tobie.
             Wyłączając się dalszej dyskusji, przeleciałam wzrokiem po tytułach książek. Nie znałam żadnego z nich, o autorach również nie słyszałam. No cóż, na pewno nie z powodu utraty pamięci, no nie?
             Wzięłam pierwszą lepszą książkę. Komórka Stephena Kinga. Spojrzałam na cenę z tyłu i sięgnęłam do plecaka po portfel. Dwa dolary za książkę nie doprowadzą mnie do bankructwa.
             Zapłaciłam, wpakowałam książkę do plecaka i zadowolona ruszyłam przed siebie.
             - No i po co ty ją kupiłaś? – usłyszałam zza siebie pytanie Drake’a, minęły może dwie sekundy i zrównał ze mną krok – I tak nie będziesz jej teraz czytać, a ja za te dwa dolce mógłbym…
             - Kupić sobie hot-doga? – dokończyłam za niego z perfidnym uśmiechem na twarzy.
             Przez chwilę patrzył na mnie spode łba.
             - Nie – odpowiedział lekko – Mógłbym zacząć zbierać pieniądze na odkupienie leżaka temu biednym staruszkowi.
             Zaczęłam go okładać po głowie, więc Leo musiał interweniować. Wepchnął się pomiędzy mnie i Drake’a i objął nas za ramiona.
             - Proszę schować ADHD do kieszeni, śmiertelnicy patrzą – nakazał wesoło. Pacnęłam go w dłoń, a ten posłusznie zabrał ją z mojego ramienia. Szczerze mówiąc to nie miałam ochoty na dłuższy spacer, więc bardzo dobrze się złożyło, że natknęliśmy się na jedno z niewielu pustych ławek. Usiadłam na niej i Drake już pakował się na miejsce obok, ale Leo nakazał mu odsunąć się na drugi koniec ławki, tak dla bezpieczeństwa.
             Zostało nam jeszcze jakieś piętnaście minut do odjazdu, więc po prostu siedzieliśmy, każde pogrążone we własnych rozmyślaniach.
             Myślałam właśnie o tym, że fajnie byłoby mieć małpkę i nosić ją na ramieniu, kiedy usłyszałam dziewczęcy chichot. Rozejrzałam się i znalazłam źródło dźwięku. Na ławce, mniej więcej naprzeciw naszej, siedziały dwie dziewczyny na oko w moim wieku. Wszystko byłoby okej, tylko że one bezczelnie się na nas gapiły. Upewniwszy się, że za nami nie ma niczego interesującego, szturchnęłam siedzącego obok Valdeza.
             - Hm? – mruknął, jak zwykle w wolnych chwilach dłubał coś w swoich małych wynalazkach.
             - Czy mi się wydaję czy te dziewczyny się na nas gapią – wskazałam na nie podbródkiem.
             Leo podniósł wzrok i przez chwilę je obserwował.
             - Na Drake’a chyba – ocenił w końcu. Spojrzałam na syna Hypnosa. Głowę miał wzniesioną ku górze, a powieki przymknięte. Wyciągnęłam rękę za głową Leona i pstryknęłam go palcem po uchu.
             - Za długo siedziałaś spokojnie? – zapytał, ale nawet nie otworzył oczu.
             - Ludzie się z ciebie śmieją, głupi – powiedziałam, a kiedy otworzył oczy wskazałam na jego obserwatorki. Gdy Drake’a na nie spojrzał, jedna spuściła głowę w dół, a druga znowu zachichotała. Rany, mam nadzieję, że nigdy nie wydałam z siebie takiego dźwięku, i że to nigdy nie nastąpi. 
             Syn Hypnosa wyszczerzył do nich zęby i pomachał ręką, po czym wrócił do swojej drzemki.
             - Ach, kobiety mnie kochają – mruknął już za zamkniętymi oczami. Leo słysząc to zaśmiał się i wrócił do swoich mechanizmów.
             - Oczywiście, wszyscy cię kochamy – rzuciłam kwaśno. Położyłam łokieć na udzie, żeby oprzeć głowę dłoń i westchnęłam głośno.
             - Wybaczcie koleżanki, ale moje serce jest już zajęte – szepnął syn Hypnosa. Prychnęłam, a on tego prychnięcia nie skomentował, więc podejrzewałam, że gadał przez sen.
             Nie pospał sobie za długo, ponieważ zaraz potem kobiecy głos dochodzący z głośników, poinformował nas, że pociąg do Indianapolis za chwilę wjedzie na stację.

***

             Pociąg do Indiany prawie niczym nie różnił się od tego, którym przyjechaliśmy do Pittsburgha. No, może siedzenia były odrobinę wygodniejsze. 
             Zaraz po wtoczeniu się do wolnego przedziału, Leo zaproponował grę w karty. Miałam nadzieję, że dzięki wcześniejszej praktyce uda mi się pokonać Drake’a, ale nie szło mi już tak dobrze, jak za tamtym razem. Spasowałam po czterech kolejkach i postanowiłam poczytać. Wyciągając książkę z plecaka, wymieniłam z Shermanem wyzywające uśmieszki.
             Nie pamiętam przez ile czasu czytałam, litery były małe, więc szło mi opornie. Wiem, że kiedy zrobiłam przerwę, żeby dać odpocząć oczom, zamknęłam je na chwilę. Uczucie było tak wspaniałe, że po prostu nie mogłam się zmusić do ponownego uniesienia powiek. I sama nie wiem, czy była to dobra decyzja.

             W pierwszej chwili nie miałam pojęcia gdzie się znalazłam. Wokół panowała ciemność, przerywana tylko smugami srebrnej mgiełki migającej gdzieniegdzie od czasu do czasu. Sama dryfowałam pośrodku tej pustki. Podniosłam wzrok i ujrzałam coś na wzór powierzchni wody znajdującej się niemożliwie wysoko nade mną. Jednak nie przerażało mnie to. Nie czułam nic, po prostu byłam. Nie potrzebowałam oddychać, nie potrzebowałam myśleć. Było to nawet przyjemne. W pewnej chwili ujrzałam dłoń przebijającą się przez taflę wody. Zacisnęłam powieki, licząc na to, że gdy je znowu uniosę nic nie zobaczę. Jednak to co się stało przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Gdy tylko otworzyłam oczy, wszystko jakby eksplodowało. Srebrna mgiełka zaczęła formować się w tysiące, a nawet miliony zawodzących dusz, szamotających się na wszystkie strony. Czułam napierające na mnie ciśnienie, słyszałam jak rośnie, gdy ciągnięta w dół patrzyłam z przerażeniem na oddalającą się powierzchnię wody. Wtedy też zrozumiałam, że koniecznie potrzebuję powietrza. Panicznie zaczęłam wymachiwać rękami i nogami, licząc, że uda mi się wypłynąć na powierzchnię. Z braku tlenu zaczęło kręcić mi się w głowie. Jęczące dusze wiły się wokół mnie, zasłaniając widok i skutecznie dezorientując. Chciałam je odgonić, jednak nie miałam jak. Moje ruchy były spowolnione przez opór wody i nie mogłam z siebie wydobyć żadnego głosu. Wierzgnęłam rozpaczliwie, jednak duchy nic nie zrobiły sobie z moich leniwych ruchów. Rzuciłam ostatnie nieszczęśliwe spojrzenie ku jasnej, odległej powierzchni. Nagle poczułam lodowatą dłoń chwytającą mnie za nadgarstek, lecz w tej samej chwili nie wytrzymałam i otworzyłam usta w rozpaczliwym błaganiu o powietrze.

             Jeszcze zanim otworzyłam oczy, wciągnęłam powietrze ze świstem. Wychyliłam się przed siebie i wzięłam dwa głębokie wdechy. Drake i Leo błyskawicznie zerwali się z miejsc, ten pierwszy wyrwał sobie słuchawki z uszu i podniósł rękę, żeby zamachnąć się nimi jak biczem na nieistniejącego wroga. Rozejrzeli się dookoła, parsknęli śmiechem i z powrotem klapnęli na siedzenie. Kochani chłopcy.
             - Wszystko okej? – zapytał syn Hypnosa.
             Jeszcze przez chwilę cieszyłam się wspaniałym uczuciem moich płuc wypełnionych powietrzem, po czym powoli skinęłam głową.
             Miałam całe siedzenia dla siebie, więc mogłam się spokojnie położyć. Ułożyłam się na boku, twarzą do moich towarzyszy.
             - Zły sen? – chciał wiedzieć Leo.
             - No… Sama nie wiem – zastanowiłam się przez chwilę – Śniło mi się morze zawodzący dusz… Wiecie, kiedyś w Domu Dziecka oglądaliśmy taką bajkę „Herkules”… Znacie ją? – potwierdzili skinięciem głowami – I tam była dokładnie taka sama scena, dokładnie… I tak sobie pomyślałam… Czy mojemu ojcu naprawdę pali się łeb?
             Patrzyli na mnie przez moment osłupieni, a potem wybuchnęli śmiechem. Leo prawie stoczył się na podłogę.
             - Nie śmiejcie się – burknęłam – Przez chwilę naprawdę się tego bałam.
             - Tak Lynn, twojemu tacie pali się głowa, a Afrodyta jest cała różowa – powiedział Leo nadal trzęsąc się ze śmiechu.
             - A Posejdon wygląda jak przerośnięty śledź – dodał Drake.
             - Ale z was buraki – nachmurzyłam się.
             - No już – syn Hypnosa wychylił się, by poklepać mnie po głowie, ale skutecznie go odgoniłam  – Z takimi pytaniami to do Percy'ego, on spotkał chyba wszystkich istniejących bogów.
             - Och, pewnie – burknęłam – Zapytam go zaraz po tym, jak złapiemy go w Indianapolis, co wy na to?
             - Świetny pomysł – Leo rzucił okiem na zegarek – Swoją drogą będziemy na miejscu już za jakąś godzinę.
             Westchnęłam cicho. Mojemu ADHD nie bardzo przypadła do gustu wizja siedzenia w miejscu przez kolejną godzinę, jednak niewiele mogłam na to poradzić. Sięgnęłam po książkę, która podczas snu upadła na podłogę i przekartkowałam ją w poszukiwaniu strony na której skończyłam.
             Przez chwilę próbowałam skupić wzrok na literkach, lecz one usilnie starały się mnie odciągnąć od czytania, urządzając sobie na kartkach dziką potańcówkę.
             Jęknęłam i pozwoliłam mojej głowie opaść na otwartą książkę. Byłam koszmarnie zmęczona i śpiąca, skromna aktywność dzisiejszego dnia wcale nie wpływała korzystnie na moje samopoczucie. Miałam wielką ochotę się jeszcze przez chwilę zdrzemnąć, jednak obawa przed kolejnym koszmarem skutecznie mnie od tego odciągała. 
             Niechętnie wróciłam wspomnieniami do snu sprzed paru chwil. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że sny herosów prawie nigdy nie są czymś zwykłym. Przypadek Drake'a, który czasem nie potrafi odróżnić ich od rzeczywistości to już w ogóle inna kwestia.
Najgorsze było to, że to uczucie, cała ta sytuacja ze snu, wydawała się być czymś znanym. Nie miałam pojęcia co to może oznaczać i skąd mogę to znać. Może nie pamiętam nic dlatego, bo własny ojciec zepchnął mnie do morza dusz, czy coś?
             Normalnie ludzie by odparli „ale, że własny ojciec?”. No cóż, takie życie herosa, greccy bogowie raczej nie są przykładnymi rodzicami.
             Analizowałam cały sen sekunda po sekundzie, jednak nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Pomyślałam o Nico i o tym, że zanim zamknięto wejścia do Podziemia, właśnie tam spędzał większość czasu. Musiałam z nim porozmawiać, byłam pewna, że będzie coś wiedział na ten temat. Niewiarygodne, że nawet nie minął jeden dzień odkąd wyruszyliśmy z obozu, a ja już go potrzebuję.
             Podniosłam głowę, ponownie próbując cokolwiek przeczytać.

             - Blet! - wrzasnął szaleniec, usiłując wyszarpać ostrze, które za mocno utkwiło. - Blet ky-yam doe-ram kazzalalah a-babbalah!
             - Zaraz zabbalahuję ci kazzalah, pierdoło! - krzyknął Clay i podstawił mu nogę.
             Jęknęłam ponownie. Miałam wrażenie, że przeczytanie tych dwóch zdań zajęło mi tyle, że już powinniśmy się znaleźć na miejscu. Nigdy wcześniej nie czytało mi się tak trudno. Postanowiłam to zapamiętać na przyszłość, by nigdy więcej nie kupować kieszonkowych wydań.
             Podniosłam się do pozycji siedzącej i wsunęłam książkę do plecaka. 
             Reszta podróży minęła mi na żmudnym rozmyślaniu i podziwianiu widoków za oknem.
             Kiedy pociąg zaczął już zwalniać, a ja zepchnęłam Drake’a z siedzenia, żeby go obudzić, Leo sprawdził położenie nadajnika. Poinformował nas, że Miranda, Annabeth i Percy kierują się teraz na obrzeża Indianapolis. Jak burza wypadliśmy z pociągu, zanim się jeszcze dobrze zatrzymał. Na nasze szczęście, stacja autobusów i stacja pociągów znajdowały się niedaleko siebie. Złapaliśmy ten autobus, który kierował się na peryferie, a potem już musieliśmy tylko ściskać się we trójkę na dwóch siedzeniach. Bogom niech będą dzięki za dobrą komunikacje wewnątrzmiejską Indianapolis.
             Gdy wreszcie byliśmy na miejscu, Leo wybiegł przodem, a ja i Drake pognaliśmy zaraz za nim. Kierował się w stronę zbiorowiska niewielkich blaszanych zabudowań.
             - Są gdzieś pomiędzy nimi – powiedział mi, kiedy zrównałam z nim krok.
             Dobiegliśmy do blaszanych konstrukcji i nakazałam chłopakom być cicho. Poruszyłam się po cichu do przodu i delikatnie wychyliłam się za róg. Powtórzyłam czynność dwa razy, ale kiedy zbliżałam się do trzeciego, Drake pociągnął mnie do tyłu.
             - Miranda – szepnął mi prosto w ucho – Wszędzie rozpoznałabym ten głos.
             Nie musiałam długo nasłuchiwać, żeby usłyszeć zirytowany głos córki Nyks.
             - Nie rozumiem po co w ogóle tracimy tutaj czas – rzuciła do swoich towarzyszy.
             - Musiałyśmy jeszcze raz sprawdzić ten teren – odpowiedziała jej cierpliwie Thalia.
             - Mogłabyś przestać mnie denerwować? – zapytał ostro głos, niewątpliwie należący do Annabeth. Zachciało mi się śmiać na myśl o niej i o Mirandzie przez tak długi czas w jednym, małym przedziale – W każdym razie – kontynuowała córka Ateny – Wschód czy zachód, Thalio?
             Słysząc „zachód” wstrzymałam oddech, żeby nie zagłuszyć żadnego słowa głośnym wciąganiem powietrza. Jednak szybko okazało się, że niepotrzebnie. 
             - Na nowo odnalazłyśmy trop, jednak jest on niewyraźny i szybko się zaciera – powiedziała Poruczniczka Łowczyń - A co gorsza rozdziela się. Nie mam pojęcia czym może być to spowodowane – zamyśliła się na chwilę – jednak nie sądzę, byśmy mieli czas zwracać na to uwagę. Ja i połowa Łowczyń wyruszymy na północny wschód, wy i druga połowa Łowczyń po przywództwem Sophie wyruszycie na północny zachód.
             Spojrzałam na Drake’a i Leo i odbyliśmy krótką rozmowę bez słów.
             Miranda, Annabeth, Percy i Thalia jeszcze rozmawiali, to znaczy głownie Miranda składała swoje zażalenia, których syn Hypnosa chętnie by posłuchał, ale odciągnęłam go i po cichu wycofaliśmy się na drogę. Nie musieliśmy już tego słuchać, wiedzieliśmy dokąd się wybierają. Wiedzieliśmy również, że nie mogliśmy ruszyć za żadną z grup.
             Starając się robić jak najmniej hałasu, puściliśmy się biegiem przed siebie. Dopiero po przebiegnięciu sporo kawałka zatrzymaliśmy się, żeby ustalić kilka spraw. Między innymi to, że wracamy na stację autobusów, a Leo częstuje mnie kolejną porcją buritto.
             Musieliśmy wracać pieszo, ale był to całkiem miły spacer. Po godzinach spędzonych w pociągu dobrze było rozprostować nogi. Pomińmy to, że dwa razy prawie udusiłam Drake’a.
             Kiedy dotarliśmy na stację, było już ciemno. Mieszkańcy Indiany chyba nie lubią nocnego trybu życia, bo na stacji było prawie pusto. Jeśli nie liczyć kilku drzemiących na ławkach gości – ani jednej żywej duszy. Znaleźliśmy tablice z informacjami o nocnych kursach i stanęliśmy bardzo blisko niej, ponieważ była słabo oświetlona. Czytanie w takim świetle było męczarnią.
             Właśnie mrużyłam oczy, próbując odczytać zapiski, kiedy zza pleców usłyszałam przestraszony głos, który rozpoznałabym wszędzie i zawsze:
             - Na bogów, Lynnette!

19 komentarzy:

  1. Ta przepowiednia! *zaciesz*
    Oczywiście mam teraz rozkminę o co chodzi z tym chłopakiem i kto jest autorem ostatniej wypowiedzi w rozdziale. Sam rozdział jest super tak jak wszystkie. A i przepraszam że się tak dopytywałam kiedy ten rozdział no ale cóż.. cierpliwa to ja nie jestem XD
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.. za dużo słowa ,,rozdział" >~<

    OdpowiedzUsuń
  2. No warto bylo czekac. Bardzo fajnie sie czytalo. Akcja powoli sie rozkreca. Teksty i zachowanie bohaterow tez bardzo fajnie przedstawione. Mi sie bardzo podobalo. Mam nadzieje ze kolejna czesc pojawi sie w niedalekiej przyszlosci :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jest jak zawsze cudowny... i strasznie długi.
    Czekałam na niego z naprawdę wielką niecierpliwością, bo uwielbiam tego bloga.
    Mam nadzieję, że kolejny pojawi się szybciej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie. Rozdział jak zawsze świetny i ciekawy. Podczas czytania aż dwa razy wyszłam z pokoju głośno się śmiejąc. Życzę dużo, dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bloga odkryłam przypadkiem, po prostu przeglądam sobie fb a tu nagle link, więc kliknąłem, bo co mi szkodzi i muszę stwierdzić, że to jest świetne! To jeden z najlepszych i najbardziej wciągających blogów jakie czytałam, od razu przeczytałam całość ;)
    Postać Lynnette bardzo mi się podoba, jest taka naturalna, i widać, że jest bardzo związana z Nico, a jej przyjaźń z Drake'iem i Leo jest po prostu urocza ;3 Kocham czytać, jak sobie wzajemnie dogryzają XD
    Ale i tak nic nie przebije ich dyskusji o tym, co Hades robi w wolnym czasie XD Jak to przeczytałam, to dostałam takiego ataku śmiechu, że koleżanki zaczęły się mnie pytać, czy wszystko w porządku, bo było to przed sprawdzianem z chemi, więc raczej nie ma się z czego cieszyć ;)
    PS.: Jesli miałybyście może czas i ochotę, to zapraszam do mnie:
    http://sohardtobeahereo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Po raz kolejny nadajecie sens smutnemu życiu zwykłego czytelnika...
    Wspaniałe jak zawsze, o ile nie lepsze <3

    OdpowiedzUsuń
  7. a więc jestem!
    sorry za nieogarniętość komentarza, piszę go w trakcie czytania.
    uwaga, od dzisiaj robię ranking na najlepsze teksty rozdziału, soł:
    miejsce trzecie:
    " - To damie nie wypada pracować fizycznie, dżentelmen powinien ją w tym wyręczać – argumentował Drake - Jesteś jedyną damą w towarzystwie, a to, że określenie dama pasuje do ciebie mniej więcej tak jak do cyklopa, to już inna… Jemu też nie pozwoliłam skończyć. Najechałam mu na stopę."
    Lynn, uwielbiam cię <3
    miejsce drugie:
    " - Nie mam pojęcia czy umiem jeździć rowerem – wyznałam. Leo to usłyszał i również się z nami zrównał.
    - Na pewno potrafisz – powiedział pokrzepiającym tonem –Jazda na rowerze jest jak …
    - Całowanie – pomógł mu Drake – Każdy to potrafi.
    - Nie mam pojęcia czy umiem się całować – mruknęłam."
    i zwycięzca:
    " - Kompletnie nie umiesz zachowywać się wśród ludzi – skarcił mnie syn Hypnosa.
    - Bo za dużo czasu spędzam z tobą – odparowałam, chociaż mój głos nie brzmiał tak pewnie, jakbym chciała."
    po raz kolejny: Lynn, uwielbiam cię <3
    ach, Leo, kiedy on się wreszcie nauczy, że nie buduje się robotów na misjach z Lynnette, no biedny człowiek ;_;
    idiota numer dwa albo śpi, albo myśli o Mirandzie, innego wyjścia nie ma. o, ja wróżbitka ^^
    nie jestem pewna, czy mokry palec w uchu może obudzić, ale wolę nie próbować.
    tak bardzo zastanawiam się, jaka była przeszłość Lynn, prawie tak jak nad tym, kto zginie w DA.
    rozkminę przepowiedni już wam wysłałam, także nie będę się powtarzać.
    " Rzuciłam mu jedno z tych spojrzeń, mówiące „Co ty wkręcasz, chłopie?”" i już wiem, że ten fragment pisała Lydia xD
    " - Na razie rozmawiałam tylko z Backendorfem, Lee Fletcherem i Ethanem Nakamurą." literóweczka - Beckendorfem :D
    " - Możesz się śmiać, ale kiedyś widziałem pastę do nagrobków o nazwie Hades – wyznał Leo." wydaje mi się, czy kiedyś coś takiego było na fb? O.o
    jak te laski gapiły się na Drake'a, strasznie przypominał mi Jace'a. a scena z wciąganiem Lynn do wody przypominała to, jak inferiusy w 6. topiły Pottera. nic, nieważne, takie dziwne skojarzenia xd
    " Wierzgnęłam rozpaczliwie, jednak duchy nic nie zrobiły sobie z moich leniwych ruchów." nie pasuje mi tu określenie "leniwe". przez to to wszystko wygląda, jakby Lynn próbowała się uwolnić od niechcenia i robiła komuś łaskę, że w ogóle próbuje. a najlepsze jest to, że nie mam pomysłu, jak to słowo zastąpić xD
    bardzo dużo filmów oglądali w tym domu dziecka xd ale w sumie też się kiedyś zastanawiałam, czy Hades serio tak wygląda xD
    " Jęknęłam i pozwoliłam mojej głowie opaść na otwartą książkę." czo. gdzie ona miała tę książkę? chyba że była bardzo rozciągnięta o.o
    no właśnie, i gdzie jest Nico jak jest potrzebny, ja się pytam?! jakimś magicznym sposobem gdzieś tam mignie, prawda?
    ej i nie wiem, kto ją wołał. moją pierwszą myślą był właśnie Nico, ale to by było za proste. no więc... ktoś z domu dziecka? maybe Tony? nie, jednak nie wiem ;_;
    nie zamierzam wam już pisać, jak bardzo podobał mi się ten rozdział, bo to jest oczywiste xD
    branoc :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Wy już myślałyście, że ja zapomniałam, c’nie? Nie, nie, nie dziewczyny. Nienawidzą mnie bogowie! Dodałyście rozdział 3 lutego, dzisiaj mamy 8. Dacie wiarę, że dopiero pisząc ten komentarz od tylu dniu mam po prostu wolne? A to szkoła, potem muzyczna, orkiestry, chóry, teorie i inne niepotrzebne rzeczy, na które muszę chodzić zajmują tyle czasu, że ja nawet na 30 minut nie mogę wejść na bloga i przeczytać rozdziału!

    Lolz, no to sobie ponarzekałam, ale powracając… Najlepszy. Rozdział. Ever.

    To co tam się działo, to omg, że sfsdghfsfjhhsfgj ! Bogowie wszyscy i Zeusie drogi! Lynn, Drake i Leo, i ja tak czekałam spięta, aż jak Drake zaśnie to Leoś ją pocałuje, ale no kurde nie no ;____; Leo, ty cioto, działaj, działaj bo ci ją z przed nosa dziabnie ktoś!

    A o czym ja to? A, dobra. Palec w uchu, Drake myślący o Mirandzie, Leo robiący roboty, zirytowana Lynn… no czego chcieć więcej? Może więcej Leonnette, ale ja wiem, ja wiem, może w jakiejś dramatycznej scenie, np. na łożu śmierci… nie, nie, dobra, dobra! Mam niedługo wizytę u psychologa, więc dajcie mi czas!

    -Co ci dolega?- pyta psycholog.
    -Czytam New beginning, prze pani.

    Bogowie, ja na zawał zejdę normalnie, no. Kto to ją woła? Nico?! NICO?! Znając życie to pewnie nie. Mam wrażenie, że może Miranda, ale nic nie mówię, chcę niespodziankę! Co do mnie nie podobne, bo Nielubie niespodzianek, ale co tam!

    Kurde, dziewczyny i co ja wam mam jeszcze powiedzieć? Dobrze wiecie, że jesteście świetne, utalentowane, wspaniałe i no, no… No ja też tak chce! Nie, no, dobra.

    Tia… „nie, no, dobra, tak, oks, lolz, omg…” co ta młodzież dzisiaj gada. Książek nie czytają, nawet Janko Muzykanta mi się nie chciało… gdzie ten świat zmierza, no gdzie?

    Bogowie no… no… Mi się ferie zaczynają nie długo, czeka mnie stresujący tydzień, ale mówię sobie „Meg, dasz radę, Lynn, Leo, Drake, cała gromadka z OH i Chejron, Kath i Lydia w ciebie wierzą, rozdzialik będzie”.

    Pozdrawiam serdecznie i czekam na następny rozdział z wielką niecierpliwością!

    Maggie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam zapytać. Będziecie dziewczyny na Zjeździe Herosów?

      Usuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedy kolejny rozdział? Plissssss... Nigdy nie czytałam lepszego bloga.... Niech on nadal będzie wyjątkowy, bo wszyscy przerwali pisanie blogów...

    OdpowiedzUsuń
  11. Proszę niech ktoś przeczyta mojego bloga i powie mi co o nim myśli. Ktoś powiedział mi kiedyś (po napisaniu pierwszego rozdziału), że nieźle piszę i namówił mnie do opublikowania go. Nie wiem po co to robiłam, ponieważ nikt go nie czyta... Plisssss... Nie chodzi mi o przeczytanie wszystkiego, tylko o kawałek, i oczywiście o zostawienie komentarza. Apropos, świetny blog, chyba najlepszy jaki czytałam (nie próbuję go nawet porównywać z własnym). Wstawiam link : http://oboz-herosow-corka-eris.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  12. WIĘCEJ LEONETTE I NACZEJ MACIE KŁOPOTY U ATENY I POSEJDONA!!! Łał kocham wasz blog z niecierpliwością czekam i może w końcu coś będzie pomiędzy Leośkiem i Lynn <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Rozdział jak zwykle świetny! A Lynnette woła Dylan...? Dobrze myślę?
    ~ Elise

    OdpowiedzUsuń
  14. Na bogów! Piszcie szybciej, bo ja tu umrę!

    our-second-lives.blogspot.com <--- zapraaaszaaaam! :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Kurczę no umrę zanim się następny rozdział pojawi xD Błagam piszcie zanim zacznę mieć nerwicę natręctw. Wchodzę tutaj codziennie. O.o
    Jak Leo mógł przegapić taką okazję w pociągu, gdy idiota numer dwa spał,no jak?
    O nie ja nie na coś takiego nie pozwolę :D
    Mam nadzieję na więcej Leonette,o!
    Chyba nie muszę wam również przypominać, że to najlepszy ff ever <3
    A gdyby na krew naszych przodków znowu zaczęły się pojawiać rozdziały... ach marzenie :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Kiedy następny rozdział!!!??? Mam nadzieję, że pojawi się niedługo ;P Inaczej odnajdę Was i zrzucę do samego Tartaru! :D
    Zapraszam na mój blog:
    http://oboz-herosow-nico-di-angelo-spite.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  17. hej! Odkryłam tego bloga nie dawno i muszę przyznać, że jest świetny!! :) Bardzo mi się podoba twój styl pisania i liczę, że kolejny rozdział pokaże się niedługo ;)) :D

    OdpowiedzUsuń
  18. Hej!!! Kiedy pojawi się kolejny rozdział???
    Już zaczynam tracić powoli nadzieję... :'(
    Błagam! Nie zawieszajcie bloga!!! :'(
    Cofam to z wrzucaniem Was do Tartaru, ale nie przerywajcie!!! *płaczę i przełykam gorzkie łzy*

    OdpowiedzUsuń

każdy komentarz to jedna puszka dla biednych małych satyrów :c
dziękujemy za wsparcie!